Pierwszorzędny piłkarz drugorzędny. Czym Marcin Kamiński zasłużył na nową szansę

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Schalke 04
Ralf Treese/DeFodi Images via Getty Images

Pierwsze powołanie wysłał mu jeszcze Franciszek Smuda. Waldemar Fornalik, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek i Czesław Michniewicz zapraszali go na swoje debiutanckie zgrupowania. Stoper, który w Schalke 04 rozgrywa bodaj najlepszy sezon w karierze, staje przed już chyba ostatnią szansą zaistnienia w kadrze. Choć nie osiągnął tyle, ile mu wróżono, wciąż ma atuty, nad którymi trudno trenerom reprezentacji przejść zupełnie obojętnie.

Zadziwiające, jak rzadko w grze, w której chodzi o kopanie piłki stopami, rozmawia się o tym, kto, którą stopą lepiej kopie piłkę. Co z tego, że każdego uczy się grać obiema nogami i wytłumaczenie nieudanego strzału tym, że był oddany “z lewej”, przechodzi już tylko na podwórku, skoro nawet na najwyższym poziomie to też stanowi różnicę. Lewonożnych piłkarzy ustawia się zwykle na lewym skrzydle, jeśli trenerowi zależy, by drużyna posyłała wiele dośrodkowań w pole karne, a na prawym, jeśli zależy mu na ścinaniu akcji do środka i oddawaniu groźnych strzałów. Na bokach obrony zwykle ustawia się zawodników zgodnie z dominującymi nogami, nie tylko dlatego, że łatwiej im w ten sposób dorzucać piłkę w pełnym biegu, ale też trudniej na nich założyć pressing. Środkowy pomocnik nabiegający do prawonożnego obrońcy ustawionego na lewej obronie zmuszałby go przecież do rozgrywania słabszą nogą, co zwykle zwiększa ryzyko popełnienia błędu.

Choć parę albo nawet trójkę obrońców ustawionych bliżej osi boiska nazywa się środkowymi, któryś zawsze gra bliżej prawej lub lewej strony. Na papierze może nie robi to różnicy, na boisku już tak. Półlewym środkowym obrońcą zostaje więc zwykle ktoś lewonożny, a jeśli nie jest to możliwe, ktoś, kto dobrze gra lewą nogą. To bowiem daje możliwość naturalnego rozciągania ataku w stronę linii bocznej, a nie sprowadzania go z powrotem do środka, gdzie strata piłki mogłaby być zabójcza. Różnorodność stóp dominujących przydaje się też przy stałych fragmentach gry. Bo niektóre rzuty wolne wydają się skrojone pod strzał lewą, a niektóre prawą nogą. Z rzutu rożnego natomiast czasem warto piłkę dokręcić do bramki, a czasem od niej odkręcić. Lewonożność dla kibiców jest zwykle niezauważalna. Ale dyrektorzy sportowi przy planowaniu kadry i trenerzy przy planowaniu składu jej pilnują. I zwykle starają się mieć przynajmniej jednego, a najlepiej trzech (półlewy stoper, lewy obrońca, jeden ze skrzydłowych) lewonożnych piłkarzy w jedenastce.

Problem polega jednak na tym, że w populacji tylko około jedna osoba na dziesięć jest lewonożna. To na piłkarskim rynku towar deficytowy. W niektórych klubach, jak choćby w akademiach Red Bulla Salzburg czy Lipsk jest wręcz niepisany zakaz wyrzucania lewonożnych bocznych obrońców. Bo potencjalnie są skarbami rynku. Dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę, że średni wzrost mężczyzny w Polsce to 177 centymetrów. Czyli zbyt mało jak na środkowego obrońcę w piłce nożnej. Ponad 190 centymetrów mierzy tylko kilka procent mężczyzn. Z nich tylko kolejne kilka procent ma dominującą lewą nogę. Kiedy więc ktoś taki się trafi i jeszcze dodatkowo zawodowo gra w piłkę na środku obrony, już wyjściowo jest dla wielu drużyn interesującym kandydatem. To jedno z najbardziej podstawowych wytłumaczeń, dlaczego od dekady kolejni selekcjonerzy wyobrażają sobie Marcina Kamińskiego (192 centymetry wzrostu, dominująca lewa noga) na środku obrony swojej reprezentacji.

POJEDYNCZE POWOŁANIA

Pierwsze powołanie do kadry wysłał Kamińskiemu Franciszek Smuda. Na swoje debiuty zaprosili go Waldemar Fornalik, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek i teraz Czesław Michniewicz. Wyłamał się tylko Paulo Sousa, ale to pewnie dlatego, że Kamiński był akurat świeżo po wyleczeniu zerwanych więzadeł krzyżowych. Jednocześnie 30-letni stoper uzbierał tylko siedem występów w kadrze. O jeden więcej niż ma w tej chwili Kacper Kozłowski. Każdy chciał go zobaczyć z bliska, każdy dość szybko orientował się, że nie tędy droga. Ale deficyt na rynku lewonożnych stoperów jest tak wielki, że nikt nie ma odwagi ostatecznie skreślić Kamińskiego i powiedzieć, że to nie poziom reprezentacyjny. Zbyt duża jest do ugrania premia dla tego, komu w końcu udałoby się go wkomponować do drużyny, żeby chociaż nie spróbować.

kaminskiglowne1155528759.jpg
TF-Images/Getty Images

JEDYNY LEWONOŻNY

Wśród ponad trzydziestu zawodników, których Michniewicz zaprosił na pierwsze zgrupowanie, lewonożnych jest ośmiu. Jeśli jednak przyjrzeć się ich pozycjom, rzuca się w oczy jeden oczywisty brak. Jest trzech lewonożnych lewych obrońców lub wahadłowych (Arkadiusz Reca, Tymoteusz Puchacz, Patryk Kun), dwóch bocznych lub ofensywnych pomocników (Sebastian Szymański, Przemysław Płacheta) i dwóch napastników (Arkadiusz Milik i Adam Buksa). Ale tylko jeden z sześciu powołanych stoperów jest lewonożny. Kiedy ktoś pyta, po co Kamiński w kadrze, trzeba by spytać, kto zamiast niego? Do wyboru są Adrian Gryszkiewicz z Górnika Zabrze, Paweł Bochniewicz z Heerenveen, który akurat leczy zerwane więzadła, czy Jakub Kiwior ze Spezii, interesujący, ale grający we Włoszech w środku pomocy. Posiadanie lewonożnego stopera w kadrze nie jest oczywiście obowiązkiem — Sousa, czy choćby Michniewicz w Legii grali bez niego — ale jednak się przydaje.

DOBRY W TERCECIE

Pomijając sprawy genetyczne, są też inne powody, by przyjrzeć się Kamińskiemu. Wydaje się, że wobec braku czasu oraz własnych najświeższych doświadczeń selekcjonera, kadra pozostanie przy systemie z trójką środkowych obrońców. A akurat w nim atuty Kamińskiego najłatwiej wykorzystać, jednocześnie chowając jego wady. Od zawsze uchodził w Polsce za piłkarza dobrze wyprowadzającego piłkę, co w przypadku skrajnych środkowych obrońców w systemie z trójką jest bardzo ważne. Oni częściej podłączają się do akcji ofensywnych, nierzadko przekraczają linię środkową, prowadząc piłkę i pełnią funkcję cofniętych rozgrywających.

COFNIĘTY ROZGRYWAJĄCY

Potwierdzają to tegoroczne statystyki Polaka z Schalke. To siódmy wśród najczęściej podających piłkarzy w lidze. Należy też do czołówki 2. Bundesligi pod względem celności zagrań (91%). Co ważne, nie są to tylko podania bezpieczne, do najbliższego. Należy wszak do najlepszych pod względem dokładności długich podań (72%). Zalicza najwięcej w drużynie podań w tercję przeciwnika i jest w szerokiej ligowej czołówce w podaniach zdobywających teren. - Dobrze wygląda w budowaniu akcji, potrafi się posługiwać piłką. To był zresztą jeden z powodów, dla których go ściągnięto. W meczu z Rostockiem, gdy pojawiły się problemy kadrowe, w końcówce grał nawet na boku obrony, chodząc do akcji ofensywnych. Nie każdego stopera byłoby na to technicznie stać — mówi Andreas Ernst, dziennikarz “WAZ” zajmujący się Schalke.

POPRAWA W OBRONIE

Dla Polaków to jednak nic zaskakującego, bo właśnie te atuty sprawiły, że 20-letnim Kamińskim zachwycało się pół Ekstraklasy. Dopiero z czasem stało się jednak jasne, że wychowanek Lecha, jak na obrońcę, zaskakująco słabo broni. Widać to wyraźniej w systemie z czwórką obrońców, w którym stoperzy mają więcej zadań defensywnych niż w trójce, a ich błędy ważą też więcej. To właśnie było jedną z przyczyn, dla których tak rzadko dostawał szansę w kadrze. Ostatecznie każdy selekcjoner przekonywał się, że woli twardych Kamila Glika czy Michała Pazdana niż eleganckiego, ale mniej nieprzyjemnego dla rywali Kamińskiego. - Rozumiem, o co chodzi, bo to samo było po nim widać na początku w Schalke. Na pewno nie jest najlepszym obrońcą Schalke w defensywnych pojedynkach, ale widać po nim rozwój. Były trener Dimitrios Grammozis podkreślał, że na przestrzeni tego sezonu bardzo poszedł pod tym względem do przodu. A inne atuty sprawiają, że jest postacią niezastąpioną — zaznacza Ernst.

NAJCZĘŚCIEJ GRAJĄCY

Dziennikarz nie przesadza, bo Kamiński rozgrywa najlepszy sezon, odkąd wyjechał do Niemiec. Uzbierał najwięcej minut w drużynie. Nie grał w podstawowym składzie jedynie wtedy, gdy musiał pauzować za kartki oraz leczył koronawirusa. Nigdy wcześniej nie miał na tym etapie sezonu ponad 2300 minut spędzonych na boisku. Już przebywał na boisku więcej niż w dwóch poprzednich rozgrywkach razem wziętych. Ma też na koncie dwa gole i dwie asysty, co ani w Stuttgarcie, ani w Fortunie Duesseldorf nigdy mu się nie zdarzyło. A w Schalke są z niego bardzo zadowoleni. - To niekwestionowany zawodnik podstawowego składu. Można na nim polegać. Jest bardzo stabilny. Rzadko wyróżnia się w którąś ze stron. Miał świetny moment w październiku, gdy w ostatniej minucie meczu w Hanowerze strzelił zwycięskiego gola, a tydzień później znów zdobył bramkę. Poza tym raczej nie wpada w oko, ale też nie popełnia błędów — zachwala Toni Lieto, zajmujący się klubem z Gelsenkirchen w “Kickerze”.

POZYTYWNY CHARAKTER

Zadowolenie z postawy Polaka w Schalke jest tym większe, że na początku nie witano go z wielkimi oczekiwaniami. Drużyna spadała z Bundesligi i próbowała błyskawicznie stanąć na nogi. A Kamiński nie uchodził za gwarancję jakości. - Fani byli sceptyczni, bo nie byli pewni, czego się po nim spodziewać — twierdzi Lieto. Zgadza się z nim Ernst. - Na początku, gdy przyszedł, nikt nie był przekonany, bo w Stuttgarcie przez ostatnie dwa lata praktycznie nie grał. Nikt nie wiedział, co potrafi. Okazał się jednak strzałem w dziesiątkę. Wypełnił oczekiwania fanów, trenerów i zarządu — podkreśla dziennikarz “WAZ”. W Zagłębiu Ruhry cenione są też cechy charakteru stopera. - Jest lubiany w drużynie. Z tego, co słyszałem, w Stuttgarcie też tak było. Trener podkreślał, że mimo iż nie grał, zachowywał się wzorcowo, wspierając drużynę. Ma dobry charakter. W Schalke nie jest kapitanem, nie zasiada w radzie drużyny, ale ma pozytywny wpływ na zespół. Wcześniej w klubie było sporo trudnych charakterów, zawodników skupionych tylko na sobie. A Kamiński to piłkarz drużynowy — nie ma wątpliwości Ernst. O jego pozycji w zespole świadczy choćby to, że jest jednym z wykonawców stałych fragmentów gry. Rzutów wolnych czy rożnych stoperzy nie wykonują przecież aż tak często. Kamiński ma jednak na tyle dobrą technikę, że czasem wykorzystuje się jego dogrania ze stojącej piłki. Po raz kolejny czynnikiem jest tu przy tym dominująca lewa noga.

TERODDE OBRONY

Wielka wątpliwość, jaka dotyczy stopera w jego obecnym klubie, to kwestia tego, co wydarzy się, jeśli Schalke awansuje do Bundesligi. W Niemczech mówi się czasem o “klubach-windach”, czyli drużynach kursujących pomiędzy Bundesligą a 2. Bundesligą. Widać też jednak w ostatnich latach zjawisko zawodników-wind. Uznanych marek na drugim szczeblu, ale zbyt słabych, by poradzić sobie w elicie. Archetypem tego profilu gracza jest Simon Terodde, nazywany “Lewandowskim 2. Bundesligi”. 34-latek na drugim szczeblu jest najcenniejszym dobrem, sowicie opłacanym przez kluby marzące o awansie. Na koncie ma już 161 goli w 2. Bundeslidze. Jednocześnie jednak szczebel wyżej uzbierał w całej karierze ledwie dziesięć bramek. Obaj niemieccy eksperci pytani o Kamińskiego, niezależnie od siebie mają skojarzenie z Terodde, obecnie również grającym w Schalke. - Kamiński stylem gry przypomina mi wprawdzie Matiję Nastasicia, jeden z najwyższych transferów w historii Schalke, ale jestem ciekaw, jak będzie wyglądał w razie awansu. Wtedy trzeba będzie znów przebudować całą kadrę i zobaczymy, czy będzie w stanie funkcjonować — mówi Lieto. - Wiem, że Marcinowi przeszkadza taka łatka, ale niewykluczone, że będzie z nim jak z Terodde. Choć w klubie są z niego na tyle zadowoleni, że po ewentualnym awansie też będą go doceniać — twierdzi Ernst.

SOLIDNA KARIERA

Na siedem kolejek przed końcem sezonu Schalke zajmuje czwarte miejsce, z czterema punktami straty do miejsca dającego bezpośrednią promocję do Bundesligi i z punktem do pozycji barażowej. Zanim jednak Kamiński powalczy o trzeci w karierze awans do niemieckiej elity (poprzednie dwa wywalczył w barwach Stuttgartu), postara się awansować na mundial. Kiedyś Schalke było na tyle silne, że obecność reprezentanta kraju na nikim nie robiła wrażenia. Teraz sytuacja się zmieniła. - Gdy Kamiński przechodził do klubu, przeprowadzałem z nim wywiad. Powiedział w nim, że liczy, iż dzięki występom w Gelsenkirchen wróci do reprezentacji. Zrobiłem duże oczy, bo przecież była mowa o piłkarzu, który przez dwa lata praktycznie nie grał i przechodził do II-ligowca. On jednak twierdził, że wciąż jest na radarze sztabu kadry. Dlatego wszyscy w klubie ucieszyli się z tego powołania, bo ono pokazuje, jaką drogę przeszedł Marcin w ostatnich miesiącach — podkreśla dziennikarz “WAZ”. Choć Kamiński nie okazał się piłkarzem tej klasy, jaką mu wróżono, nie można uznać, że to jakaś zmarnowana kariera. Ponad sto meczów w dwóch najwyższych ligach i występy w tak dużych markach, jak VfB Stuttgart, Fortuna Duesseldorf czy Schalke 04 pokazują, że mowa o piłkarzu, który na zagranicznym rynku się obronił. Nie został pierwszoplanową postacią, ale polski futbol nie ma na tyle dużego bogactwa talentu, by raz na kilka lat selekcjoner chociaż nie przyjrzał się komuś takiemu z bliska.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.