Od ligi więziennej po mundial. Nelson Mandela i jego ciernista droga, w której sport jest największą nadzieją

Zobacz również:Złota era bocznych obrońców. Jak niedoceniani ludzie stali się kluczowi
mandela-ferguson-e1595744253109.jpg
fot. David Rogers/Allsport

Sport ma siłę, by zmieniać świat. Ma siłę, żeby inspirować. Ma siłę, by jednoczyć ludzi w sposób, w jaki nic innego nie potrafi. Mówi do młodych językiem, który rozumieją. Sport daje nadzieję, kiedy przychodzi zwątpienie – to piękny cytat jednego z najważniejszych przywódców politycznych w dziejach świata. Nelson Mandela kochał rugby i piłkę nożną, wiedział też, że one mogą mu pomóc zjednoczyć kraj. Nie mylił się.

Francois Pieenar uśmiechnął się i spojrzał na człowieka, od którego biły ciepło i jednocześnie charyzma. Tak długo powtarzano mu, że ów mężczyzna zasługuje na długoletnie potępienie w więzieniu, aż w to uwierzył. Do tego stopnia, że w momencie gdy ów człowiek nie tylko opuścił więzienne mury, ale także stał się prezydentem RPA, poczuł strach. Co teraz będzie z białymi? Nie tylko tymi, którzy grają w rugby? Czy nadchodzi czas zemsty za wszystkie lata? Ale w chwili, kiedy tamten składał mu gratulacje, wszystko zrozumiał. Miał przed sobą człowieka, który długimi latami cierpiał, bo przeciwstawił się okrutnej ideologii. Cierpiał, ale nie knuł zemsty, szukał rozwiązania. Fotoreporterzy uwieczniali właśnie jedną z najważniejszych klatek, w historii sportu w RPA. Rok 1995 dawał nadzieję.

LIGA MAKANA

Bill Keller z „New York Timesa”, recenzując „Playing the Enemy. Nelson Mandela and the Game That Made a Nation” Johna Carlina, pisał tak: „Ta cudowna książka opisuje metodyczną, nieprawdopodobną i wspaniałą kampanię Mandeli, mającą na celu pojednanie urażonych czarnych i przerażonych białych, skupioną wokół wydarzenia sportowego, meczu rugby”. W Johannesburgu Mandela był sobą. Emanował od niego spokój. Antylopy pokonały, o ironio, All Blacks, czyli reprezentację Nowej Zelandii.

mandela-rugby-e1595748491568.jpg
fot. Media24/Gallo Images/Getty Images

Nelson Mandela doskonale wyczuwał nastroje społeczne. Pobyt w więzieniu nauczył go, że sport może być niekiedy jedynym sposobem na przetrwanie i zarazem formą rozrywki, którą na koniec wszyscy traktują śmiertelnie poważnie. Bacznie obserwował, co dzieje się w sportowym świecie, nie posiadając się z radości, kiedy słyszał, że jego kraj, hołdujący przez lata apartheidowi, ideologii totalitarnej, która głosiła segregację rasową, jest na wielu sportowych arenach potępiony. Tak było w przypadku igrzysk – od 1964 do 1992 roku. Mnóstwo sportowych federacji nie chciało słyszeć o występach reprezentacji RPA w mistrzostwach świata.

Na Robben Island powstała piłkarska liga Makana. Założyli ją więźniowie. Był rok 1966 i nikt nie spodziewał się, że rozgrywki wytrwają tak długo, bo przez następnych 7 lat. Dla osadzonych było to sukces o tyle wielki, że wcześniej szefostwo więzienia nie pozwalało w ogóle grać w piłkę. Jedną z nielicznych książek w więziennych celach były... „Zasady gry w piłkę nożną wg FIFA”. Ligę nazwano Makana na cześć proroka, który sam był zresztą więźniem na Robben Island.

Zaczęło się więc od próśb. W każda sobotę, przez dwa lata, osadzeni składali do kierownictwa wniosek, który nie tylko udało się wreszcie zatwierdzić, ale finalnie stworzyć nawet trzy poziomy rozgrywek. Mandela obserwował to z rosnącym sercem. Widział bowiem, że ludzie, którzy teoretycznie powinni być pozbawieni jakiejkolwiek nadziei, nigdy się nie poddają, a motorem ich działań jest sport. Mimo że wielu spośród więźniów politycznych reprezentowało różne poglądy, skupienie wokół sprawy ligi znosiło te podziały.

Jedyne czego Nelson Mandela mógł żałować to fakt, iż on sam nie może brać czynnego udziału w tych rozgrywkach. Na to władze więzienia się nie zgodziły. Nie była to oczywiście największa kara, jaka spotkała późniejszego laureata Nagrody Nobla na Robben Island, gdzie łącznie spędził aż 18 lat. Mandela był osadzony w betonowej celi, która miała powierzchnię 2 na 2 metra, a biali strażnicy znęcali się nad nim psychicznie i fizycznie. Po latach łatwo snuć opowieść o tym, jak kładł się na słomiance i śnił o zjednoczeniu RPA, ale tak naprawdę Mandela przeszedł na Robben Island piekło. Aż trudno uwierzyć, że dożył 95 lat, choć – co oczywiste – nie bez uszczerbków na zdrowiu. Praca w kamieniołomach, szczególnie tym wapiennym, odbiła się na jego kondycji – biel wapna odbijająca się w słońcu uszkodziła wzrok Nelsona. Madiba, jak go nazywano, zniósł to wszystko dzielnie, być może dlatego, że pochodził z twardego plemienia, które często stawiało czoła kolonizatorom. Urodził się po to, by walczyć.

ZDANY TEST PRZED MUNDIALEM

W autobiografii zatytułowanej „A Long Walk to Freedom” Mandela podkreślił, że sport pomógł mu przetrwać pobyt w więzieniu, a tych lat za kratami uzbierało się łącznie aż 27. – Był mi potrzebny, żeby zachować umysł w odpowiednim stanie – przyznał. Biegał w miejscu i boksował z cieniem – jego wiernym towarzyszem przez te prawie trzy dekady. Podczas wyroku był traktowany z wyjątkową surowością, zarówno w kwestii korespondencji, co naturalne w przypadku więźnia politycznego, jak i odwiedzin. Raz na rok mógł kogoś przyjąć. Choć wiele sław sportu marzyło o spotkaniu z Mandelą, pierwszeństwo miała rodzina. Gdy już został wolnym człowiekiem, chętnie przyjmował całe pielgrzymki wizytujących. Wśród nich byli Muhammad Ali, Pele, Joe Frazier czy Alex Ferguson.

Mandela podczas tych spotkań chętnie snuł opowieść o więziennych rozgrywkach. Powtarzał zdanie: – Sport sprawiał, że czuliśmy się żywi i zwycięscy, pomimo sytuacji, w której się znajdowaliśmy. Gdy w 1996 roku RPA po raz pierwszy otrzymała duży piłkarski turniej – Puchar Narodów Afryki, po tym jak Kenia musiała się wycofać z powodu problemów finansowych, nadarzyła się okazja do przeprowadzenia próby generalnej przed atakiem na zorganizowanie mundialu.

Obrońca Neil Tovey wspominał, że niekiedy Nelson Mandela dzwonił do niego przed ważnymi meczami. W tamtym PNA piłkarze z RPA doszli do finału, gdzie czekała na nich Tunezja. – To były rozmowy, w których chciał dodać drużynie odwagi – opowiadał Tovey. – W dzień finału przyszedł jednak przywitać się z każdym z zawodników, ich dziećmi, żonami, kelnerami, masażystami. Nigdy tego nie zapomnę. Kiedy wychodził, powiedział: „Dzieci, zostawiam ten kraj w waszych rękach”. Drużyna RPA wygrała 2:0.

PUCHAR DLA WSZYSTKICH

Francois Pienaar uważa, że spotkanie z Mandelą odmieniło jego życie. Jak wielu białych, inaczej spojrzał na świat, czerpiąc z mądrości prezydenta. – Stał się dla mnie przykładem i zawsze będę mu wdzięczny za rolę, jaką odegrał w moim życiu – mówił rugbysta.

On sam dokonał czegoś wyjątkowego. Był przecież kapitanem drużyny RPA, która jako pierwsza w historii zdobyła mistrzostwo świata. Pokonanie Australii, która nie przegrała meczu od roku, było czymś wyjątkowym. Pojawianie się w tym wszystkim Mandeli – pewnego rodzaju symbolem. Przywódca na głównej scenie, ubrany bluzę z numerem Pienaara, który wypowiedział wtedy piękne zdanie: – Zdobyliśmy ten puchar nie tylko dla 60 tysięcy kibiców na stadionie Ellis Park, ale dla 43 milionów mieszkańców RPA. Było ono o tyle istotne, że na trybunach w 95 procentach zasiadali biali widzowie. Wątek tego zwycięstwa jest na tyle ważny, że powstała o tym wspomniana wcześniej książka, a na jej podstawie film „Invictus”, wyreżyserowany przez zafascynowanego sportem Clinta Eastwooda, w którym to w rolę Mandeli wcielił się Morgan Freeman, zaś Pienaara zagrał Matt Damon.

Stadion był ważną częścią życia Mandeli – spiął klamrą tę część historii przywódcy, która dzieje się poza więziennymi murami. To na obiekcie w Johannesburgu sto tysięcy osób słuchało jego przemówienia, po tym jak wyszedł na wolność. W tym samym miejscu po raz ostatni wystąpił publicznie. Miało to miejsce po finale mistrzostw świata w 2010 roku, o które tak bardzo walczył osobiście. Sport nauczył go pokory, sam jako młody chłopak uprawiał boks i biegi długodystansowe. Nie przypuszczał wówczas, że droga, która go czeka to sto ultra maratonów w jednym. Nawet gdy finalnie udało się zorganizować mundial w ukochanej ojczyźnie, nie mógł się z niego w pełni cieszyć, bo w wypadku samochodowym zginęła jego trzynastoletnia prawnuczka Zenani. Ale już to co zobaczył na trybunach mogło napawać dumą. Ludzie różnych nacji i ras, świętujący wspólnie podczas meczów piłkarskich. Tłum skandujący jego imię.

ROZTRZĘSIONY SIR ALEX

Człowiek, który większość życia poświęcił na walkę z apartheidem, czyli ohydna segregacją rasową w RPA, sporo sił włożył również w organizację mundialu w ojczyźnie. Kiedy nie udało się dostać tego turnieju w 2006 roku, nie złożył broni i działał dalej. – Kiedy byliśmy w więzieniu na Robben Island, jedyny dostęp, jaki mieliśmy do mistrzostw świata dawało radio. Dla więźniów futbol był jedyną radością – wspominał czasy skazańca. Gdy udało się wreszcie otrzymać organizację mundialu, nie potrafił opisać swojej radości. – Mam 85 lat, a czuję się, jakbym miał 15 – nie dowierzał.

Zawsze twierdził, że sport jednoczy ludzi i ma wielką moc. Podziwiał wielkich sportowców, szczególnie jeśli byli jego rodakami. O Lucasie Radebe, kapitanie piłkarskiej reprezentacji RPA i zawodniku Leeds United, mówił: – Mój bohater.

Radebe był jednym z tych zawodników, którzy doskonale zdawali sobie sprawę, że jakakolwiek dyscyplina sportu nie miałaby szans zaistnienia na arenie międzynarodowej bez udziału Mandeli jako prezydenta kraju. „Karty historii sportu w RPA pokazują statystyki i zwycięstwa. To czego jednak nie pokażą, to fakt, iż Madiba stworzył te rozgrywki i rezultaty, zjednoczył kraj i ludzi. Madiba zawsze będzie żywy, dziękuję ci, Tato” – napisał na swojej stronie internetowej po śmierci wielkiego przywódcy. Gdy Mandela odszedł w 2013 roku, świat piłki słał kondolencje.

Steven Pienaar, który w Anglii znany jest z występów w Evertonie, często opowiadał o tym, jak Mandela pokazał jego krajowi, że ma się prawo do walki o lepsze życie i nie musisz poddawać się nawet w najtrudniejszej sytuacji – tak jak sam przywódca, kiedy w więzieniu każdego dnia toczył batalię o wolność.

Podziwiał go David Beckham, dla którego spotkanie z Mandelą było – jak to określił – szczytem kariery. Ruud Gullit czerpał z niego wzorzec charyzmy, a Zinedine Zidane twierdził, że pomógł nie tylko własnemu krajowi, ale zrobił coś wielkiego dla całego świata. „Zmarł największy człowiek na tej planecie” – napisał Gary Lineker po jego śmierci.

Mandela znał się dobrze na piłce, Ryan Giggs wyznał kiedyś zdumiony: – Spotkałem go i nawet wiedział kim jestem! Pełen podziwu dla niego był także Samuel Eto’o, a John Barnes uważał za swojego największego idola. Sir Alex Ferguson opowiadał, jak bardzo denerwował się przed spotkaniem z Mandelą. – Wszyscy się trzęśliśmy! – wspominał Szkot.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.