Zmechanizowane dzieło Tuchela. Jak opatentował sposób na finały Ligi Mistrzów

Zobacz również:KICK OFF newonce #6: Już witał się z gąską na Anfield, ale wybierze Londyn. Timo Werner o krok od Chelsea
Thomas Tuchel - Chelsea
Fot. Adrian Dennis/PA Images via Getty Images

Ile znaczy menedżer z europejskiej czołówki, pokazał w 3,5 miesiąca pracy w Londynie Thomas Tuchel. Chelsea została królem letniego polowania, inwestując aż 250 mln euro w nowych piłkarzy na czele z Havertzem, Wernerem i Chilwellem, ale talent bez właściwego zarządzania jest niczym. Zidane nawet nie silił się na wymówki: w finale Ligi Mistrzów zagrają lepsi taktycznie i piłkarsko. Rewanż został przez Tuchela rozegrany niezwykle inteligentnie, a Chelsea przy lepszej skuteczności mogła wbić nawet siedem bramek. Nie ma przypadku w tym, że trener ze Szwabii drugi rok z rzędu z inną drużyną zagra o Champions League.

Londyńczycy jak nikt inny korzysta z efektu nowej miotły. Trzykrotnie dotarli do finału Ligi Mistrzów i za każdym razem po wymianie menedżera w trakcie rozgrywek. W 2008 roku Awram Grant zastąpił Jose Mourinho, w 2012 Roberto Di Matteo przejął zespół Andre Villasa-Boasa, a w tym to Thomas Tuchel sprząta po Franku Lampardzie. Różnica między klubową legendą a trenerem ze światowej czołówki na pokładzie jest gigantyczna. Niemiec wykorzystał atuty sprowadzonych graczy, wycisnął potencjał z piłkarzy ze szkółki i taktycznie szachuje najlepszych menedżerów świata.

Zidane też pokazał, że nie jest taktycznym naturszczykiem. W Londynie zaserowował nam specyficzną wariację 3-5-2 z Sergio Ramosem jako stoperem i Militao oraz Nacho grającymi bardzo szeroko niemal jak boczni obrońcy w rozegraniu. Na wahadłach zobaczyliśmy Ferlanda Mendy'ego i, o dziwo, Viniciusa Juniora, Casemiro wchodził w rolę drugiego środkowego defensora, a piłkę głęboko cofnięci rozgrywali Toni Kroos oraz Luka Modrić. Hiszpanie mieli rozgrywać odważnie piłkę od tyłu, wyciągając jak najwięcej graczy Chelsea, a później zaskakiwać ich umiejętnym ominięciem pressingu i szybkim przejściem pod bramkę. To się nie udawało, bo gospodarze byli zbyt dobrze zorganizowani. Kante nie dawał oddechu trio Casemiro-Kroos-Modrić, a Hazard i Benzema nie mogli się odwrócić przy kapitalnym doskoku Rudigera czy Jorginho.

W efekcie każda strata Realu kończyła się bardzo groźną kontrą i akcją bramkową drużyny ze Stamford Bridge. Kapitalnie wykorzystywała szybkość Masona Mounta oraz Timo Wernera, z czym nie radził sobie źle zorganizowany Real i ociężały, osamotniony Sergio Ramos. Kapitan RM zwykle słynął z wysokiej gry i skutecznych interwencji w takich pojedynkach, lecz po 35-latku widać efekt opuszczenia aż połowy sezonu z powodu problemów zdrowotnych. Ewidentnie nie był sobą, a narracja o tym, że obrona z nim zyskuje nie miała w Londynie potwierdzenia. Chelsea punktowała słabości rywala w nowym ustawieniu, a po przerwie z wyższym, odważniejszym pressingiem jeszcze bardziej. Naliczyliśmy aż 7 kapitalnych sytuacji bramkowych Chelsea.

Tuchel miał kontrolę przez cały dwumecz. Pokazał wyższość taktyczną i zdecydowaną przewagę fizyczną piłkarzy. W Madrycie poprzez kapitalny pressing, przechwyty i kontrataki punktował Real, dopiero po przerwie nieco się wycofał, w Londynie zablokował wyprowadzenie piłki rywala i znów na bazie błyskawicznych kontrataków zbudował sukces. To była sztuka mądrego ustawienia, współpracy i gegenpressingu.

Sukces The Blues był przede wszystkim drużynowy, lecz gdyby wyróżnić jedną postać za cały dwumecz, byłby to N'Golo Kante. Uosobienie energii i żywotności, właściwego momentu doskoku i pasji w ofensywnym bronieniu, jaką oglądamy w młodej drużynie Chelsea. W końcu za awansem stoją 21-letni Kai Havertz, 22-letni absolutnie zjawiskowy Mason Mount, 22-letni Christian Pulisic czy 21-letni Reece James. Na Stamford Bridge oglądamy zdrową mieszankę mistrzów świata (Kante czy Giroud), mocy doświadczenia (Thiago Silva, Jorginho czy Azpilicueta), trafionych inwestycji (Mendy, Chilwell czy Havertz) oraz wychowanków związanych z Londynem (Mount, Reece James czy Callum Hudson-Odoi będący w klubie od 6-7 roku życia).

Kiedy w styczniu Tuchel objął drużynę po Lampardzie, jego święte zasady oraz filozofia gry stały się najważniejsze, ceny transferów i wcześniejsza hierarchia poszły w zapomnienie. Nie był przesiąknięty otoczeniem, wymaganiami gabinetów, doktnęty presją najlepszych wzmocnień lata. Sprawdził, co może wycisnąć ze specyfiki każdego piłkarza i poukładał to kapitalnie w systemie 3-4-2-1 z szybkością trójki atakujących, Kante wysyłającym sygnał do pressingu, Mountem wspierającym drugą linię oraz wysoko, doskonale skoordynowaną linią obrony na czele z potężnym Rudigerem. Niemiec zrezygnował z wcześniejszego 4-3-3, a fundamentem drużyny stał się środek z trzema silnymi stoperami i środkiem pola z Jorginho, Kante lub Kovaciciem w zależności od dostępności.

Niby system Chelsea jest powszechnie znany, ale styl zmienia się wraz z indywidualnością każdego piłkarza. Jednostka jest u niego elementem zaskoczenia, bo inaczej atakuje Havertz, a inaczej Pulisić. I obaj narobili Realowi sporo krzywdy. Inną energię gwarantuje na obu skrzydłach Callum Hudson-Odoi, inną Hakim Ziyech, jeszcze więcej zmienia obecność Jamesa, Abrahama czy Kovacicia. Ostatecznie londyńska drużyna w rewanżu mogła wbić Realowi aż 7 goli, a awans wywalczyła przede wszystkim skuteczną defensywą i żywą, agresywną współpracą każdej formacji. Podobnie zresztą jak Manchester City, w którym odnajdziemy mnóstwo cech wspólnych.

Chelsea dokonało najlepszych transferów latem, ale ewidentnie marnowało ten potencjał. Tuchel pojawił się na Stamford Bridge jako menedżer sprawiedliwy, który uczciwiej rozdzielał szanse. Pozwolił poczuć się bardziej doceniony niektórym postaciom, znalazł właściwe środowisko dla tych, których wykańczała presja związana z ceną na ich metce transferowej. Wiele można mówić o skuteczności Wernera, ale dla każdego ze sprowadzonych graczy znalazł właściwą rolę oraz kontekst. Havertza w rewanżu oglądaliśmy w pełnej krasie, zakładającego trzy siatki w półfinale Champions League. I to był największy wyraz tej Chelsea: zmechanizowana, doskonała maszyna, która uwierzyła w metodologię niemieckiego menedżera w tempie ekpresowym, ale nie straciła wolności i dynamitu w ataku. Szybciej i skuteczniej po prostu nie dało się zaszczepić tej idei.

W ponad trzy miesiące Tuchel pokonał Zidane'a, Guardiolę, Kloppa, dwukrotnie Simeone, Mourinho oraz Ancelottiego. I przy tym zwykle zachowywał czyste konto, bo jedną bramką stracił jedynie w pierwszym meczu z Królewskimi. Gdyby ktoś pomyślał o tym jeszcze w styczniu, zostałby uznany za wariata. Tymczasem Niemiec ramię w ramię z liderującym defensywie 36-letnim Thiago Silvą po raz drugi z rzędu wchodzi do finału Champions League. Zrobili to w Paryżu, zrobili to w Londynie, pozostaje tylko przypieczętować tak wspaniałą pracę. Rok teku Niemiec jeszcze miał ortezę i dyrygował drużyną, siedząc na przenośnej lodówce. Teraz obudził zwierzęcy zew u londyńskich piłkarzy i jako pierwszy menedżer awansował do dwóch finałów z rzędu z różnymi klubami.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.