Kapustka: Miałem łzy w oczach, kiedy wylosowaliśmy Leicester (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Pilka nozna. PKO Ekstraklasa. Legia Warszawa - Podbeskidzie Bielsko-Biala. 16.05.2021
FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

„Mój drugi tydzień w Leicester. Jedziemy na Wembley na mecz z Manchesterem United, a kucharz w autokarze pyta, co jem: nuggetsy czy pizzę? Na początku pomyślałem – wypustka – nawet pytałem Marcina Wasilewskiego, czy dobrze zrozumiałem. W Anglii jest taki mental, że jesteś rozliczany głównie za to, co pokażesz na boisku. I to uczciwe, bo wiele razy obserwowałem w Polsce piłkarzy z zaplanowanym każdym detalem czy perfekcyjną dietą, a później wychodzili na boisko i nie dawali z siebie maksa. Nie włożyli nogi, nie potrafili wykrzesać wszystkiego, brakowało intensywności. To zasadnicza różnica w Premier League” – opowiada nam wracający do zdrowia Bartosz Kapustka, który w 2016 roku trafił do Leicester City. Nikt lepiej nie przedstawi realiów najbliższego rywala Legii Warszawa w Lidze Europy, niż były piłkarz mistrzów Anglii.

DOMINIK PIECHOTA: Kiedy podczas losowania Ligi Europy zobaczyłeś karteczkę Leicester, to pojawił się bardziej smutek czy radocha?

BARTOSZ KAPUSTKA: Zdecydowanie załamka. Od razu dotarło do mnie, że nie będę mógł wziąć w tym udziału, a po cichu o tym marzyłem. Pojechać na Leicester z innym klubem, zagrać na King Power Stadium, pokazać się. To mogło się wydarzyć, gdyby nie uraz, dlatego ciężko coś takiego przetrawić. Pamiętam, że wracałem samochodem z rewanżu ze Slavią Praga, oglądałem losowanie na telefonie i łezka pociekła, gdy uświadomiłem sobie, co mnie ominie. To trudne momenty.

Scenariusz jakby ułożony pod twoją historię, a ty w roli widza.

Nie było łatwo, niestety. Pierwszy dzień był najgorszy, aby to przełknąć, ale później zmieniłem już myślenie. W czwartek bardzo chętnie wybiorę się na Łazienkowską, aby kibicować chłopakom.

Poumawiałeś się już w hotelu na spotkanie z kolegami z Leicester?

Trochę nie mogę sobie na to pozwolić, bo jestem w takim rytmie treningowo-rehabilitacyjnym, że nie chcę tego odpuścić. Każdy, kto to przeżywał, wie, że w tygodniu czasu jest bardzo niewiele. Wracam do zdrowia w Krakowie, a do południa w dniu meczu mam jeszcze zaplanowaną rehabilitację. Cały dzień jest wypełniony zajęciami, treningami, więc ruszam bezpośrednio na mecz, aby chociaż zasiąść na stadionie. Nie mogę sobie pozwolić, aby tracić jakiekolwiek dni treningowe.

Trener Michniewicz włączył cię do sztabu na analizę Leicester, aby podpytać o kilku piłkarzy z pierwszej ręki?

Ostatnio nie, ale kiedyś bardzo dużo dopytywał o szczegóły pracy trenera Brendana Rodgersa, bo niezwykle go ceni jako szkoleniowca. Znając tryb pracy trenera Michniewicza, on już dawno ma rozebrane Leicester na czynniki pierwsze, ale zespół dowie się o tym dopiero przed meczem, bo sztab nigdy nie wyprzedza faktów, aby nie zmieniać pola koncentracji. Do soboty liczył się tylko Raków. Czasu jest niewiele, ale chłopaki na pewno dostaną bardzo konkretne informacje na temat rywala. Akurat trener zawsze jest najlepiej poinformowany.

Ty do Leicester masz jeszcze sentyment czy nie śledzisz co weekend ich meczów?

Sentyment zawsze będzie, bo trochę tam żyłem, znam tych chłopaków i wielu z nich cenię jako ludzi, nie tylko piłkarzy. Wyniki śledzę na bieżąco, może nie planuję oglądania każdego meczu, ale jak widzę ich spotkanie w telewizji, to się na nim zatrzymam. Mimo że nie miałem tam wymarzonej przygody, to jednak zawsze będę im kibicował i trzymał za nich kciuki.

Jakby nie patrzeć, to tam wchodziłeś w dorosłe życie. Wyjeżdżałeś do Leicester jako 19-latek.

Wiele z tego wyniosłem, bo dzisiaj na pewno jestem w innym miejscu i zmieniłem się jako człowiek. Inaczej myślę i odbieram świat, ale to wszystko kwestia doświadczeń. Wtedy dopiero się tego uczyłem. Może w tamtym momencie nie do końca miałem ukształtowane własne przekonania, wartości i zdanie na każdy temat. Pierwszy raz byłem w obcym kraju, musiałem ze wszystkim radzić sobie sam i, jak sięgam wspomnieniami, nie było to proste. Ale zawsze powtarzam, że niczego nie żałuję i cieszę się, że dostałem taką szansę w życiu, aby podpisać tam kontrakt.

Wejście na poziom Premier League to jedno, ale sam wyjazd do nowego kraju musiał być wyzwaniem.

Dla młodego chłopaka to był ogromny przeskok i sporo się w życiu zmieniło. Przed wyjazdem miałem w Krakowie mieszkanie, swoje miejsce, ale do 17-18 roku życia mieszkałem jeszcze na obiektach klubowych Cracovii na Wielickiej. Wychowywałem się w internatach, później żyłem w bazie treningowej, więc zawsze byłem przyzwyczajony, że wokół było mnóstwo kumpli z drużyny i życie kręciło się wokół piłki. Spędzaliśmy razem wolny czas, więc zagranicą trochę tego brakowało. Nagle zostawiłem rodzinę i kolegów, więc też przyzwyczajałem się do czegoś nowego. Na samym początku Anglia na pewno była przeskokiem.

A odkładając na bok piłkę, bo wiadomo, że to był mistrz Anglii, Premier League, gwiazdy na treningach, ale jak pomyślisz o samym życiu w Leicester, to jest coś, za czym tęsknisz albo do czego byś nie wrócił?

Za samym życiem w Anglii zdecydowanie nie tęsknię. To miejsce, w którym można się dobrze czuć, ale nie myślałbym o wyjeździe tam po zakończeniu kariery ani nie marzyłbym, aby funkcjonować na co dzień w takich warunkach. Pogoda nie dodawała życiowej energii, bo większość dni było szarych lub deszczowych. To nie buduje. Żeby też dobrze mnie zrozumieć, życie tam absolutnie nie było trudne, ale niespecjalnie za nim tęsknię.

Jedzenie też cię nie uwiodło.

Początki były naprawdę ciekawe, zwłaszcza jeśli chodzi o śniadania, bo spotkałem zupełnie inne rzeczy niż te, do których przywykłem. Ale powiem ci, że z czasem trochę się na to przestawiłem. Kiedyś nie wyobrażałem sobie, że na pierwszy posiłek dnia mogę zjeść fasolkę i pakiet ciężkich rzeczy, a teraz raz na jakiś czas zdarzy mi się zacząć dzień od english breakfast. Ale rzeczywiście nie byłem fanem angielskiej, cięższej kuchni. Leicester też nie jest ogromnym miastem i wybór nie był za wielki.

Dieta szokowała również u piłkarzy?

Pamiętam mój drugi tydzień w Leicester. To był mecz o Tarczę Wspólnoty – Leicester jako mistrz grał ze zwycięzcą pucharu Manchesterem United. Jechaliśmy na Wembley dzień przed meczem, kierunek Londyn i klubowy kucharz pyta mnie w autokarze, co jem: nuggetsy czy pizzę? Na początku pomyślałem, że to lekka beka dla nowego i ktoś mnie wypuszcza. Podszedłem do Marcina Wasilewskiego i pytam, czy dobrze zrozumiałem, czy może tak tylko mówią, a myślą o czymś innym. Okazało się, że naprawdę jak ktoś miał ochotę, to podchodził i dzień przed finałem z United jadł nuggetsy albo pizzę. Zero problemu.

Tyle się mówi o restrykcyjnych dietach i jak to wytłumaczyć? Zapotrzebowanie kaloryczne jest tak duże, że machali ręką czy dopóki grasz dobrze, to nikt ci do talerza nie zagląda?

Szczerze to sam nie jestem fanem takiego jedzenia. Pizza, kurczaki w panierce albo ciężkie rzeczy dzień przed spotkaniem to raczej nie moja bajka. Wygrywali mecz za meczem, byli mistrzami, więc nie było powodu, aby się w to wtrącać. W Anglii jest też taki mental, że najważniejsze jest to, co pokazujesz na boisku. Za pracę na co dzień będziesz rozliczany podczas meczu. Jeśli nie chcesz, to nie jesz takich rzeczy, ale masz wybór. Każdy prowadzi się jak chce. Na koniec liczy się to, co grasz w weekend. Mimo wszystko, myślę, że to uczciwe postawienie sprawy. Wiele razy obserwowałem w Polsce piłkarzy, którzy mieli zaplanowane wszystko co do ostatniego detalu – organizacja dnia, dieta, treningi – a później miałem wrażenie, że wychodzą na boisko i tam nie dają maksa. Nie włożą nogi albo nie przerwą akcji, nie mogą wykrzesać sił z płuc, aby zagrać na poziomie jeszcze kilka minut czy w ogóle na większej intensywności. A to jest najważniejsze.

Bardziej stara szkoła czy młodzi tak samo?

Młodzi też. Oczywiście widziałem w szatni kilku chłopaków, którzy przez ten ostatni czas ewoluowali. Zmieniali nawyki żywieniowe, zaczynali bardziej o siebie dbać. Myślę, że w ogóle szatnia Leicester przeszła wymianę pokoleniową na bardziej świadomą generację, odkąd tam trafiłem, ale nie chodzi tylko o ten klub. Mamy kontakt z innymi chłopakami z Premier League i zagranicznych lig, więc mieli podobne obserwacje. To cały czas się zmienia. Natomiast nadal znajdziesz piłkarzy, którzy nie przywiązują aż tak dużej uwagi do tego co jedzą, a wychodzą na boisko i bronią się umiejętnościami. Są takie przykłady, ale z biegiem czasu oczywiście będzie ich coraz mniej.

>> „Nigdy nie wybiegałem w przyszłość, zawsze żyłem tu i teraz” – przeczytaj nasz wcześniejszy wywiad z Bartoszem Kapustką <<

A teraz wracając już do polskiej szatni, jak wspominasz tę angielską?

To zawsze określona grupa ludzi i charakterów, więc szatnie się różnią. Jeśli miałbym opowiadać na podstawie krajów, w których byłem, czyli Niemiec, Belgii, Anglii i Polski, to na Wyspach ten luz jest zdecydowanie największy. Porównując z takim Freiburgiem, gdzie nie mogliśmy używać telefonu w szatni i w różnych częściach klubu, w Anglii nie było dziwne, gdy ktoś ćwiczył na siłowni z komórką. Między seriami czy nawet rozmawiając z kimś podczas ćwiczeń – normalka. Nie było takich restrykcji. W Leicester mieliśmy też różne wyjazdy integracyjne jak Christmas Party, gdzie zawsze wiele się działo. Tematyczne podróże, przebieranki, różne przygody. Tam tworzą się historie, która zawsze zostają w pamięci i to też scala drużynę. Nawet osoby, które nie brylują na co dzień w życiu szatni, bawią się i integrują z resztą grupy. Ten element spędzania wspólnie czasu był tam widoczny.

W Anglii piłkarz jest śledzony na każdym kroku. Bulwarówki zacierają ręce na ciągłe aferki. Ciekawi mnie, jak oni tam do tego podchodzą, bo mam wrażenie, że w Polsce zbyt bardzo żyje się opiniami w sieci. Widzę wiele klubów, które wszystko od tego uzależniają.

Trzeba też trochę to wszystko rozgraniczyć. Piłkarz Premier League w Anglii ma trochę inny status wśród kibiców niż piłkarz ekstraklasy. Sporo pisze się w mediach o ich życiu prywatnym, ale często miałem wrażenie, że nie miało to wpływu na tych chłopaków. Starają się być cały czas sobą, w końcu też są tylko ludźmi. Nie można cały czas przejmować się tym, co ktoś o tobie pomyśli czy napisze. Myślę, że to bardzo prawidłowe podejście.

Taki Jamie Vardy musiał uczyć dystansu do siebie. Bohater stadionowych przyśpiewek, ciągłe wspomnienia szalonej przeszłości i ulicznego stylu, co chwilę musiał słuchać szyderki, a sprawia wrażenie, jakby to po nim spływało.

Taaak, dokładnie i to jest kluczowe. Każdy człowiek z czasem się tego uczy. Pewne doświadczenia też kształtują nasz charakter i reakcje, co też wiem na swoim przykładzie. Pewnie kiedyś dużo bardziej przejmowałbym się krytyką. Martwiłbym się niekorzystną opinią i czyimś zdaniem. Taki Jamie Vardy dawał przykład, że szkoda na to czasu. Nie zadowolisz wszystkich dookoła, a możesz skupić się na sobie. Nie ma co zastanawiać się nad każdym swoim krokiem, bo oprócz bycia piłkarzem, każdy z nas jest też człowiekiem. Za pewne rzeczy ponosisz konsekwencje, zwłaszcza za błędy, ale ciągłe przejmowanie się opiniami innych uważam za stratę czasu i energii. Żyjemy w czasach, gdy każdy ma telefon, social media i spędza z nimi trochę czasu w ciągu dnia, więc wiele do nas dociera. Nie od wszystkiego człowiek potrafi się odciąć, więc trzeba szukać zdrowego podejścia.

Kogo z samego Leicester wspominasz najcieplej?

Na pewno zawsze mogłem liczyć na Wasyla. Trochę mam tych osób, nie tylko z samego boiska. Leicester pod względem nastawienia do ludzi wspominam super. Z czymkolwiek miałem problem, to mogłem liczyć, że ktoś w klubie mi pomoże. Jeśli chodzi o atmosferę w szatni – tak samo. Każdy walczył o miejsce na boisku, ale zawsze rywalizowaliśmy bardzo fair. Z każdym mogłem szczerze porozmawiać, począwszy od piłkarzy, przez kucharzy, sprzątaczki, kierownika, po sztab szkoleniowy. To, co zapamiętam, to bardzo dużo pozytywnych emocji w klubie. Każdy uśmiechnięty przychodził do pracy, nastawienie było bardzo optymistyczne, bez żadnego napięcia i może czasami właśnie tego nam brakuje w Polsce.

Przed meczem pewnie odświeżyłeś kilka kontaktów.

Tak, chociaż ludzie których poznawałem i zdobywali mistrzostwo a dzisiejsze Leicester to zupełnie różne szatnie. Dzisiaj zdominowali ją młodsi gracze. Ja przychodziłem do ekipy, która po zdobyciu Premier League praktycznie grała w tym samym składzie. Największą stratą było odejście N’Golo Kante, ale mistrzowska ekipa grała cały kolejny sezon. Dzisiaj w wyjściowej jedenastce Brendana Rodgersa pozostali Kasper Schmeichel, Jamie Vardy i tyle. Ale to normalne w szatni piłkarskiej. W Legii jestem drugi rok, a pewnie naliczyłbym 20 twarzy, które już odeszły. Ostatnio rozmawialiśmy na ten temat z chłopakami. Jakbym zaczął wymieniać, kogo spotkałem, przychodząc tutaj, to pewnie nie starczyłoby palców prawej i lewej ręki. Ludzie w piłce się wymieniają, to płynne, tak jak w życiu. Na przykład niezły kontakt w Leicester miałem z Benem Chilwellem czy Demaraiem Grayem, pierwszy gra w Chelsea, a drugi w Evertonie. Dużo wolnego czasu po pandemii spędzałem też z Dennisem Praetem, a dzisiaj to zawodnik Torino.

Spotkałeś w Leicester większego prawdziwka niż Vardy?

To bardzo ciekawa osobowość, ale też stał się spokojniejszy. Super osoba, bardzo pozytywna, zawsze miał w sobie mnóstwo energii, którą potrafił zarażać wszystkich dookoła. Bez rankingów, ale zdecydowanie jedna z najbardziej barwnych postaci, jakie spotkałem w piłce.

A największy kozak piłkarsko?

Jak przychodziłem, to Riyad Mahrez. Najlepszy piłkarz, z jakim mierzyłem się pod względem techniki użytkowej. Z takim gościem jeszcze nie grałem i nie miałem go w szatni. Nic dziwnego, że Pep Guardiola go ściągnął. W tym ostatnim okresie to najbardziej imponował James Maddison. Na treningu ustawiał piłkę do 10 rzutów wolnych, to zwykle 8 albo 9 wpadało. Ma wielkie możliwości. Każdy zna jego wartość i chociaż w poprzednim sezonie Premier League nie pokazał pełni możliwości, to jeszcze zobaczymy mnóstwo jego pięknych bramek. Nie widziałem tak dobrze ułożonej stopy.

Jak dużo cech wspólnych mają Brendan Rodgers i Czesław Michniewicz?

Bardzo wiele. Trenera Rodgersa niezwykle cenię, mimo że krótko z nim współpracowałem. Bardzo odpowiadało mi, jak pracował. Chciałbym go mieć w swojej szatni, bo lubił kreatywnych zawodników, jego treningi opierały się na grze na małą liczbę kontaktów, na posiadaniu piłki, na gierkach na małych przestrzeniach. Nawet jeśli wiedziałem, że nie zagram, bo nie byłem zarejestrowany, to naprawdę czułem, że wtedy się rozwijam i to mnie ekscytowało. Sama wizja treningu, bo przez ten czas po pandemii wiele się nauczyłem. Zarówno jeden, jak i drugi trener bardzo dobrze potrafią reagować na to, co się dzieje na boisku i chcą mieć możliwość zmiany systemu gry, zaskoczenia rywala czymś nowym. Obaj wpajają piłkarzom, aby byli uniwersalni i inteligentni. Dążą do tego, żeby odnajdywali się na różnych pozycjach, w różnych formacjach, to ich bardzo łączy.

Wytłumaczysz mi, na czym polega tajemnica Czesława Michniewicza? Jak on to robi, że rywal kosztuje więcej, ma głośne nazwiska, na papierze lepszych piłkarzy, a on potrafi regularnie niwelować te różnice i skracać dystans?

To nie jest takie proste, ale nie ma w tym przypadku, bo takie rzeczy cały czas się zdarzają. Czy w młodzieżówce, czy w Legii, ma metody na każdego lepszego przeciwnika. Przede wszystkim stoi za tym praca, bo trener Michniewicz poświęca piłce 24 godziny na dobę. Z całym sztabem analizują do późnych godzin rywali, poświęcają pracy maksa, aby później nie mieć sobie nic do zarzucenia i przekazać zespołowi jak najwięcej informacji, ale jedynie konkretnych. Bez żadnych zbędnych wstawek. Ten pomysł na przeciwnika, bardzo konkretnie określony, nie wpada nagle jak objawienie, tylko jest procesem długiej pracy. To ciągła analiza, aby wiedzieć, jak rywali zaskoczyć, jak zneutralizować ich najważniejsze punkty.

To porozmawiajmy jeszcze o twojej sytuacji. Pamiętam, jak reagowałeś na kolejną kontuzję Krystiana Bielika. Bardzo się tym przejąłeś, opowiadałeś, że to straszna sprawa, po czym twój uraz też się powtórzył. Długo zajęło przestawienie wajchy w głowie ze smutku i cierpienia na optymizm?

Po tym jak odniosłem uraz, myślałem, że poradziłem sobie z tym już na drugi dzień. W głowie miałem tylko operację i sfokusowanie się na dochodzeniu do pełni zdrowia. Stało się i nie ma rozmowy na ten temat. Później przyszły cięższe chwile, bo po operacji w pierwszych dniach nie mogłem zbyt wiele robić. Nie mogłem wstać, ruszać się, pójść na trening, aby widzieć postępy mojej sytuacji. To taki czas, gdy musiałem siedzieć w domu, zostać sam ze sobą, tak zagospodarować myśli, aby nie wracały tylko do jednego… że jest źle, smutno i boli. Nie było łatwo, na szczęście towarzyszyła mi moja dziewczyna, która bardzo mnie wspiera, była przy mnie podczas operacji i w domu, kiedy potrzebowałem pomocy w najprostszych czynnościach. Musiała znosić moje humory i mieć do mnie cierpliwość. Teraz jestem w totalnie innym momencie. Gdy odkładasz kule, nie musisz prosić, aby ktoś podał ci herbatę, to zupełnie inny moment. Powrót do treningów i rytm pracy dały mi olbrzymią ulgę. Kocham pracować, więc nigdy nie narzekam, że treningi są zbyt długie czy ciężkie, bo chcę to robić. Najtrudniejsze, kiedy nie mogłeś pracować nad rozwojem, tylko oszczędzać nogę. Teraz jestem zależny od siebie. To trochę wyświechtane, ale naprawdę chcę wrócić w lepszej dyspozycji. Właśnie jest czas, aby robić rzeczy, na które nie było czasu w trakcie sezonu i myśleć o rozwoju. W głowie mam, aby nie wrócić w takiej samej dyspozycji, a jeszcze lepszej.

Możesz obudować inne partie, powzmacniać mięśnie…

Ale też skupić się na rzeczach poza samą piłką. Poukładać swoje sprawy, na które wcześniej brakowało czasu, bo wyjeżdżałeś na zgrupowania albo siedziałeś w klubie. Teraz można pomyśleć o tym, co poza futbolem i lepiej ten czas wykorzystać. Rozwinąć siebie jako człowieka. Wiele pomysłów mi już wpadło i ciągle wpada, zaplanowałem sobie kilka wyzwań do nauki podczas rehabilitacji, ale na razie nie mówię o tym głośno. Jest parę rzeczy, które imponowało mi u innych i chciałbym się tego nauczyć. Można przy okazji rozwinąć się w czymś więcej, niż dobrej grze w piłkę.

Masz teraz bardziej intensywne dni, niż kiedy jesteś zdrowy?

Zdecydowanie, to dużo cięższy czas niż w klubie w tygodniu. Tym bardziej gdybym miał porównać plan pracy zespołu a indywidualną rehabilitację w Krakowie. To totalnie inna praca, bo grając co 3-4 dni, skupiasz się przede wszystkim na regeneracji i przygotowaniu do kolejnego meczu, a nie na ciężkim zasuwaniu i nie wiadomo jakiej robocie. Musisz być świeży. Każdy piłkarz powinien to kochać. Dla mnie naprawdę nie ma nic lepszego, niż mecze co 3-4 dni. To właśnie największa frajda.

Dopadła cię samotność piłkarza? To musi być trudne, bo nagle jesteś na bocznym torze, ludzie o tobie zapominają, nie masz kontaktu z szatnią. Na kilka miesięcy świat przestaje o tobie mówić, bo żyje głównie rytmem meczów i wyników.

Trafiłeś w punkt z tym, co dopadło mnie w pierwszych dniach po operacji. Strasznie brakowało mi tej całej otoczki i bycia w centrum wydarzeń w klubie. Spędzałem czas w domu, a jeszcze przed chwilą codziennie byłem w miejscu pełnym żartów, rozmów, gdzie zawsze coś się działo. Funkcjonujesz w szatni w pewnym otoczeniu od najmłodszych lat życia, więc bardzo tego brakuje. Ale trzeba się skupić na sobie i rozwoju, bo ten czas przecież jeszcze wróci.

Drugi raz zerwane więzadła – to ułatwia rehabilitację czy bardziej dobija?

W sensie samego powrotu jest troszeczkę łatwiej, bo mam wrażenie, że noga goi się sprawniej i szybciej. Mam też większy spokój psychiczny z tym, co może się dziać. Wcześniej kiedy czułem, że noga puchnie, boli albo staje się sztywna, bardzo się martwiłem. Nowa sytuacja, nie wiesz, czy coś zrobiłeś źle, czy tak to powinno wyglądać. Teraz jestem świadomy, że noga może się różnie zachowywać, więc nie podchodzę do tego ze strachem. Mam dużo większy spokój, a i noga szybciej dochodzi do siebie.

Nie przychodzi moment zastanowienia się, skąd w ogóle kontuzje? Szukania winnych albo obwiniania siebie?

Naturalne, że myślisz na ten temat. Ja praktycznie w ogóle nie miałem urazów, żadnych kontuzji mięśniowych. Zerwane więzadło krzyżowe w kolanie to najpoważniejsza kontuzja i powtórzyła się drugi raz, więc analizujesz. Wcześniej dostawałem mocno po nogach i zawsze z tego wychodziłem, nie czułem, że dużo czasu spędzam u fizjoterapeutów albo długo dochodzę do siebie. Nie uważam się za specjalnie podatnego na kontuzje. Jestem świadomy tematu i na pewno teraz mocno pracuję, aby to się już nie powtórzyło.

To na koniec sztuki walki. Twój przyjaciel Roberto Soldić miał twoją koszulkę podczas walki w KSW 63. O nich najczęściej mówi się wojownicy, więc to duże wsparcie w momencie powrotu do zdrowia?

Zawsze byłem wkręcony w ten świat, boks, MMA, lubiłem sztuki walki. Często oglądałem, jak zawodnicy przygotowują się do swoich walk, aby podejrzeć samo podejście do treningu. Roberto Soldić to dobry kolega, ale na pewno też wzór. Postać, która bardzo inspiruje, bo wiem, ile czasu poświęca na pracę i jak projektuje swoją karierę, aby być jednym z najlepszych na świecie. Mental, zaangażowanie, podejście do pracy, naprawdę top. Zajdzie daleko.

U nich zmaganie się z kontuzjami i walka mimo bólu to też codzienny temat.

Na pewno to kluczowe w sportach walki, aby przenosić próg bólu, być odpornym na takie rzeczy i pokazywać charakter, gdy jest trudniej, ale akurat myślę, że z piłkarzami jest podobnie. Nie lubię osób, które udają i symulują na boisku, bo psują cały obraz. A znam mnóstwo graczy, którzy niesamowicie cierpią i grają z urazami przez całą karierę. I to naprawdę poważnymi.

Weźmy Kamila Glika, który po meczu z Anglią mówi, że z więzadłami nic nie zrobił, bo ich po prostu nie ma. Obudował to mięśniami, nie przeszedł zabiegu i gra dalej.

No właśnie, jest mnóstwo osób potrafiących wykonywać coś na maksa, mając gigantyczne ograniczenia. Jest mi trochę wstyd, kiedy widzę zawodników padających, łapiących się teatralnie za nogę albo upadających po zderzeniu czołami. To ma wielki wpływ na to, że ludzie postrzegają nas jako mało poważnych. Rozumiem, że czasami ktoś chce coś tym ugrać, na szczęście jest VAR, więc takich sytuacji będzie coraz mniej. Wolę, gdy pokazujemy tę najbardziej pozytywną stronę futbolu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.