CENTROSTRZAŁ #20. Im lepiej, tym gorzej. Frustrujący los trenera Górnika Zabrze

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Górnik Zabrze
Piotr Kucza/400mm

Czternastokrotni mistrzowie Polski zaczęli wiosnę tak, jak skończyli jesień, czyli od dobrych wyników i ładnej gry. Jednak nawet tak niepoprawny optymista, jak Jan Urban dostrzega, na jak kruchych fundamentach stoi konstrukcja jego drużyny. I jeszcze przed rundą bił na alarm. Ale im lepiej mu idzie, tym mniej jego głos jest słyszalny.

Jan Urban jest trenerem, który w tym sezonie zaimponował mi najbardziej. Dariusz Banasik czy Adam Majewski wykonali oczywiście świetną pracę, jednak oni dopiero zaczynają. Przed nimi kryzysy, zmęczenia materiału, konflikty, zmiany stanowisk, czyli wszystkie wiatry, jakie wieją w twarz w tym zawodzie. Urban, po kilkunastu latach pracy w polskiej lidze w różnych klubach, wydawał mi się trenerem, którego wady i zalety są znane. Miałem więc obawy, jak poradzi sobie w klubie, który potrzebuje od trenera coś ekstra. Który nie ma zawodników naturalnie nadających się do prowadzenia gry i prezentowania technicznej piłki. Zwierzałem się zresztą, że widzę w nim polską wersję Carlo Ancelottiego, będącego dobrym trenerem dla Realu Madryt, ale niekoniecznie dla Evertonu. Dlatego spodziewałem się bardzo ciężkiego sezonu dla zabrzan, którzy już zeszłej wiosny punktowali najsłabiej w lidze. I raczej się nie wzmocnili. Urban zresztą w naszym niedawnym wywiadzie potwierdzał te obawy.

Wszystko to okazało się jednak nieprawdą. Im dłużej Urban pracuje w Zabrzu, z tym większą przyjemnością ogląda się jego drużynę. Już końcówka jesieni była w wykonaniu Górnika imponująca. Nie tylko pod względem dorobku punktowego, ale też gry. A bramka, jaką udało się zdobyć w Łęcznej po akcji budowanej przez kilkanaście podań, pokazała, że Urban potrafił wpoić zespołowi swój styl gry, zupełnie inny od preferowanego wcześniej przez Marcina Brosza. Lepiej zaczęła też wyglądać kwestia wprowadzania młodzieży. O ile na początku jesieni smutno się patrzyło na ostatnie miejsce Górnika w Pro Junior System, o tyle pod koniec dobra forma Krzysztofa Kubicy i obiecujące wejście do ligi 15-letniego Dariusza Stalmacha pokazały, że Urban nie zapomniał, jak się pracuje z młodymi piłkarzami.

Mecz w Mielcu, inaugurujący wiosnę, był przedłużeniem tego, co Górnik pokazywał w grudniu. Po zawodnikach nie było widać kilku tygodni przerwy. Od początku pokazywali dobrą, dominującą piłkę. Kreowali sytuacje. Świetnie spisywał się kolejny odmłodzony element drużyny, czyli 22-letni Daniel Bielica, który wygrał w zimie rywalizację o miejsce w bramce z doświadczonym Grzegorzem Sandomierskim. Na zabrzanach nie zrobiło żadnego wrażenia to, że do przerwy przegrywali. A Lukas Podolski kolejny raz pokazał, że wypominanie mu wyjazdów do Niemiec na telewizyjne występy, było na początku sezonu cokolwiek niewdzięczne. Bo naprawdę chce mu się grać w Górniku, jeździć na wyjazdy, pomagać tej drużynie, chociaż teoretycznie niczego już w karierze nie musi. Teoretycznie to szóste miejsce, pozwalające Górnikowi trzymać kontakt z czołówką, ciągły udział w Pucharze Polski i bardzo bezpieczna przewaga nad strefą spadkową powinny być przyczynkiem do tego, by pisać dziś o zabrzanach w superlatywach. I do zastanawiania się, czy uśpiona śląska potęga zaczyna w końcu się budzić.

NIEPOKÓJ URBANA

Ta konstrukcja stoi jednak na bardzo chwiejnych fundamentach, o czym na przedmeczowej konferencji wyraźnie, jak na siebie, wiecznego optymistę z hiszpańskim nastawieniem do życia, powiedział Urban. Jego wypowiedzi bardzo wyraźnie wskazują, że jest zaniepokojony rozwojem sytuacji. - Nie chciałbym naciskać na szefów klubu, wolałbym, żeby sami mieli świadomość, jak bardzo już teraz potrzebujemy napastnika, bo wybór ofensywny mamy bardzo, ale to bardzo ograniczony. Niestety, ci piłkarze, których mam w kadrze, a którzy do tej pory nie przebijali się do składu, po odejściu Jesusa też nie za bardzo awansują w hierarchii, bo prezentują inny styl niż ten, który my preferujemy — mówił.

Michał Chwieduk/400mm

SPORTOWA STRATA

Warto bliżej przyjrzeć się kadrze, którą Górnik miał do dyspozycji w sobotnie popołudnie. Zwraca w niej oczywiście uwagę brak Jesusa Jimeneza, którego odejście jest już przesądzone. Klub nie mógł w tej kwestii nic zrobić, bo Hiszpan miał wpisaną w kontrakt kwotę odstępnego i można się wręcz cieszyć, że na pół roku przed końcem kontraktu znalazł się ktoś, kto wpłacił dwa i pół miliony złotych. Napastnika miało już nie być w Polsce pół roku temu, lecz jego odejście w lecie zostało w ostatniej chwili zablokowane. Osiem goli i cztery asysty, które dał drużynie jesienią, można więc traktować jako bonus. Jednak z perspektywy Urbana utrata go to potężne osłabienie. W jego miejsce zagrał w Mielcu Piotr Krawczyk, który nieźle prezentował się w okresie przygotowawczym. 27-latek ma jednak w karierze mniej ekstraklasowych goli, niż Jimenez strzelił w rundzie. Mniej nadaje się też do kombinacyjnej gry, której Jimenez chętnie szukał z Podolskim czy Nowakiem. Jak by się więc Urban nie gimnastykował, będzie to duża sportowa strata.

BEZ RYWALIZACJI

Z szerokiej kadry odeszli też zimą Vamara Sanogo i Filip Bainović, którzy nie podnosili poziomu, ale byli przynajmniej opcjami na sztukę w razie kataklizmu. W ich miejsce przyszedł tylko Jan Ciućka z III-ligowego Rekordu Bielsko-Biała, który niekoniecznie będzie wiosną grał przede wszystkim w pierwszej drużynie. Do Mielca Górnik pojechał z dwoma wolnymi miejscami na ławce rezerwowych, bo nie udało się nawet skompletować meczowej dwudziestki, a trener do 83. minuty dokonał tylko jednej zmiany, wpuszczając 16-letniego Stalmacha. Łącznie w trakcie całego spotkania wykorzystał dwie roszady z pięciu dostępnych. Owszem, sytuację utrudniła mu kartkowa pauza wahadłowych Erika Janży i Roberta Dadoka oraz kontuzja napastnika Aleksa Sobczyka, ale takie rzeczy będą się przecież zdarzać praktycznie co tydzień. Trudno liczyć, że przejdzie się przez cały sezon gry na dwóch frontach bez jakichkolwiek urazów czy wykluczeń. Nawet jednak gdyby Urban miał do dyspozycji wszystkich, zostanie mu do grania jakichś dwunastu-trzynastu piłkarzy z pola. Pozostali to jeszcze dzieci. Nastolatkowie, o których nie wiadomo, czy docelowo będą zarabiać na życie grą w piłkę. Nawet jeśli tak, bo mają ewidentny talent, trudno bazować na tym, że taki Stalmach przez całą rundę będzie w stanie grać tydzień w tydzień, utrzymując dobrą formę. Trudno też wierzyć, że Podolski krótko przed 37. urodzinami będzie w stanie rozegrać w pełnym wymiarze wszystkie mecze w rundzie. Na większości pozycji skład będzie co tydzień wystawiał się sam. Bez żadnego elementu rywalizacji, która przecież jest kluczowa dla rozwoju.

Pod tym względem igramy z ogniem. Jedziemy na pierwszy wiosenny mecz, a ja mam kłopot ze skompletowaniem kadry. Naprawdę musimy coś jeszcze zrobić w tym okienku, żeby nie chodzić na paluszkach i nie modlić się o unikanie kartek i kontuzji. A przecież będziemy grać na bardzo ciężkich boiskach i z bardzo zdeterminowanymi rywalami, walczącymi o osiągnięcie swoich celów

— alarmował Urban przed wyjazdem do Mielca. W trakcie okresu przygotowawczego mówił nie tylko o konieczności ściągnięcia do ofensywy kogoś w miejsce Jimeneza, ale też pozyskania nowego stopera. Górnik gra w ustawieniu z trójką środkowych obrońców, więc potrzebowałby ich mieć w kadrze około sześciu. Ma trzech. Jeśli liczyć z Jakubem Szymańskim, którego trener chwalił i co do którego ma nadzieję, że wiosną zrobi krok do przodu, to czterech. Ale to nie jest komfortowa sytuacja, gdy 19-latek z czterema występami w Ekstraklasie na koncie ma być jedynym zmiennikiem dla całej formacji. W Mielcu na ławce siedział jeszcze Krzysztof Wingralek, jego rówieśnik z III-ligowych rezerw, niemający jeszcze debiutu w Ekstraklasie. Górnikowi już teraz przydałoby się ze dwóch stoperów i to niezależnie od tego, że za pół roku za darmo odejdą Przemysław Wiśniewski i Adrian Gryszkiewicz, którym wygasają kontrakty. Wtedy potrzeba będzie na tę pozycję czterech nowych.

BEZ DYREKTORA

Tuż przed konferencją Urbana miała miejsce prezentacja nowego prezesa Arkadiusza Szymanka, który podkreślił, że współpraca z działem skautingu układa się tak dobrze, że do końca sezonu na pewno w klubie nie pojawi się w miejsce zwolnionego jesienią Artura Płatka nowy dyrektor sportowy. Trener ma jednoznaczne zdanie w tej sprawie. - Wolałbym mieć w klubie dyrektora sportowego. Musimy mieć świadomość, że wiosną trzeba będzie dokonać kilku znaczących transferów i bardzo aktywnie działać na rynku. Mamy naprawdę wąską kadrę wymagającą rozbudowy, a dodatkowo musimy się liczyć na przykład z ewentualnością odejścia Gryszkiewicza i Wiśniewskiego — mówił. Najpóźniej teraz jest moment, by w Zabrzu intensywnie pracowali nad przyszłym sezonem. Mają jasność planowania, bo wiedzą, że na pewno będą grali w Ekstraklasie. Jeśli jednak nastąpi teraz kolejnych kilka miesięcy rozprężenia, przed startem kolejnych rozgrywek znów trzeba się będzie zastanawiać, czy Górnik utrzyma się w lidze.

CIĄGŁE TRWANIE

Kibice śpiewają wprawdzie życzeniowo “zagraj jak za dawnych lat”, ale sami wiedzą, że muszą tylko chwytać dzień, bo im lepiej zespół poradzi sobie w tym sezonie, tym trudniej będzie w następnym. Już teraz dobre wyniki stały się niejako przekleństwem, bo w mieście uznano, że sytuacja jest bezpieczna, więc Górnik może sobie spokojnie trwać w stanie kadrowym, jaki ma. Ważne było, by na stulecie przyznania Zabrzu praw miejskich, które przypada w tym roku, nie przydarzył się jakiś przykry spadek z ligi, mogący zmącić święto. Dlatego przyblokowano w lecie Jimeneza, dlatego zdecydowano się na stratę za darmo Gryszkiewicza i Wiśniewskiego. Przyzwoity wynik ma być teraz. Co będzie potem, będą się martwić potem. Jan Urban powoli zaczyna się chyba przekonywać, że będąc trenerem Górnika, nie można mieć zbyt wybujałych ambicji i myśleć, że naprawdę chodzi o stopniowe przywracanie klubowi świetności. Nie, tu chodzi o trwanie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0