Z NOGĄ W GŁOWIE. Medal Sarriego. Kult zwycięzców, który zabiera radość futbolu

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
sarriglowne1259303458.jpg
Daniele Badolato - Juventus FC/Juventus FC via Getty Images

Nie trzeba do tego, co się dzieje we Włoszech, Francji, czy w Niemczech brać osobnej miarki i przykładać nie wiadomo jakiej skali. Jeśli ktoś tam jest dobry, można po prostu powiedzieć, że jest dobry. Bez dodawania „jak na Francję, Niemcy, czy Włochy”.

Ilekroć kamera najeżdża na Maurizio Sarriego, przypominam sobie zeszłoroczne sceny z Baku, gdy, zapominając o otaczającym go świecie, trzymał w rękach złoty medal za zwycięstwo w Lidze Europy i wyglądał, jakby pracował na ten moment całe życie.

Tamto ujęcie wywołało różne komentarze. Niektórych wzruszało, że 60-letni były bankier, który rzucił pewną posadę, by prowadzić amatorskie klubiki, doszedł do tego momentu. Nie brakowało jednak głosów, że ta scenka najlepiej świadczy o tym, że Chelsea słusznie robiła, rozstając się z Sarrim, a Juventus popełnia błąd, zatrudniając go. Bo przecież to ktoś do tego stopnia bez dorobku, że zachwyca go nawet wygranie rozgrywek, które dla szanujących się trenerów są przykrym obowiązkiem. Jose Mourinho nawet medalu za wygraną w Lidze Mistrzów z Porto nie traktował z jakimś nabożnym szacunkiem. A Sarri się tu rozkleja po zwycięstwie w pucharze pocieszenia.

Ostatnio Sarri dostarczył nowych ujęć, gdy cały mokry w szatni Juventusu świętował mistrzostwo Włoch. Znów pomyślałem, że to fajne, iż komuś o jego życiorysie udało się dojść tak wysoko i wygrać jedną z najsilniejszych lig w Europie. Jednocześnie jednak trener, który w ciągu dwóch lat wygrał Ligę Europy i ligę włoską, a finał Pucharu Włoch przegrał po rzutach karnych, właśnie stoi w obliczu utraty pracy. Bo wcześnie odpadł z Ligi Mistrzów.

SIEDMIU PRZEGRANYCH

Sarri obudził się dziś jako nieudacznik. Ale za chwilę dołączą do niego kolejni. Wszystkich, którzy nie wygrają Ligi Mistrzów, będzie się klasyfikować jako mniej lub bardziej przegranych. Pep Guardiola będzie przegranym, bo od dziewięciu lat nie wygrał Ligi Mistrzów, prowadząc największe kluby i nigdy nie przebrnął półfinału z drużyną, w której nie grał Lionel Messi. Hans-Dieter Flick będzie przegranym, bo wygrał tylko Bundesligę i Puchar Niemiec. Thomas Tuchel będzie przegranym, bo triumfuje tylko na francuskim podwórku. Diego Simeone będzie przegranym, bo stracił blask, który kilka lat temu czynił z Atletico jedną z najgroźniejszych drużyn w Europie. Przegrana wreszcie będzie cała Barcelona, bo jak na zespół zbudowany wokół być może najlepszego piłkarza w historii futbolu, zaskakująco rzadko wygrywa w Europie.

ZACHĘTA DO SUPERLIGI

Wielu z nas narzeka na wielkie kluby, snujące wizję wyjścia z lig krajowych i zorganizowaniu się w Superlidze, w której nie byłoby spadków i najwięksi cały czas mierzyliby się z największymi. Z drugiej jednak swoim nastawieniem wpędzamy kluby do Superligi, bo mówimy im, samym sobie i wszystkim wokół, że rozgrywki krajowe nie mają praktycznie żadnego znaczenia. Mniej się to tyczy Anglii i Hiszpanii, które na szczycie są bardzo konkurencyjne, ale i one nie są z tego zjawiska wyłączone.

Juergena Kloppa nikt się w tym roku nie będzie czepiał po wczesnym odpadnięciu z Ligi Mistrzów, bo priorytetem była liga angielska. Zinedine Zidane nawygrywał się już w Europie tyle, że nawet odpadnięcie w 1/8 finału nie zaszkodzi jego reputacji. Zwłaszcza że odzyskał przy okazji mistrzostwo Hiszpanii. Jeśli jednak coś trwa zbyt długo, nawet wygrywanie w kraju o silnej konkurencji nie chroni przed powątpiewaniem o klasie. Barcelona na tyle często przegrywała ostatnio w Europie, że kolejne zwycięstwo w La Liga, przy braku wygranej w Lidze Mistrzów, nie zrobiłoby już na nikim wrażenia. Guardiola w ligach krajowych jest zwykle bezkonkurencyjny, ale na tyle dawno nie wygrał nic w Europie, że kolejne mistrzostwo Anglii też nie wszystkich by usatysfakcjonowało.

DEPRECJONOWANE WYCZYNY

Problem jeszcze mocniej widać jednak w pozostałych ligach. Tak, jakby grały tam same patałachy. Nie można właściwie powiedzieć, że Bayern, PSG, czy Juventus grają dobrze, imponująco, że są w świetnej formie, bo zawsze gdzieś w tle pojawia się powątpiewanie na temat klasy rywali. Niepodważalny wyczyn Hansiego Flicka, trenerskiego debiutanta, który w rundzie rewanżowej Bundesligi wygrał szesnaście z siedemnastu meczów, zostanie w skali europejskiej całkowicie zlekceważony, jeśli nie pójdzie za nim wygrana w Lidze Mistrzów. Strzeleckie wyczyny Roberta Lewandowskiego zawsze będą przyjmowane z lekkim wzruszeniem ramion, dopóki nie „potwierdzi klasy” w Lidze Mistrzów (której notabene jest już jednym z najlepszych strzelców w historii). Ciro Immobile strzela na potęgę, ale tylko we Włoszech i często z karnych. Wojciech Szczęsny kolejny raz został mistrzem, ale z Juventusem, więc co to za wyczyn? Przesadne świętowanie tego to ryzykowanie, że będzie się wyglądać jak Sarri gapiący się w medal Ligi Europy.

KULT ZWYCIĘZCÓW

Piłka przez wielu kibiców i komentatorów wpada w pułapkę. W cholerny kult zwycięzców, w którym wszystko poniżej poziomu Ronaldo i Messiego musi już być niedostatecznie dobre. Rozumiem traktowanie z przymrużeniem oka wyczynów strzeleckich w ekstraklasie, bo odległość z Polski na szczyt europejski jest naprawdę olbrzymia. Nie ma jednak żadnego powodu, by uznawać wszystko, co nie jest Realem, Barceloną lub ligą angielską za jakąś głęboką prowincję.

Oczywiście, że są wyjątki, gdy ktoś się nie zaaklimatyzuje, nie wpasuje do danego stylu albo rzeczywiście okaże nie dość dobry. Na ogół jednak ktoś, kto był dobry w jednym kraju, jest też dobry w innym. Antonio Conte seryjnie zdobywał mistrzostwa Włoch, po czym zdobył mistrzostwo Anglii. Juergenem Kloppem zachwycano się w Niemczech, teraz zachwyca się w Anglii. Gdy Guardiola pracował w Niemczech, śmiano się z Bundesligi, że zdobywa w niej tyle punktów, a później zaczął podobnie dużo zdobywać w Anglii. Monaco wygrało ligę francuską i doszło do półfinału Ligi Mistrzów. Mbappe, który je wtedy ciągnął, został chwilę później mistrzem świata. Teraz PSG, gdyby było słabe, też miałoby z kim we Francji przegrać, bo ma tam Lyon, eliminujący z Ligi Mistrzów Juventus. Nagelsmann, nad którym od lat pieją całe Niemcy, ograł Mourinho u siebie i na wyjeździe. Atalantą, którą zachwycali się Włosi, teraz zachwyca się Europa.

Doprawdy, nie trzeba do tego, co się dzieje we Włoszech, Francji, czy w Niemczech brać osobnej miarki i przykładać nie wiadomo jakiej skali. Jeśli ktoś tam jest dobry, można po prostu powiedzieć, że jest dobry. Nie trzeba dodawać „jak na Francję, Niemcy, Włochy”. Ani mówić po przecinku „choć zobaczymy, czy potwierdzi to w Europie”.

NIE WĄTPIĆ WE WSZYSTKO

Futbol jest naprawdę znacznie piękniejszym sportem i oferuje znacznie więcej niezwykłych historii, gdy nie będzie się na wszystko patrzeć sceptycznie i we wszystko wątpić. Messi nie przestaje być wielki dlatego, że nigdy nie udowodnił klasy w zimne, deszczowe popołudnie w Stoke. Guardiola mógłby już nigdy nie wygrać Ligi Mistrzów, a i tak nie przestanie być jednym z największych trenerów w historii futbolu. Tak, jak Mourinho nie został nagle nieudacznikiem, tylko dlatego, że wygrywa rzadziej niż kiedyś. Ponad dwieście bramek Lewandowskiego w Bundeslidze zawsze będzie miało wielką wagę, nawet jeśli do końca kariery nie wygra Ligi Mistrzów, a strzelenie 36 goli w 38 meczach Serie A będzie gigantycznym wyczynem Immobile, nawet jeśli nie sprawdził się w Dortmundzie i w Sewilli. Zasługują na docenienie ci, którzy strzelają głównie kraju i to niebędącym Anglią.

Zasługują na docenienie seryjni mistrzowie, bo wcale nie jest tak, że cokolwiek by zrobili i tak nie mają u siebie z kim przegrać. Kiedy wiele robili źle, zwykle jakoś znajdował się ktoś, kto odbierał im tytuł.

APEL PUCHAROWY

To mój apel z okazji powrotu europejskich pucharów. Nie mierzmy tymi kilkoma meczami, toczonymi z nierównych pozycji startowych, w których zwycięstwo od porażki będą oddzielać najdrobniejsze detale, klasy piłkarzy, trenerów, drużyn i lig. Nie oceniajmy przez pryzmat Lizbony całych sezonów czy nawet karier. Bierzmy pod uwagę drabinkę. Real Madryt nie odpadł zadziwiająco wcześnie, tylko odpadł z Manchesterem City. Bayern czy Barcelona nie przebrną ćwierćfinału dlatego, że trafią na Bayern czy Barcelonę, a nie dlatego, że trener to fajtłapa, a dana liga jest słaba. To, że wygrany będzie tylko jeden, nie oznacza, że wszyscy wokół muszą automatycznie być przegranymi.

Ja jestem z tych, którzy patrząc na świętowanie Sarriego, widzą piękną ludzką historię. Bo też to ona w dużej mierze wpływa na świętowanie. Trener nie celebruje tego, że zdobywając mistrzostwo z Juventusem dokonał jakiegoś niewyobrażalnego wyczynu. Celebruje to, że on sam, po latach wędrówki, doszedł do tego miejsca. Po odpadnięciu z Lyonem obudzi się jako nieudacznik w oczach innych, ale raczej nie własnych. On w tym sezonie został mistrzem Włoch. Zrobił coś kompletnie nieosiągalnego dla reszty bankierów świata. Ligi Mistrzów mu się nie udało, bo rywal z Francji okazał się lepszy, niż się o nim mówiło, dodatkowo szybko otrzymał kontrowersyjny rzut karny i potem bronił pokaźnej zaliczki. Ale nie umniejszajmy sukcesu Lyonu. Może po prostu był tego dnia lepszy, taki odwieczny urok rozgrywek pucharowych. Czy takie wytłumaczenie już w sporcie nie ma racji bytu?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.