Złota era bocznych obrońców. Jak niedoceniani ludzie stali się kluczowi

Zobacz również:Od ligi więziennej po mundial. Nelson Mandela i jego ciernista droga, w której sport jest największą nadzieją
boczniglowne.jpg
Giuseppe Maffia/NurPhoto via Getty Images)

Gruby – na bramkę. Dryblas – na środek obrony. Kreatywny – na środek pomocy. Szybki drybler – na skrzydło. A pozostali na boki obrony. Pozycja, na której kiedyś ustawiano najmniej utalentowanego zawodnika w drużynie, przeżywa złoty czas.

Najsłynniejsze zdanie dotyczące bocznych obrońców jest dla nich obraźliwe. - Nikt nie chce być Garym Nevillem – dogryzał Jamie Carragher swojemu współprowadzącemu popularny telewizyjny program. Tamta wypowiedź była nie tylko szpilką wbitą partnerowi, lecz zwięzłym podsumowaniem postrzegania bocznego obrońcy w futbolu. Na tej pozycji najczęściej ustawiano tych zawodników, którzy potrafili najmniej. Nie mieli jednej wybijającej się cechy, która pozwoliłaby im zrobić karierę na innych pozycjach. Zdaniem Gianluki Vialliego boczni obrońcy to ludzie za mało odpowiedzialni lub za niscy, by grać na środku obrony. Za mało kreatywni, by być środkowymi pomocnikami. Nie dość błyskotliwi, by grać na skrzydle. Niewystarczająco skuteczni, by być napastnikami. Boczni obrońcy często byli lepszymi lekkoatletami niż piłkarzami. Potrafili biegać od linii do linii. Byli wytrzymali na tyle, by błyskawicznie wrócić po nieudanej akcji. To często dobrzy kandydaci na ulubieńców trybun, bo zwykle harują i dużo biegają. Ale kiepscy kandydaci do indywidualnych nagród, spektakularnych transferów i wysokich pensji. Dobrym bocznym obrońcą często zostawało się nie ze względu na jakiś walor, lecz ze względu na brak jakiegoś waloru. Nie przez przypadek Łukasz Piszczek, zanim został jednym z najwspanialszych bocznych obrońców w historii polskiego futbolu, wcześniej był kiepskim napastnikiem.

BRAZYLIJSCY MAGICY

To wszystko jest już nieaktualne. Jeszcze dwadzieścia lat temu jedynymi podziwianymi przez dzieci z całego świata bocznymi obrońcami byli Cafu i Roberto Carlos. Obaj jednak stanowili raczej potwierdzenie reguły niż jej zaprzeczenie. Ich wybitne umiejętności przypisywano faktowi, że są Brazylijczykami. Służyli za przykłady, że to kraj tak bogaty w talent, że nawet na bokach obrony grają tam magicy. Być może dzieci nie podziwiają dziś bocznych obrońców, ale na pewno zaczęli ich szczególnie poważać trenerzy. Najmocniej widać to u Pepa Guardioli i Juergena Kloppa, ale że to najbardziej wpływowi szkoleniowcy współczesnego futbolu, ich spojrzenie rezonuje na cały świat.

W wielkiej Barcelonie Guardioli najważniejszym partnerem Lionela Messiego przez lata nie był żaden z pomocników, lecz szorujący po prawym skrzydle Dani Alves. Brazylijczyk cieszył się swobodą, bo w Barcelonie wszystkich innych ciągnęło do środka. W wielu miejscach boczny obrońca miał po prostu obiegać skrzydłowego, dając mu opcję rozegrania. Jednak w Barcelonie Alves często nie miał kogo obiegać. Skrzydłowi nie trzymali się linii bocznej, jak było w tradycyjnym modelu holenderskim, lecz krążyli po całym boisku. A Alves był niepodzielnym królem całych stu metrów pomiędzy liniami końcowymi. Z czasem podobną funkcję na lewej flance zaczął pełnić Jordi Alba.

Ofensywne zapędy bocznych obrońców nie były w tamtym czasie czymś nowym. W ostatnim wielkim Manchesterze United Aleksa Fergusona do przodu regularnie biegał Patrice Evra, w Realu Madryt przez całe lata podobną rolę jak Alves dla Messiego odgrywał dla Cristiano Ronaldo Marcelo. Już w latach 90. Arsene Wenger w Arsenalu zniósł zasadę, że dwaj boczni obrońcy nie mogą podłączać się do ataków jednocześnie. Dawniej mówiło się, że gra na tej pozycji to siedemdziesiąt procent defensywa, a trzydzieści procent ofensywy. Z czasem proporcje zaczęły się jednak odwracać.

INNOWACJE GUARDIOLI

Nowości do gry bocznych obrońców Guardiola zaczął na dobre wprowadzać dopiero w Bayernie Monachium. Zastał tam nietypową sytuację. Kapitanem i najinteligentniejszym piłkarzem w drużynie nie był żaden ze środkowych pomocników, lecz boczny obrońca Philipp Lahm. Obsesją Guardioli stało się w niemieckich czasach zabezpieczenie przed kontratakami. Hiszpan zauważył, że do ochrony przed niespodziewaną stratą mogą mu posłużyć właśnie boczni obrońcy, którym nakazał nie tyle biegać wokół skrzydłowych, ile schodzić do środka i pełnić funkcję dodatkowych środkowych pomocników. Lahm i David Alaba zaczęli grać na dwóch pozycjach jednocześnie. Czasem biegali do linii końcowej i dośrodkowywali, jak tradycyjni boczni obrońcy, ale czasem stanowili po prostu dodatkowe opcje w rozegraniu. Michael Cox w książce „Zonal marking” opisywał, jak Guardiola świętował udany eksperyment z innowacyjną rolą bocznych obrońców, który pierwszy raz zastosował w ćwierćfinale Ligi Mistrzów przeciwko Manchesterowi United.

Hiszpan miał to szczęście, że obaj zawodnicy byli bardzo świadomi taktycznie i utalentowani technicznie. Alaba w Austrii gra jako środkowy pomocnik. W Bayernie wylądował na boku obrony tylko dlatego, że w drużynie było już za dużo środkowych pomocników, a gdzieś trzeba było znaleźć dla niego miejsce. Rozwiązanie częściowo skopiował także Joachim Loew, wystawiając Lahma w pierwszych meczach mundialu w 2014 roku na środku pomocy. Specyficzne łączenie pozycji środkowego pomocnika i bocznego obrońcy przetrwało w Monachium dłużej niż Guardiola, bo bardzo podobnie gra Joshua Kimmich. Jako boczny obrońca jeden z najgroźniejszych asystentów ligi, a przy tym nominalny środkowy pomocnik.

FORTUNA W MANCHESTERZE

Obsesję związaną z bocznymi obrońcami Guardiola przywiózł do Anglii. Odkąd się tam pojawił, co roku wydawał na zawodników z tych pozycji pieniądze, jakich nigdy wcześniej nikt za nich nie płacił. Benjamina Mendy'ego wyrwał z Monaco za 57 milionów euro, Kyle'a Walkera z Tottenhamu za 53, a Danila z Realu Madryt za trzydzieści milionów. Minionego lata dokupił jeszcze Joao Cancelo za 65 milionów euro. Postępował z nimi podobnie jak w Monachium. W sezonie 2017/2018 dziury na boku obrony regularnie łatał Fabianem Delphem, nominalnym środkowym pomocnikiem. Nagle posiadanie przy linii dobrze posługującego się piłką zawodnika stało się wielką zaletą.

ROZGRYWAJĄCY KLOPPA

Guardioli nigdy nie udało się jednak w Manchesterze uczynić z bocznych obrońców takich atutów, jak zrobił to w Liverpoolu Juergen Klopp. Już w jego Borussii Dortmund Marcel Schmelzer i Łukasz Piszczek odgrywali ważną rolę w ofensywie, ale nijak ma się to do znaczenia, jakie dla lidera Premier League mają Trent Alexander-Arnold i Andrew Robertson. Obaj w poprzednim sezonie stworzyli więcej sytuacji bramkowych niż ktokolwiek w lidze, z pominięciem Edena Hazarda. Po jego odejściu do Realu Madryt prawy i lewy obrońca Liverpoolu są statystycznie najbardziej kreatywnymi piłkarzami w lidze. Według Transfermarkt.de Alexander-Arnold jest dziś dziesiąty na liście najbardziej wartościowych zawodników świata. Między Messim a Antoinem Griezmannem.

O ile Robertson przypomina w dużej mierze tradycyjnego bocznego obrońcę, biegającego, dośrodkowującego i niezmordowanego, o tyle Alexandrowi-Arnoldowi bliżej do najnowocześniejszego modelu, w którym na boku obrony ustawia się nominalnego środkowego pomocnika, jakim był ten zawodnik przed przyjściem Kloppa. - By grać u Kloppa, w każdym miejscu boiska musisz dobrze biegać. Jednak jako boczny obrońca musisz podawać piłkę lepiej niż pomocnicy – mówił jeden z byłych graczy Liverpoolu dla „The Athletic”. Między 2006 a 2012 rokiem w Premier League o 35 procent zwiększył się dystans pokonywany przez bocznych obrońców w wysokiej intensywności. Systematycznie zwiększa się też liczba wykonywanych przez nich sprintów oraz pokonywany dystans. Coraz częściej muszą też dryblować. Od bocznych obrońców oczekuje się dziś łączenia fizycznych atrybutów stoperów, szybkości i błyskotliwości skrzydłowych i kondycji środkowych pomocników. Nagle stali się to ludzie, którzy potrafią najwięcej.

SKRZYDŁOWI NOWYCH CZASÓW

Boczni obrońcy coraz częściej wyrastają na skrzydłowych nowych czasów. Wykorzystują korytarze na bokach albo korzystają z tego, że przy liniach pojawia się więcej miejsca. Współczesny futbol cierpi na brak przestrzeni. Pressing, kontrpressing, coraz lepsze przygotowanie fizyczne piłkarzy, sprawia, że na boisku jest coraz mniej miejsca. Z tego powodu praktycznie wymarły już tradycyjne dziesiątki, niezaangażowane w grę defensywną, zajmujące się tylko kreowaniem sytuacji. Z tego powodu coraz lepszych umiejętności w rozgrywaniu piłki zaczęto oczekiwać od stoperów, czy nawet bramkarzy. Teraz coraz częściej centrum rozegrania przenosi się na boki. W meczu Juventusu Turyn z Interem Mediolan, ostatnim, jaki rozegrano przed wstrzymaniem Serie A, najwięcej podań wykonywali boczni obrońcy Juventusu Juan Cuadrado i Alex Sandro. Była to odpowiedź Maurizia Sarriego na bardzo mocno zagęszczony środek. Obaj okazali się kluczowi w odniesieniu zwycięstwa.

Wzrost znaczenia bocznych obrońców wiąże się też z ewolucją pozycji skrzydłowego. Coraz więcej zawodników, którzy dawniej graliby na bokach, schodzi do środka, pełniąc funkcję normalnych napastników. Mohamed Salah, Sadio Mane, Pierre-Emerick Aubameyang, Hueng-Min Son czy Neymar mają wszystko, by piętnaście lat temu uznawano ich za znakomitych skrzydłowych. Teraz trenerzy nie oczekują jednak od nich biegania do linii końcowej i dośrodkowywania do napastników, lecz wykorzystywania szybkości oraz błyskotliwości w szerokości pola karnego. A to pozostawia bocznym obrońcom połacie niewykorzystanej przestrzeni. To dlatego Alexander-Arnold wykonuje najwięcej podań w pole karne w drużynie Liverpoolu, a Robertson zalicza najwięcej sprintów. Środkowi pomocnicy przestali odpowiadać tylko za kreowanie. U Kloppa odgrywają bardziej rolę zawodników odbierających piłkę i zatrzymujących kontrataki. Kreują boczni obrońcy.

O dziwo te tendencje zaczyna być widać również w Polsce. W zespole Legii Warszawa objawieniem sezonu jest Michał Karbownik. Teoretycznie szkolony jako środkowy pomocnik, ale robiący furorę na lewej obronie. Mimo że jest prawonożny. Karbownik to nie typ lekkoatlety, lecz wszechstronnie uzdolniony i dobrze radzący sobie z piłką przy nodze zawodnik. Nic dziwnego, że zachodnie kluby są skłonne płacić za niego miliony. Jeśli faktycznie rekord transferowy ekstraklasy pobije boczny obrońca, będzie to najlepszy dowód drogi, jaką przeszła ta pozycja w ostatnich latach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.