Liderzy nowej fali. Dlaczego Widzew, Wisła i Stal zostały rewelacjami jesieni

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Ekstraklasa
Norbert Barczyk/Pressfocus

Janusz Niedźwiedź, Adam Majewski i Pavol Stano to ekstraklasowa odpowiedź dominujące w futbolu tendencje taktyczne. W tej rundzie każdy z nich dostał nagrodę za elastyczność.

Nadspodziewanie dobrze zapowiadający się mecz Stali Mielec z Wisłą Płock nie dał odpowiedzi na pytanie, która z tych drużyn jest większą rewelacją jesieni w Ekstraklasie. Być może największą i tak jest zresztą Widzew Łódź, który zarówno Stal, jak i Wisłę, pokonał w bezpośrednich starciach, a w tabeli po czternastu kolejkach zajmuje pozycję wicelidera, ustępując tylko Rakowowi Częstochowa. Nie ma natomiast wątpliwości, że to na te trzy kluby spłynęło w ostatnich miesiącach najwięcej pochwał. I choć każda ma za sobą inną drogę — Widzew tułaczkę z niższych lig, Stal dwa lata trudnej walki o utrzymanie w Ekstraklasie, Wisła sezony ligowej stabilizacji przechodzącej w przeciętność — wszystkie mają też wspólny rys. Trudno je jednoznacznie zaszufladkować. To w dużej mierze zasługa trenerów, którzy nie uważają, że w piłkę nożną powinno się grać w tylko jeden sposób.

Przez dekady w piłce ścierały się dwie główne szkoły — ta, która definiowała się przede wszystkim przez styl i ta, dla której wynik był jedynym, co się liczy. Zwykle, choć nie zawsze, przekładało się to też na stosunek do posiadania piłki. Bo styl zazwyczaj był utożsamiany z długim utrzymywaniem się przy niej, a skupienie wyłącznie na wynikach przypisywano tym, którym nie przeszkadzało spędzanie większości meczów na próbach kontrolowania przestrzeni bez posiadania piłki. Przedstawiciele tych szkół różnili się oczywiście stopniem radykalizmu, zawsze istniał między nimi jakiś środek, ale i tak bez trudu można było wskazać ich najbardziej wyrazistych reprezentantów w danej epoce. W Polsce także.

To była liga, w której tzw. pragmatycy zwykle wygrywali z idealistami. Michał Probierz, Waldemar Fornalik, Piotr Stokowiec, Leszek Ojrzyński czy Czesław Michniewicz utrzymywali się na rynku tak długo głównie dzięki temu, że zwykle przede wszystkim myśleli o tym, by nie stracić. I posiedli kamień filozoficzny Ekstraklasy. Potrafili tak grać w tej lidze, by osiągać przynajmniej przyzwoite wyniki niezależnie od okoliczności. Więcej pochwał zbierali Kazimierz Moskal czy Wojciech Stawowy, którzy jednak na dłuższą metę zwykle przegrywali z solidną defensywą rywali i ich wyczekiwaniem na błąd przeciwników. Odpowiadało to, w mniejszej skali, walkom, które odbywały się na górze futbolu, z tą najsłynniejszą, jaką toczyli Pep Guardiola jako trener Barcelony i Jose Mourinho, prowadząc Real Madryt.

ŁĄCZENIE KOŚCIOŁÓW

Kolejne lata w światowym futbolu upłynęły na zacieraniu różnic. Zdecydowanie reaktywni trenerzy, jak Mourinho czy Diego Simeone, choć nie przestali mieć pewnych sukcesów, nie święcili już największych triumfów. Wygrywać zaczęli ci, którzy potrafili nauczyć piłkarzy wszystkiego. Futbol oparty tylko na posiadaniu przestał przynosić sukcesy. Ale samo sprawne bieganie za piłką i wyprowadzanie kontr też przestało wystarczać. Juergen Klopp, z natury bazujący na pressingu oraz Guardiola, przywiązany do posiadania piłki, zaczęli się wzajemnie upodabniać. Ich drużyny zaczęły wyglądać, jakby przeszczepiały do siebie najlepsze cechy tych drugich. Wyrosło też całe pokolenie trenerów, których trudno było przypisać do konkretnego kościoła. Thomas Tuchel wybił się w Moguncji na świetnej grze bez piłki, w Dortmundzie stworzył zespół na podobieństwo Guardioli, grę atakiem pozycyjnym kontynuował w Paryżu, by w Chelsea znów bazować przede wszystkim na świetnej defensywie i grze bez piłki. Julian Nagelsmann, w zależności od tego, gdzie akurat pracował, też albo przypominał pilnego ucznia szkoły pressingu Ralfa Rangnicka, albo nowe wcielenie Guardioli. A na wielkich turniejach triumfowali pragmatyczni Francuzi, którzy potrafili także prowadzić grę. Oraz prowadzący grę Włosi, którzy potrafili także być pragmatyczni. Ci, którzy upierali się tylko przy jednym sposobie, najczęściej kończyli marnie jak Joachim Loew i jego jałowo posiadająca piłkę drużyna niemiecka.

LIDERZY NOWEJ FALI

W Polsce trenerem nowej fali został najpierw Marek Papszun. Nie tylko dlatego, że był w lidze świeży i przebijał się z niższych lig, ale dlatego, że to, jak prowadził zespół, korespondowało z trendami światowymi. Jego Rakowowi od początku trudno było przypiąć jakąś łatkę. Miał świetnie opracowane stałe fragmenty gry, ale nie było to, jak u wielu ligowych trenerów, jedynym sposobem na ofensywę. Potrafił się zamurować i być nieprzyjemny dla rywala, ale jednocześnie szybko zaczął wykształcać umiejętności oblężnicze, starannie wymieniając piłkę i budując ataki pozycyjne. Szczególnie dobrze było to widać w europejskich pucharach, gdzie z rundy na rundę, w zależności od rywala, częstochowianie potrafili grać wysokim albo niskim pressingiem. Cierpliwie biegać za piłką albo sumiennie szukać luk w defensywie rywali. Był czas, gdy Raków tą taktyczną elastycznością całkowicie się wyróżniał na tle ligi.

5O TWARZY STALI MIELEC

Ten sezon jest chyba pierwszym, w którym w polskiej lidze mamy tak wiele drużyn trudnych do jednoznacznego zdefiniowania. Najciekawszym przykładem jest chyba Stal Mielec, przez dwa ostatnie sezony do samego końca walcząca o utrzymanie i także przed tym uznawana za najuboższą kadrowo. Adam Majewski nie wybrał jednak standardowej w takich sytuacjach drogi, czyli całkowitego porzucenia ambicji gry z piłką przy nodze i położenie jednoznacznego nacisku na przesuwanie, defensywę, chaos, stałe fragmenty gry oraz w efekcie liczenie na niezasłużone zwycięstwo. Nie chciał też jednak “ginąć za ideały” i starać się tym składem narzucać rywalom swój styl gry. Stworzył więc kameleona. Drużynę, która ma kilka twarzy i pokazuje je w zależności od potrzeb. Ma świetnie opracowane stałe fragmenty gry, ale zawodnicy Stali po przekroczeniu linii środkowej nie mają tylko myśli, jak by się tu dać sfaulować. Grają z kontry, ale nie na chaos. Potrafią mieć fazy meczu, w których atakują rywala głęboko na jego połowie, ale też nie uciekają od ustawiania zasieków przed własną bramką. A kiedy rywal, jak Miedź Legnica, oddaje im prowadzenie gry, wiedzą, jak sobie z tym poradzić. Gdyby Stal grała tylko na jedno kopyto, prędko zostałaby rozszyfrowana. Ale że ma szerszy repertuar, nawet pod koniec jesieni wciąż zasługuje na pochwały, które przecież spływały na nią już od pierwszej kolejki.

Stal Mielec
Marta Badowska/Pressfocus

INNY NIŻ GULA

To, jak Pavol Stano zabrał się poprzedniej wiosny do budowy Wisły Płock, rodziło obawy, że będzie kolejnym trenerem, którego warsztatowe ideały rozbiją się o szarą rzeczywistość. Próby rozgrywania od tyłu i wychodzenia spod wysokiego pressingu rywali nawet we własnym polu karnym kończyły się wówczas kilkakrotnie prostymi stratami bramek. Do pewnego stopnia Słowak przypominał swojego rodaka Adriana Gulę, który w bardzo podobny sposób przyczynił się w poprzednim sezonie do spadku Wisły Kraków z Ekstraklasy. Dłuższa perspektywa pokazała jednak, że 45-letni trener jest inny. Nie ma wątpliwości, że chce zawodników nauczyć określonego stylu gry, ale przebija przez niego również to, jakim sam był piłkarzem.

WYRACHOWANA BARCELONA

Stano nie był przecież eleganckim rozgrywającym, tylko twardym stoperem, który większość czasu w polskiej lidze spędził w drużynach bazujących na defensywie, jak Polonia Bytom, Korona Kielce Leszka Ojrzyńskiego, Jagiellonia Michała Probierza, Podbeskidzie Bielsko-Biała czy Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Ma więc pragmatyczny pierwiastek, którego często brakuje trenerom wpatrzonym w szkołę holendersko-katalońską. Zdaje sobie sprawę, że dobre rozgrywanie nie może się odbywać bez dobrego biegania. Jego drużyna jest o tyle wyjątkowa, że długo utrzymując się przy piłce, wykręca też bardzo wiele pokonanych kilometrów. Legię Warszawa pokonała przed tygodniem, choć przy piłce pozostawała tylko przez 40% czasu. Podobnie zrobiła na początku sezonu w Poznaniu. W meczach z Legią oraz Stalą Mielec gole dające punkty strzelała po wrzutkach z bocznych sektorów, choć zdecydowanie nie jest to dla Nafciarzy podstawowy sposób rozgrywania akcji. Płocczanie nie są zespołem, który na boisku potrafi tylko jedno. Zwłaszcza że mają kadrę wypełnioną piłkarzami bardzo doświadczonymi w Ekstraklasie, którzy dodają tak rzadki w drużynach chcących grać ładnie element cwaniactwa.

Wisła Płock
Piotr Matusewicz / PressFocus

MAŁY RAKÓW

Wszystkie te cechy ma też Widzew Łódź Janusza Niedźwiedzia. Na początku sezonu jego drużyna zdobywała więcej pochwał niż punktów. Już to, że nowy trener na ligowej mapie potrafił szybko to dostrzec i przestawić styl gry zespołu na bardziej wyrachowany i przynoszący więcej punktów, odróżniało go od większości przedstawicieli jego gatunku. Najważniejsza rzecz stała się jednak w drugiej części rundy, gdy łodzianie nauczyli się łączyć obie rzeczy. Zaczęli punktować, nie porzucając ładnej gry. Potrafią udźwignąć rolę faworyta, jak w meczu z Miedzią czy Zagłębiem Lubin, ale też wsadzić kij w szprychy drużynie, która całkowicie ich zdominowała, jak Raków. Są w stanie wypunktować rywala kontrami, jak zrobili w Mielcu, ale też przeważać w posiadaniu piłki. Mają zawodników zadziornych, ale umiejących też grać kombinacyjnie. Wiedzą, że gra w piłkę składa się z czterech faz – posiadania, braku posiadania, organizacji po stracie i organizacji po odzyskaniu piłki — oraz ze stałych fragmentów gry i żadnej z nich nie zaniedbali. Michał Żewłakow określił ich przed meczem z częstochowianami jako “mały Raków”. I nie ma przypadku w tym, że beniaminek jest dziś wiceliderem, ustępującym tylko “dużemu Rakowowi”.

Trener Widzewa Łódź
Marian Zubrzycki/400mm

POZYTYWNE ŚLADY WARTY I GÓRNIKA

Tego rodzaju tendencje widać też w innych drużynach, które nie są rewelacjami, ale mają pewne zadatki, by z czasem pójść w górę. Warta Poznań Dawida Szulczka ma jeszcze problemy z grą ofensywną i zdecydowanie ustępuje pod tym względem Wiśle, Widzewowi i Stali, bardziej skupiając się na defensywie, ale jej trener pokazuje, że na murowaniu nie kończą się jego ambicje. Poznaniacy mają w meczach fazy, gdy są w stanie dłużej utrzymać się przy piłce i nie sprawia im to większego problemu. Próbują też wychodzić spod pressingu rywala. Z odrobinę lepszymi zawodnikami z przodu – Szulczek nie ma w tym sezonie kogoś takiego jak Said Hamulić, Jordi Sanchez, Bartłomiej Pawłowski czy Rafał Wolski i Davo – Wartę pewnie oglądałoby się znacznie lepiej, bo byłby w niej ktoś dający element zaskoczenia w ostatniej tercji. Górnik z kolei przypomina Wisłę Płock pod względem połączenia długiego utrzymywania się przy piłce z pressingiem oraz bieganiem bez piłki. Odnoszenie dobrych wyników uniemożliwia zabrzanom kiepska obrona, ale ekipa Bartoscha Gaula też należy do najciekawszych do oglądania w tym sezonie.

PROBLEMY JEDNOWYMIAROWYCH

Znamienne, że równocześnie tak wielkie problemy mają tej jesieni drużyny, które łatwo określić pod względem stylu gry. Piast, Korona czy Zagłębie Lubin grają tak, jak od lat przyzwyczaili Waldemar Fornalik, Leszek Ojrzyński czy Piotr Stokowiec, zdecydowaną większość wysiłków poświęcając uszczelnianiu tyłów. Wojciech Łobodziński nie był w stanie przekształcić Miedzi Legnica z naiwnego beniaminka w wyrachowanego i niewygodnego rywala, więc teraz jego następca Grzegorz Mokry stoi przed arcytrudnym zadaniem. Cracovia, która umie grać tylko z kontry – co akurat dziwne, bo Jacek Zieliński udowodnił już, że potrafi budować drużyny bazujące na posiadaniu piłki — oraz Jagiellonia, która ma tylko tryb ofensywny, nie zostały rewelacjami, choć w poszczególnych fazach rundy zdradzały potencjał, by zasłużyć na takie miano. Jesienną próbę czasu przetrwały jednak tylko te z nieoczywistych drużyn, które miały najszerszy repertuar.

CHWILE JESZCZE POTRWAJĄ

I właśnie jego szerokość powinna dla nich stanowić największą nadzieję na to, że piękne chwile potrwają jeszcze dłużej. Bo gdy któryś ze sposobów przestanie działać, ich trenerzy będą mieli się do czego odwołać, żeby spróbować wyjść z ewentualnego kryzysu. Każdy z tych zespołów miał już zresztą w tej rundzie dołki. Widzew w pierwszych pięciu kolejkach zdobył tylko cztery punkty, Wisła pomiędzy siódmą a dziesiątą kolejką zdobyła jeden punkt, przegrywając trzy z czterech kolejnych meczów. Stal była miażdżona przez Jagiellonię i Piasta. W żadnym z tych zespołów ani nie wywoływało to paniki, ani nie pozostawało bez reakcji, a po drobnych korektach rywale znów musieli je rozszyfrowywać na nowo. Dlatego Janusz Niedźwiedź, Pavol Stano i Adam Majewski zasługują na pochwały za coś więcej niż tylko zaskakująco dobre wyniki.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.