Idealny pomysł zrodzony z niczego. The Shield nadal rządzi całym światem wrestlingu

Zobacz również:Drużyny NFL do raportu. Oceniamy wybory wszystkich ekip w drafcie 2020
Reigns Ambrose
fot. JP Yim/Getty Images

Za kilka tygodni minie dziesięć lat, odkąd w WWE pojawiła się grupa, która bardzo szybko urosła do miana absolutnego topu w świecie profesjonalnego wrestlingu. I mimo tego że brzmi to jakbyśmy mówili o czasach już dawno minionych, to The Shield nadal trzęsie całym światem wrestlingu - tylko że w całkowicie inny sposób.

Kiedy na gali Survivor Series w 2012 roku trzech ubranych na czarno wrestlerów zadebiutowało atakując uczestników walki wieczoru, mało kto mógł spodziewać się, że ich kariery potoczą się właśnie w ten sposób. Trzy różne osoby z trzema różnymi historiami w wrestlingu złożone w jedną grupę okazały się ogromnym sukcesem. Aktualnie mamy rok 2022 i każdy z nich jest jednym z liderów swoich federacji z pasem mistrzowskim w rękach. Roman Reigns, Seth Rollins i Jon Moxley, znany wcześniej jako Dean Ambrose, są na absolutnym szczycie wrestlingu - czy też sportowej rozrywki, w zależności od tego, jak kto lubi to nazywać.

WALCZĄC Z NIESPRAWIEDLIWOŚCIĄ

Każdy z nich trafił do WWE w całkowicie inny sposób. Reigns to kuzyn słynnego Dwayne’a „The Rocka” Johnsona i przedstawiciel znanej wrestlingowej rodziny Anoa’i, dla którego WWE było pierwszym i - jak dotychczas - ostatnim przystankiem w tym biznesie. Wcześniej był futbolistą amerykańskim i nawet przez chwilę zahaczył o NFL, jednak po tej nieudanej przygodzie zdecydował się przeskoczyć do rodzinnego biznesu.

Rollins, znany wcześniej jako Tyler Black, był mistrzem najbardziej znanej ówcześnie federacji niezależnej - Ring of Honor. Do WWE przychodził jako jeden z największych talentów spoza WWE, co zresztą szybko się spełniło, kiedy został jednym z pierwszych mistrzów rozwojowej federacji NXT.

Ambrose, znany na ringach niezależnych i w swojej karierze po WWE jako Jon Moxley, także miał już wyrobioną renomę na ringach niezależnych. Z tą różnicą, że nie jako ogromny talent biznesu, a ktoś, kogo często można zobaczyć w walkach ekstremalnych, chociażby ze znanej z tego federacji Combat Zone Wrestling. Po podpisaniu kontraktu z WWE przez jakiś czas pełnił rolę „heela” (czarnego charakteru), atakującego i wyzywającego na pojedynek dawne legendy federacji.

Ich wrestlingowe historie bardzo mocno się różniły, jednak jako grupa okazali się strzałem w dziesiątkę. Nie było to tak oczywiste w czasach, w których właściciel WWE, Vince McMahon, nie miał zbyt wielu dobrych pomysłów, a jeśli już miał, to najczęściej sam je koncertowo psuł. Historia The Shield od początku została poprowadzona bardzo dobrze. I oryginalnie, co u McMahona nie było wtedy takie oczywiste.

Wchodzili do ringu przez trybuny, ich segmenty za kulisami sprawiały wrażenie naturalnych, nagrywanych z ich własnej ręki, w odosobnieniu i przy nieobecności oficjalnych kamer telewizyjnych. Atakowali znikąd „broniąc sprawiedliwości” - czegoś takiego w WWE nigdy wcześniej nie było. Fakt, że sami wypadali w tych rolach bardzo dobrze, także nie przeszkadzał.

Przez trochę ponad półtora roku The Shield było największą siłą w WWE, niezależnie od roli. A było ich kilka - od pomocników CM Punka, przez egzekutorów poleceń władzy, do przejścia na dobrą stronę i rywalizacji zarówno z Punkiem, jak i władzą. Toczyli pamiętne rywalizacje z The Wyatt Family czy Evolution, jednocześnie zdobywając kilkukrotnie pasy mistrzowskie tag teamów (Rollins i Reigns) i indywidualnie (Ambrose). Okres formacji był jednym z lepszych, jakie WWE miało od dłuższego czasu. Oczywiście nie była to wyłącznie ich zasługa, jednak byli znaczną częścią tych naprawdę udanych kilkunastu miesięcy. A potem, jak to bywa z tego typu „stajniami” w wrestlingu, musiało się to wszystko rozpaść.

MISTRZOWIE

WWE i to rozegrało bardzo dobrze, przez dłuższy czas sugerując napięcia między Ambrose’em i Reignsem tylko po to, żeby to Rollins przeszedł na ciemną stronę mocy.

Efekt zaskoczenia trwał długo, a każdy z członków na rozpadzie grupy bardzo mocno zyskał. WWE także nie zamierzało przepuścić jednego z najlepszych pomysłów drugiej dekady XXI wieku. Nawet jeśli mało kto się spodziewał, że popularność The Shield dojdzie aż do tego stopnia, to od początku planowano, że każdy z wrestlerów ma szansę dojść do na szczyt całej federacji. Mówiąc w skrócie, WWE do stworzenia tej grupy wybrało wrestlerów, co do których federacja miała największe nadzieje na przyszłość - również tą bardzo odległą. W czasach kiedy największe gwiazdy federacji (np. John Cena) powoli usuwały się w cień, potrzebowano nowych nazwisk - a wybuch popularności The Shield zapewniał od razu trzy.

Rozpad grupy dał każdemu z wrestlerów szansę na pójście w swoją stronę z nabytą dzięki stajni popularnością. Rollins stał się największym „heelem” federacji - w końcu według historii własnoręcznie zniszczył coś uwielbianego przez fanów. Dzięki temu to on także jako pierwszy, rok po rozpadzie, został mistrzem WWE.

Reigns i Ambrose nie musieli jednak długo czekać - cała trójka otrzymała najważniejszą nagrodę w federacji zaledwie w 2,5 roku po rozpadzie The Shield. Pomijając już oczywiście fakt, że wielokrotnie ze sobą o ten pas rywalizowali, a raz nawet udało się spełnić marzenie fanów i zrobić walkę wszystkich trzech zainteresowanych. To był zresztą moment (koniec roku 2016), w którym oficjalnie można było powiedzieć, że cała trójka dotarła na sam szczyt WWE w ciągu zaledwie czterech lat od debiutu.

ROZPAD POZA SCENARIUSZEM

Plan był prosty - każdy z nich miał być twarzą federacji na lata, jednak tutaj warto zauważyć, że po kilku latach grania popularnością The Shield, konwencja się nieco wyczerpała. To oczywiste, w końcu tak dzieje się niemal zawsze. Potrzeba było nowych pomysłów, a z tymi - jak już wiemy - Vince McMahon miał dużo problemów w trakcie końcówki swojego czasu jako głównodowodzący w WWE.

McMahon był wtedy ogromnym fanem Reignsa i to w nim upatrywał następcy Johna Ceny. Problem w tym, że było to dużo za wcześnie - wrestler może i miał prezencję wielkiego mistrza, ale nadal uczył się chociażby pracy w ringu czy z mikrofonem. Jednorazowy mistrz? Pewnie tak. Dominator, rozpisywany w scenariuszu jako niemal niepokonany, będący ciągle w obrębie najważniejszych wydarzeń w WWE? Niekoniecznie, a przynajmniej fani tak tego nie odebrali i w pewnym momencie buczano na niego w każdym możliwym momencie - mimo tego że według scenariusza był tym „dobrym”, czyli „face’em”. Sam zainteresowany wielokrotnie proponował McMahonowi zmianę postaci na czarny charakter, sugerując, że w tym czuje się lepiej, ale bez odzewu, co tylko pogarszało sprawę.

Z Rollinsem i pomysłami na niego także bywało różnie, choć jego talent i większe doświadczenie sprawiało, że odnajdywał się niemal we wszystkim. Stał się też swego rodzaju „człowiekiem WWE” - mimo że fani wielokrotnie zastanawiali się, co by było gdyby tak utalentowany wrestler spróbował swoich sił gdzie indziej, np. w słynącej z bardzo dobrego wrestlingu Japonii czy później nowego gracza na rynku, AEW, sam zainteresowany wielokrotnie podkreślał swoją lojalność wobec miejsca, które wprowadziło go do mainstreamowego wrestlingu.

Co innego Ambrose, który zawsze zdawał się być najbardziej bezpośredni z całej trójki, szczególnie, gdy mu się coś nie podobało. Na początku 2019 roku pojawiła się informacja, że zdecydował się nie przedłużać swojego kontraktu z WWE. Federacja podeszła do tego wyjątkowo pozytywnie jak na McMahona, który potrafił wcześniej w takich sytuacjach zachowywać się co najmniej niezbyt przyjemnie. Powstała specjalna gala - „Ostatni Rozdział The Shield” - na której i grupa, i sam Ambrose stoczyli ostatni wspólny pojedynek w WWE. W kwietniu 2019 roku nastąpił prawdziwy, a nie tylko scenariuszowy, rozpad The Shield.

SZCZYT

Od tego momentu minęło trzy i pół roku i o ile fani grupy mogli mieć wątpliwości co do pozytywnej przyszłości każdego z wrestlerów w latach 2018-19 (w tym czasie Reigns walczył chociażby z nawrotem białaczki, by wrócić chwilę przed pożegnalną walką Ambrose’a), to teraz nie mają absolutnie żadnych. Dlaczego? Rollins, Reigns i… Jon Moxley są ponownie na szczycie światowego wrestlingu. W całkowicie inny sposób, niż miało to miejsce za pierwszym razem.

Cechy charakterystyczne Romana Reignsa już mogliście z tego tekstu wyciągnąć - wrestlingowa rodzina, bardzo dobra prezencja, lepiej czuje się jako „heel” i potrzebował kilka lat temu czasu na rozwój. Tak się składa, że po powrocie z przymusowej, zdrowotnej przerwy, w końcu dano mu szansę robienia tego, co potrafi. Reigns stał się czarnym charakterem, przy którym zaczął się także pojawiać Paul Heyman - jedna z najlepszych w historii wrestlingu postaci z mikrofonem w ręku. Skorzystano także z jego rodziny - wraz z grupą kuzynów i Heymanem stworzył kolejną grupę - The Bloodline - która ze wsparciem charyzmatycznego Samiego Zayna jest być może w tej chwili najpopularniejszą historią w całym wrestlingu. Reigns ma aktualnie w posiadaniu dwa najważniejsze pasy mistrzowskie WWE - nikt już nie twierdzi, że nie jest na to gotowy i nikt nie buczy, mimo że gra postać negatywną. Okazało się, że jest być może jednym z najbardziej charyzmatycznych wrestlerów w całym WWE - trzeba było tylko pozwolić mu robić, co potrafi.

Rollins, nawet przez fanów nie do końca przepadających za WWE, jest już od dłuższego czasu uznawany za jednego z najlepszych wrestlerów na świecie bez podziału na federacje. Jest uwielbiany przez fanów niezależnie od tego, jaką aktualnie gra rolę - a grał ich już całą masę. Mówiąc w skrócie - ciągle ewoluuje, czyli robi coś, co mało kto w tym biznesie potrafi. I właśnie został mistrzem Stanów Zjednoczonych, choć wielu fanów liczy też, że to on będzie tym, który zdetronizuje Reignsa.

Tymczasem Moxley, który wrócił do tego nazwiska po odejściu z największej światowej federacji, stał się absolutnym liderem nowego konkurenta WWE, czyli AEW. W międzyczasie zdołał jeszcze zdobywać pasy chociażby we wspomnianej Japonii, jednak to w nowej, niezwykle popularnej wśród fanów federacji Tony’ego Khana stał się absolutnym liderem. I to mimo tego że nie do końca chyba sam to planował. W AEW mamy bowiem zbiór gwiazd ze świata poza WWE - wielu czołowych wrestlerów globu, którzy nie chcieli - znając pomysły McMahona - przejść do WWE albo po prostu chcieli pozostać poza federacją przypominającą już po tylu latach ogromną korporację. Co więcej, do AEW dołączyli również byli wrestlerzy WWE, a powrót CM Punka był jednym z najbardziej oczekiwanych w historii wrestlingu.

Mało kto przewidywał, że na wrestlera numer jeden - i na ekranie, i w szatni - wyrośnie właśnie Moxley, jednak tak właśnie się stało. Aktualnie jesteśmy w środku afery pomiędzy The Elite (Kenny Omega i The Young Bucks - współzałożyciele AEW) a Punkiem. Miało dojść nawet do rękoczynów - The Elite zostało zawieszone, a Punk, według raportów, prawdopodobnie nigdy więcej się w AEW nie pojawi. W tej sytuacji po pomoc w „ciągnięciu” całej sprawy zwrócono się do byłych wrestlerów WWE, którzy z niejednego pieca chleb już jedli - Moxleya, Chrisa Jericho i Bryana Danielsona, którzy według informacji stali się naturalnymi przywódcami za kulisami wciąż bardzo młodej federacji. Moxley jest aktualnie jej głównym mistrzem - już po raz trzeci. Czempionem miał być Punk, ale po wyżej wymienionej sytuacji scenariusz musiał być bardzo szybko zmieniany. Moxley zrezygnował z przerwy, którą miał sobie zrobić, by pomóc federacji wrócić na właściwe tory. Został za to nagrodzony nie tylko pasem - właśnie podpisał lukratywne przedłużenie kontraktu, które powinno pozostawić go w AEW na minimum 5-6 kolejnych lat.

Czy kiedykolwiek jeszcze zobaczymy The Shield razem w ringu? Patrząc na karierę Moxleya zdaje się to mało prawdopodobne. WWE świętuje właśnie zbliżające się 10 lat od debiutu Rollinsa i Reignsa, czyli po prostu The Shield, ale z wiadomych względów Dean Ambrose raczej się nie pojawi, by świętować razem z nimi. Świat wrestlingu, szczególnie w ostatnich latach, pokazał, że „nigdy nie mów nigdy” to najlepsza odpowiedź na każde tego typu pytanie, jednak nawet jeśli wyczekiwany wspólny powrót nigdy się nie wydarzy, to fani nie powinni być zawiedzeni - The Shield dalej rządzi w świecie wrestlingu - robią to po prostu nieco inaczej, niż można się było spodziewać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.