Lukas Podolski wreszcie pomalował ściany. Chałturzenie, którego potrzebujemy (KOMENTARZ)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
podolskiglowne901890460.jpg

To nie jest powrót tak ładny, jak Łukasza Piszczka ani nawet Jakuba Błaszczykowskiego. Historia transferu niemieckiego mistrza świata do Górnika Zabrze została już tak przeciągnięta, że zaczynała się ocierać o absurd. Ekstraklasa nie jest jednak w sytuacji, w której mogłaby narzekać. Pojawienie się takiej postaci w polskiej lidze to dla niej potężny kop. Nawet jeśli 36-latek od kilku sezonów już bardziej bawi się w futbol.

Jego sieć lodziarń Ice Cream United ma już sześć oddziałów. Kebaby Mangal Doener są rozsiane w kilku punktach Kolonii. Niedawno otworzył zresztą nowy, osobiście wskakując za ladę i sprzedając smakołyki, podkreślając. Zarówno lody, jak i kebaby produkowane przez jego firmę można kupić na stadionie 1. FC Koeln. Butiki, w których sprzedaje uliczne ciuchy spod szyldu “Strassenkicker”, czyli “uliczny grajek” od lat się rozrastają. A jego obecność w celebryckim świecie została niedawno odświeżona przez podpisanie umowy ze stacją RTL, w której zostanie jurorem programu “Mam Talent”, zastępując Dietera Bohlena z “Modern Talking”. Dla Lukasa Podolskiego już od kilku lat granie w piłkę jest już bardziej hobby niż zawodem. Tak, jak piłkarze z ekstraklasy kopią czasem dla przyjemności w okręgówce, Podolski, schodząc z pułapu mistrza świata, kopie czasem w różnych miejscach na świecie. Ostatnio był w Turcji, wcześniej w Japonii. Teraz zdecydował się wpaść do Polski.

INNY NIŻ RESZTA

Mistrz świata z 2014 roku obrał nietypową drogę, bo jego pokolenie niemieckich piłkarzy skraca zawodowe kariery tak mocno, jak to tylko możliwe. Andre Schuerrle dał sobie spokój z graniem w wieku 29 lat, Kevin Grosskreutz i Benedikt Hoewedes, gdy kończyli kariery, mieli 32, Philipp Lahm 33, Sami Khedira i Per Mertesacker 34 a Bastian Schweinsteiger 35 lat. Nie widać tu piłkarzy długowiecznych, łapiących każdy możliwy kontrakt, wykorzystujących fakt, że w światowej piłce tendencja jest raczej odwrotna i z powodzeniem można grać nawet do czterdziestki. Wielu chce kończyć możliwie blisko szczytu. Jak Philipp Lahm, żegnany w Bayernie Monachium, czy Toni Kroos, który kategorycznie wyklucza możliwość powrotu do Bundesligi, nie mówiąc o kopaniu się na stare lata w Hansie Rostock czy Greiswalderze SC, z którego startował. Nie jest jednak dziwne, że Podolski jest inny. Zawsze był.

“POLDI” Z SĄSIEDZTWA

Ulrich Hesse, znany niemiecki dziennikarz, pisarz i historyk futbolu, nazywał go pierwszym od czasów Uwego Seelera piłkarzem, który jednoczył cały naród, choć można by to rozciągnąć i powiedzieć, że jednoczył dwa narody. Był już z pokolenia wygładzonych i wyszkolonych przez PR-owców piłkarzy starannie dbających o wizerunek, ale i tak słynął z mówienia prostym językiem, co mu leży na sercu. Po pierwszym strzelonym golu w Bundeslidze dwa razy powiedział na wizji “scheisse”, choć nie musiał. Potem gdy czuł, że dziennikarze próbują trochę przeintelektualizować futbol, mówił, że chodzi po prostu o to, by “okrągłym trafić w prostokątne, a potem pójść do domu”, przywołując skojarzenia z Seppem Herbergerem, czyli niemieckim odpowiednikiem Kazimierza Górskiego.

Kiedy trzeba było rozładować napiętą atmosferę po kolejnych tikach nerwowych Joachima Loewa, mówił na konferencji prasowej, że każdy z nas drapie się czasem po jajkach. “Ja też!” - wywołując salwy śmiechu. Choć został piłkarzem z głównego nurtu, obdzielającym się buziakami z Rihanną, nigdy nie przestał być "Poldim” z sąsiedztwa, który zna prawo Pascala i wie, że kto wybił ten...

Lukas Podolski w Górniku Zabrze
Mesut Zeyrek/Anadolu Agency via Getty Images

ODLEGŁY SZCZYT

Kiedy Podolski kilkanaście lat temu po raz pierwszy chlapnął w rozmowie z polskimi dziennikarzami, że pod koniec kariery chciałby zagrać w Górniku Zabrze, była to dla niego mniej więcej taka abstrakcja, jak dla dziecka mówienie, że gdy dorośnie, chciałoby zostać kosmonautą. Im bardziej koniec kariery się zbliżał, tym bardziej dziennikarze pytali, a z każdą kolejną deklaracją trudniej było się z niej wyplątać. Obiecany przyjazd nie następował tak długo, że Podolski zaczynał już przypominać studenta, który siedząc nad książkami, mówi, że jeszcze tylko pomaluje ściany i będzie się mógł zacząć uczyć do sesji.

Kiedy był na szczycie, można się było spodziewać, że do Górnika nie trafi prędzej niż przed 36. urodzinami. Problem w tym, że na szczycie nie jest już od bardzo dawna. Że ta kariera piękna była tylko w reprezentacji. Bo gdyby patrzeć na same osiągnięcia w klubach, większymi postaciami byli choćby Jakub Błaszczykowski czy Łukasz Piszczek. A oni przyjechali do Polski, gdy wspomnienia ich sportowej chwały były jednak świeższe niż u Podolskiego.

SCHYŁKOWE LATA

Przynajmniej od drugiego sezonu pobytu wychowanka 1. FC Koeln w Galatasaray Stambuł w jego karierze nie chodziło już o sport. Dopóki na horyzoncie była jeszcze reprezentacja, dopóty starał się grać na możliwie wysokim poziomie. Powołanie go na Euro 2016 z ligi tureckiej już było kontrowersyjne, ale Loew mógł się jeszcze bronić, że Podolski był w Galatasaray gwiazdą, strzelając trzynaście goli i zaliczając dziewięć asyst. Odkąd w 2017 roku cudownym zwycięskim golem przeciwko Anglii pożegnał się z reprezentacją, “Poldi” zaczął już tylko dorabiać i zwiedzać świat.

Drugi sezon w Turcji miał znacznie słabszy. Na trzy lata wyjechał do Japonii, by pograć u boku Andresa Iniesty w Vissel Kobe. Ani razu nie strzelił tam więcej niż pięciu goli. Gdy już wydawało się, że jeśli ma spełnić zabrzańską obietnicę, to wtedy, wrócił do Europy, by grać w Antalyasporze. Przez cały sezon w Turcji uzbierał nędzne cztery gole. Tyle, ile Arvydas Novikovas. Ponad dwa razy mniej niż Artur Sobiech.

OSTATNI MOMENT

Tego lata ta historia zaczęła się już niebezpiecznie zbliżać do momentu, w którym z pięknej mogła się zamienić w absurdalną. Gdyby Podolski przyjął teraz którąś z lepiej płatnych ofert z Meksyku czy z Brazylii, wiele straciłby wizerunkowo na polskim rynku jako ktoś składający obietnice bez pokrycia. Górnik z kolei, ze swoim czekaniem na Podolskiego, coraz bardziej przypominał żabę, która naprawdę uwierzyła, że zakochał się w niej książę z bajki. W Zabrzu mogą odetchnąć, bo rzeczywiście udał się im hit transferowy, którego nie pobije nikt nie tylko tego lata, ale jeszcze przez wiele kolejnych. Bo to wciąż jeden z największych hitów transferowych w historii polskiej ligi.

MIŁOŚĆ I KALKULACJA

To nieważne, czy Podolskim rzeczywiście kierowała miłość do klubu, któremu podobno kibicował w dzieciństwie pod wpływem ojca Waldemara, grającego przed laty w Górniku Knurów, ROW-ie Rybnik i w Szombierkach Bytom oraz którego akademię po cichu wspierał finansowo, czy raczej marketingowa kalkulacja. Biorąc pod uwagę, że Podolski coraz prężniej działa biznesowo, miałoby mało sensu popsucie sobie opinii na dużym rynku, na którym cieszy się sporą sympatią. Przybycie na rok do Polski, pogranie w ekstraklasie, to okazja do odświeżenia swojej postaci i jeszcze mocniejszego ocieplenia wizerunku, który w Polsce i tak zawsze miał ciepły.

To dobra baza, by swoje biznesy spopularyzować także tutaj. Finansowo w dłuższej perspektywie może to przynieść więcej niż kontrakt w Zabrzu. Propozycje z innych kontynentów niewątpliwie były atrakcyjniejsze finansowo, ale oferowały mniejsze perspektywy spieniężenia ich w przyszłości. Jest więc szansa, że to ruch nie tylko z łaski, lecz taki, na którym obie strony mogą wymiernie zyskać.

Górnik Zabrze
Michał Stawowiak/400mm

KOP DLA CAŁEJ LIGI

Najwięcej zyska jednak polska liga. Bo ona nie jest w sytuacji, w której mogłaby na Podolskiego w żaden sposób narzekać. Nie może narzekać, że przeciągał powrót i że wcale nie wrócił tak ochoczo, jak kiedyś deklarował. Nie może narzekać, że sportowo nie będzie już raczej takim wzmocnieniem, jakim byłby pewnie jeszcze kilka lat temu. Polska liga może się tylko cieszyć, że ktoś z tak wielkiego świata zaszczycił ją swoją obecnością. Potężnie zyska Górnik, ale tak naprawdę zyska każdy. Bo możliwość zobaczenia takiej postaci w Niecieczy, Mielcu, Łęcznej czy Radomiu także w tych miejscach napędzi zainteresowanie ligą.

Ekstraklasa tak bardzo cierpi na brak rozpoznawalnych postaci, tak szybko wyjeżdżają z niej dobrzy piłkarze, tak rzadko wracają do niej ci, którym na Zachodzie naprawdę się udało i tak niewielu sensownych obcokrajowców w ogóle na nią spogląda, że Podolskiemu należy się olbrzymi szacunek, że jednak mu się chciało tu przyjechać. Zwłaszcza że, ile by nie mówił o więzi z Polską, przywiązaniu i kibicowaniu Górnikowi, ta więź siłą rzeczy musi być słabsza niż w przypadku tych, którzy się tu wychowali i chodzili na miejscowe stadiony. Podolski wyjechał ze Śląska jako dwulatek. Jego pierwszym klubem nie była Sośnica Gliwice, lecz FC 07 Bergheim. Nie wychował się na stadionie przy Roosevelta, lecz przy Aachener Strasse. Jego domem była Kolonia, nie Zabrze.

ZŁUDZENIE, ZA KTÓRYM TĘSKNIMY

Spokojnie mógł więc dać sobie już spokój. Z perspektywy kogoś spoza Polski, jego kariera przypomina już coraz bardziej chałturzenie. Wykorzystywanie resztek popularności, dopóki ktoś jeszcze chce go oglądać, zamiast wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. My mamy jednak perspektywę kogoś z Polski. I nawet jeśli to chałturzenie, bardzo go tutaj potrzebujemy, bo to nasz jedyny kontakt ze światem wielkiej piłki. A koniec końców może się jeszcze okazać, że wszystko wyjdzie bardzo fajnie.

Kilka lat temu do Bielska-Białej przyjechało Uriah Heep, słynny niegdyś zespół rockowy, którego płytę kupiłem jako dziecko za pierwsze otrzymane kieszonkowe. Na koncert wybierałem się raczej z obowiązku, nie mając żadnych oczekiwań, wiedząc, że to już 70-letni dziadkowie i samo to, że grają w małym klubie w Bielsku-Białej świadczy o tym, że coś w ich karierze bardzo mocno poszło nie tak. A potem okazało się, że zagrali absolutnie znakomicie. Niewykluczone, że tak będzie także z Podolskim. Na chwilę przymkniemy oczy na budujące się trybuny w Płocku i tramwaj przejeżdżający obok obiektu Rakowa Częstochowa i słuchając śląskiej godki Lukasa Podolskiego, uwierzymy, że naprawdę oglądamy wielki futbol. Wszyscy w ekstraklasie bardzo za takim złudzeniem tęsknimy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.