Do Euro niespełna pół roku. Jaka jest realna siła naszej kadry?

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
191116PYK0042.jpg
fot. Piotr Kucza / 400mm.pl

Do pierwszego meczu reprezentacji Polski na Euro 2020 zostało mniej niż pół roku. 15 czerwca o godzinie 18:00 (17:00 czasu lokalnego) piłkarze Jerzego Brzęczka wyjdą na murawę Aviva Stadium w Dublinie, gdzie zmierzą się z… no właśnie wciąż nie wiadomo z kim. Powyższe zdanie dobrze oddaje stan kadry sześć miesięcy przed wielkim turniejem - pisze w felietonie Piotr Żelazny.

Rywala poznamy pod koniec marca – zostanie wyłoniony spośród czterech drużyn: Irlandii, Słowacji, Irlandii Północnej oraz Bośni i Hercegowiny. Nieco ponad dwa miesiące to wystarczająco dużo czasu dla sztabu, by się odpowiednio przygotować. A pierwsze spotkanie jest oczywiście kluczowe – gdy w debiucie przegrywaliśmy nigdy nie wyszliśmy z grupy na żadnej wielkiej imprezie. Czy do tego czasu poznamy też odpowiedzi na inne niewiadome w równaniu Brzęczka? Bo tych pół roku przed mistrzostwami jest niepokojąco dużo. Eliminacje nie dały odpowiedzi, albo dały ich mało. Grupa eliminacyjna była bardzo łatwa, co w dużej mierze jest jeszcze zasługą Adama Nawałki, dobrych wyników jego kadry i niechęci poprzedniego selekcjonera do rozgrywania sparingów. Dzięki temu Polska była losowana z pierwszego koszyka i uniknęła mocarstw. Los był łaskawy bo z drugiego koszyka dostaliśmy Austrię, a nie chociażby Niemców, z trzeciego zaś Izrael, a nie przyszłych finalistów Turcję lub Finlandię.

Oczywiście nie chodzi o umniejszanie zasług Brzęczka, sztabu i piłkarzy. Trzeba docenić, że drużyna wygrała aż osiem (na 10) meczów, że poniosła tylko jedną porażkę (0:2 w Lublanie ze Słowenią), straciła tylko pięć goli i że w siedmiu spotkaniach zachowała czyste konto. Równocześnie nie ma jednak też co zakłamywać rzeczywistości. Jedyną drużyną na niezłym europejskim poziomie w naszej grupie była Austria – ale też należy mieć świadomość, że w piłkarzach Franco Fody nikt medalistów turnieju nie upatruje. W pierwszym meczu eliminacji wygraliśmy z Austrią na wyjeździe 1:0. Obie drużyny były jeszcze na etapie budowy – my kończyliśmy zmagania grupowe z czterema zmianami w składzie i w innym ustawieniu w porównaniu do Wiednia, Austriacy z trzema. Rewanż w Warszawie przyszedł, gdy oba zespoły już nieco bardziej okrzepły. Kibice mają w pamięci długie momenty gdy goście zamykali zespół Brzęczka na własnej połowie i spychali do obrony. Ostatnim zespołem, który potrafił kadrę tak rzucić na liny na Stadionie Narodowym były Niemcy w 2014 roku. Z tą różnicą, że wówczas reprezentacja wygrała 2:0, a we wrześniu skończyło się szczęśliwym, bezbramkowym remisiem, po którym w brodę pluć musiał sobie napastnik Marko Arnautović.

Reprezentacja z najsilniejszymi rywalami grała na początku kadencji Brzęczka – w Lidze Narodów, a za rywali miała Włochy i Portugalię. Na tamtym etapie trener jednak dopiero poznawał nie tylko piłkarzy, ale też specyfikę pracy selekcjonera. To w tamtym czasie jeszcze uznawał, że piłkarzami formatu reprezentacyjnego mogą być Hubert Matynia z Pogoni Szczecin, czy Adam Dźwigała z Wisły Płock. Dziś nie wiemy ile tak naprawdę warte były tamte wyniki. My budowaliśmy, Włosi także, ale w eliminacjach zawodnicy Roberto Manciniego robili znacznie lepsze wrażenie. Portugalia z kolei w meczach z nami była bez odpoczywającego Cristiano Ronaldo. Kadra Nawałki miała swój mecz – mit założycielski. Był nim oczywiście zwycięstwo z Niemcami i to spotkanie stało się punktem odniesienia. Ta drużyna wciąż na swój mecz-emblemat czeka – wśród najlepszych jej spotkań jest debiut selekcjonera z Włochami w Bolonii (1:1), oraz wygrana z Izraelem 4:0 na Stadionie Narodowym, przy czym trzeba pamiętać, że Izrael to 93. zespół rankingu FIFA, a w Warszawie postanowił zagrać z nami otwarty futbol. Kadra w eliminacjach wygrywała, ale styl pozostawał mnóstwo do życzenia, a niemal w każdym spotkaniu były długie chwile gdy to rywale przejmowali inicjatywę. Nawet po wygranej 3:0 z najsłabszą w grupie Łotwą piłkarze w strefie wywiadów łajali się nawzajem i mieli do siebie pretensje.

Kibic reprezentacji Polski po dwóch latach od mundialu wciąż nie wie czego się spodziewać, nie wie czy zespół Brzęczka jest uodporniony na wszystko to, co zawiodło Nawałkę w Rosji i nie zna realnej siły tej drużyny. Czy mecze towarzyskie dadzą odpowiedzi? Cóż, ostatnio sparingi nie były miarą niczego. Nawet gdy przed mundialem 2018 ewidentnie coś się sypało, a koncepcja Nawałki z trzema stoperami zaczynała się rozjeżdżać, i tak większość kibiców, oraz ekspertów, uważało, że nasi jadą do Rosji po medal, ćwierćfinał w najgorszym wypadku, ale na pewno nie po gong od Senegalu i poprawkę od Kolumbii. Ostatni sparing przed wylotem na mundial - gładka wygrana 4:0 z Litwą – uspokoił sztab i piłkarzy i wepchnął ich z powroptem do strefy komfortu.

Znaków zapytania wokół drużyny Brzęczka jest wciąż mnóstwo. Największy w środku pola – wciąż nie wiemy, kto wyjdzie obok Grzegorza Krychowiaka 15 czerwca w Dublinie. Szczególnie w obliczu kontuzji Krystiana Bielika, który wydawał się jednym z odkryć eliminacji, bo jedno trzeba bezsprzecznie Brzęczkowi oddać: umiał postawić na młodzież, nie bał się tego i piłkarzy z młodzieżówki dobrze wkomponował. Uraz Bielika prawdopobnie wyeliminuje go jednak z udziału w mistrzostwach. Jedną z opcji jest Jacek Góralski, który jednak pewnego poziomu nie przeskoczy i kreatorem trudno go nazwać. Drugą jest szukanie zawodnika bardziej ofensywnego, a cofnięcie Krychowiaka na pozycję klasycznego defensywnego pomocnika. Innymi słowy powrót do koncepcji z Mateuszem Klichem w środku. Dziś wydaje się jednak, że cofanie rozgrywającego sezon życia na nowej pozycji Krychowiaka byłaby nieporozumieniem i odbyłoby się ze szkodą – dla zespołu i zawodnika. Może to znak, by w końcu postawić w środku pola na Piotra Zielińskiego, który twierdzi, że właśnie jako środkowy pomocnik (numer „osiem”) czuje się najlepiej i to jest jego ulubiona pozycja. Nawałka obejmując kadrę koncentrował się przede wszystkim na Robercie Lewandowskim i całą uwagę swoją, a także sztabu, koncentrował na tym, by zacząć mu dostarczać w reprezentacji takie piłki, jakie zapewniali koledzy w klubie. Efekty znamy – 37 goli w 40 występach pod wodzą Nawałki. Gdy reprezentację przejmował Brzęczek obiecywał, że kibice ujrzą w końcu takiego Zielińskiego na jakiego czekają. Przekonywał, że ma pomysł na pomocnika Napoli. Skończyło się na rozczarowaniach i niezbyt eleganckim stwierdzeniu: „Jeżeli wstanie pewnego dnia i coś mu przeskoczy w głowie, to będziemy mieli zawodnika, którego będą nam zazdrościć wszyscy na świecie”.

Pół roku przed Euro wiadomo jedno – to jest zespół Lewandowskiego. I to na nim spoczywać będą nadzieje polskich kibiców. Tyle, że to wiedzieliśmy wszyscy zanim nawet ogłoszono, że to Brzęczek przejmie kadrę i to jemu zostanie powierzona misja Euro 2020.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz