Sezon NBA ruszył z kopyta. Cztery największe niespodzianki pierwszych tygodni sezonu

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Phoenix Suns - Chris Paul i Devin Booker
Fot. Christian Petersen/Getty Images

Za nami już ponad dwa tygodnie rozgrywek, po których można pokusić się o pierwsze wnioski. Cztery drużyny notują na starcie sezonu dość zaskakujące wyniki. Trzy z nich robią tym samym spory krok naprzód, podczas gdy jedna duży zwrot w tył.

PHILADELPHIA 76ERS, bilans 7-2

To jeden z tych zespołów, który na starcie skorzystał przede wszystkim z łatwego terminarza. Siedem zwycięstw, ale tylko jedno z zespołem grającym w ubiegłym roku w fazie play-off. Jednak mimo tego gra Sixers wreszcie nabiera kształtów. Z jednej strony, to przede wszystkim dużo lepszy personel pozwalający na dominację Joela Embiida. Sixers trafiają za trzy na nieco lepszym procencie niż w poprzednim sezonie. Na dodatek, zmiany kadrowe i dodanie do składu m.in. Setha Curry'ego znacznie wpłynęło na możliwości rozciągnięcia gry. Drużyna z Filadelfii tego właśnie potrzebowała. Bo choć Al Horford czy Josh Richardson za trzy rzucać potrafią, to jednak przeciwnicy z dużo większym lękiem patrzą na Curry'ego czy Danny’ego Greena:

Lepszy spacing pozwala więc m.in. Embiidowi zabrać się do pracy w grze tyłem do kosza, co przynosi na razie znakomite efekty. Kameruńczyk ma średnio 7.9 takich akcji w każdym meczu i zdobywa po nich 8.9 punktu – w obu przypadkach to najwyższe wyniki w lidze. Co więcej, wśród najczęściej grających tyłem do kosza zawodników efektywniejszy od niego (1.13 punktu na posiadanie) jest na razie tylko Carmelo Anthony (1.24 PPP). Jakby tego było mało, Embiid znacznie lepiej potrafi wychodzić z podwojeń, jeśli te się pojawiają. W tym wszystkim coraz lepiej w roli ścinającego wypada też Ben Simmons, który tym samym także bez piłki w rękach może mieć pozytywny wpływ na atak swojej drużyny.

Sixers korzystają również na lepszych decyzjach Tobiasa Harrisa oraz solidnej grze bloku defensywnego. Nawet pierwszoroczniak Tyrese Maxey pod względem gry w obronie wygląda dobrze. Jednak wciąż najwięcej w Filadelfii zależy od duetu Embiid-Simmons. Na nich postawił generalny menedżer Daryl Morey i w tej chwili fani Sixers mogą być optymistami. Nowa era pod skrzydłami trenera Doca Riversa rozpoczęła się dobrze. W najbliższych tygodniach jego drużynę czeka wreszcie trochę więcej wyzwań, w tym kilka serii meczów back-to-back, w których być może odpoczywać będzie Embiid. Na razie jedyna porażka Szóstek przyszła tymczasem przeciwko Cavaliers, gdy kameruński podkoszowy nie zagrał. Dodatkowo, w czwartek okazało się, że koronawirusa ma Seth Curry, co oznacza co najmniej kilka meczów absencji dla niego, ale być może także dla sporej grupy innych graczy.

PHOENIX SUNS, bilans 6-2

Chris Paul ostatni raz w fazie play-off nie grał w sezonie 2009/10. Tak się składa, że wtedy po raz ostatni w fazie play-off grali Phoenix Suns. Po dziesięciu długich latach drużyna z Arizony znów wygląda jak niebezpieczny zespół, a to w dużej mierze zasługa CP3. Nigdy wcześniej Devin Booker nie miał obok siebie rozgrywającego takiej klasy. Z całym szacunkiem dla umiejętności Ricky'ego Rubio. Nigdy wcześniej Booker nie grał też z zawodnikiem, który nie boi się oddawać rzutów w końcówkach i te rzuty trafia. Lider przez wielkie „L” odmienia szatnię w Phoenix. Robi to też jeszcze jeden człowiek: trener Monty Williams. Szkoleniowiec Suns od początku sezonu stara się jak najmocniej, by jego drużyna mecze wygrywała przede wszystkim defensywą.

DeAndre Ayton, numer jeden draftu w 2018 roku, mówi więc wprost: nie obchodzi mnie atak. I jak sam twierdzi, jest „ostoją” defensywy Suns. Trudno się z nim nie zgodzić. Znakomicie rotuje, świetnie zmienia krycie, a do tego jest bardzo wokalny i coraz lepiej rozumie/czyta zagrywki rywali. Warto pochwalić więc byłego środkowego Marka Bryanta, a obecnie asystenta w sztabie Williams, który współpracuje z 22-latkiem. Jednym zdaniem: Ayton kontroluje obronę Suns. Ta na razie jawi się jako bardzo wszechstronna, bo Suns mają personel, by odpowiadać na przeróżne koncepty ofensywne rywala. Tym bardziej że nawet Booker – do tej pory znany głównie z wyczynów w ataku – pokazuje w trwających rozgrywkach, że bronić też potrafi:

Teraz zadaniem dla Suns jest utrzymanie topowej defensywy. Tego oczekuje od swojego zespołu trener Williams. W pierwszych dwóch tygodniach sezonu drużyna z Phoenix wbiła się nawet do najlepszej piątki NBA pod względem efektywności obrony. To sygnał, że w Arizonie wreszcie dzieją się rzeczy dobre. I szkoda tylko, że Chris Paul to już 35-latek, który nieuchronnie zbliża się do końca swojej kariery. W tym względzie Suns też muszą uważać, bo oszczędzanie swojego rozgrywającego weterana to też ważny krok. Na razie jednak w Phoenix myślą przede wszystkim o tym, jak po ponad dziesięciu latach przerwy dostać się z powrotem do fazy play-off.

CLEVELAND CAVALIERS, bilans 5-4

Dla fanów Cleveland Cavaliers porównanie zeszłego sezonu do obecnego to jak niebo a ziemia. Ten poprzedni naznaczony był głównie porażkami, ale też kontuzjami, złą chemią w zespole czy niezbyt udanie prowadzoną filozofią trenerską Johna Beileina. Jednym z nielicznych jasnych punktów był Collin Sexton. Dziś to wciąż on gra w Cleveland pierwsze skrzypce, choć od początku nowego sezonu dołączył do niego m.in. Darius Garland. Poskutkowało to stworzeniem dla tego duetu przydomku „Sexland”, co pozwala przynajmniej zapomnieć o kolejnej kontuzji Kevina Love. Albo o jego wielkim kontrakcie, na którego Cavs od miesięcy nie są w stanie znaleźć chętnych.

Garland przejął obowiązki rozgrywającego, co uwolniło Sextona i pozwoliło grać mu więcej bez piłki. Wybrany w pierwszej dziesiątce draftu w 2018 roku zawodnik ma zresztą coraz więcej atutów. Dobrze rzuca z dystansu i świetnie dostaje się pod obręcz, a to pozytywnie wpływa na jego ogólną efektywność. Najlepszy basket w karierze gra także wspomniany Garland. Wyraźnie widać, że gra mocno dla niego spowolniła, co pozwala mu znacznie lepiej operować z piłką w rękach. 20-latek więcej widzi, lepiej czyta grę i to procentuje bardzo dobrą postawą młodego rozgrywającego. Dodajmy jeszcze, że Garland trafia w tym sezonie prawie 47 procent rzutów z dystansu i okaże się, że Cavs mają naprawdę dobrze pasującego do Sextona zawodnika.

Niestety drugoroczniak od kilku dni zmaga się z urazem ramienia, ale nawet absencja duetu Sexland nie powstrzymuje Cavs przed wygrywaniem. W czwartek przeciwko Grizzlies ekipa z Ohio poradziła sobie bez dwójki swoich obrońców. Na pochwałę zasługuje też defensywa Cavaliers – gorzej niż w poprzednim sezonie być nie mogło. Cavs specjalizują się teraz w wymuszaniu strat przeciwnika, a kawał znakomitej roboty robią m.in. Larry Nance Jr. oraz Andre Drummond. Wspólnie mają na koncie już 38 przechwytów – to tylko o kilka mniej niż drużyny Suns (42), Jazz (43) czy Rockets (45). Bardzo dobre minuty na starcie sezonu dawał też Dante Exum, ale teraz problemy z łydką wykluczą go z gry na 6 do 8 tygodni. Mimo wszystko w Cleveland znów powiało optymizmem. Takim, jakiego w klubie nie widziano, odkąd LeBron James po raz drugi opuścił miasto w 2018 roku.

TORONTO RAPTORS, bilans 1-6

To najgorszy start Toronto Raptors od lat. Co gorzej, zespół Nicka Nurse’a wygląda na drużynę bez duszy. Taki zarzut wobec siebie i swoich kolegów wysnuł nawet Fred VanVleet po jednej z porażek. Nawet trener Nurse przed jednym ze spotkań gorzko żartował, że jego zespół pewnie znów odda wysoką przewagę. I miał rację – a to trend, który Raptors szybko będą musieli porzucić. Głównym powodem tego rozczarowującego startu jest bardzo słaba forma Pascala Siakama. Z zawodnika, na którym Toronto oparło swój atak, został w zasadzie tylko cień. Jak do tego doszło? Wygląda na to, że winić trzeba Jaylena Browna oraz Boston Celtics. To bowiem właśnie Brown znakomicie zatrzymał Siakama w meczach w bańce w Orlando, po czym Kameruńczyk nie pozbierał się aż do dziś.

Celtics pokazali wtedy, że na Siakama nie trzeba wcale zawodników dorównujących mu wzrostowo. Zamiast tego potrzeba graczy szybkich, atletycznych, o długim zasięgu ramion. Fantastyczną robotę zrobił więc wspomniany Brown, a reszta ligi uważnie się temu przyglądała. Siakam stracił więc swoje atuty, a wciąż mocno przeciętny drybling i słaba gra tyłem do kosza nie pozwalają mu wygrywać tych pojedynków. Nawet jeśli defensorem jest na przykład Lonzo Ball:

Z kolei bez wkładu Kameruńczyka drużyna z Kanady nie ma odpowiednio dużo siły w ataku, by po prostu przetrwać. VanVleet czy Lowry sami wiele nie zdziałają. Tym bardziej że ani Norman Powell, ani OG Anunoby nie zrobili oczekiwanego kroku naprzód. To dlatego około połowa akcji Raptors kończy się rzutami za trzy – w tej chwili nie ma lepszego pomysłu. To również dlatego Raptors zbyt często zbyt długo nie potrafią zdobyć punktów, co ułatwia rywalom odskok z wynikiem. Nie pomaga fakt, że klub opuścili Marc Gasol oraz Serge Ibaka, a sprowadzony na ich miejsce Aron Baynes ma na razie ogromne problemy. Dość powiedzieć, że jak do tej pory trafił zaledwie 3 z 16 trójek, podczas gdy w zeszłym sezonie w barwach Suns notował solidną, ponad 35-procentową skuteczność przy 168 próbach z dystansu.

W teorii rozwiązaniem problemów mogłoby być pójście w niskie ustawienia. W tym wypadku Siakam zostałby przesunięty na pozycję numer pięć, a obok niego mógłby grać na przykład Anunoby. Jednak granie niskim składem to nie jest ulubiona rzecz trenera Nurse’a. Dodatkowo kanadyjski zespół mocno traci wtedy na tablicach, co pokazał Robert Williams III z Boston Celtics w jednym z ostatnich pojedynków. Skoczny środkowy Celtów zebrał rekordowe w karierze 15 piłek przeciwko Raptors, korzystając na niskim ustawieniu rywala. W tym wszystkim nadal kluczem do odblokowania zespołu z Toronto pozostaje Siakam. Liga nauczyła się już, jak radzić sobie ze skrzydłowym. Teraz piłka jest po jego stronie. W przeciwnym razie sezon Raptors będzie można chyba spisać na straty.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.