DO TABLICY #6: Ekstraklasowa obsesja kompaktu i kontroli przestrzeni

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Zachodny do Tablicy 6
Graf. Michał Kołodziej

Musiało paść, że hit ligi polskiej to „mecz walki”. Kosta Runjaić mówił o „wielu pojedynkach”, Jakub Kamiński o „dobrym taktycznie spotkaniu z obu stron”, a Maciej Skorża o spotkaniu „uważnie rozgrywanym” przez Pogoń i Lecha. Jednak zwycięstwo „Kolejorza” potwierdziło też, że Ekstraklasa jest ligą, która nagradza cierpliwych i widzących więcej.

Gdy porówna się średni czas w jakim w różnych ligach strzelany jest pierwszy gol w meczu, to Ekstraklasa wypada blado. Kibice muszą czekać aż do 34 minuty, najdłużej z dziewiętnastu wybranych lig, których pozycja w europejskim futbolu jest wyższa od tej polskiej. Jedynie w dotychczasowym, przerwanym inwazją i wojną sezonie na Ukrainie ten wynik jest identyczny.

Gdy w zakresie tych samych lig spojrzy się na procentową część goli w całym sezonie, to również Ekstraklasa jest na szarym końcu. W żadnej ze sprawdzonych rozgrywek nie pada tak mało bramek w pierwszym kwadransie, ile w Polsce (10.6%). Kibice muszą być cierpliwi.

W ostatniej – wciąż niepełnej – kolejce tylko jeden gol został strzelony w pierwszym kwadransie (Tomasa Pekharta dla Legii), pięć z czternastu w pierwszych połowach. To zresztą nie była dobra w piłkarskim znaczeniu seria spotkań: przykładowo, we Wrocławiu spotkały się dwie drużyny, których mecze zwykle obfitują w najwięcej goli, więc wedle „logiki Ekstraklasy” wynik był bezbramkowy. Ogółem osiem drużyn nie było w stanie zdobyć bramki, dziewięć zespołów nie oddało więcej niż trzech celnych strzałów. Wydaje się więc, że to dobry moment, by ponarzekać na poziom Ekstraklasy.

MENTALNOŚĆ LEGII

Spotkanie w Szczecinie nie było jedynym „meczem walki” w ten weekend. Zaczęło się już w Warszawie, gdzie piłkarze Legii i Wisły Kraków popełnili aż 41 fauli. Grały dwie drużyny, które w obecnej sytuacji w tabeli skupiają się na popełnianiu jak najmniejszej liczby błędów, lecz efekt jest kompletnie odwrotny. Dla jednych i drugich była to okazja na zdobycie kluczowych punktów, ale i podbudowanie pewności siebie. Z nią, jak zauważył Aleksandar Vuković po meczu, „piłkarz jest efektywniejszy, biegnie szybciej, podaje dokładniej”.

Legia wciąż miewa ten sam problem, który doprowadził ją na dno tabeli jeszcze jesienią: zawodnicy wiedzą, że mają przewagę jakościową nad rywalami, ale w obliczu nieudanego działania wykonują krok w tył. Po stracie piłki, nieudanym zagraniu i przy pierwszej fazie nieudanego pressingu już myślą o tym, jak zabezpieczyć swoją bramkę i przedpole. To tworzy wolne przestrzenie, wrażenie braku spójności i okazje dla drużyny przeciwnej.

W meczu z Wisłą była pod tym względem poprawa, ale nie do końca.

Już od strzelonego gola Legia obniżyła intensywność swojego pressingu. Warto to rozwinąć: gospodarze wcale nie zrezygnowali z podchodzenia wyżej (grafika poniżej), ale po prostu byli w tym bierni. Wiślacy mogli odwrócić się z piłką i rozgrywać akcję w przód, bo przestrzenie pomiędzy były spore. Nic dziwnego, że przyjezdnym wystarczyły w tym ataku trzy zagrania, by zepchnąć Legię w jej własne pole karne.

wisla 1.jpg

Ten mecz był również potwierdzeniem na daleko idącą obsesję – w całej lidze – utrzymywania „kompaktu”, kontrolowania „odległości”, gdy zespół nie ma piłki.

Widać to było po Wiśle przy akcji bramkowej Pekharta. Pozornie ustawienie defensywne się zgadza (grafika poniżej), ale piłkarze Jerzego Brzęczka zdawali się być bardziej skupionymi na samych sobie – dystansach pomiędzy – niż na rozgrywającym piłkę rywalu. Dlatego przy każdym kolejnym ruchu reagowali ze spóźnieniem, dając możliwość stworzenia sytuacji, gdy Maciej Rosołek niepilnowany zbiegł ze środka w boczną strefę.

Brzęczek zwracał uwagę, że problemem była… zmiana ustawienia wyjściowego gospodarzy. – Legia zagrała czwórką obrońców i w pierwszej fazie Piotr Starzyński atakował nie tego zawodnika, którego miał. To powodowało, że stołeczna drużyna cały czas robiła przewagę po lewej stronie, czyli naszej prawej – mówił.

Młody piłkarz i jego koledzy byli tak skupieni na realizowaniu swoich zadań defensywnych – czyli na działaniu automatycznym, schematycznym – że nie byli w stanie samemu zareagować i skorygować założeń. Tylko pozornie kontrolowali przestrzeń i to akurat tą, której Legia nie musiała wykorzystywać, by stworzyć sobie sytuacje.

legia 1.jpg

SCHEMATY „KOLEJORZA”

Wedle rankingu InStat Lech Poznań jest najwyżej rozstawioną drużyną w klasyfikacji podań w tercję ataku (śr. 179), znajduje się na 50. miejscu spośród klubów ponad 40 analizowanych lig, ale… Pogoń wcale tak bardzo nie odstaje (śr. 176). Mecz tych drużyn również nie należał do najbardziej ekscytujących – dwa zespoły długo trzymały się w klinczu, zanim trzy gole w siedem minut odebrały szanse na jakiekolwiek emocje – jednak o rozstrzygnięciu zadecydowały tworzące się przestrzenie i umiejętność ich wykorzystania.

– To był mecz dosyć uważnie rozgrywany, jeśli chodzi o dyscyplinę taktyczną. Później było widać, że zrobiło się więcej miejsc na boisku. Wydawało się, że ta drużyna, która wykorzysta tę przestrzeń będzie się dzisiaj wieczorem cieszyła – potwierdzał Maciej Skorża.

Piłkarze to nie maszyny. W Ekstraklasie biega się dużo i całkiem intensywnie (raport CIES z końcówki ubiegłego roku wskazywał polską ligę na czołową pod względem średnich wyników przebiegniętych kilometrów i intensywnych biegów), ale braki w wyszkoleniu technicznym, rozumieniu gry nie pozwalają przełożyć tego na efekty piłkarskie. Zmęczenie fizycznością i walecznością Ekstraklasy przekłada się na to, że w drugich połowach pada więcej goli (aż 22% w ostatnim kwadransie), zawodnicy nie reagują tak szybko, nie kontrolują swojego ustawienia i… tworzą się większe odległości. Wystarczy porównać dwa obrazki z meczu w Szczecinie, gdy w środkowej strefie walczono o drugą piłkę (kolejny istotny aspekt Ekstraklasy…) – jeden jest z pierwszej minuty, drugi z chwil przed tym, jak Lech opanował sytuację i wyprowadził atak na 1:0.

PORÓWNANIE.jpg

Lech w tym sezonie jest bardzo mocny w defensywie: w jedenastu spotkaniach zachowywał czyste konto, stracił tylko siedemnaście goli, nawet pod względem jakości szans stwarzanych przez rywali wyraźnie wyprzedza resztę drużyn (20.2, druga Pogoń – 23.2, średnia ligi – 32). Jednak patrząc na wskaźniki wysokości pressingu wcale nie są w czołówce: pozwalają rywalom średnio na 8.6 podań przed doskokiem i próbą odbioru piłki, co jest dopiero szóstym wynikiem w Ekstraklasie.

Lider jest jednak świetny w ustawianiu się w średnim pressingu i kontrolowaniu przestrzeni w środkowej strefie, z tego wyprowadzając swoje kontry lub kontrolując posiadanie. O tym, jak istotny to element dla Skorży świadczyła jedyna konkretna akcja Pogoni w całym meczu, jeszcze w pierwszej połowie, gdy brak zdecydowanego powrotu Mikaela Ishaka oraz Joao Amarala otworzył możliwość prostopadłego zagrania za linię obrony Lecha. To wystarczyło, by w kilkanaście sekund w polu karnym znaleźli się Kamil Grosicki, Sebastian Kowalczyk i Michał Kucharczyk. Reakcje trenerów widoczne na poniższej grafice też dokładnie pokazują, że Pogoń na takie momenty czekała (Runjaić od razu pokazuje, gdzie należy rozegrać atak), a Lech starał się ich uniknąć (widoczne pretensje Skorży).

30 minuta.jpg

Bramki strzelane przez Lecha też świadczą o tym, jak dobrze przygotowana jest ta drużyna do momentów, gdy przestrzenie się pojawiają. „Kolejorz” zdobył 65% wszystkich swoich goli po przerwie, w tym aż 22 w okresie od 46 do 75 minuty. – Bardzo ciężko było stworzyć sytuację bramkową. Wiadomo było jednak, że w końcu obie ekipy zmęczą się i wtedy będą zdecydowanie większe przestrzenie – mówił Jakub Kamiński.

W Szczecinie Lech wykorzystał je w bardzo podobny sposób: zagrywając od obrony do ofensywnego zawodnika „na ścianę” i wykorzystując ruch zawodnika w boczną strefę. W pierwszej akcji był to Jesper Karlström, dzięki któremu Pogoń zbyt mocno cofnęła się we własne pole karne. Tak bardzo chcieli zabezpieczyć tę przestrzeń, że zapomnieli o Radosławie Murawskim, który świetnie z przedpola zagrał do Kamińskiego, a ten do Ishaka.

gol na 1_0.jpg

Druga akcja pokazała to jeszcze bardziej dosadnie, zwłaszcza wobec wysokiego pressingu Pogoni. Chociaż w tym przypadku należałoby napisać o obronie ustawionej na połowie Lecha, bo aktywność ofensywnych zawodników była mocno spóźniona. Stąd kolejne podania – przy bardzo dobrym ruchu wzdłuż linii bocznej Joela Pereiry – były po prostu oczywistymi wyborami. A Lech do końca tego ataku był o dwa kroki przed bardzo rozrzuconą i bierną Pogonią.

gol na 2_0.jpg

Trzeci gol to rzut karny po faulu przy rzucie wolnym, ale on też wynikał z bardzo konkretnego aspektu gry Lecha – opisywanego wyżej pressingu średniego. Jego celem jest zmuszenie przeciwnika do gry do linii bocznej, zamknięcia go na mniejszej przestrzeni z bardziej ograniczoną liczbą opcji. Pomimo tego, że Lech miał już dwubramkowe prowadzenie i mógł po prostu wyczekiwać na kontry, to w tej sytuacji zaatakowali zdecydowanie, a zwłaszcza atakujący byli blisko siebie.

Wystarczy zobaczyć, jak wąsko ustawiony jest cały zespół Skorży. Zostawili Luisa Matę nieobstawionego po drugiej stronie, ale to nie miało absolutnie znaczenia. Odzyskali piłkę, Ishak był faulowany i dalsza część jest już doskonale znana.

pressing na 3_0.jpg

GDZIE SIĘ ROZJEŻDŻAJĄ?

Lech ma obecnie komfort bardzo szerokiej kadry zwłaszcza w ofensywie, do tego bardzo skutecznego napastnika i świadomie funkcjonujący na boisku zespół. To najprostsza recepta na mistrzostwo kraju, o czym wie też Legia – albo przynajmniej wiedziała. Obrońca tytułu broni się przed spadkiem, choć wcale nie odstaje od obecnego lidera w klasyfikacji zagrań w strefę ataku (śr. 176), podejmuje większej liczby pojedynków w ataku, ma podobny wynik podań progresywnych.

Jednak te podobieństwa czy przewagi Legii są wyłącznie pozorne. Wciąż aktualny mistrz nie ma piłkarzy tak mądrze wykorzystujących wolne przestrzenie, gdy w meczach się one pojawiają. Tak jak bilans Lecha w drugich połowach jest najbardziej pozytywny, tak w Legii wyłącznie negatywny (11:18). Od kontuzji Bartosza Kapustki niewiele było w jej grze takich akcji, jak ta, która zakończyła się golem na 1:0 z Wisłą Kraków. Nie dlatego, że rywale nie zostawiali przestrzeni, ale przez to, że nie potrafili jej wykorzystać. Luquinhas wolał otrzymywać podania do nogi i wdawać się w dryblingi, Lirim Kastrati czekał wyłącznie na prostopadłe podania, Josué jest tym zagrywającym, a Ernest Muci także nie sprawiał wrażenia zawodnika przełamującego schemat – poza uderzeniami z dystansu.

W efekcie najwięcej o różnicach w grze Lecha i Legii mówią inne klasyfikacje, których wyniki są właśnie skutkiem umiejętnego wykorzystania przestrzeni. „Kolejorz” wyróżnia się pod względem podań w pole karne, które nie są dośrodkowaniem (średnio 10.3, Legia na poziomie ligowej średniej), kontaktów w szesnastce (24 do 16), czy wreszcie średniej wartości strzału według xG (im wyższa tym lepsza): 0.126 do 0.105. W przypadku Legii ten wynik goli oczekiwanych to piąta najniższa wartość w lidze, Lecha – trzecia najwyższa.

Te różnice mogą wynikać także z mentalnego kryzysu i wszystkiego, co dzieje się wokół Legii, ale niech to nie odbierze niczego Lechowi. Bo na dziś są najlepszym w Ekstraklasie zespołem, który wyczekuje, wypracowuje i wykorzystuje przestrzeń w bardzo zamkniętej lidze.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i komentator Viaplay. Lubi opowiadać o futbolu od strony taktycznej.
Komentarze 0