„Możesz być nawet z Łodzi, jeśli jesteś kibicem Legii”. Jak czuje się piłkarski fan na obcym terytorium

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
stadionlegii.jpg
PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Mieszkają w Warszawie, ale nie są kibicami Legii. Od wielu lat żyją w Trójmieście, ale to nie Lechia lub Arka są im najbliższe. Są fanami Lecha, choć spoza Poznania. Kibice klubu A w mieście klubu B to w Polsce zjawisko bardziej powszechne niż mogłoby się wydawać.

Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że piłkarska mapa Polski jest dość jednolita. Wiadomo, że w Warszawie króluje Legia i było tak nawet w czasach, gdy Polonia znaczyła więcej niż obecnie. Lech to fenomen nie tylko w Poznaniu, ale w całej Wielkopolsce. Praktycznie trudno w dużych miastach, w których występują drużyny z Ekstraklasy spotkać kibiców innego klubu. Swego czasu Legia Warszawa zorganizowała zresztą słynną kampanię reklamową, kiedy w różnych polskich miastach pojawiały się billboardy. "Możesz być nawet z Łodzi/Poznania/wstaw inną nazwę, jeśli jesteś kibicem Legii", głosiły i wzbudzały dyskusję. A przecież są w tych miastach tacy ludzie, którzy nie kibicują tym lokalnym drużynom. Tylko niekoniecznie są widoczni.

Trudno sobie bowiem wyobrazić człowieka w koszulce Lecha, Lechii czy Wisły na ulicach Warszawy, podobnie jak kogoś w barwach Legii w Poznaniu, Gdańsku czy w Krakowie. Nie jesteśmy pod tym względem tacy, jak niektóre kraje. W Londynie nie jest to rzadkość, by spotkać kibica w koszulce Liverpoolu albo Manchesteru United. U nas jednak ludzie, którzy kibicują jakiejś drużynie spoza miasta, w którym żyją, są w ukryciu. Powrót Ekstraklasy to dobry pretekst, by im pozwolić z niego wyjść, nawet jeśli tylko na potrzeby tekstu.

LEGIONIŚCI NA WYGNANIU

Wśród kibiców, z którymi rozmawialiśmy, dużą grupę stanowią fani Legii, którzy są jak ci, ze wspomnianych billboardów. Mieszkają w innych miastach, ale dopingują Wojskowych. Jednym z nich jest Paweł, na co dzień żyjący w Poznaniu. - Nie jestem rodowitym warszawiakiem, ani poznaniakiem. Pochodzę z Wyszkowa, a tam wszyscy kibicowali tylko dwóm klubom: miejscowemu Bugowi albo Legii - opowiada. - Wielu piłkarzy Legii grało w Wyszkowie, np. Jan Karaś czy bracia Sikorscy, a zdarzało się też, że piłkarze Bugu grali w Legii, chociażby Artur Salamon.

Jego początki kibicowania sięgają lat 90. - Jeździłem z ekipą na mecze Legii, często stałem na Żylecie lub siadałem na trybunie przed krytą na starym stadionie przy Łazienkowskiej - wspomina.

Do Poznania przeniósł się w 2004 roku i choć wylądował na terytorium "wroga", to niczego w swoim zachowaniu nie zmienił. - Poznałem żonę, zacząłem tam nową pracę i nowe studia. Nie mam problemu z przyznawaniem się, że kibicuję Legii. Zawsze sprawę stawiałem jasno. W Poznaniu grałem w piłkę w Poznań FC i w Odlewie Poznań i każdy wiedział, komu kibicuję. Oczywiście były wzajemne pociski i żarty i nie spotkałem się osobiście z wyzwiskami i problemami związanymi z tym, że kibicuję Legii, a mieszkam w Poznaniu - mówi.

Paweł zbiera koszulki i różne gadżety związane ze swoim ukochanym klubem. Jak sam mówi, strojów Legii ma całe mnóstwo, jednak nie pokazuje się w barwach tego klubu na ulicach Poznania. - Dla mnie to trochę chore, że nie możemy chodzić po innym mieście w strojach polskich klubów, a już np. w koszulce Barcelony czy Realu spokojnie możemy paradować. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że świata nie zmienię i wiem, jacy są ludzie, dlatego też wolę nie prowokować - tłumaczy. Co innego jednak w wirtualnym świecie. Paweł aktywnie korzysta z Twittera, gdzie szpileczki i szyderka są na porządku dziennym. - Lubię sprowokować kibiców Lecha, ale zawsze z poczuciem humoru. Podobnie ze znajomymi zawsze przed meczami Legii z Lechem żartujemy sobie na ten temat, a po spotkaniu w zależności od wyniku albo siedzimy cicho, albo śmiejemy się z pokonanego przeciwnika - opowiada.

legiaglowna.jpg
MARCIN SZYMCZYK/ 400mm.pl

Mimo że od miasta, z którego jest jego ulubiony klub, dzieli go kilkaset kilometrów, pojawia się na jego spotkaniach. - Staram się jeździć na mecze Legii i niekoniecznie te rozgrywane przy Bułgarskiej. W tym roku nawet kupiłem karnet na Łazienkowską. Gdy Legia gra w Poznaniu również staram się być na trybunach, choć niestety siadam wśród gospodarzy. To ciekawe przeżycie, bo trzeba tłumić emocje. Na mecze Lecha chodzę tylko wtedy gdy jakiś znajomy przyjedzie i chce przejść się na mecz, przyznam szczerze, że częściej bywam na meczach niższych lig - kończy.

W podobnej sytuacji jest Tomasz.  - Wychowywałem się w Rzeszowie. Od zawsze interesowałem się piłką, a na Podkarpaciu od zawsze, przynajmniej za mojego życia, brakowało jej na wysokim poziomie. Ekstraklasę oglądałem odkąd zacząłem interesować się futbolem i Legia przekonała mnie piłkarzami "wyrazistymi", może nie pod względem czysto piłkarskich umiejętności, ale charakteru. To zasługa takich graczy jak Vuko, Sagan, Boruc. Sportowo też zawsze można było liczyć na emocje w Europie, co zawsze stanowiło dodatkowy smaczek - opowiada.

Dziś Tomasz mieszka w Krakowie, gdzie między kibicami Wisły czy Cracovii musi ukrywać, kogo dopinguje. - Wiadomo, jaki jest Kraków - przyznaje z uśmiechem. - Moje kibicowanie publicznie jest bardziej incognito. Wśród znajomych nie ukrywam mojej sympatii do Legii, jednak raczej na ulicy glośno bym o tym nie powiedział - mówi.

Jak więc w takiej sytuacji oglądać mecze? - Zostaje mi głównie śledzenie spotkań w mieszkaniu w telewizji, ewentualnie jeżdżę do Warszawy na mecze. Na spotkaniu Legii w Krakowie jeszcze nie byłem. Raczej wolę przejechać ten kawałek i wybrać się na Łazienkowską. Zdarzało mi się jednak oglądać te mecze w większym gronie znajomych, będąc w opozycji. Nie ma z tym jednak problemu. Byłem też kilka razy na meczach Legii z krakowskimi drużynami gdzieś na mieście i po prostu wtedy trzeba lekko ukrywać swoje emocje - kończy.

Trójmiejskim przedstawicielem fanów Wojskowych jest z kolei Paweł. Jak sam o sobie mówi - kibic Legii od 25 lat, a mieszkaniec Gdańska od 15. - Na mecze na Łazienkowskiej jeździłem dość regularnie od 1998 roku. Sześć lat później wyjechałem jednak na studia do Gdańska i już tu zostałem. Jednak jeśli obowiązki na to pozwalają, to od tego czasu przynajmniej raz lub dwa razy na rundę pojawiam się w Warszawie. Znajomi, rodzina, koledzy z pracy... Wszyscy wiedzą, że kibicuję Legii - opowiada.

Na co dzień w Trójmieście ukrywa jednak swoje sympatie klubowe. - Staram się pozostawać incognito, choć w przeszłości było z tym różnie. - Z ujawnianiem swoich sympatii bywało różnie. Kiedyś spotykaliśmy się w pubach i w gronie kilku osób oglądaliśmy mecze, oczywiście bez barw. Dziś uważam, że było to lekko niemądre. Zwłaszcza, że w towarzystwie były różne osoby w różnym wieku. Ja akurat jestem przyjezdny, ale był w tym gronie facet, który urodził się i wychował na gdyńskim blokowisku, gdzie wszyscy kochają Arkę. W 1998 r. pojechał jednak na mecz z Amicą i coś w nim przeskoczyło. Zakochał się w Legii, ale nie miał życia w Gdyni - wspomina.

Dziś chodzi także na mecze, kiedy Legia przyjeżdża do Trójmiasta. - Zawsze mam wtedy koszulkę klubu pod ubraniem, breloczek przy kluczach i vlepkę w portfelu - mówi Paweł. Przy okazji miłość do Wojskowych zaszczepił swojej 10-letniej córce. - Uwielbia Legię. Za każdym razem muszę jej jednak tłumaczyć, dlaczego nie może nosić jej koszulki do szkoły i na podwórko. W domu to jednak co innego - opowiada i na dowód przesyła zdjęcie, które jego córka trzyma od dawna na biurku.

Legia-biurko-1024x764.png
Zdjęcie z biurka córki Pawła (fot. archiwum własne)

WARSZAWA, CZYLI MAGNES DLA CAŁEJ POLSKI

Osobną kategorię stanowią ludzie, którzy pochodzą z innych miast, ale losy sprowadziły ich do Warszawy. To zresztą w stolicy zjawisko powszechne, bo ona zawsze jest wabikiem dla osób z całego kraju. Przyjeżdżają tu studiować albo pracować, zakładają rodziny, jednak nie zaczynają kibicować Legii, a sympatie klubowe przywożą z rodzinnych miejscowości. Należy do nich m.in. Łukasz.

- Pochodzę z Białegostoku i fanem Jagiellonii jestem od 2006 roku, od czasu pójścia na pierwszy mecz - opowiada. Takich wizyt ma zresztą zaliczonych na obiekcie przy ul. Słonecznej bardzo wiele. - To poniekąd wynika z odległości, w jakiej wychowałem się od stadionu. Mieszkałem tak blisko, że z balkonu słyszałem doping podczas spotkań. Na meczach bywałem więc regularnie, a teraz niestety zostaje mi tylko telewizor. Odległość z Warszawy nie jest duża, jednak zazwyczaj obowiązki nie pozwalają na częste wizyty w Białymstoku - opowiada. - Brakuje mi takiego rodzaju dopingowania, kiedy na stadionie możesz krzyknąć, zaśpiewać, wyrzucić z siebie trochę emocji. Z Warszawy jeździłem głównie na mecze w europejskich pucharach albo te kończące sezon - dodaje.

Jako kibic Jagiellonii w stolicy stara się ukrywać, szczególnie biorąc pod uwagę napięcia między jego ulubionym klubem a Legią w ostatnich latach. - Najgorsze jest to, że widzisz ludzi na ulicach w barwach Legii i wiesz, że sam nie możesz założyć koszulki czy jakiegokolwiek gadżetu, bo wiadomo, jak to się może skończyć. Generalnie trzeba być trochę ukrytym. Musiałem się przyzwyczaić do innego szalika zimą. W Białymstoku zawsze pod kurtką miałem szalik Jagiellonii, tutaj już niestety garderobę trzeba było podmienić. Pamiętam dziwne uczucie, jak tylko przeprowadzałem się do Warszawy. To było podczas meczu na Legii, przechodziłem akurat obok stadionu. Przechodząc wśród ludzi ubranych w barwy czułem się, jakbym miał na plechach napisane skąd jestem. Ale tak było tylko na początku. To, że kibicuję Jagiellonii zachowuje z reguły dla siebie. Wiedzą to oczywiście osoby z którymi znam się dłużej, ale nie jest to pierwsza rzecz którą o sobie opowiadam - tłumaczy.

Inny "złocisto-krwisty" klub w stolicy reprezentuje Mariusz, fan Korony. - Pochodzę z Kielc i mieszkam w Warszawie. Na szczęście nie jest to klub, z który Legia ma "kosę", więc znajomi akceptują moją miłość. Oczywiście jest sporo drobnych złośliwości, tym bardziej, że Korona nie jest potentatem w tej lidze, ale może też z drugiej strony nie czują się zagrożeni i traktują mój klub i jego kibiców dość pobłażliwie - opowiada.

Na meczu kielczan przy Łazienkowskiej jeszcze nie był, choć kilka razy miał to w planach. Mówi też, że nie zdarzyło mu się wspólnie umawiać z kolegami z Warszawy na spotkania Legii z Koroną. - Nie zniósłbym chyba tylu docinków z ich strony. Bo raczej w obecnej sytuacji wynik byłby wiadomy. Choć pamiętam czasy, kiedy Korona potrafiła pokonać Legię i to były dni mojego wielkiego triumfu. Mogłem sobie pofolgować, choć oczywiście słyszałem wtedy, że "trafiło się ślepej kurze ziarno" albo że "Korona się tylko broniła i wygrała farciarsko" - mówi.

GettyImages-1185690755-1-1024x546.jpg

Barwy też nosi raczej w sercu niż na ubraniach. Twierdzi, że w koszulce Korony na ulice Warszawy by nie wyszedł, choć zdarzały się wyjątki. - Raz poszedłem tak do pracy, właśnie dzień po wygranej z Legią. A poza tym chodzę jedynie w maseczce VIVE Kielce i taką koszulkę bym założył. Kibice piłkarscy są jednak bardziej radykalni, więc Korona tylko we własnym domu lub wśród znajomych - mówi.

W Warszawie przez wiele lat mieszkał również Maciej, od zawsze kibic Arki Gdynia. - Jak się wtedy czułem? Kumple, kibice Legii, na każdym kroku mieli ze mnie szyderę. Fani tej drużyny jak wiadomo nie pałają sympatią do Arki, zresztą nie tylko oni, a w drugą stronę działa to tak samo. Wiele razy słyszałem "Arka Gdynia, k**wa, świnia". Swoją drogą myślę, że film Wojna polsko-ruska mocno ten slogan rozpropagował. Tak czy inaczej na początku się oburzałem, ale po jakimś czasie przywykłem i brałem to z dystansem. Nie chciałem konfliktów - opowiada.

Kiedy Arka przyjeżdżała do Warszawy chodził na mecze. - Pamiętam jak dziś spotkanie z Polonią przy Konwiktorskiej. Pomyślałem, że muszę być na tym meczu. Niestety Klub Kibica Arki nie miał już więcej biletów, więc poszedłem na trybunę z kibicami Polonii. Dawniej oba kluby miały zgodę, jednak została ona zerwana i to był pierwszy mecz po tym zdarzeniu. Trudno się dopingowało swoich wśród obcych bez używania głosu i rąk - śmieje się. - Pierwszy raz doświadczyłem takiej sytuacji, w której czułem, że zablokowałem wszystkie emocje. Oczywiście czułem je w środku, ale nie mogłem tego okazać. To było ciężkie. Kibice Polonii wokół mnie przez pełne 90 minut rzucali obelgami w stronę Arki i dosłownie aż mnie bolało w środku. Pamiętam, że kilka osób siedzących obok mnie patrzyło na mnie dziwnie, jakby chcieli zapytać: "A ty dlaczego nie śpiewasz?" - wspomina.

Tamtego dnia po powrocie z meczu Maciej uznał, że to ostatni raz, kiedy taki pomysł przyszedł mu do głowy. - To było fatalne przeżycie. Decyzja była prosta: albo siadasz ze swoimi, albo oglądasz w telewizji - twierdzi.

KOLEJORZ W STOLICY

Obok Legii jednym z najpopularniejszych klubów w Polsce jest Lech. Nic więc dziwnego, że jego kibice rozsiani są po całym kraju, a duże ich skupisko występuje w Warszawie. Jego przedstawicielem jest m.in. Jarek. - W przeszłości studiowałem w Toruniu i tam pozwalałem sobie czasami na chodzenie po mieście w koszulce Kolejorza. Jednak gdy przybito układy Lech-ŁKS i Widzew-Elana, znacznie to ograniczyłem. W Warszawie zdarzało mi się pójść w lechowych ciuchach na uczelnię, niemniej w metrze wówczas nie rozpinam kurtki - uśmiecha się. - Wśród znajomych nie czuję dyskomfortu, mówiąc o Lechu, ale gdyby ktoś mi rzucił wyzwanie przejść się po Ursynowie w jego barwach, to raczej bym odmówił. Nie chcę za bardzo "kozakować" logiem Lecha po Warszawie. Sam bym też nie chciał, aby ktoś z Legii robił coś takiego w Poznaniu. To moim zdaniem niepotrzebna prowokacja - tłumaczy.

Jego zdanie podziela inny fan Kolejorza mieszkający w stolicy, Kacper. - Nigdy nie zdarzyło mi się mieć czegoś z herbem Lecha lub jakimś hasłem Kolejorza w Warszawie. Z drugiej strony nie należę do osób, które noszą niebiesko-białe barwy tak zwyczajnie na co dzień. W Poznaniu nosiłem jedynie bluzę klubową, ale głównie dlatego, że była ładna - opowiada. Ze swoimi sympatiami się nie kryje i jego poznańskie pochodzenie jeszcze nikomu w Warszawie nie wadziło. - Póki co spotykałem ludzi, z którymi rozmowa na temat polskiej piłki nie schodziła na tematy kibicowskie i nie miałem sytuacji, żeby ktoś mi groził. Ale wiem, że w tych tematach nie jest u nas zbyt kolorowo - dodaje.

Jeszcze inny przypadek stanowi Kasia, która mimo że jest rodowitą warszawianką, kibicuje Lechowi. - Wiem, że to niezwykłe połączenie - żartuje. - Wszystko zaczęło się od byłego męża, który z kolei złapał tego bakcyla od ojca. Wcześniej nie interesowałam się zbytnio piłką nożną, jednak od zawsze pałałam czystą i niewyjaśnioną wręcz nienawiścią do Legii. Duży wpływ mieli na to kibice, których znałam- wyznaje.

Pochodząc ze stolicy musi się ukrywać z sympatią do Kolejorza zdecydowanie bardziej niż osoby przyjezdne. - Ukrywam się od lat i wiedzą tylko najbliżsi. Moja przyjaciółka jest legionistką, ale nadal mnie kocha i akceptuje to, jak bardzo jestem zdeprawowana - żartuje. - Słyszałam jednak nieprzychylne komentarze. Drwiono z tego, za kim jestem i na kogo w przyszłości wychowam syna. Ale ignoruję to, bo naprawdę są gorsze problemy niż piłka. W towarzystwie znajomych normalnie jednak oglądamy mecze i sobie przy tym żartujemy i dokuczamy. Bliscy mają do tego bardzo zdrowe podejście. Nie jest łatwo żyć w mniejszości, ale daję sobie radę. A synowi dam wolny wybór. Jeśli będzie za Legią to zaakceptuję to - tłumaczy.

legialech.jpg
PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

W NASZYCH SERCACH BIAŁA GWIAZDA

Pokaźną grupę kibiców ma w całej Polsce również Wisła Kraków. To głównie efekt dominacji w Ekstraklasie na początku XXI wieku, dlatego nie dziwi, że wśród naszych rozmówców są fani Białej Gwiazdy pochodzący z Wielkopolski, Warszawy czy województwa łódzkiego. Szczególnie zagorzałym kibicem tego klubu jest Przemysław ze Skierniewic.

- Nie jest to wprawdzie "ekstraklasowe" miasto, ale ponieważ leży między Łodzią a Warszawą, to widoczny jest to głównie Widzew i trochę mniej Legia. Niby z tymi pierwszymi Wisła ma zgodę, ale są tacy w Skierniewicach, którym nie podoba się moje kibicowanie - mówi.

Sympatię do Białej Gwiazdy traktuje bardzo poważnie. Na mecze do Krakowa jeździ po 330 kilometrów w jedną stronę i wraca tuż po ich zakończeniu. - Powiedziałem sobie, że jak będę mógł i będę dorosły, to zacznę jeździć na Wisłę. I tak też się stało, i to o dziwo podczas największego kryzysu w nowoczesnej historii klubu. Nie wtedy, kiedy zdobywała największe tytuły, tylko w tej trudnej sytuacji poczułem tak mocną więź z klubem, jak nigdy wcześniej. Co sezon kupuję karnet, choć jestem na około połowie meczów, należę też do socios, mam klubowe akcje - opowiada Przemysław. - Jeśli nie mogę jechać do Krakowa, bo chociażby pracuję, to oglądam mecze w telefonie. Kiedy muszę zostać w domu to oczywiście włączam telewizor i przeżywam równie mocno, co na stadionie. Rodzina już jest przyzwyczajona do moich krzyków, złości i radości po bramkach - dodaje.

Jego miłość do Wisły zaczęła się właśnie we wspomnianych złotych czasach. - Wszystko przez wujka, który przywiózł mi kiedyś z wycieczki do Krakowa szalik Wisły jako pamiątkę. Zachowałem go sobie i zacząłem oglądać jej mecze. Nie minęło dużo czasu, a utożsamiałem się z klubem. Żuraw, Franek, Sobol, Cantoro... Poza tym Wisłą grała wtedy pięknie w piłkę - wspomina. W rodzinnym mieście, a nawet domu, jest jednak otoczony kibicami innych drużyn. - Mój szwagier jest za Legią, a brat za Widzewem. Przez to docinki i żarty są na porządku dziennym, ale panuje wzajemne zrozumienie i trzeźwe podejście. Nigdy nie rozumiałem takiego zawziętego przenoszenia tego, komu się kibicuje na prawdziwe życie. To, że mój szwagier jest za Legią ma sprawiać, że będę go wyzywał? - mówi.

Podobnie swoją sympatię do Wisły Kraków rozpoczął Damian, który pochodzi z Ostrołęki, a od ośmiu lat mieszka w Warszawie. - Pierwsze skojarzenie z Wisłą to sezon 2004/05 i eliminacje Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt. To moja ulubiona drużyna w Europie i spodobało mi się, jak Wisłą pokazała się na tle rak renomowanego rywala i tak już zostało - wspomina. Kibicuje jednak z daleka i w zaciszu. W wyjazdach do Krakowa zazwyczaj przeszkadzają obowiązki, a barwy zachowuje na oglądanie spotkań w domu. - W emblematach klubowych Wisły nie pokazuję się na ulicach w Warszawie, by nie szukać niepotrzebnych zaczepek. Podczas oglądania meczów w gronie znajomych nie ma z tym żadnego problemu, choć są za Legią. Ale bardzo brakuje mi u nas lżejszego klimatu i podejścia w tematach kibicowskich - twierdzi.

wislafb-1.jpg
BARTEK ZIOLKOWSKI / 400mm.pl

Białą Gwiazdę w sercu nosi również Paweł. Pochodzi z woj. świętokrzyskiego, studiował w Krakowie, mieszkał też w Poznaniu, chwilę w Warszawie, przez trzy lata w Londynie, a ostatecznie ponownie wylądował w stolicy Polski. - Mieszkając w Warszawie czułem, że z Legią raczej nic mnie nie łączy, chociaż chodzę na mecze eliminacyjne pucharów w wakacje i od czasu do czasu na ligę. Głównie jednak z uwagi na braci mojej narzeczonej, którzy są kibicami Legii. Aby wtopić się w tłum kupiłem sobie nawet jej szalik - mówi.

Mieszkając w Krakowie studiował na AGH, więc stadion Wisły miał po sąsiedzku, ale dziś zostało mu raczej trzymanie kciuków z dystansu, choć nie zawsze. - Na stadion przy Reymonta przyjeżdżam kilka razy w roku. Zabieram narzeczoną do Krakowa i dla niej to głównie aspekt turystyczny, a dla mnie wielkie przeżycie. Kiedy nie mogę pojechać, staram się oglądać w telewizji wszystkie mecze Wisły - opowiada. Gdy z kolei Biała Gwiazda gra w Warszawie, też zostaje raczej transmisja. - Ostatnio nikt ze znajomych nie chciał się wybrać, a samemu czułbym się dziwnie. Przy kolejnej okazji już pójdę i najwyżej zacisnę zęby - uśmiecha się.

Choć jest "obcym" kibicem na terytorium Legii, Paweł nie przypomina sobie żadnych przykrych zajść z tego tytułu. - Oczywiście nie chodzę po Warszawie w barwach Wisły. Ale były też sympatyczne sytuacje. Na ostatnim meczu Legii z ŁKS-em dołączyłem do kilku chłopaków, kibiców Legii, i brat narzeczonej powiedział, że jestem fanem Wisły. Żaden z nich nie skomentował tego w żaden sposób, może też z uwagi na wspólnego znajomego. Nie był to jednak skład chodzący na co dzień na Żyletę, a raczej kibice chodzący na mecze kilka razy w sezonie - opowiada.

KRAKÓW, CZYLI NIE TYLKO WISŁA I CRACOVIA

Stolica Małopolski w pewnym sensie jest dla południa naszego kraju podobnym magnesem, co Warszawa. Kraków też przyciąga ludzi, szczególnie studentów, a przez to kibiców piłkarskich, którym niekoniecznie to dwa ekstraklasowe kluby z tego miasta są najbliższe. Należy do nich Mateusz, fan Korony Kielce.

- Pochodzę z Kazimierzy Wielkiej, małego powiatowego miasta na południu woj. świętokrzyskiego. Lokalna Sparta nikomu nie wystarczała, ale przez bliskość do Krakowa (około 40 km - przyp. red.) większość kibicujących znajomych jeździło na Wisłę lub Cracovię. Mój ojciec jest za Wisłą, ale dziadek był zagorzałym kibicem Korony. Od niego właśnie dostałem pierwszy szalik i tak to się u mnie zaczęło - opowiada.

Do Krakowa przeprowadził się - jak wielu - ze względu na możliwości edukacyjne i zawodowe. - Można jednak powiedzieć, że to mało przyjazne środowisko dla kibica Korony. Ludzie z Krakowa, z którymi studiowałem raczej zawsze ze mnie "śmieszkowali", ale faktycznie mecze oglądam w mieszkaniu. Zdarzało mi się być na meczu, ale to raczej wtedy, kiedy przyjeżdżałem ze znajomymi z rodzinnej miejscowości - mówi. Jak sam twierdzi, Kraków nie przebacza fanom innych drużyn piłkarskich. - Znam przypadki, gdzie znajomi albo znajomi znajomych na świętokrzyskich rejestracjach mieli porysowane samochody albo poprzebijane koła. Miasto jest bezpieczniejsze od tego, co człowiek słyszał kiedyś, jednak tolerancji dla innych nadal nie ma - tłumaczy.

Wśród naszych rozmówców dominują więc ci, którzy publicznie nie deklarują zbyt mocno swoich kibicowskich sympatii. Co najwyżej robią to w gronie znajomych, gdzie szyderka i szpilki nie przekraczają nigdy granicy dobrego smaku lub nie stanowią realnego zagrożenia. Wielu z nich za nic nie opuściłoby meczu swojej ukochanej drużyny, ale lepiej czują się w domowym zaciszu lub wtedy, gdy mogą wybrać się do innego miasta i tam być wśród "swoich". Często towarzyszy poczucie, że ujawnienie się wiąże się z niebezpieczeństwem. Mogą być nawet z Krakowa, jeśli kibicują Legii. Pod warunkiem, że zachowają to dla siebie.

Na prośbę części rozmówców niektóre imiona zostały zmienione

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.