Dwa superteamy z dykty. Los Angeles Lakers 2022 z retrospekcją do 2013 roku

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Los Angeles Lakers
Fot. Wally Skalij/Los Angeles Times via Getty Images

Zapowiadał się kolejny superteam, który podbije NBA. Po mistrzostwie z 2020 roku, porażka w pierwszej rundzie play-offów w ubiegłym sezonie była ciosem w policzek dla Los Angeles Lakers. Stworzono więc gwiazdozbiór, który pod przywództwem LeBrona Jamesa miał odzyskać trofeum Larry'ego O'Briena. Wyszła jednak klapa porównywalna z tą sprzed blisko dekady. Wtedy również oczekiwania wobec „Jeziorówców” były wysokie i również skończyło się to olbrzymim rozczarowaniem.

Lakers z bilansem 33-49 nie mieli co myśleć o udziale w playoffach. Do szóstej lokaty, dającej automatyczny awans zabrakło im aż 15 zwycięstw. W ostatnich tygodniach zaprzepaścili także szansę na udział w play-inach, czyli niejako barażach o udział w kolejnej fazie rozgrywek dla drużyn z miejsc 7-10 w konferencji. San Antonio Spurs z jednym triumfem więcej skończyli tuż nad nimi i zagrają dalej.

Sezon dla „Jeziorówców” od początku był rozczarowujący. Teraz, po definitywnej utracie marzeń o play-offach, można powiedzieć, że stał się żenujący. Według doniesień mediów z funkcją szkoleniowca pożegna się Frank Vogel. Najbardziej utytułowany klub koszykarski Ameryki był wymieniany w gronie faworytów do wygrania Konferencji Zachodniej, a został z niczym. Frustracja spowodowała powrót wspomnieniami do sezonu 2012/13, gdzie również ambitne plany zderzyły się z prozą życia i kontuzjami.

SUPER…NIEWYPAŁ

Lakersi 2021/22 są dwa lata po ostatnim mistrzostwie. Ci sprzed dziewięciu sezonów z tytułu cieszyli się w 2010 roku. Później dwukrotnie docierali do półfinałów konferencji, ulegając kolejno Dallas Mavericks i Oklahoma City Thunder. Do rozgrywek 2012/13 podchodzili jako jedni z dwóch największych faworytów do zdobycia tytułu. Spekulowano o finale Miami-LA. Po części scenariusz sprawdził się, bo Heat rzeczywiście się w nich pojawili i – co więcej – wygrali je po raz drugi z rzędu.

Pogromcy z ostatniego sezonu, Thunder, budowali wówczas młody zespół oparty na wschodzących gwiazdach Russela Westbrooka, Kevina Duranta i Jamesa Hardena (ten ostatni zaraz odszedł do Houston). Klub z Los Angeles funkcjonował odwrotnie. Rdzeń stanowili doświadczeni zawodnicy na czele z Kobem Bryantem. Logicznym posunięciem byłoby odmłodzenie drużyny, bo najmłodsi stanowili tło dla podstawowej piątki. Co ciekawe, jednym z nich był Christian Eyenga, który zaledwie rok później związał się z Zastalem Zielona Góra.

Mitch Kupchak miał inny plan. Wraz z Mikiem Brownem postanowili pójść na całość i do trzech ważnych postaci – Bryanta, Paua Gasola i Metta World Peace’a – dołożyć czołowego rozgrywającego i centra. Na „jedynkę” wybrano Steve'a Nasha, wówczas 38-letniego zawodnika Pheonix Suns. Nikt nie wątpił w jego umiejętności, bo kilka lat wcześniej dwukrotnie z rzędu zostawał MVP ligi. Nie kreował już tak wielkich liczb jak w latach 2005-2006, lecz wciąż grał jak równy z równym z najlepszymi zawodnikami NBA.

Środkowego sprowadzono z Orlando. Dwight Howard uchodził za najlepszego koszykarza na tej pozycji. W ostatnim sezonie w Magic notował statystyki na poziomie 20 punktów i 14.5 zbiórek na mecz. Dobrą passę przerwała poważna kontuzja pleców, która spowodowała wyłączenie z gry na kilka miesięcy. Choć w Lakersach zagrał 76 spotkań z przyzwoitymi statystykami, to jednak numer jeden draftu 2004 na dobre nie wykurował się po zabiegu. Do gry w nowym klubie musiały wystarczyć zaledwie cztery tygodnie obozu przygotowawczego.

Szybko okazało się, że coś jest nie tak z zespołem. Mike Brown chciał stosować zaplanowaną taktykę, lecz nie mógł sprawdzić jej w pełni, bo zawsze ktoś z podstawowego składu był niedysponowany. Bilans 0-8 w presezonie i 1-4 na początku rozgrywek sprawił, że pożegnano się ze szkoleniowcem. Sprowadzenie Mike’a D’Antoniego miało dać świeżość, szczególnie jeśli chodzi o rozegranie w ofensywie.

Problemem stała się adaptacja zawodników do filozofii trenera. Nash będący zawodnikiem bliższym typowi klasycznego rozgrywającego miał częściej wchodzić pod kosz i bawić się w indywidualne akcje punktowe. Z Gasola szkoleniowiec chciał zrobić silnego skrzydłowego z drygiem do rzutów z dystansu. Hiszpan był ekspertem od wolnej gry post-up. D’Antoni tego nie lubił, przez co potrafił publicznie krytykować jego etykę pracy. Adaptacji pod wizję szkoleniowca potrzebował także Bryant, który wcześniej nie grał tak wiele w izolacji. Najmniej zmian potrzebował Howard, lecz on z kolei nie potrafił zgrać się dobrze z Nashem, jeśli chodzi o sprawy boiskowe i z Kobem, jeśli chodzi o mentalność.

Bilans 15 zwycięstw i 21 porażek po 36 meczach był najgorszym, jaki fani Lakers widzieli od blisko dwudziestu lat. Przez cały sezon drużyny nie opuszczały problemy zdrowotne. Co rusz ktoś wypadał z gry. Nash już w drugim spotkaniu doznał urazu nogi, przez co stracił 24 spotkania. Pod koniec sezonu zasadniczego doznał kolejnego, tym razem w ścięgnie udowym. Kosztowało to Lakers końcówkę sezonu i początek play-offów bez Kanadyjczyka.

Do przerwy na Mecz Gwiazd „Jeziorowcy” legitymowali się 25 wygranymi, tracąc trzy do zajmujących ósme miejsce Rockets. W tym samym czasie zmarł właściciel klubu Jerry Buss. Choć od jakiegoś czasu organizację nadzorowała córka Jeanie, to jednak odejście seniora było ciosem dla całych Lakers, a także powodem do nowego zorganizowania pracy klubu na dalszą przyszłość.

D’Antoni zakładał, że do awansu do play-offów będzie potrzeba 45 zwycięstw. Dobrze trafił, bo tyle łącznie zdobył jego zespół. Awans do czołowej ósemki był jednak mordęgą okupioną kolejnymi urazami, World Peace’a i Bryanta. Ten drugi zerwał ścięgno Achillesa, co oznaczało kilka miesięcy z dala od sali gimnastycznej. Cel o play-offach się ziścił, lecz bez Bryanta Los Angeles było skazane na porażkę. Tym bardziej że w pierwszej rundzie czekali na nich Spurs, drugi zespół Zachodu. Zawodnicy Gregga Popovicha z łatwością uporali się z przeciwnikami, wygrywając serię do zera.

URAZ GWIAZDY

Nie było chyba osoby w społeczności Lakers, którą nie cieszyłby koniec zmagań. Fani liczyli na to, że koszmar już się skończył. W skali długoterminowej można powiedzieć, że się jednak dopiero rozpoczął. Bryant przez kontuzję stracił prawie cały kolejny sezon. Historia z powrotem po kontuzji do dziś jest dobrze znana wśród fanów NBA. Na początku 2022 roku, Andrew D. Bernstein opowiadał o niej kontekście charakterystyki zawodnika. Fotograf przez lata nawiązał z „Mambą” bliską przyjaźń, czego efektem była wspólna książka.

– Każdy mógł dostrzec jego nieustępliwość, atletyzm, prawdziwy głód rozwoju. Przypomnij sobie kontuzję Achillesa. Miał niesamowitą żądzę powrotu do formy. Nie chciał, by uraz decydował w jego imieniu kiedy odejść na emeryturę. To naprawdę działało na wyobraźnie – powiedział nam Bernstein.

Przerwie Kobego towarzyszyło odejście Howarda. Sezonu gry w „Mieście Aniołów” z Bryantem pewnie nie wspomina zbyt miło. Udał się do Houston, gdzie miał stworzyć czołowy zespół z Hardenem. Nic z tego nie wyszło, więc później często zmieniał kluby, aż w końcu znów zawitał do LA. Zgodził się na niegwarantowany kontrakt, który oferowano także Marcinowi Gortatowi.

DEJA VU?

Przed obecnym sezonem w Los Angeles znów zaczęto głośno myśleć o mistrzostwie. James i Anthony Davis poznali się jak łyse konie. Dodatkowo pieczę nad nimi sprawował Frank Vogel, architekt sukcesu z 2020 roku. Potrzeba było jednak wsparcia. Gwiazdorskimi wzmocnieniami mieli być Carmelo Anthony i Russell Westbrook. Pierwszy to obok Jamesa „ostatni Mohikanin” jeśli chodzi o draft 2003 na parkietach NBA. Po latach świetnej gry w Nuggets i Knicks stał się już tylko weteranem, przeważnie wspierającym zespół z ławki. Niemniej wciąż gwarantuje dwucyfrową liczbę punktów.

W przypadku Westbrooka nikt nie podważa jego umiejętności indywidualnych. To człowiek, który już przeszedł do historii poprzez rekordowe mecze z triple-double. Do Lakers trafił po solidnych występach w Wizards i Rockets. Problem z rozgrywającym stanowi zespołowość. Choć MVP NBA z 2017 rzuca, podaje i zbiera dużo, o tyle często złośliwie nazywa się go „stat padderem”, czyli gościem, który na siłę próbuje walczyć o jak najlepsze indywidualne liczby, nie zważając na dobro zespołu.

O zespole z Jamesem, Westbrookiem i Davisem mówiło się jako o nowym superteamie. Krytycy zwracali uwagę na wiek składu, gdyż LBJ liczył już sobie 37 lat, a „Russ” 33. Do tego można dodać wiekowych weteranów – Anthony’ego, Trevora Arizę, Wayne’a Ellingtona, Rajona Rondo czy powracającego po raz drugi Howarda. Wszyscy z wymienionych w ubiegłym roku byli już grubo po 30. roku życia. Jedynie Davis z grona gwiazd nie ma jeszcze przy wieku trójki z przodu.

Dodatkowe obawy wiązano z charakterami zawodników i defensywą. W jednym zespole znalazło się wiele postaci, które uważały lub wciąż uważają siebie z na najlepszych zawodników ligi. W niektórych przypadkach to prawda, bo nikt nie protestuje faktu, że Davis, James i Westbrook w formie należą do czołówki NBA. Problem w tym, że Anthony’ego nikt o zdrowych zmysłach nie wsadzi do tego grona. A „Melo” podobnie jak oni też ma duże mniemanie o sobie.

W składzie brakowało postaci, która znana byłaby ze świetnej defensywy. Potencjału ofensywnego nikt nie kwestionował. Czas pokazał, że obawy były nie do końca trafne… na niekorzyść LA. Lakers to dziś 23. atak i 21. obrona ligi. Biorąc pod uwagę fakt, że w NBA występuje 28 zespołów, ich wyniki prezentują się mizernie.

LeBron James - Los Angeles Lakers
Fot. Robert Gauthier/Los Angeles Times via Getty Images

Już presezon pokazał, że fani „Jeziorowców” mogą czuć deja vu. Sześć spotkań i sześć porażek mogło przynieść wspomnienia z czasów pracy Browna. W przeciwieństwie do 2012 roku, dziewięć lat później nie odnotowano tak wielkiego falstartu w sezonie zasadniczym. Koszykarze Vogla zakończyli październik z czterema zwycięstwami i trzema porażkami. Dalej już było albo średnio, albo słabo. Z czasem zaczęły pojawiać się kontuzje. W grudniu urazu doznał Davis. Gdy wykurował się po ponad miesiącu, pograł niecałe trzy tygodnie, po czym przytrafiła mu się kolejna kontuzja, eliminująca z występów na osiemnaście spotkań.

– Moim zadaniem jest występować na parkiecie. Kiedy jestem zdrowy, jestem sukinsynem Ale muszę być zdrowy. Niestety w tym roku nie miałem wpływu na dwie kontuzje, ale wrócę w przyszłym roku i zobaczę, co się stanie – opowiadał kilka dni temu numer jeden draftu 2012.

Na nic zdała się solidność Jamesa, który mimo nieuchronnie zbliżającej się emerytury nadal rzuca po trzydzieści punktów na mecz. Oberwał za to Westbrook, który nie może notować takich liczb jak dawniej. Co więcej, rozgrywający stanął pod większym odstrzałem za swój styl gry. Krytykowano jego skłonność do strat i ślepą pogoń za cyferkami. Skala hejtu przybrała takie rozmiary, że kibice Lakers „buczeli” na zawodnika. W Internecie osobowości medialne pokroju Skipa Baylessa przestały nazywać go po nazwisku, posługując się złośliwym pseudonimem „Westbrick” („brick”, czyli z języka angielskiego cegła oznacza tragiczny rzut, który mocno odbija się od tablicy).

– Nie mogę już pozwolić ludziom nazywać się na przykład Westbrickiem, to jest obraźliwe. To zawstydzanie nazwiska. To moje dziedzictwo dla dzieci. To nazwisko znaczy więcej, nie tylko dla mnie, ale dla żony, mamy, taty. To oni utorowali mi drogę – opowiadał w marcu na konferencji prasowej Westbrook nawiązując przy okazji do serii tweetów żony broniącej honoru męża.

BILANS

Po 51 meczach zarówno zespoły z 2013 i 2022 roku legitymowały się identycznym bilansem 24 zwycięstw i 27 porażek. Koniec końców pierwsi skończyli z 45 wiktoriami, drudzy z 33. Teoretycznie gorzej prezentuje się wobec tego skład z Jamesem. Zdaniem wielu osób „LBJ” nie miał potencjalnie tak wielkich gwiazd jak Kobe i to jego ekipa nadal powinna być określana jako ten „gorszy superteam”. W tekście wielokrotnie można było dostrzec podobieństwa pomiędzy sezonami. Poniżej przedstawiono je w formie podsumowania.

· Obu zespołom towarzyszyła ogromna „pompa” ze strony kibiców i mediów (oczekiwanie mistrzostwa)

· Oba zespoły posiadały/posiadają wiekową kadrę (średnia ponad 30 lat)

· Twarzami zespołu były wielkie legendy NBA zbliżające się do końca kariery

· Druga najważniejsza postać walczyła z kontuzjami (kiedyś Howard, dziś Davis)

· Oba zespoły słabo rozpoczęły sezon

· Niesnaski w zespole

Prawdopodobnie fani Bryanta wskażą obecny sezon za ten gorszy, a sympatycy Jamesa odwrotnie. Konkluzja jest taka, że oba stanowią ogromną rysę w historii siedemnastokrotnych mistrzów NBA. Po przegranych playoffach w 2013 roku, Lakers czekali aż do sezonu 2019/20 na kolejny udział w fazie pucharowej. Cel zrealizował między innymi LeBron doprowadzając klub do triumfu. Potrzebne było jednak przewietrzenie szatni.

Obecnych Lakers widziano przed sezonem na oddziale geriatrii. Wątpliwe jest, by do sukcesu w następnym sezonie wystarczył pobyt w sanatorium. W Los Angeles potrzeba świeżej krwi. Prawdopodobnie nie obędzie się to bez pożegnania z niektórymi weteranami, a – w przypadku Westbrooka – nawet z gwiazdami. Ewentualny nowy szkoleniowiec będzie miał sporo do roboty. Również Jeanie Buss i Rob Pelinka muszą wziąć się za porządki. Szatnia sama tego zrobi.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.
Komentarze 0