CZWARTY SEKTOR: Sędziowski kabaret w Arabii Saudyjskiej. Verstappen znowu poza granicą

Zobacz również:CZWARTY SEKTOR: Hamilton po raz setny, kosztowny błąd Lando. Rosja była szalona!
Max Verstappen i Lewis Hamilton
Fot. Lars Baron/Getty Images

Eksperyment Arabia Saudyjska za nami i trudno ocenić go inaczej jak nieudany. Teoretycznie, fakt, dostaliśmy równe punkty przed Abu Zabi, praktycznie to był kabaret większy niż to, co od dwóch lat ze swoim plebiscytem robi France Football. Zawiedli główni aktorzy i ci, którzy ich mają trzymać w ryzach. Zawiódł też tor, ale tego raczej wszyscy się powinniśmy byli spodziewać.

Co wiemy po Grand Prix Arabii Saudyjskiej? Tyle, że Max Verstappen i Lewis Hamilton przed ostatnim wyścigiem mają tyle samo punktów. A jak do tego doszło? Zbieramy wnioski po weekendzie wyścigowym.

1
MAD MAX POWRACA CZY ZAWSZE TU BYŁ?
Max Verstappen
Fot. Mario Renzi/Formula 1 via Getty Images

Początki kariery Maxa Verstappena w Red Bullu pamiętają wszyscy. Ostra jazda na limicie, nieodpuszczanie nikomu i zero respektu przed kimkolwiek. To sprawiło, że Holender ma tylu fanów, ale i w pewien sposób go naznaczyło. Lata mijały, a ten wizerunek zdawał się zmieniać na lepsze. Dojrzałość w wypowiedziach, brak przygód na torze i generalnie bardziej ludzka twarz Maxa. Tak to wyglądało aż do tego sezonu. Mam nieodparte wrażenie, że ostatnie lata upłynęły w takim spokoju, bo bolid z numerem 33 był większość czasu na ziemi niczyjej. Z przewagą nad środkiem stawki, ale bez podjazdu do Mercedesów. Verstappen jeździł bezbłędnie, ale też praktycznie bez szans na walkę o wygrane i tytuł.

Ten rok dał mu maszynę równą z tym, czym dysponuje Lewis Hamilton. Przez cały sezon nie ma agresywniejszego kierowcy na torze. Prawdopodobnie gdyby Lewis nie odpuszczał w niektórych sytuacjach, to obecnie najbliżej tytułu byłby Valtteri Bottas. Verstappen jeździ jakby aspirował do miana „niewyprzedzalnego”. W każdej sytuacji, gdzie obaj faworyci do tytułu walczą koło w koło, Max jedzie na granicy lub tuż za nią.

Hamilton też nie należy do świętych, jasne. Tylko analizując ich spięcia w tym roku to Holender odpowiada za większość z nich. Jest racerem, rozumiem to. Skoro sędziowie nie ukarali go za Brazylię, to tutaj postanowił zrobić dokładnie to samo. Trudno go nawet za to winić, bo tego potwora stworzyli opieszali i niezdecydowani sędziowie. Skoro pozwolono mu na to na jednym torze, to tam ustawił swój limit Verstappen, a przy obronach w pierwszy zakręcie jeszcze go przekroczył.

Czy Max jeździ brudno cały sezon? Tak. Czy tylko on jest temu winny? Nie. Tutaj nie da się zrzucić winy tylko na kierowcę Red Bulla. Jasno możemy sobie powiedzieć – Verstappen nigdy nie zmienił swojego stylu jazdy, on po prostu nie miał okazji go pokazywać na torze. Skoro przez prawie cały sezon sędziowie przymykali na to oko, bo „walka o tytuł”, to trudno się dziwić, że doszliśmy do takiego momentu. Brak reakcji równa się przyzwoleniu, więc taki kierowca wykorzysta każdą szansę do MAXimum. A jak wszyscy dobrze wiemy – cel uświęca środki, prawda?

2
DYREKCYJNO-SĘDZIOWSKA PARANOJA
Michael Masi
Fot. Eric Alonso/Getty Images

Tutaj pięknie, płynnie przechodzimy do ludzi, którzy zepsuli ten weekend doszczętnie. Christian Horner po wyścigu nie krył wściekłości i trudno mu się oczywiście dziwić. Najważniejszym jednak cytatem było powiedzenie, że „dzisiaj zabrakło Charliego Whitinga”. Trudno się z tym nie zgodzić. Charlie był facetem, którego nie jesteś w stanie zastąpić i widzimy to już kolejny rok. Nie był ideałem, oczywiście, ale potrafił wyciągać wnioski i uczyć się na własnych błędach. To coś, czego nie widać u Michaela Masiego, który powoli zaczyna wpisywać się w definicję szaleństwa.

Kolejny raz decyzje były podejmowane bardzo późno. Samochody w bandach i najpierw czekanie na samochód bezpieczeństwa, który po kilku okrążeniach zamieniono na czerwoną flage. Sytuacja ze szczątkami na torze to istny kryminał. Najszybszy uliczny obiekt na świecie, dosłownie tunelowy rollercoaster, a na asfalcie w środku zakrętu leży od groma części. Masi potrzebował 2/3 okrążeń na podejmowanie decyzji i podejmował je najgorzej jak tylko mógł. Wirtualne samochody bezpieczeństwa nie dawały odpowiedniego okna Marshallom na posprzątanie toru. Neutralizacje trwały zbyt długo i było ich zbyt wiele. W żaden sposób nie zareagowano na rozsypujący się samochód Vettela, który spowodował trzy z czterech VSC. Wyścig zupełnie wymknął się Masiemu spod kontroli. Niestety nie był to pierwszy i raczej nie będzie ostatni raz.

Wisienką na torcie był teleturniej z okresu drugiej czerwonej flagi. Michael Masi uznał, że czas na formułową wersję Deal or No Deal. Verstappen przez swój manewr z pierwszego zakrętu, gdzie wyprzedził Hamiltona poza torem i zablokował go tak, że wyprzedził go Esteban Ocon, musiał zostać w jakiś sposób ukarany. Praktycznie można było czekać na potwierdzenie kary. Wtedy jednak odpalił się hotline na linii FIA – Red Bull – Mercedes. Takiego kabaretu jeszcze nie widziałem, a już trochę spędziłem przy tym sporcie. Masi niczym Bolec w „Chłopaki Nie Płaczą” stwierdził, że on jednak ubije tutaj interes. Pogubił się w tym wszystkim dwa razy, finalnie zaproponował Ocona na Pole Position, Lewisa na drugiej pozycji, a Maxa na trzeciej. Niby fair, ale chyba jednak coś mu się rozmazało na ręce. Verstappen w ten sposób uniknął kary, a dzięki świetnemu startowi dosłownie nic na tym nie stracił. Dyrektor wyścigu za wszelką cenę nie chciał, żeby sędziowie dostali to na tapet. Co nim powodowało? Nie mam pojęcia, ale wyszło śmiesznie i fatalnie dla jego wizerunku.

A co do sędziów... Ich opieszałość zbiera żniwo w decydującym momencie walki o tytuł. To wy pozwoliliście Hamiltonowi, a przede wszystkim Verstappenowi na ciągłe przesuwanie granicy w rywalizacji na torze. Eskalacja jednego podkręcała drugiego. W ten piękny sposób doszliśmy do momentu, że kierowcy sami nie wiedzą, co mogą robić. Przecież skoro nikt mnie nie karze to dlaczego mam cokolwiek zmieniać? Sędziowanie jest najgorsze od lat i na niższy poziom będzie z nim trudno spaść. Dodatkowo mam nadzieje, że FIA zrozumie z jak bardzo dziurawym regulaminem muszą walczyć ci ludzie, bo mają strasznie trudną prace. Ten sezon pokazał praktycznie wszystkie luki i szare strefy, z którymi trzeba sobie jakoś poradzić.

3
MIAŁ BYĆ CORNICHE, A WYSZEDŁ KORNISZON
F1 Grand Prix of Saudi Arabia - Qualifying
Fot. Dan Mullan/Getty Images

Powiedzieć, że nie jestem fanem torów ulicznych, to jak nie powiedzieć nic. Kiedy do kalendarza dorzuca się na siłę nowe obiekty tymczasowe, już wolę oglądać wyścigi w stylu Barcelony i Paul Ricard. Od początku zaprezentowania nitki toru w kształcie noża coś mi się w tym nie podobało. Tworzenie tak szybkiego toru ulicznego nie wyglądało jak dobry pomysł. Sama nitka jest świetna i przy normalnych poboczach dałaby rewelacyjne ściganie. Natomiast szybko wszyscy zrozumieli, z czym przyszło mierzyć się stawkom F2 oraz F1. Prędkości osiągane na przekroju całego toru sprawiły, że było cholernie niebezpiecznie. Okazało się, że asfalt jest dużo węższy niż na wizualizacjach. Sposób w jaki został zbudowany dodatkowo przypominał bardziej Formułę E. Jasne było, że jakiekolwiek uderzenie w bandę będzie wiązało się z co najmniej samochodem bezpieczeństwa.

Szybko jednak okazało się, że czerwone flagi to był jedyny sposób sprzątania większych karamboli. Kompletnie nie podoba mi się coś takiego. Sztucznie wydłużony wyścig z trzema startami, a do tego problemy ze sprzątaniem odłamków. Tak jak pisałem wcześniej. Sama nitka jest świetna, żeby pojeździć sobie na niej na czas. Tor jest wymagający, trudny i przynoszący mega dużo satysfakcji. Czy powinien znajdować się w kalendarzu F1? Absolutnie nie. Zbyt wielkie prędkości zamknięte w wąskich ścianach są nadal przepisem na katastrofę. Jasne, teraz poszkodowanym był Enzo Fittipaldi w F2, ale ten wypadek mógł wydarzyć się na każdym torze. Odnoszę jednak wrażenie, że kontynuowanie tego projektu to przepis na tragedię.

4
ZADECYDUJE OSTATNI WYŚCIG
F1 Grand Prix of Saudi Arabia
Fot. Bryn Lennon/Formula 1 via Getty Images

Wszystko, co wydarzyło się w Dżuddzie doprowadziło nas do batalii, która wszystko zakończy. Hamilton wygrywając z najszybszym okrążeniem doprowadził do remisu. 369,5 punktu u obu panów sprawia, że tytuł zadecyduje się w Abu Zabi. Przebudowany tor Yas Marina jest swoistą niespodzianką i trudno w tym momencie ferować wyroki, komu bardziej będzie leżał. W teorii powinno być mocno remisowo, w praktyce dowiemy się tego dopiero za tydzień. Hamilton jedzie tam z dwoma reprymendami i musi zdawać sobie sprawę, że kolejna będzie dla niego równoznaczna z przesunięciem o 10 pozycji na starcie do wyścigu. To sprawia, że każda sesja będzie miała wyjątkowo duże znaczenie. Jeden głupi błąd może sprawić, że Lewis nałoży sobie na barki ciężary, które mogą dosłownie oddać tytuł Verstappenowi.

Z drugiej strony jest Max, który pokazuje, że przecież skoro nikt nie mówi, że czegoś nie wolno to można to robić. Obawiam się, że frustracja w Holendrze rośnie. W teorii utrzymujemy z Bartekim Pokrzywińskim cały sezon, że facet nie ma układu nerwowego, ale w Arabii zobaczyliśmy pęknięcie w tej zbroi. Nie mogę wyrzucić z głowy wizji, w której Jos Verstappen w garażu Red Bulla odpala świeczki przy ołtarzyku Ayrtona Senny i Michaela Schumachera, a jego syn powtarza manewr na miarę tych dwóch legend.

Nie jestem w stanie wykluczyć, że Verstappen będzie chciał to zakończyć w ten sposób. Dlaczego? Bo już wielokrotnie dawał w tym sezonie do zrozumienia, że to Hamilton decyduje czy się rozbiją, bo on np. nie ma zamiaru skręcać. W wypadku nieukończenia wyścigu przez obu mistrzem świata zostanie Max. Oby to nie skończyło się w ten sposób, a pojedynek, który za tydzień tu opiszę był zwieńczeniem tego epickiego sezonu pełnego wad.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Fanatyk Formuły 1, ale praktycznie obok żadnego sportu nie przechodzę obojętnie. Współtwórca największego podcastu o królowej sportów motorowych w Polsce - Budnik i Pokrzywiński o F1. W newonce.radio współprowadził PIT STOP.