Kariera zniszczona przez finał Ligi Mistrzów. Trzy lata porażek Lorisa Kariusa

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Bramkarz Liverpoolu
Simon Stacpoole/Offside/Getty Images

Miał 24 lata, gdy wystąpił w najważniejszym meczu światowej piłki. W drodze do finału zachował czyste konto w sześciu z trzynastu spotkań. Doszedł do miejsca, w którym z aktywnych niemieckich bramkarzy byli wcześniej tylko Manuel Neuer i Marc-Andre ter Stegen. Jego kariera runęła w jeden wieczór i wciąż nie wróciła na dobre tory. Union Berlin właśnie uznał, że już nie potrzebuje Lorisa Kariusa.

W maju 2018 roku Oliver Kahn nie był jeszcze członkiem zarządu Bayernu Monachium, szykującym się do objęcia funkcji prezesa, lecz ekspertem telewizyjnym w telewizji ZDF. W kijowskim finale Ligi Mistrzów miał recenzować występy trzeciego po Manuelu Neuerze i Marcu-Andre ter Stegenie czynnego niemieckiego bramkarza, który dotarł do najważniejszego meczu w światowej piłce klubowej. To, co zobaczył, nawet jemu odebrało mowę. - Brakuje mi słów. Nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedyś widział coś tak fatalnego z punktu widzenia bramkarza. Taki wieczór może skończyć karierę — wyrzucał z siebie przed milionami widzów. Intuicja go nie zawiodła. To nie były zwykłe pomyłki, które zdarzają się każdemu bramkarzowi. Błędy, które dały Realowi Madryt tytuł, towarzyszą Niemcowi do dziś. I pewnie będą z nim już zawsze. Jak przestrzelony karny z Roberto Baggio i Marco Materazzi z Zinedinem Zidanem.

FINAŁOWE RYZYKO

Zawodnicy, którzy mają wziąć udział w tym wielkim meczu, myślą o nim zwykle jako o wielkiej szansie, spełnieniu marzeń, czy ukoronowaniu karier. Czasem widzą w nim niepowtarzalną możliwość zyskania wiecznej chwały. Sportowcy mają tendencję, by dostrzegać głównie szanse, nie zagrożenia. Zresztą, gdyby myśleli inaczej, nie doszliby tak wysoko. Jednak to, że nie dopuszczają czarnych myśli do głów, nie oznacza, że zagrożenie niepowodzeniem przestaje istnieć. Podczas meczu, który śledzi cały świat, jest ono ogromne. Jeśli przed taką publicznością zrobi się coś głupiego, wszystko, co wcześniej zrobiło się dobrze, przestaje mieć znaczenie. I wszystko, co zrobi się dobrze później też.

KONTROWERSYJNE BADANIA

Pięć dni po finale, po którym jego łzy oglądał cały świat, Niemiec był już na urlopie w Stanach Zjednoczonych. Czuł się dziwnie, więc zgłosił się do szpitala. Badania wykazały, że kilka dni wcześniej doznał wstrząśnienia mózgu, co wpłynęło na jego zdolności postrzegania przestrzeni. Uderzenie łokciem przez Sergio Ramosa pozostawiło więc w głowie bramkarza ślady niewidoczne dla uczestników tamtego wydarzenia, ale jednak wpływające na jego przebieg. Tak przynajmniej twierdzono w opublikowanym komunikacie. Krytycy zauważali, że bostońska klinika, w której badał się Niemiec, należy do właścicieli Liverpoolu. Sugerowano, że chcą w ten sposób zdjąć Kariusa z linii strzału, by zapobiec całkowitej utracie jego wartości na rynku transferowym. Wyniki krytykowali niektórzy lekarze sportowi, którzy powątpiewali, że nikt ze sztabu medycznego nie zauważył wcześniej, iż ze zdrowiem bramkarza cokolwiek było nie w porządku. Teorie o manipulacji osłabia jednak fakt, że Kariusa badał światowej sławy specjalista od urazów głowy. Trudno sobie wyobrazić, by położył na pniu całą reputację, by wmanewrować się w zwykłą ustawkę. Sam bramkarz podkreślał zresztą w “SportBildzie”, że nie chciał, by wyniki były publikowane. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak zostaną odebrane.

HIGHLIFE PO FINALE

O ile jednak po wieczorze w Kijowie wielu znajdowało dla bramkarza współczucie, o tyle wkrótce potem zaczął wywoływać “Schadenfreude”. Ewidentnie brakowało mu wyczucia i jeszcze podczas tego samego urlopu w Stanach Zjednoczonych zaczął na Instagramie publikować filmiki pokazujące, jak świetnie się bawi w Los Angeles i na jak wysokim poziomie żyje. Ci, którzy jeszcze chwilę wcześniej próbowali bronić go przed hejtem całego świata, sami stawali się wobec jego aktywności w mediach społecznościowych bezradni.

SKREŚLONY PRZEZ KLOPPA

Choć w pierwszych sparingach przed kolejnym sezonem fani Liverpoolu udzielali Kariusowi wsparcia, u Juergena Kloppa był skończony. Już tuż po finale niemiecki trener, zamiast – jak zwykle czyni — szukać usprawiedliwień dla pomyłek, jeszcze go dobijał słowami, że “czegoś takiego nie życzyłby najgorszemu wrogowi” i “chcieliśmy wszystkiego, a zostaliśmy z niczym”. Nigdy później nie wystawił już Kariusa w oficjalnym meczu. Choć 27-letni dziś bramkarz wciąż pozostaje zawodnikiem Liverpoolu, finał Ligi Mistrzów pozostaje jego ostatnim występem w barwach tego klubu.

NIE AŻ TAK SŁABY

O ile jednak dało się zrozumieć, że Liverpool zastąpił Kariusa Alissonem Beckerem, o tyle trudno wytłumaczyć wszystko, co się działo potem. Choć przy golach Karima Benzemy i Garetha Bale’a bramkarz wyglądał jak ostatni nieudacznik, ostatni nieudacznicy zwykle nie dochodzą do finału Ligi Mistrzów. Bramkarz kupiony z FSV Mainz nigdy nie dorósł do poziomu Liverpoolu, także mentalnie, co przyznawał w podcaście “Kicker meets DAZN” i od początku miał trudności — najpierw zdrowotne, a później z ustabilizowaniem formy. Być może rację miał Lothar Matthaeus, który w dniu tamtego finału zaznaczał, że nie widzi w rodaku bramkarza światowej klasy. Ale mimo wszystko mowa o piłkarzu, który najpierw przez kilka lat wyróżniał się w Bundeslidze, grając na równym poziomie, a później w drodze do kijowskiego meczu zagrał w trzynastu meczach Ligi Mistrzów i w sześciu zachował czyste konto. Żaden bramkarz w tamtym sezonie nie miał tak dobrych statystyk. Karius w Premier League często zawodził, ale jego europejska wersja zwykle wyglądała znacznie lepiej. Aż do najważniejszej próby.

STAMBULSKIE WPADKI

Wypożyczenie do Stambułu wydawało się niezłym pomysłem, bo w ten sposób bramkarz kompletnie zmieniał otoczenie. W dzisiejszej rzeczywistości medialnej nie ma jednak czegoś takiego jak czysta karta. Pomyłka Kariusa w debiucie w barwach Besiktasu lotem błyskawicy obiegła całą Ziemię. A bramkarz, któremu zdarzają się wpadki, nie może mieć łatwo w klubie i w kraju z jednymi z najbardziej fanatycznych kibiców na świecie. Turecki epizod wcale nie posłużył więc Niemcowi do powrotu na dobre tory. Jego udane mecze nikogo poza Turcją nie interesowały. Świat przypominał sobie o nim tylko wtedy, gdy coś zawalił. Na zasadzie: “Pamiętacie tego klauna z finału Ligi Mistrzów? ZNOWU TO ZROBIŁ!”. W końcu nawet trener Senol Gunes, były bramkarz, nie ukrywał, że coś jest nie tak z motywacją Kariusa i jego nastawieniem do gry.

WIELKIE EGO

Cytowane przez “11Freunde” słowa były kolejnym dowodem, że u Kariusa problem tkwi głębiej, niż tylko w tym, że kiedyś zawalił bardzo ważny mecz. Jego w dalszym ciągu wielkie ego, które kiedyś pomogło mu wejść na szczyt, teraz ciągnęło go w dół. Już jako 16-latek, gdy VfB Stuttgart zaproponowało mu ścieżkę stopniowego wejścia do pierwszej drużyny, Karius zszokował fachowców z tamtego słynącego ze świetnego szkolenia młodzieży klubu. Perspektywa gry z najlepszymi wydawała mu się zbyt odległa, więc odrzucił ofertę i przeszedł do Manchesteru City. Tam nie zdołał jednak wybić się poza zespół rezerw i jako 19-latek wrócił do Niemiec. U Thomasa Tuchela w Moguncji czekał na szansę niemal dwa lata, ale gdy w końcu ją dostał, nie wypuścił jej, mimo że w sezon wchodził jako trzeci bramkarz. Trzema latami dobrej gry zapracował na powrót na Wyspy. Tym razem w roli pierwszego bramkarza.

CELEBRYCKIE ŻYCIE

Ego Kariusa eksplodowało. Niemieckich kibiców jego zamiłowanie do rozbieranych sesji, eksponujących wytatuowane ciało jakoś bardzo jeszcze nie szokowało, ale już to, że w Anglii jeździł luksusowym Mercedesem ozdobionym inicjałami LK1, było już szeroko krytykowane. Zwłaszcza po finale Ligi Mistrzów zaczęto zwracać uwagę, że o Kariusie mówi się częściej z powodów pozaboiskowych niż boiskowych. W Stambule miał korzystać z uroków życia nocnego, a w Niemczech wszyscy znają go jako partnera jednej z najbardziej rozpoznawalnych celebrytek, z którą często pojawia się na galach. Kiedy w lecie Union Berlin zrezygnował ze zorganizowania konferencji prasowej prezentującej Kariusa jako nowego piłkarza tego klubu, “Frankfurter Allgemeine Zeitung” skonstatowała, że przecież i tak wszyscy wiedzą o nim wszystko.

ZMIENNIK PRZECIĘTNIAKA

Powrót do Bundesligi wydawał się dla bramkarza, mającego wciąż wiele lat gry przed sobą, szansą na rozpoczęcie od nowa. Zwłaszcza że perspektywy na grę wydawały się idealne. Union stracił akurat Rafała Gikiewicza, a pozyskany w jego miejsce Andreas Luthe wyglądał raczej jak kandydat na zmiennika, niż na kogoś, kto miałby rozegrać cały sezon w bramce bundesligowej drużyny. Przyziemny, skromny i bardzo normalny 34-latek przez większość kariery grał w II-ligowym VfL Bochum. Bundesliga w poprzednich latach go przerastała. Przez cztery sezony w Augsburgu nigdy nie rozegrał nawet połowy możliwych meczów. Z tej dwójki to Karius wyglądał na zdecydowanego faworyta do gry.

NIEPOTRZEBNY W BERLINIE

Wyszło jednak zupełnie inaczej. Luthe akurat rozegrał sezon życia, broniąc pewnie i stabilnie w zespole, który sensacyjnie awansował do europejskich pucharów. Karius musiał się zadowolić ledwie czterema występami. Trzy z nich zakończył z czystym kontem, łącznie puścił w barwach berlińczyków tylko jednego gola. Był chwalony, że na treningach pracuje, nie narzeka i nie psuje atmosfery w szatni. Jednak nikt w Unionie nie był z niego na tyle zadowolony, by próbować wykupić go z Liverpoolu. Po zakończeniu wypożyczenia rezerwowemu bramkarzowi wręczono kwiaty, uściśnięto dłoń i odesłano do Anglii, gdzie Niemiec ma jeszcze rok kontraktu. Dziś przymierza się go do rodzinnego Stuttgartu, czyli do punktu wyjścia.

TRZY LATA ZJAZDU

W ciągu trzech lat Karius zjechał z poziomu finału Ligi Mistrzów do ławki rezerwowych w średniaku Bundesligi. O ile kilka lat temu domagał się publicznie powołania do reprezentacji Niemiec, podkreślając, że nie czuje się gorszy od “żadnego niemieckiego bramkarza poza Manuelem Neuerem” (czyli m.in. ter Stegena z Barcelony, Bernda Leno z Arsenalu, czy Kevina Trappa wtedy z Paris Saint-Germain), o tyle dziś musi się martwić, by ktokolwiek w Bundeslidze w ogóle zaoferował mu kontrakt. Modelka Sophia Thomalla wrzuciła jakiś czas temu na Instagram zdjęcie zdewastowanego samochodu partnera, na którym ktoś napisał farbą “loser”. Minęły trzy lata od tamtego meczu, a o Lorisie Kariusie wciąż myśli tak cały świat.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.