Charczący głos sumienia. Jak Christian Streich został twarzą Bundesligi

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
SC Freiburg
Matthias Hangst/Bongarts/Getty Images

Nigdy nie pracował w wielkim klubie. Europejskich pucharów tylko liznął. Jednak na jego konferencjach prasowych od lat ustawiają się kamery ogólnokrajowych mediów, by podpuścić go do rozmów o sprawach znacznie ważniejszych niż piłka nożna. Najdłużej pracującemu w jednym miejscu trenerowi w Niemczech stuknęła właśnie dekada na stanowisku. W tym czasie został w swoim kraju jednym z najważniejszych symboli Bundesligi.

Wychował się przy autostradzie B3 z Loerrach do Karlsruhe. Przez jego miejscowość, której jest jedynym słynnym synem w historii, przejeżdżało dziennie osiem tysięcy samochodów. Wiele z nich przystawało przy jego rodzinnym domu, który był jednocześnie rzeźnią. - Ciągle wpadałem na ludzi. Nie tylko na klientów, którzy chcieli coś kupić. Mieliśmy otwarty dom i czasem ktoś obcy siedział przy kuchennym stole, bo babcia akurat zaprosiła jakiegoś głodnego przedstawiciela handlowego z Hamburga na kolację. To była podstawa czasów powojennych: trzeba dać ludziom coś do jedzenia — opowiadał przed laty w wywiadzie dla “11Freunde”.

To w tej kuchni poznawał ludzi. Przedstawicieli wszystkich grup społecznych. Alkoholików, którzy przychodzili bez pieniędzy, licząc, że dostaną coś do picia (“Babcia mówiła: - Siadajcie, zaraz wam czegoś naleję. Ale najpierw coś zjecie!). Potem poznawał ludzi, także idąc przez świat z plecakiem. Wędrował po Maroku, Indonezji, Indiach. Pytał, poznawał zwyczaje, próbował zrozumieć. W rozmowach z rozpolitykowaną fryburską sceną studencką wyrabiał sobie poglądy na świat. Studiował historię i wf, choć bardziej ciągnęła go historia. Dopiero gdy przeczytał program nauczania i uświadomił sobie, że będzie musiał setki razy opowiadać to samo o rewolucji francuskiej, stwierdził, że może jednak lepszy ten wf.

Grał też w piłkę. Średnio. Kiedy pewnego dnia strzelił gola dla II-ligowego FC Homburg, trener stwierdził w szatni: “Dzieje się coś dziwnego, nawet Streich strzela. Musimy uważać, bo jeszcze awansujemy”. Awansowali. Do drużyny przyszło wielu nowych graczy. M.in. z Argentyny i z Polski (Krzysztof Hetmański i Krzysztof Kajrys). - Od razu do nich podszedłem i zacząłem wypytywać, jakie są zwyczaje u nich w domu. Chciałem poznać ich kulturę — opowiadał. To zostało mu do dziś. Vincenzo Grifo, jego piłkarz, zachwycał się kiedyś, że trener ni z gruchy ni z pietruchy potrafił do niego podejść, by porozmawiać o włoskich zwyczajach wigilijnych. Sam trener się tego nie wypiera. Podkreśla, że chce widzieć w zawodnikach coś więcej niż to, jak przyjmują piłkę. W rozmowach o polskich i argentyńskich zwyczajach w szatni Homburga nie wytrwał jednak długo. Pewnego dnia trener Slobodan Cendić powiedział mu: “Idź do domu i zacznij studiować”. - Nie mogę studiować, nie mam matury. “W Bundeslidze też nie możesz grać. Jesteś za wolny i masz cienkie nogi. Idź do domu i znajdź uczciwą pracę”.

OBJAWIENIE W BAZYLEI

Połączył pasje. Tak, jak chciał. Został nauczycielem, ale futbolu, w którym zakochał się jako 13-latek. W środy rzeźnia była zamknięta, więc ojciec zabierał go czasem na mecze pucharowe. Mieszkali blisko granicy francuskiej i szwajcarskiej. Najbliższą wielką piłkę mieli w Bazylei, gdzie wtedy dość często odbywały się ważne mecze. W 1979 roku Fortuna Duesseldorf grała tam z Barceloną finał Pucharu Zdobywców Pucharów. Zostawili samochód tuż za granicą, a resztę trasy pokonali tramwajem. Jak zaczarowani wpatrywali się w Cruyffa, Neeskensa i Krankla. W drodze powrotnej, widząc jego błyszczące oczy, jakiś kibic Barcelony bez słowa wsadził mu na głowę klubową czapeczkę i owinął szyję szalikiem. Relikwie jeszcze długo wisiały na ścianie.

MAŁA SCENA

Dla 56-letniego trenera, który od dziesięciu lat nieprzerwanie pracuje w klubie z Bundesligi, takie opowieści mogłyby być prehistorią. Ale wciąż ma je wymalowane na twarzy. I wciąż wyciąga je z zakamarków pamięci na konferencjach prasowych, które niosą się potem po całych Niemczech. Teoretycznie, nie ma powodów, by na konferencje prasowe SC Freiburg zaglądał ktoś inny niż tylko garstka lokalnych dziennikarzy. I rzeczywiście, sceny oglądane później przez tysiące Niemców, odbywają się często w ciasnej salce konferencyjnej, w której siedzi tylko kilku miejscowych, chcących wiedzieć, czy Christiana Guentera jeszcze boli mięsień dwugłowy. Ale czasem Streicha wystarczy trochę podpuścić, by zaczął w krótkich, niby nieskładnych i wypowiadanych w bardzo charakterystycznym charkliwym badeńskim akcencie, trudnym do zrozumienia dla reszty kraju, wygłaszać manifesty, diagnozy i refleksje na rozmaite tematy społeczne.

streich.jpg
Christian Streich - Christian Kaspar-Bartke/Bongarts/Getty Images

WYSTARCZY CZEKAĆ

Klub odrzuca wszystkie oferty wywiadów, w których trener miałby opowiadać o czymś innym niż futbol (wyjątek zrobił dla "New York Timesa"). On też nie ma wcale ochoty robić za sumienie narodu. Zostają konferencje. Czasem wystarczy rzucić mu jakiś temat i czekać. Najpierw zarzeka się, że nic nie powie. Tylko kręci głową. Mówi, że w ogóle go to nie interesuje i nie ma zdania. A potem sam się nakręca. I często wyrzuca z siebie rzeczy, które wielu chciałoby powiedzieć, ale nie chce się narażać na krytykę.

MANIFEST SPOŁECZNY

Podejmuje różne tematy. Jednym z jego najgłośniejszych manifestów był wygłoszony tuż po tym, jak we Fryburgu afgański uchodźca zabił młodą kobietę, która wcześniej pomagała uchodźcom. Wokół sprawy zaczęli się kręcić politycy. Któryś z dziennikarzy podrzucił temat Streichowi: - Odpowiedzialność zbiorowa jest tak stara, jak ludzkość. W tym kraju najlepiej to wiemy — zaczął. - Wtedy chodziło o przynależność religijną. I zdarzyło się to coś nieprawdopodobnego. Teraz człowiek z Afganistanu zrobił coś strasznego i winni są muzułmanie. To mechanizm, który powstaje u ludzi. Nigdy nie byłem optymistą. Zawsze byłem ostrożny. Ale i tak się nie spodziewałem, że w tak krótkim czasie dojdziemy do miejsca, w którym jesteśmy. Jeśli jakiś człowiek z AfD, partii, która teoretycznie funkcjonuje w demokratycznym systemie, nazwał zachowanie tej dziewczyny patologią, bo pomagała drugiemu człowiekowi, to widzicie sami, co się dzieje. Trzeba to przyjąć jako wyzwanie i się opowiedzieć. Jeśli uchodźcy będą w Niemczech witani z nienawiścią, dojdziemy do miejsca, o którym myśleliśmy, że już nigdy tam nie dojdziemy. Chodzi o to, by wspólnota w tym kraju była wyczulona na to, co jest społecznie tolerowane. Bo dziś są tolerowane rzeczy, które jeszcze kilka lat temu społecznie by dyskredytowały. Trzeba obserwować, czy większość się temu przeciwstawi. Popatrzmy na Austrię. Możemy się cieszyć, że wybory wyszły tam, jak wyszły. Ale człowiek, który w nich przegrał, ze swoimi poglądami, dostał 46% głosów. To dla wszystkich oznacza, że trzeba się opowiedzieć. Kto tego nie zrobi, ten będzie niósł współodpowiedzialność, jeśli pójdzie to w złym kierunku. Mam dzieci i o świat, w którym będą żyły, boję się najbardziej — mówił. Oczywiście otrzymując później masę hejterskich wiadomości i pogróżek.

ZWALCZANIE STRACHU

O tym, że strach trzeba starać się w sobie zwalczać, mówił po zamachu na autokar Borussii Dortmund. “Zdarzyło się w Paryżu, zdarzyło się w Dortmundzie, kiedyś może się zdarzyć we Fryburgu. Wszędzie może. Im częściej się będzie zdarzać, tym więcej będzie strachu, niepokoju i radykalizacji nastrojów. Ta strategia działa. Wystarczy popatrzeć na Stany Zjednoczone i jak wypowiada się prezydent kraju, który wolność niesie na sztandarach. Dlatego staram się nie mieć strachu i go nie szerzyć. O tym, czy w tej sali albo w autokarze, którym pojedziemy, wybuchnie bomba, decyduje przeznaczenie. Nie mamy na to wpływu. Mamy wpływ tylko na to, jak się z tym obchodzimy. Wierzę, że zawodnikom nie było łatwo dzień po tej traumie grać ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Ale być może mieli do odegrania większą misję niż awans do półfinału. Może mieli wysłać światu wiadomość, że się temu sprzeciwiamy, ale nie poprzez niszczenie innej kultury — podkreślał.

PRZEPROSINY DO MOGUNCJI

Nie zawsze podejmuje wielkie społeczne tematy, choć ostatnio w podobnym tonie wypowiadał się o antyszczepionkowcach. Czasem trzyma się sportu. Na początku sezonu przepraszał trenera FSV Mainz, że po pięciu kolejkach powiedział, iż jego drużyna może powalczyć o awans do europejskich pucharów: - Gdyby mnie ktoś coś takiego zrobił, wkurzyłbym się. Dlatego przepraszam wszystkich ludzi związanych z FSV Mainz. Ostatnie, czego teraz potrzebują, to świadectwa innego trenera, który niewystarczająco się namyślił. Wybaczcie. Mam nadzieję, że już mi się to nie przydarzy — mówił, wśród ogólnej wesołości, także przepraszanego trenera. Ale on to mówił nie żartem, tylko na serio. Przez chwilę wypowiedział się jak przedstawiciel świata, do którego tak bardzo nie chce przynależeć.

GWIAZDA YOUTUBE’A

Dziennikarze pytają go o wszystko. O VAR. O Erlinga Haalanda. O to, czy szokuje go cena zapłacona za Neymara (“nie szokuje, bo nie jestem już w stanie rozróżnić 200 od 400 milionów. To na tyle abstrakcyjne kwoty, że nie robią już wrażenia”). O to, czy ma problem z tym że kobieta sędziowała mecze w Bundeslidze. Albo co sądzi o piłce nożnej kobiet. No i o to, co myśli na temat przejęcia Newcastle United przez Arabię Saudyjską. Lokalna gazeta “Badische Zeitung już dawno wprowadziła rubrykę “Streich der Woche”, w której wyciągane są najciekawsze aktualne fragmenty z aktualnych nauk społecznych trenera SC Freiburg. Choć to wcale nie jest gazeta sportowa, zdecydowana większość najpopularniejszych filmików w historii jej kanału na YouTube, ma na miniaturce Christiana Streicha.

POPULARNOŚĆ LOKALNA

Jego popularność w Niemczech wykracza daleko poza futbol, ale w futbolu nie wykracza daleko poza Niemcy. Bo prowadzi tylko SC Freiburg. Ma na koncie osiem meczów w europejskich pucharach. Nie dał się poznać w Lidze Mistrzów. Może uda się w przyszłym roku, bo właśnie rozegrał ze swoim klubem najlepszą rundę w tej dekadzie i na półmetku zajmuje trzecie miejsce w lidze, za Bayernem oraz Dortmundem, choć sam o takie insynuacje na pewno by się wściekł. Kontakty z wielkim futbolem ma tylko wtedy, gdy akurat podaje sobie rękę z Carlo Ancelottim, Pepem Guardiolą czy Juergenem Kloppem. Albo, gdy Toni Kroos powie o nim coś pozytywnego.

TĘSKNOTA ZA MINIONYM

Dziesiąta rocznica pracy Diego Simeone w Atletico Madryt była niedawno świętowana hucznie. Dziesiąta rocznica pracy Streicha w Bundeslidze przejdzie poza Niemcami niezbyt zauważona. Jednak dla Niemców jego akcent, jego opinie, wybuchy przy linii bocznej i manifesty społeczne są symbolem czasów, za którymi wielu tęskni. Czasów, w których Bundesligę wygrywał czasem ktoś inny niż Bayern. W których piłkarze wypowiadali się jak Mario Basler, a nie jak Robert Lewandowski. W których z trenerami można było pójść na piwo pogadać o futbolu. Kiedy niedawno po ostatnim meczu na fryburskim Dreisam Stadion siedział na murawie, a kibice skandowali jego nazwisko, miał łzy w oczach. Mówił kiedyś, że jeśli zamierza się za rok czy dwa odejść z klubu, w którym się pracuje, trzeba zbudować wobec niego pewien emocjonalny dystans. On nigdy nie chciał i nie potrafił tego zrobić. W SC Freiburg, na różnych stanowiskach, pracuje już od przeszło ćwierć wieku. Wielu zawodników widzi w nim drugiego ojca, bo stara się podchodzić do nich jak pedagog. Uczy ich taktyki, ale i tego, by nie jadali kurczaków, które całe swoje krótkie życia spędziły w koszmarnych warunkach.

LUDZIE, KTÓRZY ZLALI SIĘ Z KRAJEM

Kiedy Dirk Nowitzki po dwóch dekadach, żegnał się z NBA, co było dla Niemców wielkim wydarzeniem, ten temat przyniesiono oczywiście Streichowi na konferencję prasową. Wspominał, że kiedyś był na meczu Atlanta Hawks i uderzyło go, z jaką siłą przelatują sobie nad głowami dwumetrowe olbrzymy, pakując piłkę do kosza. Potem zachwycał się nieprawdopodobną siłą fizyczną kogoś, kto był w stanie wśród tych olbrzymów przetrwać dwadzieścia lat, rozegrać ponad tysiąc meczów w najsilniejszej lidze, zaliczyć ponad dziesięć tysięcy zbiórek, niezliczone miliony razy poderwać w górę mierzące 213 centymetrów ciało i ściągnąć jego ponad sto kilo z powrotem na parkiet. Aż wreszcie powiedział o ludziach, którzy zlali się ze swoimi krajami. Stali się ich synonimami. Jak Pele z Brazylią czy Maradona z Argentyną. Jego zdaniem dla wielu ludzi na świecie Nowitzki jest symbolem Niemiec. Być może. Ale jego samego też, choć w mniejszej skali, to spotkało.

UDERZAJĄCA ODWIECZNOŚĆ

Juergena Klopp już w Niemczech nie ma. Piłkarskich superbohaterów w rodzaju Fritza Waltera, Franza Beckenbauera czy Lothara Matthaeusa obecne pokolenie też nie wychowało. Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge już usunęli się ze sceny, a Oliver Kahn jeszcze nie sprofilował się jako działacz tak mocno, jak oni. Czas pracy trenerów jest tak krótki, że większość z nich nie pracuje w swoich klubach nawet od początku pandemii. W tym kontekście jego odwieczność jest jeszcze bardziej uderzająca. Symbolem SC Freiburg był już od dawna. Ale niepostrzeżenie, dla wielu Niemców, Christian Streich przekształcił się też w synonim Bundesligi. Przynajmniej tej, która niegdyś reklamowała się hasłem “football as it’s meant to be”.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.