CENTROSTRZAŁ #28. Sezon zaczęty za późno. Wisła w poszukiwaniu straconego czasu

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Ekstraklasa
Krzysztof Porębski/Pressfocus

Biała Gwiazda sprawia wrażenie, jakby tak naprawdę sezon 2021/2022 zaczęła na początku marca, jakieś dziesięć kolejek przed końcem rozgrywek. Główną nadzieją na ratunek przed spadkiem są dziś ludzie ściągnięci w panice. Dopiero widmo degradacji pozwoliło przywrócić w klubie właściwe priorytety.

Nawet nie śledząc wnikliwie ligi angielskiej, lubię od czasu do czasu posłuchać piłkarskiego podcastu “Guardiana” dla samych uwag natury ogólnej, które zadziwiająco często można dopasować do dowolnej rzeczywistości. Gdy toczyła się tam niedawno rozmowa o walce o utrzymanie Evertonu, padła opinia, która przypomniała mi się w trakcie spotkania Wisły Kraków z Górnikiem Zabrze. Że niewiele jest w futbolu lepszych rzeczy niż wielka firma będąca na finiszu gry o uniknięcie spadku. Bo o ile na początku kryzysu atmosfera w takich klubach jest zwykle wyjątkowo toksyczna, a kibice żyjący marzeniami o wielkości, dopuszczają się często do ekscesów plączących piłkarzom nogi, o tyle, gdy już całe otoczenie uświadomi sobie, że to naprawdę może się skończyć spadkiem, następuje moment niesamowitego zjednoczenia.

Wszyscy chowają wtedy w kieszeń dawne zadry. Nie czują się już upokorzeni samą obecnością na dole tabeli. Nie są obrażeni na piłkarzy, z którymi jeszcze chwilę wcześniej w żaden sposób się nie utożsamiali. I szaleńczo fetują każdy wślizg, każde wybicie piłki na aut, kreując atmosferę niosącą zawodników ponad wszelkie dołki. Wiśle udało się to osiągnąć. Nie ma polowania na czarownice, obraźliwych transparentów, wizyt na treningach, nawoływania do oddania koszulek. Kraków chwilowo zapomniał, że właściwie to chciałby do europejskich pucharów i zajął się studiowaniem terminarza Zagłębia Lubin oraz sprawdzaniem listy zagrożonych kartkową pauzą w Stali Mielec. To bardzo ważne w tej straceńczej misji. Kibice, całe otoczenie, mogą w tym momencie być wielkim atutem Wisły, ale mogą też być wielkim problemem. Na razie są atutem.

Uniwersalne zdanie na temat budowania drużyn wypowiedział też kiedyś Brendan Rodgers, trener Leicester City, a Przemek Rudzki przypomniał je w niedzielę na antenie Canal+: “Praca trenera dużego klubu jest jak naprawianie lecącego samolotu”. Ten bon mot sprawia, że przed oczami od razu staje ktoś, kto wychyla się z kokpitu i ze śrubokrętem majstruje coś przy silniku. Ale chyba jeszcze ważniejsze niż majstrowanie jest w tym zdaniu to, że samolot cały czas ma lecieć. Że nikt nie oczekuje od trenera, by najpierw naprawił wszystko w hangarze, a dopiero potem wystartował. Tutaj naprawianie łączy się z ciągłym zachowywaniem obranego wcześniej kursu.

NAPRAWA W HANGARZE

Niezależnie od tego, jak ten sezon się skończy, właśnie tego Wiśle najbardziej zabrakło. Długo — zbyt długo — tkwiła na pasie startowym, próbując coś naprawić, podczas gdy inni latali, jak umieli. Nie ma nic złego w rozpoczynaniu długofalowego projektu, w budowaniu rozpoznawalnej polityki transferowej klubu, stawianiu na młodzież czy chęci gry w określony sposób. To wszystko nie może być jednak wytłumaczeniem złych wyników. Hasła o projekcie i potrzebie czasu często służą za wymówka tym, którzy przegrywają. A to nie powinna być żadna wymówka. Bo praca trenera jest dwuaspektowa: naprawianie samolotu przy jednoczesnym kierowaniu nim. Kto tylko pilotuje, nie zajmując się naprawianiem, ten zmierza do katastrofy. Ale kto tylko naprawia, nie lecąc, też nie robi tego, co powinien. Trener, który wprowadza młodzież, lecz notorycznie przegrywa, to zły trener. Trener, który gra tiki-takę, ale ciągle przegrywa, to zły trener. Dobry trener to taki, który umiejętnie łączy jedno z drugim.

OWOCE WISZĄ WYŻEJ

Trudno na podstawie ostatnich tygodni przepowiedzieć, czy Jerzy Brzęczek utrzyma Wisłę, ale nietrudno dojść do wniosku, że Adrian Gula nie dostał za mało czasu, tylko za dużo. Krakowianie z nowym trenerem wygrali dopiero jeden mecz, co mogłoby potwierdzać, że są drużyną, z którą trudno zdobywać punkty. Ale zaczęli być znacznie trudniejszym, znacznie bardziej niewygodnym rywalem. Są lepiej poukładani taktycznie, rzadziej sami robią sobie krzywdę. Nie dają rywalom aż tak wielu punktów zaczepienia. Nisko wiszących owoców, po które w meczu z Wisłą można sięgnąć bez większego wysiłku.

WYGRYWAJĄCE PROJEKTY

W każdym klubie, który zwolnił trenera przed upływem pięciu lat, przywołuje się ostatnio przykłady Kosty Runjaicia i Marka Papszuna. Trenerzy Pogoni Szczecin i Rakowa Częstochowa zastąpili w roli dyżurnych argumentów w każdej dyskusji Sir Aleksa Fergusona czy Guy Roux. Bo oni prowadzili wieloletni plan, stopniowo i bez pośpiechu dążąc do wyznaczonego celu. Co się jednak często pomija, efekty pracy obu zaczęły być relatywnie szybko widoczne i z roku na rok były poprawiane. Gdyby Runjaić zaczął od spadku z Ekstraklasy, a Papszun przez cztery lata nie mógł wyjść z drugiej ligi, nikt nie pozwoliłby im pracować tak długo. Nawet ci sami właściciele, którzy dziś są chwaleni za cierpliwość. Papszun i Runjaić majstrowali przy długofalowych projektach, ale jednocześnie zapewniali doraźne wyniki. Coraz lepsze, co faktycznie pozwalało wierzyć, że mamy do czynienia z procesem, który dokądś zmierza.

SEZON ZACZĘTY ZA PÓŹNO

Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że Wisła tak naprawdę sezon zaczęła gdzieś początkiem marca. Że wszystko, co robiono wcześniej, było decyzjami obliczonymi na sezony 2022/23, 2023/24 czy jeszcze inne, ale nie na ten bieżący. I nie jest to tylko efekt zmiany trenera. W ostatnich meczach kluczowymi postaciami byli zawodnicy ściągani pod koniec okna transferowego albo już po nim, z myślą o doraźnej pomocy: Marko Poletanović przyczynił się do wywalczenia rzutu karnego z Górnikiem, Elvis Manu szalał w starciu z Piastem, Georgij Citaiszwili w debiucie zaliczył asystę, Luis Fernandez już ma więcej goli niż wszyscy typowi napastnicy w kadrze razem wzięci. Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałaby dziś Wisła bez nich. Ale ci ludzie zaczęli grać w Wiśle maksymalnie kilka tygodni temu. Debiutowali na początku marca, w 24. kolejce. Może gdyby od razu pomyślano o walce o utrzymanie, gdyby miesiąc wcześniej przyszli zawodnicy nie na przyszłość, a na już, nie trzeba by było tak dramatycznie ratować ligi. Zimą przed dwoma laty Wisła, wiedząc, że jest zagrożona spadkiem, wzmocnienia załatwiała przed startem rundy wiosennej. Wygrała cztery z pierwszych pięciu meczów w nowym roku i sprawa była właściwie załatwiona. Tutaj pierwsze pięć meczów w nowym roku dopiero uświadomiło wszystkim dramaturgię położenia. I tego straconego czasu dziś brakuje.

Wisła Kraków
Krzysztof Porębski/Pressfocus

ELEMENTARZ EKSTRAKLASY

Sposób, w jaki Wisła przełamała się z Górnikiem, też pokazuje, jak w sumie niewiele trzeba, by w tej lidze wygrywać trochę częściej niż raz na cztery miesiące. Biała Gwiazda nie zagrała tak wielkiego meczu, jak wskazuje wynik. Do momentu samobójczej bramki zdobytej po rzucie rożnym wcale nie była zespołem lepszym. Ale pilnowała, by nie dopuszczać do groźnych sytuacji, starała się, by formacje grały możliwie blisko siebie, płynnie przechodziła do kontrataków i strzeliła dwa gole po stałych fragmentach gry. Wreszcie miała też jak zareagować z ławki. Rezerwowi zdobyli dwie bramki i zaliczyli dwie asysty, choć zwykle moment, w którym w meczu zaczynały się zmiany, zwiastował dla krakowian problemy. Potrzeba było raptem kilku zawodników: ogranego w lidze środkowy pomocnik, który nie potrzebuje czasu na aklimatyzację, kreatywnego Hiszpana z przodu, silnego i dynamicznego skrzydłowego oraz kogoś do wprowadzenia z ławki. Do tego trenera dobrze znającego realia klubu, drużyny i ligi. Żadne rekrutacyjne cuda. Ekstraklasowy elementarz. A już są jakieś narzędzia do wygrywania meczów.

SPRAWDZONE TWARZE

Nie wierzę w oczyszczającą moc spadków i mam przekonanie, że drugie ligi w wielu krajach są pełne klubów, które “spadły tylko na rok, by przeżyć katharsis”.

Ale jeśli Wisła ma się czegoś nauczyć z tego sezonu, niech będzie to przychylniejsze patrzenie na to, co znane. Jeśli ta misja się uda, to w dużej mierze dzięki temu, że pojawili się tam trener, który pracował wcześniej w Lechii i Wiśle Płock oraz pomocnik znany z Jagiellonii i Rakowa.

Być może Kevin Martin Krygard, Norweg, którym Wisła interesowała się w lutym, to świetny piłkarz, który przyniósłby kiedyś klubowi duży zarobek. Ale na teraz potrzebny był przegrywający rywalizację w Rakowie Marko Poletanović. Sensowne kierunki rekrutacyjne dla Wisły to dziś przeczesywanie kadr najsilniejszych polskich klubów, w poszukiwaniu niezadowolonych ze swojej sytuacji. Namawianie piłkarzy pokroju Rafała Kurzawy, Michała Kucharczyka czy innego Artura Sobiecha, by przenieśli się trochę bardziej na południe. Czym było budowanie tego wielkiego projektu Rakowa jak nie braniem Mateusza Wdowiaka z Cracovii, Vladislavsa Gutkovskisa z Niecieczy, Waleriana Gwilii z Legii, Milana Rundicia z Podbeskidzia, Marcina Cebuli z Korony, Zorana Arsenicia z Jagiellonii itd? To nie było szarpanie się na gwiazdy ligi, tylko budowanie trzonu drużyny. W Wiśle na każde z tych nazwisk kręciliby pewnie nosem.

ŁADNIEJSZY STYL

Gdy Wisła przestała być w sytuacji, w której może na kogokolwiek kręcić nosem, zaczęła działać racjonalnie, czyli myśleć o wygrywaniu meczów. Styl jest ważny, ale ma być środkiem do wygrywania meczów, a nie celem samym w sobie. I trzeba go dopracowywać w biegu. Poprawiać krok po kroku, realizując przy okazji krótkoterminowe plany. Zresztą, choć Wisła teoretycznie zapowiedziała, że przestaje już oczekiwać od zespołu krakowskiej piłki, nastawiając się przede wszystkim na zdobywanie punktów, w praktyce mam wątpliwości, czy jałowe i nieudolne wyprowadzanie piłki od tyłu, było bardziej atrakcyjne i rozwijające niż prostsza, szybsza i bardziej bezpośrednia gra prezentowana obecnie. Paradoksalnie Brzęczek wciąż bardziej poprawił styl gry Wisły niż wyniki. Mecze z jej udziałem zaczęło się dobrze oglądać, choć na razie nieliczne kończą się wygraną Białej Gwiazdy. Nie wiadomo, czy to wystarczy do utrzymania, bo może się okazać, że przebudzenie i skupienie na tym, co dzisiaj, nastąpiło zbyt późno, by jeszcze uratować ligę. Ale powinno przyświecać temu klubowi także w nowym sezonie, niezależnie od klasy rozgrywkowej, że najważniejszym i najambitniejszym planem, jaki może sobie narzucić, jest plan na częste wygrywanie meczów w bieżącym sezonie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0