Kolejny sezon beznadziei. Dlaczego Schalke 04 przestało brzmieć dumnie

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
schalkeglowneGettyImages-1228368205.jpg
Max Maiwald/DeFodi Images via Getty Images

Największym problemem nie jest to, że klub z Gelsenkirchen znów finiszował w drugiej części tabeli. Największym problemem jest to, że zaczyna się tam urządzać. Schalke w poprzednich latach grało poniżej oczekiwań. Teraz to już nie grozi. Bo nie ma żadnych oczekiwań.

Przez lata, gdy ktoś mówił: „kiedy ja grałem w Schalke...”, mógł innym zaimponować. Bo słowa „FC Schalke 04” brzmiały dumnie. Kojarzyły się może nie z wielkimi triumfami, ale chociaż z ciągłą przynależnością do czołówki. Półfinałem Ligi Mistrzów. Triumfem w Pucharze UEFA. Od czasu do czasu z Pucharami Niemiec. I regularną grą w europejskich pucharach. Dziś „Schalke 04” już nie brzmi dumnie. Coraz bardziej brzmi jak „Hamburger SV”, „VfB Stuttgart”, „Werder Brema” czy „FC Kaiserslautern”. Czyli jak wspomnienie dawnej chwały, które nie przetrwało zderzenia z teraźniejszością.

STABILNOŚĆ W CZOŁÓWCE

Gdy pod koniec lat 90. i na przełomie wieków wielkie i – jak się wtedy myślało — wieczne kluby spadały z ligi jeden za drugim, Schalke zdawało się wkraczać w najlepszy okres. To ono wyrosło na najstabilniejszą drugą siłę w kraju. To ono regularnie miało napływ gotówki z Ligi Mistrzów. To ono reklamowało na koszulkach tyleż kontrowersyjnego, ileż potężnego partnera, czyli Gazprom. Wydawało się, że Schalke ma wszystko, by być jednym z wielkich niemieckich klubów XXI wieku. A już na pewno największym w Zagłębiu Ruhry. Jego stabilność była imponująca. O ile charakterystyczną cechą Bundesligi było to, że wszystko poza Bayernem Monachium jest tymczasowe i szybko się zmienia, o tyle akurat Schalke w czołówce było zawsze. W szesnastu pierwszych latach tego stulecia piętnaście razy finiszowało w górnej części tabeli. Nawet gdy różne prądy, które od zawsze targają tym klubem, kazały podejmować różne chaotyczne decyzje, co sprawiało, że coraz częściej nazywano Schalke „HSV górnej części tabeli”, wciąż był to klub z górnej części tabeli. Ale to już nieaktualne. W ostatnich czterech latach klub z Gelsenkirchen trzy razy finiszował w drugiej połówce ligi. Gdy Domenico Tedesco doprowadzał Schalke do wicemistrzostwa, wydawało się, że słaby sezon rok wcześniej był wypadkiem przy pracy. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo, że to raczej tamto wicemistrzostwo nim było.

KOMPROMITUJĄCA SERIA

O ile nie wydarzy się gigantyczna sensacja, w piątkowy wieczór Schalke wskoczy do bundesligowej dwudziestki wszech czasów, jeśli chodzi o długość serii bez zwycięstwa. Aktualnie drużyna z Zagłębia Ruhry czeka na ligowe zwycięstwo od szesnastu meczów. Allianz Arena w Monachium to najgorsze miejsce do przełamania takiej serii. W ogóle, pierwsze trzy wyjazdy Schalke w tym sezonie to Monachium, Lipsk i Dortmund. Przeciwko klubowi z Gelsenkirchen sprzysięgła się nawet maszyna losująca ligowy terminarz.

PORAŻKI Z III-LIGOWCAMI

Inna sprawa, czy dla Schalke jakikolwiek terminarz byłby w tej chwili prosty. W letnich sparingach zawodnikom Davida Wagnera zdarzyło się przegrać z III-ligowymi SC Verl i KFC Uerdingen. Pucharowa próba generalna została w ostatniej chwili odwołana, więc Schalke od razu wpada pod koła najlepszej drużyny Europy. Jeszcze całkiem niedawno taki mecz byłby obwoływany hitem ligi. Teraz nikomu już nie przychodzi to do głowy. Schalke przestało być kandydatem do zdetronizowania Bayernu. Przestało być kandydatem do gry w Lidze Mistrzów. Przestało nawet marzyć o Lidze Europy. Aktualnie w Gelsenkirchen chodzi już tylko o to, by jakoś wyjść na prostą.

SPIRALA ZADŁUŻENIA

30 czerwca zakończyła się w Schalke pewna epoka. Blisko dwudziestoletni pobyt Clemensa Toenniesa na szczycie klubu był kolejną odsłoną częstych historii o ludziach, którzy najpierw stworzyli ze swojej firmy dzieło życia, a później przegapili odpowiedni moment, by przekazać ją komuś innemu i w efekcie pociągnęli ją na dno. Długo rządy potentata z branży mięsnej były pasmem sukcesów sportowych i finansowych. W ostatnich latach były jednak serią niekończących się klęsk wizerunkowych i wszelkich innych. Po ostatniej, gdy w jego zakładach mięsnych wykryto gigantyczne ognisko koronawirusa, odszedł ze stanowiska. Jego następcy błyskawicznie zmienili retorykę, by uświadomić środowisku, że to ważna cezura. Skończyły się czasy życia ponad stan, by utrzymać się w gronie zespołów walczących o europejskie puchary. Zaczynają się oszczędności. W czasie, gdy klub ma dwieście milionów euro długów, przynosi 25 milionów euro straty rocznie i stąpa po tak kruchym lodzie, że raptem po kilku tygodniach wstrzymania rozgrywek był jednym z pierwszych kandydatów do ogłoszenia bankructwa, uświadomiono sobie, że myślenie, że jakoś to będzie, w końcu doprowadzi do katastrofy.

WAŻNA CEZURA

Alexander Jobst i Jochen Schneider, członkowie klubowego zarządu, wybrali specjalną okazję, by to ogłosić. Po raz pierwszy od wybuchu pandemii zaprosili 1 lipca dziennikarzy na konferencję prasową. „Dzisiejszy dzień jest ważną cezurą dla FC Schalke 04. Nie będzie żadnego jedziemy dalej – wielokrotnie podkreślał Jobst. - Nie możemy w przyszłości tak mocno inwestować w dział sportowy, byśmy grę w pucharach mogli traktować jako coś oczywistego – dodał. W klubie wprowadzono wewnętrzne limity płacowe, które oznaczają, że żaden z nowych zawodników nie otrzyma pensji wyższej niż 2,5 miliona euro rocznie. To już utrudnia i tak niełatwą walkę o zawodników. Namawiany miesiącami Alexander Schwolow z SC Freiburg, bramkarz solidny, ale żadna gwiazda ligi, ostatecznie wybrał transfer do Herthy Berlin. Coś, co jeszcze kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia.

DARMOWE WZMOCNIENIA

Jobst będzie miał w najbliższym czasie do przeprowadzenia najtrudniejszą z reform, czyli wydzielenie z wielosekcyjnego klubu sekcji piłkarskiej i utworzenie z niej spółki akcyjnej, co większość klubów Bundesligi już dawno zrobiła, w większym stopniu dopuszczając do finansowania klubu zewnętrznych inwestorów. Jako że wiąże się to ze zmniejszeniem prawa głosu zwykłego kibica, opłacającego składki członkowskie stowarzyszenia Schalke, temat był przez lata w Gelsenkirchen torpedowany. Teraz wydaje się, że nie będzie odwrotu. Schneider z kolei ma przeprowadzić zespół przez chude lata. Najsłabsza drużyna rundy wiosennej w żaden sposób nie była w lecie aktywna. Jedyne pieniądze wydała na wypożyczenie rezerwowego w Eintrachcie Frankfurt Goncalo Paciencii. Przygarnęła wypchniętego z Herthy weterana Vedada Ibisevicia, ciesząc się, że zgodził się grać za darmo. Pozostałe nowe twarze w drużynie to wracający z wypożyczeń ci, których w lepszych czasach uznawano za zbyt słabych na Schalke. Dziś mogą się okazać w sam raz.

SYNDROM HSV

Schalke nie miało w zeszłym sezonie wielu jasnych punktów, ale i tak straciło kilku członków podstawowego składu. Bramkarz Alexander Nuebel wybrał rolę zmiennika w Bayernie. Weston McKennie, jeden z niewielu dających nadzieję zarobku, na razie poszedł do Juventusu na wypożyczenie. Doświadczony Daniel Caligiuri, który w ostatnich latach często łatał wszelkie dziury, przeniósł się do Augsburga. Nie jest tak, że w Schalke nie ma dziś kto grać, bo na papierze wciąż jest w zespole kilka ciekawych nazwisk, na czele z Aminem Haritem, Ozanem Kabakiem, czy Suatem Serdarem. Problem w tym, że w ostatnich latach w Schalke gaśli nawet ci, którzy gdzie indziej radzili sobie dobrze. Klub dotykał syndrom HSV, czyli sytuacja, w której dobrzy zawodnicy po transferze do Gelsenkirchen stawali się słabi, a po wyjeździe znów grali dobrze.

TRENER CZĘŚCIĄ PROBLEMU

Rok temu o tej porze Schalke również przystępowało do gry bez wielkich wzmocnień i ze świeżymi wspomnieniami fatalnego poprzedniego sezonu, ale entuzjazm wywoływało przynajmniej pojawienie się nowego trenera. Dziś Wagner to jeden z elementów problemu. Przynajmniej od zeszłej jesieni, która była dla Schalke nadspodziewanie dobra, sprawia wrażenie człowieka, któremu wyczerpały się pomysły. Schneider jednoznacznie opowiedział się za dalszą współpracą z nim, za koszmarną wiosnę obwiniając serię kontuzji ważnych zawodników. Rzeczywistość jest jednak taka, że trener już od pierwszej kolejki znajduje się pod wielką presją. Kredyt zaufania nie tylko zdążył już wyczerpać, ale wręcz zaciągnął nowy. Jeśli nie zacznie go spłacać, będzie głównym kandydatem do tego, by jako pierwszy w nowym sezonie stracić pracę. A gdyby tak się stało, w Schalke znów zapanuje w trakcie rozgrywek kompletny chaos.

CENA TRZĘSIEŃ ZIEMI

Podobną drogę Bundesliga widziała już w poprzednich latach kilkakrotnie. Te same mechanizmy i podobne problemy uwidaczniały się w Hamburgu, Stuttgarcie, Kolonii, Borussii Moenchengladbach, Eintrachcie, czy Kaiserslautern. Wszystkie te kluby balansowały na krawędzi spadku tak często, że w końcu wylądowały poza Bundesligą. Jeszcze niedawno podobny scenariusz w przypadku zespołu z Gelsenkirchen wydawał się skrajnie nierealny. Dziś już nie można go wykluczyć. Pewnie jeszcze nie w najbliższym sezonie, jednak jeśli tendencja nie zostanie zatrzymana, w kolejnych latach może się zdarzyć katastrofa. Obniżenie oczekiwań to krok w dobrą stronę, ale nierozwiązujący wszystkiego. W HSV też od pewnego czasu marzyli tylko o spokojnym utrzymaniu, lecz i to w końcu okazało się poza ich zasięgiem. Dziś oczekiwania wobec Schalke są tak niewielkie, że wszystko poza spadkiem z ligi będzie przyjęte za wynik na miarę możliwości. Kiedyś brak awansu do europejskich pucharów oznaczał trzęsienie ziemi w klubie. Obecne Schalke płaci finansową cenę za to, że trzęsienia ziemi zdarzały się tam tak często.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.