Szklanka w połowie pusta czy pełna? Różne odcienie Projektu Warszawa

Zobacz również:Znane powroty i potężne wzmocnienia. W PlusLidze nikt nie pracuje w trybie oszczędzania energii
Projekt Warszawa
Fot. Anna Klepaczko / 400mm.pl

W ostatnich sezonach kibicom Projektu Warszawa nie brakowało powodów zarówno do obaw, jak i do radości. Przewijał się czarny scenariusz upadku klubu, lecz koniec końców Projekt wychodził z kłopotów obronną ręką. Co więcej, do obecnych rozgrywek przystępował jako brązowy medalista PlusLigi, czym rozbudził apetyty. Nierówność formy w obecnym sezonie powoduje jednak, że wśród głosów zadowolenia, dostrzega się też słowa krytyki.

Projekt podobnie jak inne zespoły PlusLigi zmaga się obecnie z odwołanymi meczami. Z powodów wykrycia koronawirusa w drużynie, przełożono wyjazdowy mecz przeciwko Cuprum Lubin, a także domowe starcie Greenyardem Maaseik. Szczególnie to drugie było bardzo istotnie, gdyż mowa o Lidze Mistrzów. W teorii Covid mógł sprawić, że Belgowie otrzymaliby zwycięstwo walkowerem. Wicemistrz ligi belgijskiej zachował się w duchu fair play zgadzając się na rozegranie dwóch spotkań dzień po dniu w ich hali podczas rundy rewanżowej.

Jeszcze przed kwarantanną ekipa Andrei Anastasiego zanotowała dwa spore rozczarowania. Najpierw po słabym spotkaniu przegrała na Torwarze z Ziraatem Ankara 1:3, a tuż po nowym roku sensacyjnie uległa Czarnym Radom, klubowi z dolnej części tabeli, który długo plasował się na przedostatniej pozycji.

POWRÓT Z TARAPATÓW

W skali ogólnej to nie jest jeszcze moment, by trąbić o kryzysie w Projekcie. To nadal zespół plasujący się w górnej ósemce, chwile temu znajdujący się na trzecim miejscu. Pomiędzy wspomnianymi powyżej porażkami, warszawianie zanotowali dwa zwycięstwa – z AZS-em Olsztyn (prowadzonym przez tymczasowego szkoleniowca) i Lechią Tomaszów Mazowiecki (Puchar Polski). Być może nie byłoby tego tekstu, gdyby nie oczekiwania kibiców i ogólna opinia o zespole ze stolicy. Od lat uchodzi on za czołową markę ekstraklasy, którą wymienia się w gronie kandydatów do medali. Sęk w tym, że od ekipy takiego pokroju oczekuje się sportowej stabilności.

Ku zadowoleniu prawdopodobnie wszystkich fanów polskiego volleya (bo raczej nikt nie lubi widoku upadających klubów), w Warszawie nastąpił spokój jeśli chodzi o organizację i finanse. W grudniu w rozmowie z „WP”, o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy wspominał Anastasi:

– Przed sezonem było dramatycznie. Teraz jest perfekcyjnie. Nie mamy żadnych problemów finansowych, klub pracował nad budżetem bardzo dobrze. Kiedy do klubu przyszedł nowy właściciel, spłacił długi, oddał pieniądze wszystkim. Mamy duży potencjał, także na przyszłość. Musimy o tym porozmawiać z Piotrem Gackiem – opowiadał mieszkający od lat w naszym kraju szkoleniowiec.

Przy okazji dobrych serii spotkań często chwalono Projekt za to, że pomimo problemów robił swoje, walcząc z czołówką jak równy z równym. Szczególnie warto zwrócić uwagę na poprzedni sezon. Szeroki skład liczył trzynastu zawodników, a wśród nich występował tylko jeden libero i trzech środkowych (Jakub Kowalczyk przez większość sezonu był niezdolny do gry). Nawet takie komplikacje nie przeszkodziły w wielkim sukcesie. Zajmując szóste miejsce po fazie zasadniczej, warszawianie sprawili niespodziankę najpierw eliminując trzeci Trefl Gdańsk, a później w walce o brąz PGE Skrę Bełchatów.

JEDEN KLUB, WIELE NAZW

Choć klubu ze stolicy nie trapią już problemy finansowe, to cały czas występuje jako „Projekt”. To nie pierwsza taka sytuacja. Na początku sezonu 2019/20, po zakończeniu starej współpracy, klub również przez moment rywalizował pod tą nazwą, zanim podpisał umowę z Orlenem. Umowa z koncernem paliwowym wygasła po ubiegłym sezonie, więc wydawało się, że w nowy sezon organizacja wejdzie z nowym sponsoringiem tytularnym.

Sytuacja ze zmianami nazw klubów w siatkówce jest czymś normalnym. Z gry wychodzą jedne firmy, a wchodzą kolejne. Przeważnie pomimo zmian, większość klub ma jakiś stały człon. W przypadku Warszawy przez lata była to AZS Politechnika Warszawska. Zniknął on jednak w 2017 roku. Od tego momentu nazwa parokrotnie ulegała to zmianie. Nie jest to oczywiście nic złego (często to tylko pretekst do dowcipów dla kibiców innych ekip), lecz z pewnością nie wpływa to dobrze na identyfikację kibiców z klubem. A tych w szczytowych momentach nie brakuje. Na najbardziej prestiżowe spotkania Arena Ursynów lub Torwar wypełniały się praktycznie do ostatniego miejsca.

CHIMERYCZNOŚĆ

Są kibice, jest unormowana sytuacja finansowa, pozostaje tylko walka o dobry sportowy rezultat. Projekt nie ma takich warunków co ZAKSA, Jastrzębski lub Resovia, ale w porównaniu do ostatnich, w efektywny sposób przekłada wzmocnienia na wynik. Miejsca na podium PlusLigi przyzwyczaiły kibiców do dobrego, więc teraz w dobie ostatnich wpadek humory sympatyków Projektu nie są najlepsze.

Przyjrzyjmy się bliżej dotychczasowym ligowym porażkom. Do tej pory było ich tylko (lub aż, w zależności od perspektywy) cztery – z ZAKSĄ, Skrą, Resovią i Czarnymi. W pierwszym przypadku nikt nie miał pretensji. Aktualny zwycięzca Ligi Mistrzów i wicemistrz kraju do tej pory nie doznał jeszcze ligowej porażki. Zespół Anastasiego jest na razie tylko jedną z dwóch ekip, która zmusiła „Koziołki” do gry w tie-breaku. Starcie w Rzeszowie, w którym Warszawa wygrywała przez pięć lat z rzędu, początkowo było pod kontrolą gości. Gdy pod koniec pierwszej partii gospodarze złapali formę, wygrali zarówno pierwszą, jak i następne dwie partie. Z kolei starcia ze Skrą i Czarnymi w pełni można uznać za klapy.

Bełchatów w Warszawie robił swoje, a Projekt poza Kwolkiem i Superlakiem nie mógł nic zdziałać. Dość powiedzieć, że w ciągu trzech setów stołeczni gracze aż dwudziestokrotnie zepsuli zagrywkę. Z Radomiem rywalizacja toczyła się do pięciu setów, choć z perspektywy gospodarzy powinna zakończyć się w trzech partiach. Brązowi medaliści wygrywali 2:0 i doznali zapaści. Później na chwile wrócili do żywych, ale Czarni już wyczuli potencjał na zwycięstwo.

Bilans dziesięciu zwycięstw i czterech porażek plasuje warszawian na piątym miejscu. Niedawno wyprzedziły ich ekipy z Zawiercia i Bełchatowa, mające cztery punkty przewagi. Przeglądając poszczególne statystyki drużynowe, trudno mówić o dużych odchyłach w tym gronie. Z całej trójki Projekt jest zespołem popełniającym najmniej błędów w przyjęciu, najlepiej grającym blokiem (ogromna zasługa Piotra Nowakowskiego – lidera klasyfikacji w tej dziedzinie), ale też najsłabiej grającym w ataku. Mówimy tu o małych różnicach, a dodatkowo należy uwzględnić fakt, że klub ze stolicy ma rozegrany jeden mecz mniej.

Zarzuty, jakie kieruje się wobec Projektu, dotyczą często niechęci Anastasiego do zmian. Złośliwi śmieją się, że Włoch zapomina, że w ogóle istnieje taka możliwość. To nawyk, który mogą pamiętać także kibice kadry z czasu pracy 61-latka. W Warszawie w kilku spotkaniach można było dostrzec taką potrzebę.

Dobrym zmiennikiem dla przyjmujących jest Jan Fornal. W przypadku alternatywy dla Dusana Petkovcia, szkoleniowiec ma do dyspozycji Michała Superlaka. Obaj panowie z pozoru nie mogą zagrozić pozycji kolegów z zespołów. Sytuacje kryzysowe w meczach mają to do siebie, że prowokują do wyszukiwania nowych pomysłów. Nie zawsze muszą one dotyczyć zawodników, ale oglądając spotkania Projektu, parokrotnie prosiło się o spróbowanie gry z którymś ze zmienników.

Punktem do dyskusji jest też rozegranie. W tym sezonie parę „sypaczy” tworzą Angel Trinidad de Haro i Jay Blankenau. Pierwszy jest w klubie od ubiegłego sezonu, a drugi dołączył przed startem obecnego. Początkowo Anastasi mówił, że zamierza stawiać na Kanadyjczyka, gdyż ten dłużej zgrywał się z zespołem, podczas gdy Hiszpan pojawił się po okresie reprezentacyjnym nie w pełni sił.

Czas pokazał, że zawodnik z Półwyspu Iberyjskiego szybko odzyskał miejsce. Nie oznacza to, że prezentuje się bardzo dobrze. Wręcz przeciwnie, w grze zawodnika 28-latka można dostrzec wiele mankamentów. W poprzednim sezonie przez większość czasu nazywany był jednym z największych rozczarowań transferowych PlusLigi. Przyszedł czas play-offów, a Trinidad zaczął grać o niebo lepiej, mocno niszcząc głosy krytyki. Być może w nowej odsłonie PlusLigi oglądamy powtórkę z rozrywki?

GRUPA POŚCIGOWA

Jastrzębski i ZAKSA (w szczególności) póki co grają w swoją wersję PlusLigi. O ich mentalności zwycięzców i pewnych wygranych niedawno pisaliśmy szerzej na naszej stronie. Tuż za nimi jest wspomniana trójca, z której najlepiej w starciach z omawianą parą szło w tym sezonie warszawianom. Skra przegrała oba spotkania, Warta podobnie jak Projekt wygrała z Jastrzębskim, ale w przeciwieństwie do brązowych medalistów uległa kędzierzynianom do zera.

Ocena obecnej formy zespołu Anastasiego jest różna w zależności od oczekiwań. Jeśli dla Projektu celem jest sama obecność w pierwszej ósemce/szóstce, to wszystko mieści się w granicach świetnych występów i trudno mieć większe zastrzeżenia. Co innego, jeśli liczy na powtórzenie wyniku z ubiegłego sezonu. Falowania formy w walce o trzecią lokatę są ostatnio dotkliwie wykorzystywane przez największych konkurentów.

W tym przypadku Projekt potrzebuje pewniejszej gry ze strony pojedynczych zawodników. Miniony sezon PlusLigi pokazała, że można z szóstego miejsca zdobyć medal. Łatwiej to jednak uczynić zajmując wyższą pozycję po fazie zasadniczej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.