Jan Urban: Nie czuję się gorszym trenerem od ostatnich selekcjonerów (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Górnik Zabrze
Piotr Kucza/400mm

- Cały czas krążyła o mnie błędna opinia. Mówiło się, że jestem zawsze uśmiechniętym i żartującym kolegą zawodników. Gdy przyszła oferta z Zabrza, powiedziałem sobie, że jeśli się wyłożę, kończę z tym wszystkim i idę na emeryturkę — mówi trener Górnika.

Miejmy to za sobą: naprawdę był pan kandydatem na selekcjonera, czy tylko w mediach?

Jan URBAN: - Z mojej perspektywy jedynie medialnie, a tylko w PZPN-ie wiedzą, czy w ogóle byłem brany pod uwagę. Słyszałem, że jestem rozpatrywany, ale żadnych rozmów nie było. Choć gdyby rzeczywiście myśleli o jakimś polskim trenerze i mnie analizowali, to dlaczego nie? Nie czuję się gorszym trenerem od tych, którzy ostatnio byli selekcjonerami albo od tych, których teraz przymierzano do kadry.

A sam fakt, że był pan medialnie łączony z najważniejszą trenerską funkcją w polskiej piłce, traktuje pan jako dowód, że znów jest traktowany jak czołowy polski trener?

Nie wiem, czy opinia o mnie się zmieniła, ale wiem, że w piłce wszystko szybko się zmienia. Dociera do mnie, że mówi się, że Górnik gra fajną piłkę i przyjemnie się to ogląda. Podkreślają to tym bardziej ci, którzy cały czas byli ze mną. Mnie nie było w polskiej lidze przez trzy lata. Na własne życzenie. Wiedziałem, że coraz trudniej będzie mi o pracę. Powoli ciągnęło wilka do lasu. Gdy przyszła oferta z Górnika powiedziałem sobie, że jeśli się wyłożę, kończę z tym wszystkim i idę na emeryturkę. Gdyby mi nie wyszło, faktycznie mogłoby tak być. To, ile wspomnień wiąże mnie z Zabrzem i fakt, że największe sukcesy w Polsce odnosiłem z Górnikiem, sprawił jednak, że nie mogłem odmówić.

Dlaczego nie było pana na własne życzenie?

Po rozstaniu ze Śląskiem potrzebowałem złapania dystansu do zawodu. Wkurzało mnie zwalnianie trenerów bez większych podstaw. O twoim losie decydują ludzie, z którymi już podczas rozmowy widzisz, że nie do końca się znają. Brakuje w piłce zwykłej, ludzkiej cierpliwości. Najlepiej było to widać w Legii, skąd zwolniono mnie na pierwszym miejscu w tabeli. Graliśmy do grudnia w pucharach, mieliśmy tylko jednego napastnika Wladimera Dwaliszwilego, bo Marek Saganowski miał problemy z sercem, ale to nie miało znaczenia. Musiał przyjść ktoś inny. Dziś potencjał tej drużyny jest nawet większy, ale w lidze nie ma takiego wyniku. Był dobry w Europie, ale nie udało się tego połączyć z Ekstraklasą. Sytuacja powtórzyła się w Lechu Poznań, potem w Śląsku. Niby człowiek wie, że tak to działa, niby wie, że nowy prezes też ma prawo chcieć pracować ze swoimi ludźmi i trudno mieć o to do niego pretensje, ale czasem to i tak irytuje. Powiedziałem sobie, że dość tego. Musiałem odpocząć.

Miał pan łatkę trenera, który gra tak dobrze, jak dobrych ma zawodników, ale nie potrafi dać drużynie czegoś ekstra. Dobre wyniki z Legią były przyjmowane jako coś oczywistego.

A wtedy wcale nie były takie oczywiste. Można powiedzieć, że to ja zacząłem złotą erę Legii. Tak samo było z młodymi chłopakami. W 2007 roku, gdy zaczynałem, prawie nikt na nich nie stawiał. Dopiero po mnie inni zaczęli to robić. O mnie cały czas krążyła błędna opinia. “Urban to kolega zawodników. Zawsze uśmiechnięty, żartuje”. Raz Saganowski powiedział w telewizji, że u mnie jest wesoło, fajnie, ale robota musi być zrobiona. Tyle że mam wrażenie, że wszyscy zapamiętali z tego tylko “jest wesoło i fajnie”. Niektórzy wiedzą, jak wygląda Janek, gdy się wkurzy. Gdy jest się na co dzień z zawodnikami, oni to wiedzą. Dziennikarze już niekoniecznie. Piłkarzom trzeba czasem pokazać, że za bardzo się rozluźnili. To, że chwilę po tym, jak kogoś opieprzę, rozmawiam z nim i się śmieję, nie oznacza, że zapomniałem, że na treningu odwalił fuszerkę.

Jednak fakt faktem, że nikt nie wiedział, jak poradzi sobie pan z klubem, który potencjałem będzie mocno odbiegał od najlepszych w lidze. Tutaj same dobre relacje międzyludzkie już nie wystarczą.

Można było to sprawdzić na pięciu meczach w Polonii Bytom, w których dobrze mi poszło. To tak na marginesie. W kwestii relacji międzyludzkich nie ma większego znaczenia, gdzie się pracuje. Wszędzie są bardzo ważne. Człowiek jest człowiekiem. Jeśli mam dobre relacje w dużym klubie, tak samo muszę mieć w mniejszym. Myślę, że chłopaki jeszcze bardziej doceniają, że trener jest normalny i mimo że był w Legii i coś tam wygrał, nie chodzi z głową w chmurach. Trener musi zawiązywać relację z drużyną, sztabem i kibicami.

Ale w Górniku nie da się chyba bazować tylko na tym?

Oczywiście. Jest więcej roboty. Trzeba zwracać uwagę na zupełne detale. Jest więcej ćwiczeń indywidualnych. Korekt. Zwracania uwagi zawodnikom, jak mają ustawiać nogę postawną, jak przyjmować piłkę, zmniejszać liczbę kontaktów z piłką i się ustawiać. Jest tego więcej, bo mniejszy jest potencjał zawodników. Większe jest też skupienie na rywalu. Zupełnie inaczej trenuje się Legię, czy Lecha. Tam musisz wygrywać, bo decyduje o tym budżet, potencjał zawodników. Od razu wiesz, dokąd przychodzisz. Możesz szukać jednego czy drugiego młodego chłopaka i nie ma sprawy, ale przy okazji musisz mieć wynik. Ja bym wręcz powiedział, że tam jest trudniej. Każdy idzie na ciebie na maksa, nie ma nic do stracenia. A jeśli wygrają, to są kozacy, bo ograli kandydata do mistrzostwa. W drużynach ze środka tabeli często jest łatwiej zaskoczyć przeciwnika. Bo rywale myślą, że grają u siebie, z nami, więc powinni nas klepnąć. A jak dobrze wyglądamy, to nas nie klepną. I punktujemy.

Trener Górnika Zabrze
Michał Chwieduk/400mm

Wiosną Górnik był najsłabiej punktującą drużyną ligi, letnie wzmocnienia nie rzuciły na kolana. Byliście kandydatem do walki o utrzymanie. Tymczasem okazaliście się jedną z pozytywnych niespodzianek ligi. Zaskoczyło pana tempo rozwoju drużyny?

- Też tak to widziałem. Zdawałem sobie sprawę, jak Górnik punktował wiosną. To była niezbyt udana runda. Wiedziałem, że zmian kadrowych nie będzie dużo, bo do podstawowego przyszli tylko Robert Dadok, Grzegorz Sandomierski, Rafał Janicki i Lukas Podolski. To była pewna niewiadoma. Nie wiedziałem, gdzie jest sufit tej drużyny. Przede wszystkim, chciałem grać inaczej. Najbardziej obawiałem się, czy będziemy w stanie pokazywać techniczną, kombinacyjną piłkę, jaką lubię. Umówiliśmy się jednak z chłopakami, że pójdziemy w tym kierunku. Pierwsze dwa mecze przegraliśmy w słabiutkim stylu. Pogoń i Lech się po nas przejechały.

Okazało się, że zaczęliście od czołowej dwójki w lidze.

To akurat wiedzieliśmy. Ale za łatwo przegraliśmy. Nie przejmowałem się jednak, bo wiedziałem, dlaczego tak było. Trochę za mocno dołożyliśmy drużynie. Później, gdy aspekt fizyczny został już uregulowany, było widać, że powoli zaczynamy iść w dobrym kierunku. Najpierw była jedna fajna akcja w meczu, potem dwie, gra zaczynała się zawiązywać. I to jeszcze w czasie, gdy Lukas nie był do końca przygotowany. Wiedziałem, że trzeba go spokojnie wprowadzać. Po tym, jak chłopacy zachowywali się na treningach, zaczęliśmy widzieć radość. Fajnie się to układało. Wkurzające było tylko to, że mieliśmy wiele spotkań, w których powinniśmy punktować, a nie robiliśmy tego na własne życzenie. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później, z taką grą, będziemy robili punkty. W końcówce sami byliśmy wręcz pozytywnie zaskoczeni. Wiedzieliśmy, że gramy z Legią, Lechem, Pogonią, Rakowem, Śląskiem. Mówiliśmy sobie, że wcześniej trzeba zrobić jak najwięcej punktów, bo potem nie wiadomo, co nas czeka. Okazało się, że w tych meczach zdobyliśmy dużo punktów i fajnie skończyliśmy rundę. Został nawet lekki niedosyt, bo skoro już Lech nas nie dobił na początku ostatniego meczu, my powinniśmy byli to zrobić w drugiej połowie.

Powrót do ustawienia z trójką obrońców był kluczowym momentem tej rundy?

To akurat coś, co jeszcze musimy poprawić. Nie może być tak, że dobrze gramy trójką z tyłu, a czwórką już nie. Wolę grać czwórką. To mój pierwszy klub, który ustawiam trójką stoperów, choć uważam, że to też jest umiejętność dostosować się w danym momencie i nie upierać się na siłę. Po pierwszych dwóch meczach wiedziałem, że musimy trochę odpuścić intensywność treningową, a żeby jeszcze dodać zespołowi pewności siebie, zaproponowałem powrót do ustawienia z poprzedniego sezonu. Potem czasami sobie wyrzucałem, że nie zostałem tylko przy dodaniu im świeżości fizycznej. W okresie przygotowawczym naprawdę dobrze graliśmy czwórką. W meczu z Omonią Nikozja granym jeszcze w nie najmocniejszym składzie, naprawdę fajnie w tym ustawieniu funkcjonowaliśmy. Może gdybyśmy zostali przy czwórce, ograli Stal, potem pojechali na Jagiellonię, gralibyśmy potem podobnie, ale już czwórką. Nie zmieniałem nic jednak, bo gdy coś funkcjonuje, nie chodzi o to, by ciągle kombinować. Więc zostało. Ale zimą musimy popracować nad tym, by mieć dopracowane choćby dwa systemy.

Na początku szukał pan też młodzieżowca, a akurat z tym Górnik w poprzednich latach nie miał problemu.

Mieliśmy problem z ustaleniem, kto ma być podstawowym. Zaczął Kacper Michalski, później był Adrian Dziedzic, Norbert Wojtuszek, w końcu wskoczył na dobre Krzysztof Kubica i wywalczył sobie miejsce. A młodzieżowiec jest ważny. Wiele zależy od tego, na jakiej pozycji gra. Można powiedzieć, że na różnych polach systematycznie obserwowaliśmy progres drużyny.

Do tego stopnia się rozochociliście, że w końcówce sześć meczów rozegrał 15-letni wówczas Dariusz Stalmach. Nie bał się pan, że się spali, debiutując z Legią od pierwszej minuty?

Ale dokładnie o to mi chodziło: żeby wiedzieć, czy się spali. To ryzyko, ale jesteśmy przecież w sporcie. To w takich momentach dowiaduję się, czy coś z zawodnika będzie, czy nie. Z Arielem Borysiukiem było to samo. On jeden z pierwszych meczów grał z Lechem. Dla mnie jest niesamowicie ważne, jak młody piłkarz radzi sobie mentalnie, jak dźwiga odpowiedzialność i stres. A w młodym wieku powinien sobie radzić wręcz łatwiej. Bo młodzież taka jest: trochę bezczelna, otwarta na zdobywanie świata. A skoro tak, proszę bardzo, zdobywaj. Teraz może być przed nim trudniejszy moment, bo sam przed sobą może zacząć stawiać zbyt duże wymagania. Trzeba go spokojnie prowadzić, by na maksa się oswoił z nową sytuacją. Wydaje mi się, że ma naprawdę poukładane w głowie. To spokojny, pracowity chłopak. Mógłby tylko trochę bardziej słuchać trenera, bo czasami lubi podyskutować. Lecz ma duże szanse, by być dobrym piłkarzem.

Rzuciło mi się w oczy, jak przed debiutem wziął go na bok Podolski i coś mu krzyknął z uśmiechem na ustach. Wyobrażam sobie, że po czymś takim znacznie łatwiej się gra. W takich sytuacjach objawia się wpływ mistrza świata na waszą drużynę?

Na pewno ma duży wpływ. Podpowiada, wymaga, kieruje, dopinguje chłopaków. Jest scementowany z drużyną. Wszyscy mają radość z tego, co robią na treningach i że grają z mistrzem świata. Mogą z nim pogadać, pośmiać się, o coś podpytać.

A czy Podolski nie bywał dla tych chłopaków deprymujący? To nie jest typ gościa, który tylko głaszcze. Jeśli coś mu się nie podoba, mówi o tym błyskawicznie.

Zgadza się, na początku był deprymujący. Przychodził do nas mistrz świata. Kozak taki, że nikt nie mógł się z nim nawet porównywać. W takiej sytuacji wszyscy wzajemnie się obserwują. Drużyna patrzy, jak on się zachowuje, on obserwuje, gdzie przyszedł, co to za drużyna, jaki prezentuje poziom. Lukas rzeczywiście jest na treningach bardzo wymagający wobec zawodników, co dla trenera jest fajne. Ale rozmawiałem z nim i doszliśmy do wniosku, że owszem, można od czasu do czasu opieprzyć, ale wszyscy więcej wyciągniemy, gdy taki Lukas czasem kogoś poklepie, podpowie coś, zmotywuje. On też nie ma z tym problemu. I przynosi to efekty.

Górnik Zabrze
Michał Chwieduk/400mm

A dla trenera prowadzenie kogoś takiego jest wyzwaniem?

To zależy, czy trener jest normalny i czy zawodnik jest normalny. Jeśli jeden i drugi jest, nie ma żadnego problemu. Wydaje mi się, że my nie mamy żadnych kłopotów między sobą. Dogadujemy się, porozumiewamy bez kłopotów. On jest kozak, zdobył w piłce tyle, że nie mogę się z nim porównywać, ale ja tego, jak grałem, też się nie wstydzę. Jeśli chodzi o sposób bycia, zachowania, też wygląda to super. Na początku, choć cieszyłem się, że jest wśród nas, też się zastanawiałem, jak będzie się zachowywał. Wiadomo, że on jest wielki Lukas Podolski, ale tu też jest Górnik, drużyna. Nie będziemy wszystkiego podporządkowywać. Oczywiście, jest gwiazdą, mistrzem świata, wielkim nazwiskiem, ale na boisku jeden bez drugiego i tak nie da rady. Na szczęście wszystko świetnie pasuje.

Było to widać szczególnie na początku, gdy za jego zagraniami nie nadążała drużyna, przez co i Podolski wyglądał źle. Musieliście się nauczyć, jak grać z tak dobrym piłkarzem?

Faktycznie, od początku, gdy miał piłkę, było widać klasę. Czasem ktoś się nie spodziewał, że przerzuci piłkę na pięćdziesiąt metrów do nogi. Do tego na pewno trzeba było się przyzwyczaić. Ale to zrobiliśmy, bo dziś widać już wiele akcji 3-4-osobowych, w których fajnie klepiemy piłkę. Stwarzamy dużo sytuacji bramkowych. Nie strzeliliśmy wiele goli, ale pod względem kreowanych okazji jesteśmy w czołówce ligi. To fajne, bo pokazuje, że gramy w miarę widowiskowo. Chłopaków też to podbudowuje i widać, że na treningach starają się grać kombinacyjnie. Wręcz nieraz muszę na to reagować, bo zapominają, że celem jest zdobycie bramki. Chcą zbyt dużo klepać, a bez wykończenia to nie ma żadnego sensu.

To chyba jeszcze większy pana sukces niż wyniki. Każdą drużynę da się nauczyć technicznej gry?

Każdy trener ma swój punkt widzenia na piłkę. Ja mam taki, że obojętnie gdzie bym nie poszedł, zawsze będę najpierw próbował grać technicznie, podaniami. Ale gdyby to nie wychodziło, w pewnym momencie trzeba umieć to zmienić, bo liczą się punkty. Wiem, co było słychać o nas po dwóch pierwszych meczach, ale byłem spokojny. W Śląsku też zawsze próbowaliśmy grać w piłkę, wygrywaliśmy u siebie z Legią, Lechem. Mieliśmy straszne problemy na wyjazdach, ale nikt mi nie powie, że nie próbowaliśmy grać ładnie. Często jest jednak tak, że gdy wyrwie się jedno-dwa ogniwa, już nic się nie zazębia. Dlatego bardziej przejmuję się tym, co będzie latem. Teraz mam nadzieję, że zagramy przyzwoitą rundę i Górnik, jak na swój potencjał, zakończy rozgrywki na fajnym miejscu. Do tego będziemy dążyć. Celem było spokojne utrzymanie i wykreowanie jakiegoś fajnego chłopaka, żeby zabezpieczyć się w razie, gdyby coś się nie układało finansowo. Idzie to w dobrym kierunku, bo wyniki się zgadzają, a Kubica, Stalmach, Dziedzic czy Jakub Szymański w meczach, w których grali, pokazywali się dobrze.

Nie ma pan wrażenia, że uczenie takiego stylu gry każdej drużyny to jednak ryzykowna droga? Często takie próby kończą się w strefie spadkowej.

To trudna rzecz, ale dziś w piłce nigdzie nie jest łatwo. Każdy ma ambicje i próbuje szukać własnych rozwiązań. Wiedziałem, że może nie być kolorowo. Nie mogłem liczyć na nie wiadomo jakie transfery, ale na razie się to poukładało. Odkąd zaczęliśmy dobrze grać, martwiłem się tylko, by nie było kontuzji, bo kadra nie jest szeroka, a młodych chłopaków trzeba wprowadzać powoli. Szczęśliwie jednak urazów nie było, a kartki skumulowały się dopiero w samej końcówce. Teraz dwóch wahadłowych jest wykluczonych z inauguracji ze Stalą, ale gdy wrócą, mam nadzieję, że kartki nie będą już nam wiosną aż tak ciążyły.

W jakim stopniu pana pracę zmieniło to, że prezesa i dyrektora sportowego, którzy pana zatrudniali, wkrótce potem zwolniono z klubu?

Naprawdę bardzo dobrze pracowało mi się z Darkiem Czernikiem i Arturem Płatkiem, ale jestem tylko trenerem i na niektóre decyzje nie mam wpływu. Dalej muszę robić swoje, współpracując z innymi ludźmi. Nie zwiększył się zakres mojej pracy przy transferach. Trener zawsze ma dużo mniej czasu na jeżdżenie, oglądanie zawodników. To normalna rzecz, że robią to ludzie ze skautingu. Oczywiście w ostatnim momencie, gdy jest już blisko podjęcia decyzji, czy ktoś się nadaje, trener ogląda go w meczu albo na wideo. Z drugiej strony, mieć dużo ludzi, którzy obejrzą dużo spotkań, też kosztuje. Nie zawsze jest taka możliwość.

Michał Chwieduk/400mm

Jak więc ocenia pan wasze pierwsze zimowe wzmocnienie, czyli napastnika Jana Ciućkę z Rekordu Bielsko-Biała?

Będzie pod obserwacją i na razie nic więcej nie powiem. To młody chłopak, którego oglądali różni skauci, ale ja osobiście nie. Dopiero obóz w Turcji to czas, by trochę mu się przyjrzeć. To chłopak z rocznika 2003, który jeszcze przez pół roku może grać nawet w Centralnej Lidze Juniorów. Tak, jak było z Adrianem Dziedzicem. Grał w Ekstraklasie, ale też nic się nie stało, jak od czasu do czasu wystąpił w rezerwach, czy w juniorach. Tu może być podobnie, ale na dziś tego nie wiem. Pewnie, że chciałbym, aby został z nami w pierwszej drużynie, ale muszę ocenić jego umiejętności w codziennych treningach i w sparingach.

Oczekuje pan jeszcze jakichś wzmocnień? Czy po dobrej rundzie panuje przekonanie, że nie ma sensu niczego zmieniać?

Chciałbym dołożyć do tej kadry kolejnego stopera. Przy graniu trójką środkowych obrońców jeden młody Szymański jako alternatywa to trochę za mało, bo kontuzje i kartki wszystko mogą pomieszać. Jednak nie wiem, czy się to uda. Czasem okazuje się, że nie ma pieniędzy i trzeba sobie radzić z tym, co jest.

Bardziej nerwowo nasłuchuje pan pewnie wieści o potencjalnych ubytkach?

Obserwuję sytuację. Wiadomo, że Jesus Jimenez ma w kontrakcie klauzulę, więc gdy ktoś przyjedzie i zapłaci ustaloną kwotę, nie mamy nic do powiedzenia. Trudno jednak by ktoś ją wpłacił pół roku przed końcem kontraktu. Inna sytuacja jest z Przemysławem Wiśniewskim i Adrianem Gryszkiewiczem, bo to my decydujemy, czy zgadzamy się na proponowaną kwotę. Oni nie mają bowiem klauzuli. Piłka nożna to jednak biznes, więc nie można z całą pewnością mówić, że w zimie nie odejdą. Wydaje mi się, że nie odejdą. Lecz jeśli ktoś przyjdzie i zaproponuje rzeczywiście dobre pieniądze za zawodnika, którego za pół roku nie będzie w klubie, będzie można się zastanawiać. Wydaje mi się, że trudno będzie teraz o takie oferty, ale nie można tego wykluczyć.

A jako trenera, który w polskiej piłce wygrał wszystko, nie zniechęca pana perspektywa, w której w Zabrzu co chwilę trzeba budować zespół od nowa? Im lepszy sezon zagracie, tym więcej stracicie. Doświadczał już tego Marcin Brosz.

Być może, ale w piłce żyje się dzisiaj. Trzeba mieć plany, ale trzeba też wiedzieć, że za trzy miesiące trenera może już w danym klubie nie być. Piłka jest bardzo niestabilna. Są zmiany w drużynach, rotacje na stanowiskach prezesów, właścicieli klubów. Nie jest łatwo być w takiej sytuacji, jak Kosta Runjaić, który pracuje dłuższy czas i rzeczywiście widać, że było warto, bo jego zespół dobrze funkcjonuje. Marcin Brosz też był tu długo i w momencie, gdy miał dobrą drużynę, potrafił to wykorzystać, awansując z nią do pucharów, przed czym trzeba chylić czoła. Tak już jest, że co roku trener stara się wyciągać maksimum z zawodników, których się dostanie. Czasem to maksimum oznacza puchary, czasem dziesiąte miejsce, a czasem utrzymanie w lidze.

Pana do Górnika ściągnęły przede wszystkim wspomnienia dawnych sukcesów. W jakim stopniu pana zdaniem bogata historia to atut Górnika, a w jakim coś, co mu ciąży?

Kibice też już są świadomi realiów, więc nie narzucają presji przerastającej możliwości drużyny. Oni też cieszą się, mogąc po prostu oglądać Górnika grającego fajną piłkę i stwarzającego dużo sytuacji. Proszę spojrzeć na Roberta Dadoka. Na początku wszyscy pytali, co on robi w klubie z taką historią. Ale ja patrzyłem na to, ile grał, gdzie grał i wiedziałem, że miał prawo tak się zachowywać. To do mnie jako trenera należało, żeby pokazać doświadczenie i cierpliwość i spróbować wykorzystać atuty, które ma. Zdajemy sobie sprawę, że historia tego klubu jest wielka. Chcemy do niej wrócić, ale to się dzieje powoli. Dlatego dość mocno stawiamy na młodych chłopaków. Być może, gdy uda się nam ich drogo sprzedać, Górnik będzie miał większe możliwości finansowe, by tworzyć coraz silniejsze drużyny. Choć mnie na razie zaczyna boleć głowa o to, co będzie latem. Dalej nie wybiegam.

Rozmawiał Michał Trela

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.