Weterani na końcu tabeli. Wielkie marki Euroligi z olbrzymią zadyszką

Zobacz również:OSTATNI MECZ #4. Pakt
Panathinaikos - Euroliga
Fot. Tolga Adanali/Euroleague Basketball via Getty Images

Można powiedzieć, że te kluby grają w Eurolidze od zawsze. Zagorzali fani ich braku w elicie powinni szukać na przełomie wieków. Panathinaikos Ateny, Baskonia i Żalgiris Kowno to bez wątpienia legendarne organizacje dla europejskiego basketu. Ten sezon pokazuje jednak, że są zakurzonymi legendami, mającymi problem nie tylko z nawiązaniem do czołówki, ale nawet do średniaków rozgrywek.

Gdyby zsumować wszystkie zwycięstwa trzech zespołów w obecnym sezonie Euroligi, to nawet łączny wynik (20 wygranych) nie dałby pozycji lidera. Barcelona z 21 trumfami o jeden wyprzedzałaby grupę. Z kolei praktycznie tyle samo łącznie porażek co ekipy z Aten, Vitorii-Gasteiz i Kowna (58) ma pierwszych sześć zespołów w tabeli – Barca, Real, Olimpia, Olympiakos, Zenit i CSKA (59). Mowa tu o sytuacji, w której uwzględniamy wyniki rosyjskich zespołów.

W ostatnich dniach toczy się dyskusja na temat formatu klasyfikacji rozgrywek. Według obecnego formatu, mecze z rosyjskimi drużynami znikają ze statystyk. Klubom odejmuje się zwycięstwa i porażki, a ułożenie w tabeli nadal zależy od stosunku zwycięstw do porażek. Pojawiła się opcja, by wobec zaistniałej sytuacji wdrożyć nowy format. Zakłada on, że już odbyte mecze z zawieszonymi zespołami nadal będą wliczane do tabeli, a te, które dopiero miały się odbyć, zostaną anulowane bez przyznawania wygranych 20:0. Przy takim porządku o pozycji w rundzie zasadniczej nie decydowałby stosunek zwycięstwa/porażki, a procent wygranych.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Znajdą się zarówno beneficjenci, jak i poszkodowani takich zmian. Z trójki weteranów korzyść miałaby tylko Baskonia. Na północy Hiszpanii nie ma jednak żadnych powodów do myślenia o play-offach. Podobnie jak w Atenach i Kownie dominuje mierność.

BASKIJSKI MARAZM

Długoletni fani Euroligi znają Basków jeszcze pod nazwą Tau Ceramica czy Laboral Kutxa. W najlepszych czasach (pierwsza dekada XXI wieku) trzykrotnie triumfowali w lidze ACB, a także czterokrotnie z rzędu podnosili Puchar Króla. W najlepszych klubowych rozgrywkach Europy dwukrtonie obchodzili się smakiem triumfu w finale. W 2001 roku marzeń pozbawił ich Kinder Bolonia, cztery lata później Maccabi Tel Awiw.

Ostatni raz w Final Four Baskonię widziano w 2016 roku. Od tego momentu wszelkie poczynania kończyła na siódmym miejscu, dającym udział w play-off, albo jak ostatnio w fazie grupowej. W tym roku zapowiada się podobnie.

Przeglądając statystyki drużynowe wszystkich ekip, zawsze zwraca się uwagę na te podświetlone na zielono oraz czerwono. Pierwsze są powodem do dumy, drugie niekoniecznie. Baskonia to przedostatnia i ostatnia ofensywa ligi. Dodatkowo zawodnicy Nevena Spahiji rzucają najgorzej w lidze za dwa punkty oraz legitymują się najniższym wynikiem true shooting percentage.

Zespołowe statystyki stają się bardziej klarowne, gdy przyjrzymy się liczbom pojedynczych koszykarzy. W hiszpańskim zespole tylko trzech rzuca średnio więcej niż dziesięć punktów – Wade Baldwin, Simone Fontecchio i Rokas Giedraits. Pierwszy to obrońca, którego mogą znać fani NBA. Amerykanin to numer siedemnaście draftu 2016. Przez trzy sezony rozegrał tylko nieco ponad 60 spotkań dla Grizzlies i Trail Blaizers. Od 2019 roku gra w Europie – najpierw dla Olympiakosu, później dla Bayernu, a teraz dla Baskonii.

To on z wynikiem śr. 13.7 pkt/mecz jest najskuteczniejszym zawodnikiem zespołu w Eurolidze. Fontecchio prezentuje się niewiele gorzej (10.9 pkt/mecz), ale niski skrzydłowy nadrabia zbiórkami (4.3/mecz) i skutecznością za trzy (40 procent przy zaledwie 32 procentach u Baldwina). Włoch to prawdopodobnie najlepszy gracz swojej reprezentacji podczas ubiegłorocznych igrzysk olimpijskich. Po solidnym sezonie klubowym w Berlinie, teoretycznie miał trafić do lepszej ekipy. Na dziś minimalnie wyżej plasuje się jego dawny pracodawca.

Baskonia przegrała ostatni mecz z Crveną Zvezdą Belgrad 83:86 pomimo prowadzenia aż szesnastoma punktami w szczytowym momencie. – To jest niepoważne dla zespołu euroligowego – grzmiał Spahija, narzekając na masę niewytłumaczalnych błędów. Tych „niewytłumaczalnych błędów” w grze zespołu jest bardzo wiele. Nie tylko w skali jednego spotkania, ale i całego sezonu.

LITEWSKI NIEŁAD

Za naszą północno-wschodnią granicą z rozrzewnieniem wracają pamięcią przynajmniej do 2018 roku. Żalgiris po raz trzeci w historii stanął wówczas na podium Euroligi, wyjeżdzając z Final Four w Belgradzie z brązowymi medalami. To był czas Sarunasa Jasikeviciusa, człowieka, który wtedy pracował w Kownie drugi pełny sezon jako „head coach”. Dziś Litwin jest jednym z najlepszych szkoleniowców na kontynencie, o którym od czasu do czasu mówi się jako o kandydacie na europejskiego trenera w NBA.

Popularny „Saras” nie pracuje już w Kownie od dwóch lat. Teraz odpowiada za grę lidera Euroligi z Barcelony. Jego miejsce zajął Martin Schiller, Austriak sprowadzony z G-League. Żalgris w sezonie 2020/21 spisał się przeciętnie, notując bilans 17-17. Były trener Salt Lake City Stars, filii Utah Jazz, wprowadził ekipę w kolejny sezon, by tuż po starcie zostać zwolnionym. Dymisji Schillera towarzyszyły dziwne okoliczności. Żalgiris co prawda przegrał dwa pierwsze spotkania Euroligi, ale wygrał wszystkie cztery w lidze litewskiej. Zdaniem władz, klub nie grał „na takim poziomie, jaki wszyscy chcieliby oglądać”.

Zespół zaprojektowany przez Austriaka objął Jure Zdovc. W jego składzie znalazł się między innymi Emmanuel Mudiay. Historię transferu byłego gracza Nuggets opisywaliśmy na naszej stronie. Trudno wysnuć wniosek (nawiązując do cytowanego wcześniej oświadczenia), że Żalgiris prowadzony przez Słoweńca gra tak, że aż chce się go oglądać. Kowno to najgorszy zespół Euroligi z zaledwie sześcioma zwycięstwami. Podobnie jak Baskonia plasuje się na samym dole jeśli chodzi o ofensive i defensive rating. Za dwa punkty litewska ekipa rzuca jeszcze gorzej (50.6 procent skuteczności). Sytuacji nie poprawia fakt, że statystycznie Żalgiris otrzymuje najmniej fauli. Jedynym co ich ratuje są trójki – tutaj prezentują poziom środka tabeli.

Jeżeli zawodnicy Baskonii spisywali się indywidualnie słabo… to z Żalgirisem jest jeszcze gorzej. Tutaj nie ma ani jednego koszykarza, który gwarantowałby dziesięć punktów na mecz. Najlepsi – Tyler Cavanaugh i Lukas Lekavicius – notują odpowiednio po 9.4 i 9.1 pkt/mecz. Poza średnią sześciu zbiórek na mecz Josha Nebo, trudno powiedzieć, by którykolwiek z graczy prezentował się w jakimś aspekcie przynajmniej solidnie.

Nadzieją na milszy koniec sezonu są ostatnie tygodnie drużyny z Kowna. Żalgiris wygrał trzy z ostatnich pięciu spotkań – z Monaco, Realem i Panathinaikosem. Szczególnie starcie z Hiszpanami jest warte szerszego wspomnienia. Ekipa Zdova wygrała je 68:47. Jeszcze nigdy w historii występów w Eurolidze „Los Blancos” nie zdobyli w meczu tak mało punktów. Real wykorzystał zaledwie jedną z piętnastu „trójek”, przy okazji notując więcej strat niż asyst.

Pomimo wygranej, Żalgiris nie popada w hurraoptymizm. – Wygrana to wygrana. Jesteśmy realistami. Wiemy, na jakim miejscu jesteśmy, ostatnim w Eurolidze – mówił po meczu Edgaras Ulanovas, najlepszy koszykarz meczu. W Kownie wiedzą, że ten sezon można spisać na straty. Pozostaje podtrzymać dominację na krajowym podwórku i z nowym składem wejść w następne rozgrywki.

GRECKI CHAOS

Na koniec zostali najbardziej utytułowani. Panathinaikos aż sześciokrotnie triumfował w Eurolidze. Pięć tytułów to zasługa pracy legendarnego Żeljko Obradovicia, który w stolicy Aten pracował w latach 1999-2012. Jeśli w Kownie płaczą z tęsknoty za czasami Jasikeviciusa, to w Grecji tamtejsi kibice mogą ryczeć wniebogłosy. Od czasu odejścia Serba, aż do ubiegłego roku drużyna docierała do ćwierćfinału rozgrywek. W minionym sezonie zdołała wygrać tylko jedenaście spotkań, kończąc sezon tylko przed Crveną Zvezdą i Khimkami Moskwa.

Dimitrios Priftis do końca minionych rozgrywek wykonywał solidną robotę w Uniksie Kazań. To między innymi jego zasługa w tym, że Rosjanie mogli pojawić się w tegorocznej Eurolidze. Grek poprowadził drużynę do finału Eurocupu. Gdy pojawiła się oferta z ojczyzny, nie wahał się i dołączył do „Panaty”, zabierając ze sobą Okario White’a. Amerykanin nie jest jednak czołową postacią obecnego zespołu.

Drużyna, która w tym sezonie siedmiokrotnie cieszyła się z euroligowego zwycięstwa, prezentuje najlepszą ofensywę spośród omawianych w tekście ekip. Zdobywanie punktów opiera się przynajmniej na czterech graczach, mogących pochwalić się dwucyfrową średnią. Próbując wskazać lidera, trzeba raczej wybrać kogoś z dwójki Nemanja Nedović-Darryl Macon. Pierwszy to były gracz Warriors, który w Atenach spędza drugi sezon. Z kolei Amerykanin w ojczyźnie zagrał tylko osiem razy dla Mavericks, a koszulkę Panathinaikosu przywdziewa dopiero od początku tego sezonu. Obaj panowie notują po trzynaście punktów na mecz.

Ciekawą sprawą jest przypadek Georgiosa Papagiannisa. Grek z wynikiem 7.6 zbiórek na mecz jest liderem Euroligi w tej dziedzinie. Pozycja mocno kontrastuje z wynikiem całego zespołu, bo Panathinaikos według statystyk jest najgorzej zbierającą ekipą rozgrywek. Sześciokrotni zwycięzcy najbardziej prestiżowych rozgrywek to także niezwykle gościnna drużyna. Niestety dla nich w sensie negatywnym. Są tylko dwie ekipy, które pozwalają przeciwnikom na rzucanie większej liczby rzutów za dwa i trzy punkty. Na pocieszenie można dodać, że Ateny dobrze stoją blokiem. Wynik śr. 2.8 na mecz daje trzecie miejsce w klasyfikacji zespołowej.

„Koniczynki”, podobnie jak Żalgiris, pomimo ogólnego marazmu, w ostatnich spotkaniach pokazały ambicję. Wygrały dwa z pięciu ostatnich spotkań (z ASVEL-em i Crveną Zvezdą). Zespół Priftisa należy również pochwalić za niedawne starcie z trzecią w tabeli ekipą z Mediolanu. Wysoko notowany rywal do samego końca musiał zażarcie walczyć o triumf. Zrobił to wygrywając zaledwie jednym punktem.

GRANIE NA SENTYMENTACH

– Dziwnie widzieć Pana, Żalgiris i Tau na dole tabeli Euroligi – pisał pod koniec ubiegłego roku na Twitterze Tyrese Rice, mistrz Euroligi i MVP Final Four z 2014 roku. Wpis Amerykanina, przed laty reprezentanta Czarnogóry, doskonale oddaje emocje wielu fanów europejskiej koszykówki. Przez dekady przyzwyczailiśmy się do widoku tych zespołów w górnej części stawki. Prawa sportu i biznesu nie składają się z sentymentów. Prym w rozgrywkach nadają dzisiaj Barca i Real wsparte drużynami z Mediolanu i Pireusu.

Częstą praktyką kibiców jest gloryfikowanie przeszłości i wracanie do niej przy okazji teraźniejszych porażek. „Kiedyś to było” nie jest tylko sformułowaniem znanym Polakom. W Atenach wiele oddano by za powrót Obradovicia, a w Kownie za ponowne podpisanie Jasikeviciusa. Na dziś zarówno im, jak i sympatykom Baskonii musi wystarczyć fakt, że ich pozycja w Eurolidze nie jest zagrożona. To żelazne marki rozgrywek, których obecność nierozerwalnie łączy się z historią europejskiego basketu.

Kataklizmem mogącym zmienić porządek są tylko finanse. Jeśli cała trójka na dłuższą metę nie wyjdzie na prostą, wtedy coraz rzadziej będzie wspominać się wielkie czasy, a zespoły staną się obitymi mistrzami, liczącymi na to, że złoty strzał i fart pomoże im znów kąpać się w blasku sukcesu.

Aktualizacja: Euroliga postanowiła pozostać przy dotychczasowej formie klasyfikacji zespołów.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.
Komentarze 0