Kłam, niszcz, szprycuj, kupuj mecze na potęgę. Futbol bez skrupułów imienia Bernarda Tapie

Zobacz również:Bolesne nauki polskich bramkarzy w Ligue 1. Pomyłki Bułki i Majeckiego
tapie.jpg
fot. William STEVENS/Gamma-Rapho via Getty Images

Francuzi mówią o nim, że jest jak Ferrari bez hamulców. Pędzi ile może, choć trasy strome, a mapy nie ma. Bernard Tapie, były właściciel Olympique Marsylia ostatnio spokorniał, ale świat nie zapomina: o truciu piłkarzy Lecha Poznań, policzkowaniu dziennikarzy, wywracaniu piłki lat 90. do góry nogami w taki sposób, że trupy do dziś wypadają z szafy.

Możesz napisać o nim tomy, a i tak tematu nie wyczerpiesz. Możesz zajrzeć na koniec francuskiego Internetu – tylko po co, skoro zakopać się w tym można na amen. Tapie miał tysiąc żyć i w każdym był przewodnikiem stada. Nawet w finale Ligi Mistrzów w 1993 roku musiał wyeksponować swoje „ja”, gdy chwycił z trybuny VIP za walkie-talkie i kazał trzymać na boisku kontuzjowanego Basile’a Bolego, strzelca zwycięskiego gola. Taki był: władczy, przebiegły, w każdej sekundzie mający wszystkich pod kontrolą.

Tony Cascarino powiedział kiedyś: „To jedyny szef, który chciał ze mną wyjść na solo”. Irlandczyk nie dał sobą pomiatać w przerwie spotkania z Olympiakosem, rzucając krótkie: „Pierdol się”. Tapie zdjął kurtkę i gdyby nie interwencja piłkarzy w ruch poszłyby pięści. W przeszłości zdarzało mu się poza anteną spoliczkować dziennikarza. Innym razem wrzucił kamerę „France 3” do Morza Śródziemnego. Zapłacił wtedy 200 tysięcy euro kary, nieliczny raz przyznając się do błędu, bo przecież operator tylko wykonywał swoją pracę.

KASA DAJE WŁADZĘ

Jego przyjaciele mówią, że taki był zawsze. Jako licealista biedny, ale zadziorny, dopiero w wieku 17 lat doczekał się w domu łazienki. Jako piosenkarz - drugi najprzystojniejszy mężczyzna w kraju. Jako kierowca Formuły 3 - człowiek po przejściach, trzy dni przebywał w śpiączce i zrezygnował. W pieniądzach zakochał się po trzydziestce, gdy zaczął przejmować upadające firmy. Chwilę potem wkroczył w świat sportu. Zbudował grupę kolarską wokół Bernarda Hinaulta, wielokrotnego triumfatora Tour de France, a następnie w 1986 roku z hukiem przejął stery w Olympique Marsylia.

Francuzi mówią, że idealnie wpisał się w lata 80. i bajkę o pędzącym kapitalizmie. Sam zresztą podkreślał, że sportowiec patrzy na chronometr, a on na pieniądz. Biznes nauczył go, że kasa daje władzę, a sport – że kto się cofnie, przegrywa. Parł więc do przodu bez skrupułów, krzycząc: chcecie igrzysk? To będziecie je mieli. Odtąd piłka miała być jak teatr. To za jego czasów wymyślono klasyk Marsylii z PSG, bazujący na antagonizmach i emocjach, które miały podsycać zainteresowanie piłką.

Wtedy to było wizjonerstwo. Futbol anten satelitarnych w Europie jeszcze nie istniał. Sky w Anglii rewolucję zrobił dopiero po 1992 roku, a Francuzi już kilka lat wcześniej lepili futbol na nowoczesną modłę i przez chwilę byli panami Europy. Tapie cztery razy wygrał mistrzostwo Francji, stworzył gwiazdę Jean-Pierre Papina, do tego dwa razy był w finale Ligi Mistrzów, raz ją wygrywając. Żaden francuski zespół nie powtórzył tego wyczynu. Nawet era szejków z futbolem na ropę nie zabrnęła tak daleko.

DAWAJ TEGO CANTONĘ

Jego Marsylia początku lat 90. miała być światowa. Tapie wysłał nawet kiedyś Michela Hidalgo po Diego Maradonę do Neapolu. Negocjacje toczyły się w anturażu tortu i zimnych ogni, bo Argentyńczyk zajęty był chrzcinami córki. Zdanie zmienił w ostatniej chwili. Wściekły Tapie winę zrzucił na piłkarzy – podobno tak paplali, że wypaplali przeciek do „L’Equipe”. Nie było więc Maradony, pojawił transfer Chrisa Waddle’a. „Magic Chris” po latach mówił: „Kłóciłem się z Tapie, ale był w porządku. Miał silną osobowość”. Stade Velodrome nazwał obiektem Harlem Globetrotters, a przyjście Franza Beckenbauera na ławkę trenerską – kolejnym dowodem na wielkość tamtego zespołu.

Tapie był już wtedy właścicielem Adidasa. Słynny Guy Roux śmiał się, że emanował taką bezczelnością, że dzwonił do niego i mówił: „Odbierz mnie z lotniska, przyjeżdżam po Cantonę”. To samo zrobił wcześniej z Basilem Bolim, człowiekiem o „kwadratowych stopach”, w mainstreamie zapamiętanym choćby z soczystej „główki” wymierzonej w twarz Stuarta Pearce’a na Euro 92. To było typowo marsylskie: niszcz, kombinuj, byle do celu.

Podstępem wziął też Abediego Pele. Mianowicie: puścił plotkę w rywalizującym Monaco, że piłkarz ma HIV-a. Zawodnik usłyszał, by pod żadnym pozorem na testach nie godził się na badania krwi. Tłumaczył, że Francuzi robią tak tylko z piłkarzami z Afryki. Lekarze zdębieli, gdy faktycznie odmówił. Klub dodał dwa do dwóch i porzucił pomysł sprowadzenia Pelego, a wtedy wkroczył Tapie. W kolejnych latach ten szybki podstęp dał mu choćby asystę w finale Ligi Mistrzów z Milanem. Christophe Duggary w programie RMC powiedział kiedyś: „On, kiedy do ciebie dzwonił, to tak jakby już ciebie miał. Do mnie powiedział: widzimy się w Marsylii, dzieciaku. Miał oddzwonić, ale nie oddzwonił”.

ZASTRZYKI ADRENALINY

Beckenbauera też nie przekonywał długo. Gdy w 1990 roku odpadł z półfinału Pucharu Europy z Benfiką, wyrzucił m.in. Enzo Francescollego, a w prasie grzmiał, iż to przez sędziów i że Marsylia, jeśli chce być lepiej odbierana w Europie, musi mieć na ławce nazwisko z topu. Wybór padł na świeżo upieczonego mistrza świata z Italii. Ludzie dziwili się, że Beckenbauer idzie do Francji, a Tapie odwrotnie: chciał wielkiej Marsylii, to ją sobie stworzył. Już po pierwszych meczach Niemiec zauważył, że południowa fantazja rozmija się z północnym pragmatyzmem. Piłkarze jeżdżąc na mecze przesiadali się z autobusu na pociąg, a ośrodek treningowy był taki jakby go nie było. Po dwóch miesiącach powiedział, że rezygnuje. Zrobił to porażce z Auxerre 0:4 i przegranej z Lechem Poznań 2:3 w Pucharze Europy.

Poznaniacy pamiętają doskonale: kapitalny mecz u siebie, gole Łukasika, Pachelskiego i Juskowiaka. Ale gdy przyszło do rewanżu, kilku piłkarzy dostało tajemniczych drgawek. Skończyło się 1:6 i nie wpuszczeniem na konferencje prasową trenera Andrzeja Strugarka, prawdopodobnie na wypadek ewentualnego rozdmuchiwania tematu osłabienia piłkarzy. Lech miał związane ręce: czarter odlatywał zaraz po meczu, poza tym robienie jakichkolwiek badań na miejscu wiązało się z ryzykiem manipulacji. Do dziś nie ma dowodów tamtej sprawy, ale piłkarze nie mają wątpliwości. To były francuskie sztuczki, nie oni pierwsi i nie ostatni.

Sprawa odżyła dopiero po latach. Jean-Jacques Edylie, były piłkarz Marsylii opowiedział w „L’Equipe” o tym jak przed finałem Ligi Mistrzów w 1993 roku wszyscy zawodnicy dostali tajemniczy zastrzyk (wyłamał się jedynie Rudi Voeller). Inni zawodnicy zaprzeczali, ale już Tony Cascarino w autobiografii pisał, że w Marsylii nie wszystko robiono czysto. „Zastrzyki adrenaliny” były jak Vibovit u bobasa. Głos w sprawie zabrał nawet Arsene Wenger, wówczas pracujący w Ligue 1: „To były rzeczy, o których wszyscy mówili. Francuski futbol został zepsuty metodami Tapiego. Eydelie i Cascarino potwierdzają moje przypuszczenia”.

LOT NAD KUKUŁCZYM GNIAZDEM

To musiało prędzej czy później wyjść: dziwne substancje, kłamstwa, łapówki, słowem - sukces napędzany podstępami właściciela Marsylii. Po latach wiele osób zaczęło sypać, w tym przyjaciel Tapiego, Marc Fratani. Podobno ok. 7 milionów franków każdego roku przeznaczano na kupowanie meczów. 45 zawodników brało w tym udział, a na gierkach bossa najmocniej ucierpiało Monaco, według Frataniego – zabrano im dwa tytuły. Sam zresztą brał udział w przekazaniu koperty arbitrowi sędziującemu mecz z PSG. Opowiedział też o lekach psychotropowych, które miały wywołać u zawodnika rywala rozluźnienie i lekką ospałość. Wstrzykiwano je do butelek za pomocą ultracienkich strzykawek. Tak wyglądała Marsylia za kulisami, gdy gasły światła reflektorów.

To niesamowite, ile rzeczy można jeszcze tu napisać. Zarzutów jest cała litania – łącznie z łapówką 250 tysięcy franków dla sędziego za mecz z Valenciennes, poprzedzający finał Ligi Mistrzów z Milanem. Gdy piłkarze świętowali sukces, w tle trwało już dochodzenie prokuratury. Tapie wezwał do gabinetu Jeana-Jacquesa Edylie’a, pośrednika łapówki. Stał tam w towarzystwie dwunastu osób, w tym adwokatów. Przykaz brzmiał: „Słuchaj, gnojku, chcę tylko, żebym nie był dotknięty przez tę historię. Jeśli posłuchasz, dam ci 15 milionów franków za pięć sezonów”. Musiały minąć ponad dwie dekady. Edylie dopiero w książce wyjawił prawdę.

Marsylii oczywiście zabrano tytuł z 1993 roku. Zaproponowano go PSG, ale klub odmówił. Nie chciał też miejsca w Lidze Mistrzów, bojąc się, że jako drużyna sponsorowana przez Canal+, wpłynie to na decyzje abonentów na południu Francji. Tapie początkowo miał wsparcie przyjaciela, prezydenta Francoisa Mitterranda. Ostatecznie skończyło się na ośmiu miesiącach w więzieniu dla VIP-ów i latami, gdy co chwilę wychodziły kolejne kwiatki. Milioner, notorycznie defraudujący pieniądze stał się stałym bywalcem sal rozpraw, choć trzeba mu oddać, że był niezatapialny. Bawił się w politykę, w telewizję, grał nawet w sztuce teatralnej „Lotu nad Kukułczym Gniazdem”.

HARTOWANA STAL

Do Marsylii wrócił w 2001 roku. Cały stadion skandował jego imię, a jednym z pierwszych transferów, jakie zrobił był Piotr Świerczewski. „Świr” opowiadał, że na pierwszym spotkaniu wziął go do rezydencji pełnej antyków i krzyknął: „Witam mistrza!”. Na pytanie, skąd u niego taki entuzjazm, Tapie odparł: „W Marsylii wszyscy jesteście mistrzami”. Nie był to jednak powrót do złotej ery OM. Pascal Praud z TF1 stwierdził, że nowy Olympique wymienił więcej trenerów w ciągu pięciu miesięcy niż Nantes przez ostatnie 45 lat. Tapie za te słowa pobił się z dziennikarzem, dając mu kopniaka i krzycząc, że następnym razem, gdy pojawi się na Stade Velodrome zsika się jak niemowlak.

To jest stały obrazek jego relacji z mediami. Nigdy ich nie poważał, mówiąc: „Nie ma sensu kupować gazet, już lepiej od razu kupić sobie dziennikarza”. Catherine Ceylac, słynna prezenterka programu „Thé ou café” („Kawa czy herbata”) powiedziała kiedyś: „Miałam u siebie 1250 gości, ale takiego gbura nie spotkałam. W pewnym momencie zerwał mikrofon i wyszedł”.

Dzisiaj mniej go w mediach, głównie ze względu na raka. Ostatnie doniesienia mówią o najbardziej zaawansowanej formie i desce ratunku w postaci eksperymentalnego leczenia w Belgii. Christophe Haltip, który dwa lata temu przeprowadzał z nim spowiedź dla „Vanity Fair” mówi, że w ogóle się nie zmienił. Nawet przyparty do ściany nigdy nie okaże słabości. Jest jak hartowana stal, dalej z twarzą buldożera, na zmianę cytując Napoleona i św. Augustyna. Pape Diouf, były prezes Marsylii powiedział kiedyś: „Jego całe życie to eliminowanie wrogów”. Dzisiaj ma 77 lat i może to dobrze, że ani myśli zmazywać wojenne barwy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.