Hateley: Mój najlepszy moment w karierze przyszedł tuż po najgorszym. To najlepiej podsumowuje futbol (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Pilka nozna. Ekstraklasa. Piast Gliwice - Lech Poznan. 19.05.2019
FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Czy Ekstraklasa jest lepsza od szkockiej ligi? Jak to jest mieć dziadka i ojca, którzy byli bardzo dobrymi piłkarzami? Jak szatnia Piasta żyła walką o mistrzostwo Polski? O tym wszystkim i nie tylko opowiedział nam Tom Hateley.

Michał Gutka: Zacznijmy od najważniejszej obecnie kwestii. Jak się czujecie z rodziną i jak radzicie sobie w tej sytuacji?

Tom Hateley: Dla każdego to trudne. To szaleństwo. Jakby świat się zatrzymał. Jedyne, co możemy robić, to stosować się do zaleceń. Siedzimy w domu z żoną, córką i synem. To dziwna sytuacja, ale najważniejsze, by wszyscy byli zdrowi. Wszyscy musimy się w jakimś stopniu przystosować.

Jak klub działa podczas kwarantanny? Jak dzisiaj wygląda komunikacja z wami, kwestie treningów?

Radzimy sobie bardzo dobrze, choć to sytuacja bez precedens i nikt nie miał z czymś takim do czynienia. Reagujemy na bieżąco. Co wieczór dostajemy rozpiskę sesji treningowych na kolejny dzień, monitory GPS badają nas w trakcie biegania, kontaktujemy się w sprawie ćwiczeń. Trenerzy i nasi specjaliści od przygotowania fizycznego stają na wysokości zadania i wszystko dobrze przygotowują. Wszyscy staramy się robić swoje, mimo że trudno powiedzieć kiedy i czy w ogóle liga ponownie ruszy. Tak czy inaczej do tego czasu trochę działamy na zmniejszonych obrotach.

Dla ciebie sytuacja jest o tyle trudniejsza, że z końcem czerwca wygasa twój kontrakt z Piastem. Rozmawialiście już z klubem o tym, co może się wydarzyć i możliwych scenariuszach dokończenia sezonu?

To coś, z czym będą się zmagały tysiące zawodników na całym świecie. Czytałem w Sky Sports News, że FIFA i UEFA mają namawiać ligi do tego, by zostały wznowione, nawet w lipcu, więc to naprawdę niewiadoma. Myślę, że kontrakty zostaną w jakiś sposób przedłużone na czas do końca sezonu. Tak naprawdę jeszcze o tym w klubie nie rozmawialiśmy, ale wiele wskazuje na to, że piłkarze w mojej sytuacji dokończą rozgrywki w tych drużynach, w których są obecnie. Kontaktowałem się z moim agentem i jego zdaniem tak będzie to właśnie wyglądało. Trudno mi też w tym momencie myśleć o tym, co będzie po zakończeniu umowy z Piastem. Teraz najważniejsze jest zdrowie, a z całym klubem czekamy na informację o tym, co dalej z sezonem.

Chciałbyś zostać w Gliwicach?

Tak, zdecydowanie. Bardzo doceniam czas spędzony w Polsce – najpierw udane lata we Wrocławiu, a teraz w Gliwicach. Polska liga pasuje mi bardziej niż szkocka, w której grałem wcześniej. Poprzedni sezon był moim najlepszym karierze. Mistrzostwo z Piastem to niezwykłe osiągnięcie, szczególnie, że pierwsze w dziejach klubu. Bardzo lubię grać w Gliwicach i jestem wdzięczny za to, że dostałem tu szansę. Mam nadzieję, że chociaż trochę się odwdzięczyłem. Stworzyliśmy kawałek historii.

Poprzedni sezon był dla was wszystkich niezapomniany. Często porównywano was do Leicester City, pisano o Piaście nawet w Anglii. Jak czuła się szatnia, kiedy zmierzaliście po taki sukces?

Było zabawnie. Na początku nie myśleliśmy o tym. Przegraliśmy z Cracovią pierwszy mecz po przerwie zimowej, a później przez długi czas wygrywaliśmy. Z każdym tygodniem zbliżaliśmy się do czołówki, słyszeliśmy różne opinie, ale nadal wszystko traktowaliśmy jak w tej nudnej piłkarskiej mantrze: „Skupiamy się tylko na następnym meczu”.

Dopiero po spotkaniu w Warszawie, w którym pokonaliśmy Legię w grupie mistrzowskiej (1:0) pomyślałem: „naprawdę możemy to zrobić!”. Wcześniej co najwyżej wygłupialiśmy się z chłopakami – w szatni z Gerardem Badią i udawaliśmy, że ćwiczymy podnoszenie trofeum i to był taki nasz żart. Ale jeśli masz pewny siebie zespół i kilka rzeczy pójdzie po twojej myśli, zaczynasz mocno wierzyć. Większość pewnie powie, że wygrany w końcówce mecz z Jagiellonią tydzień później u siebie był takim momentem, w którym poczuliśmy, że mistrzostwo jest nam pisane, że to nasz rok. Wtedy dopiero zaczęła się presja, by w końcówce sezonu tego dopilnować. Na szczęście się udało i nigdy tego nie zapomnę.

Indywidualnie to też był dla ciebie bardzo dobry sezon – strzeliłeś najwięcej goli w karierze.

Grałem w pomocy z Patrykiem Dziczkiem, który bardziej zostaje z tyłu. Wiedziałem, że „Dziku” dobrze czuje się jako szóstka, trzyma się środka boiska. To pozwoliło mi częściej ruszać do przodu. Wiem, że mam możliwości, by strzelać bramki i asystować. Potrafię pomóc drużynie również w ofensywie. W poprzednim sezonie znalazłem balans. Niestety w tym sezonie jeszcze nie strzeliłem gola, ale liczę, że jeśli uda się go wznowić, to tym razem też coś mi wpadnie.

181221ide029-1024x691.jpg
Fot. Irek Dorozanski / 400mm.pl

A jak oceniłbyś trenera Waldemara Fornalika?

To bardzo dobry fachowiec. Lubię dla niego grać. Wiem o tym, że pracował z waszą reprezentacją, trafił na trudny, przejściowy moment i nie poszło mu za dobrze, ale to nadal dobry trener. Pod kątem taktycznym doskonale wie, czego chce od swojej drużyny i jak piłkarze mają to osiągnąć. Dużo pracujemy nad ustawieniem, tym, gdzie powinniśmy być, kiedy to rywal jest przy piłce, przechodzeniem do ofensywy. Powiedziałbym, że jesteśmy bardzo dobrze zorganizowanym zespołem. Sztab szkoleniowy bardzo duży nacisk kładzie na analizę wideo, a na treningu sporo czasu poświęcamy na stałe fragmenty. Przyjemnie pracuje się z trenerem Fornalikiem. Rozumiem, dlaczego mówi się o nim, że to trener pasujący do pracy w klubie, ale myślę, że gdyby znów mógł poprowadzić reprezentację Polski, poradziłby sobie.

Czasami sprawia jednak wrażenie osoby, która lubi utrzymywać dystans. W szatni też taki jest?

Każdy ma swój styl. Faktycznie może na początku się taki wydawać, ale to po prostu kwestia charakteru. Grałem u trenerów, którzy są bliżej graczy, ale to nie oznacza, że trener Fornalik nas nie zna albo nie rozumie. Wie wszystko o naszej grze i o sprawach prywatnych, mimo że nie przesiaduje ciągle z nami. Rozumie, że jako trener musisz zachować pewien dystans wobec piłkarzy. Sam w przeszłości grał i zna kulturę szatni. Miałem trenerów, którzy bardziej się w nią angażowali i sami nakręcali atmosferę, ale trener Fornalik ma swój styl i jak widać służy mu to.

Grałeś w takich ligach jak szkocka Premiership i niższe ligi w Anglii, do których Ekstraklasa bywa czasami porównywana. Wspominałeś w przeszłości w podcaście Christophera Lasha, że jest jednak od nich lepsza. Jakie są największe różnice?

Często słyszę w Polsce takie pytania. Zawsze takie porównania są trudne, bo styl futbolu w tych ligach jest różny. Ekstraklasa od ligi szkockiej jest bardziej techniczna. Jest więcej drużyn, które chcą grać piłką. W Szkocji masz Celtic i Rangersów, które są wyraźnie lepsze od reszty drużyn, ale jako całość Ekstraklasa jest lepsza od Premiership.

W Anglii jest trochę inaczej. Na przykład Championship jest bardzo silną ligą z wieloma mocnymi, dużymi klubami. Wystarczy popatrzeć na Joela Valencię, który w Piaście był najlepszym piłkarzem Ekstraklasy, a w Brentford gra mniej niż by sobie tego życzył. Mam nadzieję, że mu się powiedzie, zachowa cierpliwość i udowodni, że jest wystarczająco dobry. Championship jest trudna, nie wiem, jak poradziłby sobie Piast, gdybyśmy w niej występowali. League One jest już znacznie słabsza. Futbol jest podobny, ale bardziej siłowy, więcej drużyn się cofa, nie ma tego europejskiego grania po ziemi. To dobre pytanie, bo każdy pewnie weźmie pod uwagę inne aspekty – fizyczne, taktyczne, techniczne – ale poziom Ekstraklasy jest wyższy od wielu rozgrywek, w których brałem udział.

Jaki był najlepszy zespół, z jakim mierzyłeś się w polskiej lidze?

Prawdopodobnie Legia Warszawa z moich początków w Śląsku Wrocław. Przewyższali poziomem resztę drużyn w lidze, mieli w składzie kilku naprawdę bardzo dobrych piłkarzy i trudno się z nimi grało. Od tamtego czasu Ekstraklasa się bardziej wyrównała i więcej drużyn jest w stanie pokonać te z czołówki.

Historia twojej rodziny jest bardzo dobrze znana. Dziadek Tony grał w Liverpoolu i Chelsea, w latach 60. kosztował 100 tysięcy funtów, co było wtedy fortuną. Ojciec Mark to reprezentant Anglii, były gracz Milanu, Monaco czy Rangersów. To było chyba naturalne, że zostaniesz piłkarzem?

Futbol był w moim życiu wszechobecny. Miałem szczęście, że wychowywałem się w takim środowisku. Tata grał wtedy w Rangersach, zabierał mnie na treningi, co tydzień byłem na meczu... To było coś, co znałem od najmłodszych lat, więc nikt mnie do niczego nie zmuszał. Tata nie powtarzał mi: „Musisz zostać piłkarzem”. Mam wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa. Tata odnosił sukcesy i też chciałem coś takiego przeżyć. Kiedy jest się dzieckiem, nie docenia się tego, co się ma. Dla mnie chodzenie na mecze Rangersów i oglądanie występów i bramek taty było czymś normalnym. Po czasie dopiero docierało do mnie, jak bardzo to wyjątkowe przeżycie. Po tym, co robił mój dziadek, a potem tata, granie w piłkę było naturalnym krokiem. Też chciałem spróbować.

Nazwisko bardziej pomagało czy ciążyło w wieku juniora?

Zdecydowanie pomagało. To dla mnie wielki zaszczyt być częścią tak bogatej piłkarsko rodziny i nosić na koszulce nazwisko mojego dziadka oraz taty. Nigdy nie odczuwałem z tego powodu jakiejś presji lub przytłoczenia. Może pomogło też to, że oni byli napastnikami i zdobywali mnóstwo goli. Ja nie musiałem się z nimi porównywać i nikt tego nie robił, bo jestem zupełnie innym graczem. Od początku grałem w środku pomocy i chciałem kontrolować mecze. Poza tym zawsze mogę porozmawiać z tatą, podzielić się doświadczeniami i usłyszeć radę, więc to na pewno zaleta.

Wychowałeś się w Glasgow, w czasach, w których twój tata wygrywał z Rangersami wiele trofeów. Jak czuje się młody kibic w mieście o takiej piłkarskiej kulturze?

To wyjątkowe miasto. Celtic kontra Rangersi to być może największa rywalizacja w futbolu. Grałem w wielu meczach, wiele widziałem i byłem na różnych derbach na świecie, ale Old Firm Derby jest jedyne w swoim rodzaju. Ta niezwykła pasja wznosi mecze na inny poziom. Pewnie nie jestem obiektywny, bo wychowałem się jako kibic Rangersów, jednak czegoś takiego jak w Glasgow nie widzi się często. Miasto jest dosłownie podzielone na pół między fanami obu klubów. Kultura kibicowska jest odczuwalna na każdym kroku. Piłkarze nie mają łatwo, kiedy wychodzą z domu. Zawsze możesz narazić się na jakieś zaczepki, nawet w sklepie.

Tata zainspirował cię do tego, by grać w piłkę, ale po tym, jak twoi rodzice się rozstali, to mama wspierała cię na początku kariery.

Sama chęć zostania piłkarzem wzięła się od taty, jednak bez mamy na milion procent by się to nie udało. Rodzice rozstali się, gdy byłem jeszcze dość mały i przeprowadziliśmy się do Ascot niedaleko Londynu. To mama woziła mnie na treningi, co wtorek i czwartek wieczorem jechała po mnie i późno wracaliśmy do domu. Siostry musiały odrabiać pracę domową w samochodzie. Mama musiała dużo poświęcić. Zawsze w niedzielę zawoziła mnie na mecze i oglądała, jak gram. O dziadku i tacie mówi się wiele ze względu na ich udane kariery, ale to dzięki temu, jak wychowała mnie mama zostałem piłkarzem.

Zaczynałeś granie w Reading w czasach, w których ten klub występował w Premier League. Jak obserwowało się to wszystko od kuchni?

To był niesamowity czas. Grałem wtedy w rezerwach Reading i w drużynie młodzieżowej. Wtedy w pełni nie dociera do ciebie to, jak blisko jesteś wielkiego futbolu i tego, jaka stoi przed tobą szansa. A teoretycznie najwyższy poziom klubowej piłki na świecie masz na wyciągnięcie ręki. Samo przyglądanie się temu z bliska, obserwowanie starć z takimi drużynami jak Manchester United, Chelsea, Arsenal czy treningi z pierwszą drużyną dają dużo. To wartościowe doświadczenie.

Ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, gdzie się wychowasz. Niezależnie od tego, czy jesteś młodym graczem w klubie z Premier League, czy z Ekstraklasy, musisz wiedzieć, że to wielka szansa i masz podstawione wszystkie narzędzia, by się rozwinąć. Wtedy podchodziłem do tego zbyt komfortowo. Szedłem na trening i... po prostu trenowałem. Oczywiście, chciałem robić postępy, jestem ambitny, ale chodzi mi o te dodatkowe kilka procent motywacji, które musisz znaleźć, bo sprawiają, że stajesz się klasowym piłkarzem. Grałem w młodzieżowych grupach chociażby z Gylfim Sigurdssonem i o nim między innym mówię. To prawdopodobnie najlepszy zawodnik, obok którego występowałem, nawet mimo tego, że byliśmy młodzi. Miał talent i tę determinację. Widać było, że jest zmotywowany i chce być lepszy niż wszyscy. Czegoś takiego potrzeba.

Sigurdssona już wymieniłeś, ale z kim jeszcze grałeś w młodości? Utrzymujesz kontakt z kimś z tamtych lat?

Alex McCarthy broni dziś w Southampton i był powoływany do reprezentacji Anglii. Jem Karacan był później kapitanem Reading i przeszedł do Galatasaray. Alex Pearce grał w reprezentacji Irlandii, występował w Premier League i ma mnóstwo meczów w Championship. Reading było jednak oparte na pracy całego zespołu. Byli tam porządni piłkarze, ale nie wielkie indywidualność. Steve Sidwell wówczas przechodził do Chelsea, grali w moich czasach bracia Noel i Steven Huntowie, Kevin Doyle był naprawdę niezłym napastnikiem – później grał w Wolverhampton i reprezentacji Anglii. Wielu piłkarzy z grup młodzieżowych z tamtych czasów w Reading zrobiło ciekawą karierę, co nie zdarza się tak często. Do dziś często rozmawiam z wieloma tamtymi chłopakami, mam kontakt z Alexem i Jemem. Ale tamto doświadczenie wiele mi dało – to wyjątkowe, kiedy możesz się poczuć nawet małą częścią klubu występującego w Premier League.

Niestety tobie się nie udało w niej zadebiutować, ale też dlatego, że wcześnie odszedłeś z Reading do Motherwell. Miałeś wtedy 18 lat.

W takim wieku musisz regularnie grać. Wtedy to było dla mnie kluczowe – odnaleźć się na jakimś poziomie, rozwijać się, zebrać doświadczenie i wiedzę. Kiedy opuszczałem Reading, nie grałem za wiele w pierwszym zespole. Pojawiła się okazja w Motherwell. Pamiętam, że w pierwszym meczu miałem siedzieć na ławce, ale ktoś z drużyny doznał kontuzji na rozgrzewce i musiałem grać od początku. Wszedłem i zostałem. Przez cztery sezony opuściłem tylko cztery mecze.

Przejście do Szkocji było dla mnie idealne. Mogłem się rozwinąć. Grałem co tydzień, zyskałem doświadczenie i również wydoroślałem. Dla klubu to był również bardzo dobry okres. Zajęliśmy drugie miejsce w Premiership, wystąpiliśmy w Lidze Europy i eliminacjach Ligi Mistrzów... Nikt się tego po nas nie spodziewał,  ja w młodym wieku miałem okazję zetknąć się z poważnym graniem. Strzeliłem nawet w LE gola z Odense, kiedy nieznacznie odpadliśmy w ostatniej rundzie eliminacji. Szybko z grania w rezerwach przestawiłem się na futbol dla prawdziwych mężczyzn. Ale najważniejsza była regularna gra.

GettyImages-115276964.jpg
Hateley w trakcie finału Pucharu Szkocji przeciwko Celticowi. (Fot. Bryn Lennon/Getty Images)

Po udanych występach w Motherwell nie minęło jednak dużo czasu, a już występowałeś w League One, choć w Szkocji byłeś pewniakiem. Potem trafiłeś do Polski. Jak to wyglądało?

Kiedy odchodziłem z Motherwell, miałem oferty od czołowych drużyn z League One, ale agencja, z którą byłem wówczas związany przekonywała, że pojawią się propozycje z Championship. Woleli zaczekać, a okazało się, że nic z tego nie wyszło. Musiałem gdzieś iść, więc padło na Tranmere Rovers, które wtedy było prawie na dnie League One. Podpisałem umowę na cztery miesiące, bo mieli wtedy mnóstwo kontuzjowanych graczy. I poszło mi tam całkiem nieźle, choć zagrałem tylko w ośmiu meczach. Wydostaliśmy się ze strefy spadkowej i na tym się skończyło. Piłkarze wyzdrowieli, trener miał z powrotem swoich chłopaków, a ja znów zostałem bez klubu.

To trwało przez kilka tygodni, aż w końcu dostałem telefon z Wrocławia. Przyleciałem i zobaczyłem ładny stadion, ośrodek treningowy i miasto, więc zostałem. To rozpoczęło bardzo udany okres w mojej karierze. Chciałbym jeszcze kiedyś zagrać w Championship. To mocna liga, na mecze przychodzi wielu kibiców, ale mam jeszcze czas. Żałuję, że nie udało się, kiedy byłem młodszy, jednak nie rozpaczam.

Czy to prawda, że do przyjścia do Ekstraklasy namówił cię Henrik Ojamaa?

To pewnie za mocne określenie, ale dzwoniłem do niego o radę. Znaliśmy się ze wspólnej gry w Motherwell i myślę, że każdy piłkarz, który wyjeżdża do nowego kraju pyta wśród znajomych, jak się tam żyje. A czasami wystarczy jeden telefon, by dowiedzieć się czegoś o obcym państwie. Świat futbolu jest zarówno duży, jak i mały. Pytałem Henrika o ligę, o kraj. Nie przekonywał mnie, ale podejrzewam, że gdyby powiedział coś złego, bardziej bym się wahał. Miał na pewno wpływ na to, że przyszedłem do Polski. Wypowiadał się pochlebnie o Ekstraklasie i życiu tutaj, jednak w takich chwilach lepiej zawsze przyjechać, samemu się przekonać i zobaczyć, jak czuje się tu rodzina.

Trafiłeś do Śląska Wrocław, gdzie przeżywaliście prawdziwą huśtawkę. Chwilę przed twoim transferem było mistrzostwo Polski, a potem albo walka o utrzymanie, albo o puchary. W naszej lidze to częste.

Tak, w Polsce to może się zdarzyć. Praktycznie każdy może każdego pokonać. Wiele drużyny w jednej kolejce stać na bardzo dobry wynik, po czym tydzień później zawieść. Tak było we Wrocławiu. Raz w górę, raz w dół. Rzadko udawało nam się wygrać kilka meczów z rzędu. W piłce równa forma to klucz. Trzeba mieć powtarzalność, bo to buduje pewność siebie. W poprzednim sezonie w Piaście, kiedy szliśmy po tytuł, taki rozpęd był kluczowy. Wszyscy zachowywali koncentrację i dobre nastroje i na tym budowaliśmy sukces z tygodnia na tydzień. Ale w Ekstraklasie zdarzają się mecze, w których ktoś zupełnie nieoczekiwanie osiąga dobry wynik.

W maju 2016 roku pojawiły się informacje, że miałeś ofertę z Rangers. Trafiłbyś do drużyny, w której tata odnosił sukcesy i której kibicowałeś. Były one prawdziwe? Bo ostatecznie zmieniłeś wtedy klub, ale we wrześniu wylądowałeś w Dundee FC.

Dużo takich powiązań pojawiało się jeszcze w czasach gry w Motherwell. Nigdy nie kryłem się z tym, że wychowywałem się jako kibic Rangers, zawsze chodziłem na Ibrox i takie informacje mi schlebiały. Ale jak widać, nigdy się nie zmaterializowały. Nigdy nie rozmawiałem z nikim stamtąd, po odejściu ze Śląska również.

Potem po roku w Dundee przez kilka miesięcy byłeś bez klubu. Kiedy przyszła oferta z Piasta, to zastanawiałeś się nad powrotem do Polski?

To był najtrudniejszy czas w mojej karierze. Trwało to chyba ze cztery miesiące i rozmawiałem z kilkoma klubami, ale nic się nie wydarzyło. Wtedy musiałem pracować na własną rękę. Trenowałem, by pozostać w formie. To potrafi być demotywujące, kiedy tak wiele rozmów nie kończy się pomyślnie i nie widać końca. Przerwa się dłużyła, a przecież mam rodzinę, wtedy jeszcze nie mieliśmy syna, jednak trzeba płacić rachunki, codzienne życie kosztuje, a ja nie zarabiałem. Gdyby wtedy nie było wokół mnie bliskich, przede wszystkim żony, byłoby mi jeszcze trudniej. Gdy w końcu dostałem propozycję z Gliwic, decyzja była bardzo łatwa. Znałem już ligę i kraj, dlatego wspólnie postanowiliśmy, że wrócimy do Polski.

Życie jednak układa się śmiesznie. Najlepszy moment i mój największy sukces, czyli mistrzostwo z Piastem, przyszło tuż po najgorszym okresie w karierze. To chyba najlepiej podsumowuje futbol.

Czas bez klubu wykorzystałeś więc jako motywację.

Zdecydowanie! Chciałem wielu ludziom udowodnić, że się mylili. Już pierwszego dnia w Piaście miałem testy fizyczne – sprawność, siła, budowa ciała i tak dalej. Do dziś tamten wynik to najniższy procent tkanki tłuszczowej, do jakiego zszedłem w życiu i miałem też najwyższą masę mięśniową. Przyjechałem przygotowany. Całe miesiące poświęciłem na pracę na siłowni i jak widać, opłaciło się.

Łącznie mieszkasz już w Polsce pięć lat. Rodzina musi więc czuć tutaj dobrze.

Tak, bardzo dobrze. Moja córka Eloise ma już cztery lata i chodzi do międzynarodowego przedszkola, gdzie uczy się polskiego i angielskiego. Mówi już w obu językach. Jest niesamowita. Sam zawsze chciałem grać w obcym kraju, zetknąć się z inną kulturą i tego doświadczyliśmy w Polsce. Zachęcam córkę do tego samego, chcę żeby była ciekawa świata. Mój synek Teddy ma dopiero dziewięć miesięcy i wszyscy jesteśmy szczęśliwi w Polsce. Mogę mówić o waszym kraju tylko dobre rzeczy.

A jak twój polski?

Haha, nie jest dobrze, polski jest bardzo trudny (Tom mówi po polsku). Ale na boisku z chłopakami z drużyny rozmawiamy tylko po polsku. Poradzę sobie w sklepie i w tego typu sytuacjach. W domu czasami zamieniam parę słów po polsku z córką, pytam, jak się mówi na daną rzecz albo o coś ją proszę. Ale to bardzo, bardzo trudny język. Szczególnie, jeśli stracisz z nim kontakt. Nie było mnie w Polsce przez półtora roku i nie używałem polskiego, więc kiedy wróciłem, czułem, że muszę zacząć prawie od nowa.

Myślisz, że zostaniecie z rodziną w Polsce po zakończeniu twojej kariery? Wiadomo, że masz jeszcze czas i teraz dochodzi kwestia umowy z Piastem, ale pytam tylko pod kątem komfortu życia.

Oboje z żoną wychowaliśmy się w Ascot i to miejsce traktujemy jako dom. Gdy nadejdzie czas opuścić Polskę czy zakończyć karierę, to na pewno tam wrócimy. To przynajmniej plan na teraz, a wiadomo, że różnie może być. Polska jest jednak dla nas wspaniałym i szczęśliwym miejscem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.