CENTROSTRZAŁ #11. Car Wisły Kraków, czyli sen Jakuba Błaszczykowskiego

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Wisła Kraków
Jakub Gruca/400mm

Biała Gwiazda potrzebowałaby trenera, który stawiałby warunki. Który nie zgodziłby się na wszystko, co mu się proponuje. Któremu nie weszłaby na głowę szatnia, ale też jej kapitan. Potrzebowałaby więc trenera, jakiego Jakub Błaszczykowski na pewno nie wybierze.

W piosence Jacka Kaczmarskiego „Sen Katarzyny II” poznajemy potężną carycę jako osobę całkowicie znudzoną dworem, na którym na co dzień żyje i mającą dość tych wszystkich uniżonych, potakujących jej poddanych i podkreślających jej potęgę. Marzy jej się taki kochanek, który by przed nią nie klękał i na którym jej wielkość zupełnie nie robiłaby wrażenia. Piosenkę kończy puenta samej Katarzyny: „Gdyby się taki kochanek kiedyś znalazł, wiem, sama wiem, kazałabym go ściąć”. W mniej więcej takiej sytuacji znajduje się Jakub Błaszczykowski, poszukując trenera dla Wisły Kraków. Najlepiej byłoby, gdyby znalazł kogoś, kto nie zgodzi się na stawiane przez niego warunki i postawi swoje. Ale tego, który się nie zgodzi, Błaszczykowski przecież nie zatrudni. Zatrudni takiego, który znów będzie nosił grzech pierworodny. Bo przystanie na układ, który nie może zdrowo funkcjonować.

BŁĘDY PO UTRZYMANIU

Artur Skowronek nie przechodzi do historii krakowskiego klubu jako totalna pomyłka i trener całkowicie przegrany. Przechodzi jako trener, który wyciągnął Wisłę z bardzo poważnego bagna. Pozwolił jej dotrwać w ekstraklasie do sezonu, w którym zamiast trzech spadkowiczów, jest tylko jeden. Wszystkie problemy wyglądają na bardziej błahe, gdy spada tylko jedna drużyna, niż wtedy, gdy spadają trzy. Zatrudnienie Skowronka nie było więc błędem Wisły. Błędem było pozwolenie mu na zbyt wiele rzeczy. Na czele z tą, by przedłużył kontrakt.

NIEPOKOJĄCE SYGNAŁY

Jeszcze zanim piłkarze wybiegli po raz pierwszy na boisko w tym sezonie, dało się z otoczenia klubu słyszeć głosy, że to się nie może dobrze skończyć. Jedni mówili, że przedłużenie umowy z trenerem jest błędem, drudzy, że to znów będzie sezon walki o utrzymanie, jeszcze inni ze zdumieniem wysłuchiwali, że Jakub Błaszczykowski zamierza w tym sezonie coś osiągnąć, więc nie buduje kadry na sezon przejściowy, do czego ten rok znakomicie by się nadawał, lecz z myślą o jakimś spektakularnym rezultacie. Kto patrzył na to z bliska, ale nie na tyle bliska, by raziło go słońce, raczej nie był zaskoczony wynikiem meczu z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Ani tym, co nastąpiło później. Że na początku grudnia Wisła wciąż nie może się pochwalić ani jednym zwycięstwem z zespołem, który w zeszłym sezonie grał w ekstraklasie.

URATOWANY PRZEZ COVID 

O tym, że odpowiedzialność za wiślacki marazm rozkłada się na wiele barków, pisałem już we wrześniu, gdy wydawało się, że Skowronek dotarł do ściany. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, uratował go wtedy koronawirus. Po porażce z Wisłą Płock (1:3) lud żądał krwi. Miał dostać jeszcze mecz z Górnikiem Zabrze (0:0), w którym zespół wypadł dobrze, a później spotkanie z Lechią Gdańsk, po którym miała nastąpić przerwa na kadrę, czyli idealny moment na zmianę trenera. Zakażenia, które zaczęły się mnożyć w zespole, doprowadziły jednak do przełożenia tego decydującego spotkania. Po wydłużonej przerwie zespół wpadł na Stal Mielec, która zmagała się z podobnymi problemami, ale wyglądała jeszcze gorzej i efektownie wygrał. Na tle Podbeskidzia Bielsko-Biała nie zaprezentował się już tak okazale, ale dzięki fatalnym indywidualnym pomyłkom gości odniósł pewne zwycięstwo. Gdy w końcu doszło do przełożonego meczu z Lechią, który Wisła u siebie przegrała, pożar był już ugaszony meczami z dwoma beniaminkami. Gdyby terminarz ułożył się tak, jak miał, Skowronek straciłby pracę w październiku, a nowy trener miałby na wejście do ogrania dwóch beniaminków. Ten bonus przypadł jeszcze w udziale poprzedniemu szkoleniowcowi, dzięki czemu mógł świętować rocznicę pracy przy Reymonta.

ODWLEKANIE WYROKU

Topór nie przestał jednak nad nim wisieć. Nie opadał głównie ze względu na specyficzne okoliczności tego sezonu. Tuż po dobrych wynikach nastąpiła kolejna przerwa na kadrę, która dała trenerowi trochę spokoju. Przy średniej punktów niższej niż jeden na mecz powinny w Wiśle wyć syreny alarmowe, ale akurat absurdalne problemy ze skutecznością miał Piast Gliwice, akurat jeszcze gorzej wyglądali dwaj beniaminkowie, a COVID przetrzebił także Wisłę Płock, co pozwalało krakowianom, mimo nędznych wyników, mieć bufor kilku miejsc nad strefą spadkową. Zawsze był ktoś, kto akurat wyglądał gorzej. Rok temu Wisła po jedenastu kolejkach miała o jeden punkt więcej niż teraz, ale wtedy sytuacja wyglądała znacznie bardziej niebezpiecznie. Zwłaszcza że Skowronek nie wpadał w jakieś koszmarne serie. Zawsze jakiś rozczarowujący wynik przedzielał lepszym, co pozwalało dość spokojnie sobie trwać w okolicach dwunastego miejsca.

skowronekglowne.jpg
FOT JAKUB GRUCA / 400mm.pl

TRACONA SZATNIA

Czy w meczu z Zagłębiem Lubin wydarzyło się coś niezwykłego, coś nowego, coś zupełnie niesamowitego, co powiedziało tym, którzy się łudzili, że będzie lepiej, że jednak nie będzie? To był taki sam mecz, jakich wiele Wisła rozegrała w czerwcu, po wznowieniu rozgrywek, gdy wyglądała fatalnie, w lipcu, gdy wcale się nie poprawiła, w sierpniu, gdy nie weszła w sezon lepiej i w październiku. Relacje interpersonalne w szatni były zepsute już kilka miesięcy temu. Skowronek może jedynie zrażał do siebie kolejne grupki. Po objęciu Wisły przed rokiem udzielił serii wywiadów, w których szczegółowo opowiedział, jak to w okresie nieobecności w ekstraklasie wyciągnął wnioski z błędów, jakie popełniał w szatni i zapewniał, jak się zmienił. Ale ludzie, a już zwłaszcza trenerzy, rzadko aż tak radykalnie się zmieniają. W Wiśle już latem było słychać, że trener sobie pod tym względem nie radzi. Że przymila się do Błaszczykowskiego, na co reszta szatni nie była ślepa. Że zawodników, których akurat nie potrzebuje, nie zauważa zupełnie, a gdy zaczynają mu być potrzebni, dopiero stara się ich budować, w czym oni dostrzegają fałsz. Wielokrotnie po pobytach w poprzednich klubach Skowronek słyszał, że mógłby być dobrym trenerem, gdyby lepiej prowadził grupę. Po Wiśle, jeśli za jakiś czas będzie dzwonił do jej zawodników, by dowiedzieć się, co zrobił nie tak, znów to usłyszy.

To napisawszy, trzeba sprawiedliwie oddać, że Skowronek zmagał się z zadaniem, jakie nie stało jeszcze chyba nigdy przed żadnym trenerem. Miał być jednocześnie szefem i podwładnym. To na tyle toksyczny układ, że trudno w nim na dłuższą metę wypaść dobrze. Błaszczykowski trochę jest częścią tej drużyny, trochę zarządu, ale nikim nie jest w pełni. Są powody, by sądzić, że i w łatwiejszych okolicznościach Skowronek zdołałby wywołać różne konflikty, ale są też powody, by sądzić, że i lepsi od niego spece od prowadzenia grupy mieliby w Wiśle problem z szatnią. Można oczywiście zadać pytanie, co realnie mogłaby zrobić Wisła, skoro jej problem z Błaszczykowskim polega na tym, że jednocześnie jest jej zbawcą i największym kapitałem? Wisła nie mogłaby zrobić nic. Mógłby z tym coś zrobić tylko Błaszczykowski, tylko wcześniej musiałby przyznać przed samym sobą, że jest nie tylko zbawcą, ale też problemem. Gdyby do tego doszedł, miałby trzy rozwiązania:

1. Być tylko piłkarzem - skoro ufa bratu, niech on zarządza, niech szuka trenera, niech decyduje, niech rozmawia ze sponsorami. Na hasło: może być poszedł ugasić jakiś konflikt w mieście, odpowiadać: "A czemu nie poślecie Burligi?"

2. Być tylko właścicielem - siedzieć w loży, wybierać trenerów, robić transfery i wszystko to, co robią inni właściciele. Ale nie robić tego, czego nie robią: nie grać w piłkę. I nie wchodzić do szatni. To królestwo trenera.

3. (najgorsza) być jednym i drugim, ale ekstremalnie się pilnować, by nie mieszać ról. Nie sugerować, jakich powinno się dokonać zmian, podporządkowywać się trenerowi, tłuc się autokarem przez pół Polski, jeśli tłucze się nim reszta drużyny. A w zarządzie nigdy, przenigdy, nie wykorzystywać informacji uzyskanych w szatni. Traktować je jako dowody zdobyte nielegalnie. To pewnie na dłuższą metę i tak by nie wypaliło bez rozdwojenia jaźni, ale można by przynajmniej trochę bardziej spróbować.

NOWE NARZĘDZIA

Skończmy jednak z science fiction i wróćmy do relacji szatni ze Skowronkiem. Co wobec tych wszystkich sygnałów robiła Wisła jako klub? W lipcu przedłużyła z trenerem kontrakt. Zbudowała sztab wedle jego uznania. Choć wcześniej w Krakowie zawsze pilnowano, by przy pierwszym trenerze pracował ktoś, kto będzie przygotowywany do objęcia tej roli w przyszłości, jak było choćby z Adamem Nawałką, Kazimierzem Moskalem, Tomaszem Kulawikiem, czy Radosławem Sobolewskim, teraz zadbano, by nikogo takiego nie było. Mariusz Jop został odsunięty od pracy z pierwszym zespołem, w jego miejsce przyszedł wieloletni asystent Skowronka. Zatrudniono też wskazanego przez niego trenera bramkarzy. W wielu klubach pilnuje się, by polityka transferowa nie była zbyt mocno oparta na trenerze, bo ci zbyt szybko się zmieniają. W Wiśle uznali jednak, że nie potrzebują dyrektora sportowego, więc jedną z osób, która miała znaczny wpływ na transfery, był Skowronek. Z jednej strony trener dostarczał więc powodów, by traktować go z ostrożnością, z drugiej dawano mu do rąk nowe kompetencje. To sprawia, że trudno dziś Skowronka bronić, bo nie można powiedzieć, że nie miał na nic wpływu. Ale jednocześnie sprawia, że trudno całą winę przypisać jemu. Bo przecież klub sam się prosił o problemy, które dostał.

RYZYKOWNY TERMINARZ

Nawet jeśli pewien układ ewidentnie nie działa, na zmianę trzeba być przygotowanym. Tymczasem Wisła dokonała jej, mając w perspektywie derby z Cracovią, wyjazd na mecz z Lechem Poznań i spotkanie u siebie z Legią Warszawa. Oczywiście, że to nie są naddrużyny i że zwłaszcza z Pasami Biała Gwiazda radziła sobie ostatnio znakomicie. Ale nie przez przypadek w większości klubów raczej nie zmieniają trenerów przed najbardziej prestiżowymi i najtrudniejszymi meczami w sezonie, bo łatwo w taki sposób spalić nowego szkoleniowca już na starcie i pozbawić go przynajmniej efektu oczyszczenia. Przecież ktoś, kto teraz objąłby zespół, ma bardzo ograniczony wpływ na to, jak będzie wyglądał w najbliższym meczu. I może się przecież zdarzyć, że zacznie od trzech porażek, w tym dwóch najbardziej bolesnych, jakie mogą się dla kibica zdarzyć. W takim wypadku wiosnę rozpocząłby nie z czystą kartą, lecz od razu pod presją. Skoro Wisła miała wątpliwości wobec Skowronka w lipcu, sierpniu, wrześniu i październiku, dlaczego nie zwolniła go wtedy, gdy miała przerwę za przerwą i kilka meczów dających nadzieję niezłego startu, tylko w trakcie jedynego tej jesieni okresu, kiedy trzeba rozegrać pięć meczów z rzędu i to przed potencjalnie najtrudniejszymi spotkaniami?

WARUNEK SKORŻY 

Trenerzy też patrzą w terminarz. Maciej Skorża bardzo chciałby ponoć wrócić do pracy w ekstraklasie i zgodziłby się na ofertę Wisły Kraków. Nie brak nawet głosów, że już się zgodził. Postawił tylko jeden warunek: od stycznia. On zwłaszcza, mając na koncie fatalną końcówkę pracy w Lechu i koszmarny czas w Pogoni Szczecin, musi pilnować, by w kolejnym klubie od początku zaczął notować dobre wyniki, bo inaczej spali sobie nazwisko na dobre. Nic więc dziwnego, że Skorża, usłyszawszy, że ma wskoczyć bez żadnego okresu przygotowawczego, mając tylko kilka dni treningów i w perspektywie bardzo trudny terminarz, przestał już być takim entuzjastą powrotu do Wisły, jakim był wcześniej. A że Wisła bardzo chce ogłosić trenera jak najszybciej, bo wie, że nie zostawiła sobie w sztabie nikogo, kto gwarantowałby wysoki poziom przygotowania do meczów o punkty, niewykluczone, że o ten bardzo przecież racjonalny warunek ze strony Skorży, rozbije się kwestia jego powrotu do Krakowa.

NIEMIECKIE TROPY

To dlatego w niedzielę zaczęło się gorączkowe przeszukiwanie telefonu w poszukiwaniu trenerów zagranicznych. Nazwisko Petera Hyballi, pracującego w Borussii Dortmund w latach 2007-2010, co nie jest bez znaczenia, rzeczywiście padało w gabinetach. Tak naprawdę zresztą każdy trop prowadzący przez Kubę Błaszczykowskiego, brzmi sensownie, bo jego polityka personalna jest na razie bardzo klarowna. Zatrudnia przede wszystkim tych, których zna. Jeśli więc sięgnie po niemieckiego trenera, to nie po byle jakiego, lecz takiego, o którym będzie coś wiedział z pierwszej ręki. To oczywiście zawsze ryzyko, bo przecież nie będzie zatrudniał ludzi z pierwszych stron „Kickera”, lecz takich, którzy na niemieckim rynku są spaleni. Niektórzy z nich mogą się w Polsce okazać fachowcami jak Kosta Runjaić, czy Gino Lettieri. Ale zawsze jest ryzyko, że skończą też jak Thomas Von Heesen. Który w Lechii Gdańsk zachowywał się dość podobnie jak Thomas Doll w Hannoverze 96.

ZASADNE PYTANIA

Z kimkolwiek Wisła będzie rozmawiać, trenerzy będą mieli jednak prawo zadawać bardzo zasadne pytania. Jeśli będą to trenerzy z polskiego rynku, zorientowani w realiach, mogą spytać: „Co będzie ze mną w czerwcu, jeśli Polska odpadnie w grupie na Euro? Czy nie zatrudnicie od lipca Jerzego Brzęczka jako dyrektora sportowego, gotowego w każdej chwili, by zająć moje miejsce? Czy w pierwszej przerwie na kadrę nowego sezonu nie zacznie się szykowanie gruntu pod zatrudnienie w moje miejsce byłego selekcjonera? Jak mogę uwierzyć, że wypełnię dwuletni kontrakt, jeśli za pół roku wasz wymarzony trener może być wolny?”. Jeśli to będzie ktoś z zagranicy, mogą spytać Błaszczykowskiego: „jako kto do mnie dzwonisz: piłkarz, czy właściciel klubu? Będę mógł cię posadzić na ławce, bo Yaw Yeboah lepiej wyglądał w tygodniu na treningach? Będę mógł w zimie poprosić o transfer nowego ofensywnego pomocnika, bo mój podstawowy ciągle jest kontuzjowany? Będę mógł wybrać kapitana drużyny? Albo powiedzieć, że Jakub Błaszczykowski nie pasuje mi do koncepcji?”.

MASKI OPADŁY

Tuż przed zwolnieniem Skowronek wyświadczył Wiśle ostatnią przysługę. Na przedmeczowej konferencji prasowej, zapytany o swoją przyszłość, powiedział: „Kuba Błaszczykowski to facet, który nie pozwoli, by klubowi stała się krzywda. Podejmie najbardziej racjonalną decyzję”. Nie Dawid Błaszczykowski. Nie Tomasz Jażdżyński. Nie Jarosław Królewski. Nie Maciej Bałaziński. Decyzję o tym, kto będzie nowym trenerem Wisły, podejmie Jakub Błaszczykowski, ofensywny pomocnik, sześć meczów, dwa gole w tym sezonie. To oczywiście było wiadome już wcześniej, ale dobrze, że dzięki Skowronkowi wybrzmiało. Nie ma już wątpliwości.

KRAKOWSKI SPALETTI

 Luciano Spaletti, który w Romie musiał się mierzyć z pomnikiem Francesco Tottiego w końcowej fazie kariery, odpowiedział kiedyś dziennikarzom, którzy zarzucali mu, że nie traktuje już Tottiego jak normalnego piłkarza: „To właśnie ja jako jedyny traktuję go jak normalnego piłkarza”. Kogoś takiego najbardziej potrzeba by dziś było Wiśle. Kogoś, komu nie wejdzie na głowę szatnia, czyli także jej kapitan. Kogoś, kto nie będzie bał się Błaszczykowskiego, kto, dopóki ten gra w piłkę, będzie traktował go jako piłkarza. Kto nie będzie czuł wobec niego zależności, który nie będzie mu musiał niczego zawdzięczać i nie będzie bał się zwolnienia po każdym jego grymasie. O którego to Wisła będzie się musiała starać, a nie który będzie się musiał starać o Wisłę. Tyle, że gdyby się taki trener kiedyś znalazł, Kuba wie, sam wie, że musiałby go ściąć.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.