Najważniejsze pytania przed draftem NBA 2021. Czego spodziewać się po tegorocznym naborze?

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
NBA draft: Jalen Green
Fot. Mike Ehrmann/Getty Images

W nocy z czwartku na piątek o 2:00 czasu polskiego odbędzie się coroczny nabór do NBA. Łącznie aż 60 szczęśliwców usłyszy swoje nazwisko, choć tylko garstka zrobi naprawdę dużą karierę. Część nie zagra w lidze w ogóle, inni i tak będą musieli się do niej dobijać drzwiami i oknami. Kto zostanie wybrany z jedynką? Do ilu transferów dojdzie w noc draftu? Czy Damian Lillard i/lub Bradley Beal zmienią klub? Oto najważniejsze pytania przed tegorocznym naborem.

W zeszłym roku draft przyniósł sporo emocji, a określała go przede wszystkim nieprzewidywalność. Nabór odbył się dopiero w listopadzie, a przez pandemię kluby miały mocno utrudnione zadanie. Nie tylko nie mogły obserwować zawodników podczas wielkiego turnieju NCAA (bo ten został odwołany), ale też musiały dostosować się do ograniczeń nałożonych przez ligę. Ostatecznie z pierwszym numerem Minnesota Timberwolves wybrali Anthony’ego Edwardsa, choć nagrodę dla najlepszego debiutanta zgarnął LaMelo Ball.

Teraz kandydatów do zrobienia dużej w NBA kariery jest wielu, a sam draft – szczególnie na samej jego górze, czyli mniej więcej w TOP5 – określa się jako bardzo mocny. Największymi szczęśliwcami w tegorocznej loterii draftu okazali się Detroit Pistons. Zaraz za nimi wybierać będą Houston Rockets oraz Cleveland Cavaliers. Z kolei jeden zespół – Orlando Magic – ma w pierwszej dziesiątce dwa wybory (5 i 8). Wszyscy liczyć będą, że to im uda się trafić gracza z przypiętą łatką „franchise player”.

Wydaje się, że kluby są w tym roku dużo lepiej przygotowane do naboru, co nie zmienia jednak faktu, że niewypały na pewno jakieś będą. Na razie nikt o nich nie myśli, a wszyscy ekscytują się raczej możliwościami oraz potencjałem zawodników, którzy zaraz do ligi dołączą. Nic dziwnego – draft to zawsze okazja do wyłapania prawdziwych diamentów. Nie potrzeba do tego wcale wyborów z pierwszej piątki czy dziesiątki, czego najlepszym dowodem jest spora grupa najlepszych zawodników tegorocznych finałów NBA.

Do TOP10 draftu nie załapali się wszak m.in. Devin Booker czy Giannis Antetokounmpo, a dopiero w drugiej rundzie wybrany został np. Khris Middleton. Oczywiście w finałach zagrali też wysoko wybrani w drafcie zawodnicy jak DeAndre Ayton (numer 1 w 2018 roku) czy Chris Paul (numer 4 w 2005). Ale czasami nawet pod sam koniec naboru udaje się znaleźć perełki, co udowadniają choćby przykłady Manu Ginobiliego (numer 57 w 1999 roku) czy Isaiaha Thomasa (numer 60 w 2011).

Koniec końców w naborze trzeba mieć bowiem sporo szczęścia. Często nie pomagają nawet wieloletnie przygotowania. Wszak kluby niektórych zawodników „badają” od długich lat, śledząc kariery tego czy tamtego gracza, odkąd po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno. W tym roku eksperci widzą jednak w drafcie spore grono zawodników, którzy mają całkiem wysoką podłogę, co oznacza, że w NBA gwiazdami może nie będą, ale solidną pomoc powinni zapewnić. To oczywiście poza garstką tych, którzy ligę mają zawojować.

1
Kto zostanie wybrany z pierwszym numerem draftu?

O nich właśnie mowa – kandydatach do jedynki, którym to przewiduje się największą karierę. Od dłuższego czasu zdawało się, że pewniak jest tylko jeden – miał nim być Cade Cunningham (rocznik 2001). Ma on wszystko, by być kolejną gwiazdą NBA. Wizję gry, rzut, dobre warunki i ten „zmysł”, którym w lidze może pochwalić się jeszcze tylko kilku innych graczy. Nic więc dziwnego, że mierzącego 203 centymetrów wzrostu obrońcę chciałyby mieć u siebie inne kluby, a do Detroit dzwonią telefony z każdego kierunku w USA.

Gdy wydawało się, że Cunningham odseparował się od reszty zawodników, szybko zaczął zbliżać się do niego Jalen Green (2001, na zdjęciu głównym tekstu). Podczas treningów przed władzami Pistons miał on wypaść na tyle dobrze, że w Detroit zaczęto jednak rozważać opcje. Green imponuje przede wszystkim atletyzmem à laZach LaVine, choć podobnie jak graczowi Bulls na początku kariery, 19-latkowi brakuje w tej chwili technicznego oszlifowania. Nie da się też ukryć, że to Cunningham zapowiada się na dużo lepszego i bardziej wszechstronnego defensora.

Gdzieś w tym wszystkim jest jeszcze Evan Mobley (2001), czyli wreszcie nie obrońca, a środkowy mierzący siedem stóp, który potrafi bronić w akcjach pick-and-roll jak mało kto. Dodajmy do tego świetne czucie gry w ataku, a okaże się, że Mobley – na razie zbyt chudy, by grać jako jedyny podkoszowy w zespole – także ma potencjał ku temu, by za lat kilka wyrosnąć na najlepszego gracza tego draftu. Równie wysoko ocenia się także możliwości takich zawodników jak Jalen Suggs (2001) czy Jonathan Kuminga (2002).

2
Czy Pistons oddadzą pierwszy numer?

Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że Pistons wyboru nie oddadzą i zamiast tego postawią po prostu na Cunninghama, czyli zdaje się najbardziej kompletnego zawodnika w drafcie. Rzadko kiedy zdarza się, by zespoły oddawały pierwszy numer w drafcie, choć oczywiście jest kilka takich przykładów. Ostatni raz dokonali tego Boston Celtics w 2017 roku, gdy zobaczyli coś nie tak u Markelle Fultza i zamiast wybrać zgodnie z ówczesnym przekonaniem ogółu, zeszli w dół draftu i z trójką wybrali Jaysona Tatuma.

W tym roku Pistons mogą postąpić podobnie, jeżeli tylko uznają, że zadowolą się np. Jalenem Greenem albo jakimś innym graczem. Z ofertami do Detroit dzwonili już m.in. Houston Rockets czy Oklahoma City Thunder. Ci pierwsi mają drugi wybór w drafcie, ale woleliby pierwszy i pewnego Cunninghama. Ci drudzy też chcieliby Cade’a, a w zamian kładą na stół wybór numer sześć oraz Shaia Gilgeousa-Alexandra. To o tyle ciekawe, że Cunningham to taka bardziej wyrośnięta wersja 23-letniego gracza OKC.

Thunder na razie usłyszeli „nie”, ale Tłoki mogą po prostu czekać na lepsze oferty. Tym bardziej że choćby klub z Oklahomy ma jeszcze w arsenale sporo innych rzeczy, którymi mógłby przekonać Pistons do wymiany. Zamknięcie się na transfer jedynki byłoby nierozsądne – warto chociaż wysłuchać tego, co do powiedzenia mają inne kluby. Przykład Celtów z 2017 roku pokazuje, że można na tym wyjść całkiem nieźle. Szczególnie że tak Cunningham, jak i Mobley czy Green zapowiadają się na świetnych zawodników.

3
Co zrobią Golden State Warriors?

Choć w noc draftu na scenie pojawiają się nowe twarze, to i tak często główne role odgrywają także starzy znajomi. W tym roku tymi pierwszoplanowymi aktorami mogą być Bradley Beal oraz Damian Lillard. To dwa najgłośniejsze nazwiska, które już niedługo mogą pojawić się na rynku transferowym. Być może klub w czwartkowy wieczór zmieni także Ben Simmons. O tych zawodników zespoły będą pytać, starając się skleić jakąś wymianę z wykorzystaniem wyborów w tegorocznym drafcie.

Aktywni na pewno będą Golden State Warriors. Mają dwa wybory w pierwszej rundzie (numer 7 i 14), a te mogą posłużyć jako główne elementy paczki transferowej np. za Beala. Trzon zespołu Warriors raczej wolałby zobaczyć tego typu zawodnika, który może zrobić różnicę, aniżeli kolejnych dwóch pierwszoroczniaków – tym bardziej że Stephen Curry, Klay Thompson i Draymond Green nadal chcą i mogą powalczyć o najwyższe cele, ale czasu jest coraz mniej. Sęk w tym, że na razie ani Beal, ani Lillard oficjalnie transferu nie zażądali.

Na dodatek kilka innych klubów też ma zakusy na to, by w czwartek podziałać na rynku transferowym. Jedna wymiana doszła już nawet do skutku, gdy kilka dni temu New Orleans Pelicans odkręcili błędy sprzed roku i uwolnili sobie sporo miejsca w salary cap (mogą je przeznaczyć np. na Kyle Lowry’ego), oddając Stevena Adamsa i Erica Bledsoe wraz z 10. numerem w drafcie (i wyborem w pierwszej rundzie od Lakers w 2022 roku) do Memphis w zamian za Jonasa Valanciunasa oraz wybory numer 17 i 51 w czwartkowym naborze.

Trudno będzie jednak niektórym klubom, bo jeśli wszyscy chcą wybory oddać, to ktoś musi chcieć je wziąć. Tymczasem takich zespołów jest w tym roku stosunkowo mało. A jeżeli nie ma komu wyborów wcisnąć, to wszyscy chętni na jakieś większe wymiany najpewniej będą musieli obejść się smakiem. Bardziej prawdopodobne jest więc to, że część klubów wybierze zawodników z największym według nich potencjałem – tak, by potem móc ich użyć, jeśli Beal czy Lillard rzeczywiście zażądają transferu.

Jak zwykle można za to spodziewać się kilku mniejszych wymian. Niektóre kluby nadal aktywnie działają, by przesunąć się w górę draftu choćby o kilka pozycji. Zespoły z czołówki ligi wybierające gdzieś pod koniec trzeciej dziesiątki mogą również próbować – jeśli nie uda im się skok do góry – oddać wybory w zamian za graczy, którzy pomogą im tu i teraz. Wyborami handlują też ponoć zespoły Toronto Raptors (numer 4), Sacramento Kings (9), Charlotte Hornets (11), Indiana Pacers (13) oraz New York Knicks (19 i 21).

4
Kto jest najbardziej ekscytującym graczem w drafcie spoza USA?

Jednym z najciekawszych zawodników w całym drafcie jest niewątpliwie Josh Giddey (rocznik 2002) z Australii. Mierzący dwa metry wzrostu gracz to znakomity kreator gry. Może pochwalić się świetną wizją gry i dużą boiskową inteligencją, dzięki czemu nadrabia nieco przeciętny atletyzm. Z miesiąca na miesiąc robił spore postępy w australijskiej lidze NBL, choć nadal są wątpliwości co do jego defensywy czy rzutu. Sufit w jego przypadku jest jednak zawieszony wysoko i to może być najlepszy gracz spoza USA w tym drafcie.

O to miano powalczy też dwójka podkoszowych, która pod wieloma względami mocno się od siebie różni. Alperen Sengun (2002) z Turcji i Usman Garuba (2002) z Hiszpanii mogą zahaczyć nawet o wybory w TOP10. Pierwszy ma za sobą znakomity sezon z Besiktasem, w którego trakcie zdobył nagrodę dla MVP ligi tureckiej. Senguna z pewnością pokocha m.in. Shaquille O’Neal, bo Turek świetnie gra tyłem do kosza, ma spory repertuar zagrań, a do tego znakomicie podaje. Ma też spory potencjał rzutowy, choć za trzy nie rzuca na razie wcale.

Najwięcej znaków zapytania pojawia się jednak przy jego defensywie, a jest już w NBA jeden inny Turek, który został wysoko wybrany w drafcie, ale ze względu na słabą grę w obronie dużej kariery nie zrobił – to Enes Kanter. Na drugim biegunie jest tymczasem Garuba, bo to jeden z najlepszych defensorów dostępnych w tegorocznym drafcie. Hiszpan znakomicie czuje się po zmianie krycia, potrafi świetnie poruszać się na nogach i pozostaje przy tym bardzo agresywny oraz czujny. Akcje pick-and-roll broni nawet lepiej niż Mobley.

Gracz Realu Madryt w ataku ma jednak sporo problemów, a dopiero raczkujący rzut może mocno ograniczyć jego minuty. Mimo wszystko kibice pokochają go za fantastyczną i nieustającą energię, z jaką gra w obronie. To z miejsca może mu zapewnić miejsce w rotacji każdego klubu w NBA. Jedna uwaga: w tej kategorii zawodników spoza USA nie liczymy Franza Wagnera (rocznik 2001) z Niemiec oraz Kumingi z Demokratycznej Republiki Konga. Obaj swój talent szlifowali w Stanach – pierwszy w NCAA, drugi w G-League.

Szansę na wybór w drafcie ma również Alex Antetokounmpo (2001) z Grecji, czyli młodszy brat Giannisa. Tegoroczny MVP finałów powiedział o nim kiedyś, że może być lepszy od niego. Alex zaczynał w jednej ze szkół średnich w Milwaukee, ale zamiast uniwersytetu wybrał grę w Hiszpanii. Tam występował głównie w rezerwach, lecz w NBA wciąż o nim pamiętają – swoje robi też nazwisko. Na trening przed draftem zaprosili go m.in. Indiana Pacers, więc może któryś z zespołów skusi się na skrzydłowego w drugiej rundzie naboru.

5
Kiedy w drafcie do NBA zostanie wybrany kolejny Polak?

Od lutego 2019 roku czekamy na kolejnego Polaka w NBA. To właśnie wtedy Marcin Gortat rozegrał ostatni mecz w barwach Los Angeles Clippers. Przed rokiem w drafcie mieliśmy dwóch polskich zawodników, ale ani Dominik Olejniczak, ani Adrian Bogucki miejsca wśród 60 wybranych nie znaleźli. Już wtedy o naborze myślał Aleksander Balcerowski, ale ostatecznie „Szpaku” postanowił się wycofać. Wiele wskazywało na to, że największy polski talent spróbuje raz jeszcze w tym roku.

Ostatecznie jednak Balcerowski zdecydował się raz jeszcze przełożyć udział w drafcie, a za rok będzie miał najprawdopodobniej największą jak dotychczas szansę na wybór w drafcie. Notowania będzie starał się poprawić w Serbii, gdzie od przyszłego sezonu zagra dla klubu KK Mega Basket. Tam mierzący 216 centymetrów 20-latek będzie miał okazję wybić się tak, jak wcześniej zrobili to m.in. Nikola Jokić czy Ivica Zubać, a fakt, że drużyna Mega powiązana jest z agencją Olka, wróży dużą rolę w zespole i sporo minut na parkiecie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.