Suns po raz pierwszy albo Bucks po pięciu dekadach – kto wejdzie na szczyt? Zapowiadamy finały NBA

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Finał NBA 2021: Phoenix Suns vs Milwaukee Bucks
Graf. Michał Kołodziej

Scena jest już przygotowana, bo znamy już głównych aktorów tegorocznych finałów w NBA. O tytuł powalczą Phoenix Suns i Milwaukee Bucks i któryś z tych zespołów sprawi swoim fanom ogromną radość. Taką, na którą i w jednym, i w drugim mieście czekają od dziesiątek lat.

Tegoroczny wielki finał jak zwykle ma wokół siebie sporo różnych historii i narracji. Dzięki nim całe wydarzenie nabiera jeszcze bardziej magicznej aury, a kibice z wypiekami na twarzy czekają na pierwszy mecz. Ten zaplanowano już na wtorek, a pełny terminarz finałów przedstawia się następująco:

Ewentualny siódmy mecz odbędzie się 22 lipca, a tymczasem już trzy dni później Amerykanie zaczną rywalizację w turnieju olimpijskim.

Faworytem bukmacherów do zwycięstwa w finałach są Słońca. To one mają przewagę parkietu i nieco zdrowszy skład, choć ostatnie tygodnie playoffs pokazały, że niczego nie należy brać za pewnik.

ZMIANA WARTY

Niespodzianka – nadeszły finały, a tu ani LeBrona Jamesa, ani Stephena Curry’ego. Idzie zmiana warty, a o mistrzostwo powalczą zespoły ze stosunkowo małych rynków. Drużyny, które budowały się przez draft i mądre decyzje transferowe, no i same wychowały sobie swoje gwiazdy – i Giannis Antetokounmpo, i Devin Booker to produkty własne.

Pierwszy wybrany przez Bucks w 2013 roku z 15. numerem, drugi dwa lata później z wyborem numer 13. Obaj pozostali lojalni wobec swoich drużyn, choć przez długi czas przeżywali z nimi głównie rozczarowania. Dziś obaj mogą czuć się bardziej spełnieni, choć w kolejnych tygodniach tylko jeden z nich zacznie nazywać się mistrzem NBA.

TYTUŁ PO RAZ PIERWSZY

W tegorocznym finale zagra tylko jeden zawodnik, który ma już za sobą podobne doświadczenie. To Jae Crowder, skrzydłowy Suns. Przed rokiem w barwach Miami Heat zagrał w wielkim finale w bańce w Orlando, ale mistrzostwo świętowali wtedy Los Angeles Lakers. Oznacza to, że w tym roku każdy gracz walczyć będzie o pierwszy w karierze tytuł.

Obu zespołom brakuje doświadczenia na tym etapie rozgrywek, choć przykład Golden State Warriors z 2015 roku pokazuje, że nawet bez tego da się wygrywać. Wojownicy są bowiem ostatnim zespołem, który zdobył mistrzostwo ligi mimo braku w składzie gracza z mistrzowskim doświadczeniem. Był taki jeden, ale za sterami – trener Steve Kerr.

KAREEM NIE WIERZY

W sukces Bucks nie wierzy m.in. Kareem Abdul-Jabbar, czyli klubowa legenda. To on w 1971 roku – jeszcze jako Lew Alcindor – prowadził Milwaukee do pierwszego i jak do tej pory jedynego mistrzostwa. Większe sukcesy odnosił jednak jako gracz Lakers i być może dlatego nie do końca utożsamia się z drużyną, w której karierę zaczynał.

Abdul-Jabbar w trakcie serii Bucks-Nets wprost stwierdził, że Kozły mistrzostwa nie zdobędą. Wtedy było jeszcze 3-2 dla ekipy z Brooklynu, lecz dziś wiemy już, że Bucks straty zdołali odrobić i wygrali także siódmy mecz w Nowym Jorku. Ciekawe więc, czy dziś najlepszy strzelec w historii NBA zmienił już zdanie.

BARKLEY PRZECIWKO SUNS

Z kolei na Bucks – a przeciwko swojej byłej drużynie – stawia Charles Barkley. Tegoroczne finały pokaże stacja ESPN, a nie TNT, co oznacza, że studio „Inside the NBA” wróci do nas w kolejnym sezonie. Popularny Chuck od początku playoffs „gwarantował” zwycięstwo tej lub innej drużyny. Początkowo szło mu marnie, ale ostatnio miał świetną serię.

Udało mu się bowiem poprawnie przewidzieć pięć kolejnych wyników, co sprawiło, że z 20 jego „gwarancji” spełniło się siedem. Barkley na koniec sezonu zagwarantował więc jeszcze mistrzostwo dla Milwaukee, stawiając tym samym przeciwko Suns, których samemu w 1993 roku wprowadził do wielkiego finału na przegrany ostatecznie pojedynek z Chicago Bulls.

JEDEN MISTRZ JUŻ ZNANY?

Najbardziej zadowolony z awansu Bucks do finałów był chyba Torrey Craig. Dzięki temu najprawdopodobniej znamy już jednego mistrza NBA, bo Craig grał w tym sezonie tak dla Kozłów, jak i dla Słońc. Rozgrywki zaczynał w Milwaukee, ale tam nie znalazł sobie miejsca w rotacji. W związku z tym przed ostatnim dniem okienka został wytransferowany.

Phoenix oddali w zamian za niego pieniądze. Craig w Arizonie dostawał więcej szans i teraz ma szansę na mistrzostwo z Suns. W razie wygranej Bucks – decyzją byłego zespołu – pierścień też może jednak dostać. Na taki gest zdobyli się np. Cleveland Cavaliers w 2016 roku wobec Andersona Varejao, ale brazylijski środkowy pierścienia przyjąć nie chciał.

BRACIA W FINALE

Giannis i Thanansis Antetokounmpo to ledwie druga para braci w historii NBA, która zagra razem w finałach ligi. Poprzednio dokonali tego Al i Dick McGuire. Działo się to jednak bardzo dawno temu, bo jeszcze w latach 50. poprzedniego wieku. Co ciekawe, przed rokiem świętował ich młodszy brat Kostas, który cieszył się wspólnie z Los Angeles Lakers.

Co prawda w zespole dużej roli nie odgrywał (w fazie play-off nie zagrał w ogóle), ale tytuł na koncie ma. Wtedy też do historii przeszli bracia Gasol, bo Marc dołączył do Pau i zostali pierwszą parą braci z mistrzostwem NBA. Gdyby w tym roku wygrali Bucks, to Giannis, Thanasis oraz Kostas też do historii więc przejdą, bo jest ich trzech.

DWA THRILLERY, DWA PUNKTY

Suns i Bucks w poprzednim sezonie zasadniczym z racji gry w dwóch różnych konferencjach spotkali się dwa razy. Oba mecze wygrali zawodnicy z Phoenix, ale łączny wynik tych pojedynków to 253-251 – za każdym razem Suns wygrywali jednym oczkiem. W obu spotkaniach doszło bowiem do bardzo zaciętych końcówek, a nie obyło się bez kontrowersji.

Dość powiedzieć, że drugi pojedynek Suns wygrali na linii rzutów wolnych, bo właśnie stamtąd zwycięskie punkty zdobył Devin Booker. Był to efekt decyzji sędziów, według których PJ Tucker sfaulował Bookera na 0,3 sekundy przed końcem. Z kolei pierwsze starcie ekipa z Phoenix wygrała, gdy Giannis spudłował rzut na wygraną równo z syreną.

DŁUGA DROGA PJ TUCKERA

Jest zdecydowanie najstarszym zawodnikiem w składzie Bucks. W trakcie swojej kariery grał w Toronto, Phoenix, Houston i teraz w Milwaukee. Przez jakiś czas był też jednak poza NBA, a wtedy zwiedził Izrael, Ukrainę, Grecję, Włochy czy Niemcy. Bardzo długą drogę przeszedł więc PJ Tucker, którego do Milwaukee sprowadzono już w trakcie sezonu 2020/21.

Skrzydłowy mistrzostwa najbliżej był w 2018 roku, kiedy w barwach Rockets prowadził już 3-2 w finałach konferencji z Warriors. Po drodze do tegorocznego finału pokonywał swoich byłych kolegów z pierwszej piątki Houston: Trevora Arizę w pierwszej rundzie, Jamesa Hardena w drugiej, a Clinta Capelę w finale konferencji. Ostatni przeciwnik: Chris Paul.

WYGRYWA NAJZDROWSZY

CP3 też bardzo długo musiał czekać na awans do finałów, a teraz przyjdzie mu się zmierzyć m.in. ze swoimi bardzo dobrym kumplem, Tuckerem właśnie. Panowie znają się od lat, bo urodzili się 5 i 6 maja 1985 roku w Północnej Karolinie i dorastali w tej samej okolicy. Już jako nastoletni chłopcy grali więc przeciwko sobie na podwórku czy sali gimnastycznej.

Teraz już grubo po 30-tce spotykają się w finałach, w trakcie których jak zwykle ważne będzie zdrowie. Paul narzekał ostatnio na ból nadgarstka, ale mimo tego zaaplikował Clippers aż 41 punktów w meczu numer sześć. Devin Booker gra z kolei ze złamanym nosem, a nie wiadomo czy i kiedy (bardziej kiedy) w finałach do gry wróci Giannis Antetokounmpo.

CO Z GIANNISEM?

Wygrać dwa mecze i awansować do finałów bez Antetokounmpo to na pewno sztuka. Ale wygrać cztery mecze w finałach to już zupełnie inna bajka. Bucks liczą na to, że Giannis w pewnym momencie serii finałowej na parkiet wybiegnie. Na razie nie wiadomo, kiedy miałoby się to stać, a o wszystkim zdecydować mają klubowi lekarze i specjaliści.

Antetokounmpo rwie się do powrotu, ale Kozły zachowują ostrożność. Grekowi pozostało więc motywować swoich kolegów i wejść niejako w rolę asystenta trenera. Tak też można swojej drużynie pomagać, o czym zaraz po awansie do finałów mówili koledzy Giannisa. Nie ma jednak wątpliwości, że im dłużej go nie będzie, tym mniejsze będą szanse Bucks na tytuł.

DEFENSYWA NA SZCZYCIE

W finale spotykają się dwie najlepsze defensywy tegorocznej fazy play-off. Ewentualna absencja Antetokounmpo będzie więc dla Bucks dużym ciosem. W dwóch meczach sezonu regularnego przeciwko Suns skrzydłowy zdobył łącznie 80 punktów. Suns oba te spotkania wygrali, rzucając Giannisowi wyzwanie, by spróbował ich pokonać w grze jeden na jednego.

Sporo problemów z choćby powstrzymaniem Greka miał więc zarówno Jae Crowder, jak i DeAndre Ayton, szczególnie że Suns rzadko kiedy wysłali pomoc. To znana taktyka na mecze z Bucks, którą trzeba będzie zmodyfikować, jeżeli Antetokounmpo rzeczywiście zabraknie przynajmniej w pierwszych meczach tej serii.

NIE WALIĆ GŁOWĄ W ŚCIANĘ

Kozły udowodniły w starciu z Hawks, że potrafią wygrywać bez swojego dwukrotnego MVP. To przede wszystkim efekt znakomitego pod koszem Brooka Lopeza (i to wcale nie tyłem do obręczy), skutecznego w izolacjach Khrisa Middletona czy agresywnego Jrue Holidaya z piłką w rękach w akcjach pick-and-roll. Ale tym razem trafią na dużo bardziej zdyscyplinowaną defensywę.

Tymczasem wciąż zbyt często Bucks wyglądali w tegorocznej fazie play-off na zagubionych w ataku – bez pomysłu, a niekiedy też z bardzo słabą egzekucją. Mike Bundeholzer po świetnym meczu numer pięć, już w kolejnym znów jakby walił głową w ścianę, licząc na to, że jego zespół po prostu zacznie trafiać za trzy, tak jak wskazują na to procenty.

WAŻNI I WAŻNIEJSI

Bardzo ciekawe będzie to, w jaki sposób Kozły podejdą do obrony akcji pick-and-roll. Z tych w Phoenix żyje wszak CP3, a „drop” może okazać się wysoce nieefektywny w starciu z jednym z najlepszych graczy na półdystansie w historii tej dyscypliny. Kozły już w sezonie zasadniczym częściej zmieniały krycie, od czego nie stroniły także w fazie play-off.

To daje nadzieje fanom z Milwaukee, podobnie jak broniący wszystkie pięć pozycji Holiday, który w finale może być najważniejszym graczem Bucks. Tak samo dużo zależeć będzie od Bookera – on po złamaniu nosa i przywdzianiu maski miał sporo problemów ze skutecznością: w meczach od trzeciego do szóstego trafił tylko 32 z 91 oddanych prób.

PIĘĆ MINUT NA SŁAWĘ

Najbardziej kluczowym zawodnikiem Suns będzie jednak być może Ayton. On seria po serii mierzył się z trudnymi wyzwaniami i za każdym razem radził sobie znakomicie. Do tytułu dla Phoenix potrzeba tego jeszcze raz. Pytanie, jak poradzi sobie w ewentualnych pojedynkach z Giannisem i czy będzie w stanie pozostać efektywnym przy rozciągającym grę Lopezie.

Nie można też oczywiście zapominać o graczach zadaniowych. Oni w finałach też mają swoje pięć minut, a niekiedy przechylają losy jednego meczu – bądź nawet całej serii – na stronę któregoś z zespołu. A przecież Cameron Payne (Phoenix) czy Bobby Portis (Milwaukee) pokazali już w tegorocznej fazie play-off, że potrafią zabłysnąć.

NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI

Ostatecznie jednak najważniejszymi aktorami tego widowiska będą liderzy obu zespołów i od nich zależeć będzie najwięcej. I jedni, i drudzy muszą mieć świadomość, że taka szansa może się już nie powtórzyć. Okienka mistrzowskie w NBA potrafią trwać długo, ale potrafią też się bardzo szybko zamykać – szczególnie przy tak dużej dziś rywalizacji w lidze.

Fakt, że mistrzostwo jest już na wyciągnięcie ręki, dla niektórych mógłby być paraliżujący. Ale o Suns i Bucks nie ma się co obawiać – tu należy liczyć na naprawdę ekscytujące starcie, szczególnie jeśli w miarę szybko do gry wróci Giannis.

I oby tak też ten finał się rozegrał – w pełnych składach, na parkiecie. O miejsce w historii gramy do czterech zwycięstw.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.