Zaostrza nam się walka o Złotą Piłkę. To czas, gdy trzeba głośno mówić o Sadio Mane

Zobacz również:Liverpool wyrusza na wojnę o obronę korony. Teraz to on będzie zwierzyną, ale czy drapieżną?
Sadio Mane
Fot. Chris Brunskill/Fantasista/Getty Images

Liverpool wygląda ostatnio jak grupa cyrkowa: co trzy dni czuje presję tłumu, bawi się, a potem zabiera zabawki i jedzie dalej. Ten zespół nie ma limitów. Wygrana z Manchesterem United (4:0) obudziła Mohameda Salaha, ale dużo ciekawszą sprawą jest to jak genialnie gra ostatnio Sadio Mane. Walka o Złotą Piłkę dopiero się rozkręca.

Przed chwilą sprawa była prosta: wypadł za burtę Lewandowski, to przebierzmy Benzemę w garnitur, dorzućmy mu statuetkę i puśćmy mema w świat. Wszystkie dyskusje o Złotej Piłce krążyły wokół Francuza. Facet regularnie wciela się w rolę kolekcjonera momentów: tu hat-trick z PSG, tam z Chelsea, za chwilę 92. minuta meczu z Sevillą i gol na 3:2. Jeszcze przed weekendem można było powiedzieć: z kim on ma tę Złotą Piłkę przegrać? No to teraz już wiemy. Sadio Mane przyspiesza w takim tempie, że jesienią możemy się mile zaskoczyć.

Organizatorzy ostatnio powiedzieli wprost: od teraz nagroda będzie przyznawana tylko za sezon, bez brania pod uwagę tych wszystkich rocznych ram. Spychamy więc na boczny tor mundial w Katarze, koncentrując się na tym, co tu i teraz. Mane ma ogromny bonus w postaci Pucharu Narodów Afryki. Ludzie z całego świata przekierowali swoją uwagę, gdy miesiąc później znowu ograł Salaha i dał Senegalowi awans na mistrzostwa świata. To są emocje i obrazki nie do przecenienia. Mane ma również na koncie Puchar Ligi, jeśli chcemy się bawić w trofea, ale to oczywiście dodatek. Najważniejsza jest jego forma — w takim gazie on naprawdę może w maju zakręcić Ligą Mistrzów.

Po meczu z Manchesterem United operatorzy kamery nie skupili się na nim w pierwszej kolejności. Ważniejszy był Salah, bo strzelił dwa gole. Chwilę potem oglądaliśmy obrazki cieszącego się Luisa Diaza. Dopiero w trzeciej kolejności przyszła pora na Mane, chociaż gdyby przyjrzeć się wszystkim czterem bramkom dla The Reds, to przy trzech miał ogromny udział. Fantastyczne podanie przy trafieniu na 2:0 jest jak posiadanie szóstego zmysłu. Moment, w którym Senegalczyk z pierwszej piłki przerzuca piłkę nad obroną Manchesteru United, to jest błysk z serii: oprawić w ramkę i powiesić na ścianie.

Mane dopiero co był bohaterem półfinału Pucharu Anglii, gdzie strzelił dwa gole. Miał też trafienie w poprzednim ligowym meczu z City. Teraz dewastuje United, a goli w tym roku ma w sumie 10. Dzisiaj szybko można wyprzeć z pamięci fakt, że styczeń rozpoczynał z 13 godzinami strzeleckiej posuchy. Nigdy w karierze nie miał takiego dołka. Zaraz potem był jednak mecz z Chelsea, bramka w 8. minucie i potem już poszło. Nagle znaleźliśmy się w kwietniu: już po Pucharze Narodów Afryki, który miał mu zabrać siły. I też po eliminacjach na mundial, przedstawianych jako te, które w razie wpadki mogłyby odbić się na jego morale.

Wiemy doskonale jaką presję dźwiga na barkach Senegalczyk, gdy gra dla swojego narodu. Ubite ulice Dakaru widzą w nim boga, wymagają niemożliwego, a on cały czas staje na wysokości zadania. Na Pucharu Narodów Afryki do Kamerunu zabrał ze sobą prywatnego fizjoterapeutę. Jose Luis Rodriguez często zresztą pomieszkuje w jego domu w Formby. Mane w wywiadach wyśmiewa graczy skupionych na błyskotkach i kolejnych samochodach. Jest w stu procentach skoncentrowany na tym, co ważne. A potem oglądamy takie akcje jak w środowy wieczór na Anfield.

Takie mecze pokazują, że to już dawno nie jest jedynie rozhuśtany skrzydłowy bazujący na szybkości. Mane świetnie odnajduje się na szpicy. Doskonale wie, kiedy zbiegać głębiej i wyciągać obrońców jak przy bramce na 1:0. Pięknie gra dla zespołu, ale kiedy trzeba, potrafi też zatroszczyć się o siebie. Ktoś policzył, że ma w Premier League już tyle samo goli, co Ryan Giggs, tylko że zrobił to 374 mecze wcześniej. To są niesamowite liczby, a do tego cały czas musimy brać pod uwagę to, że Liverpool gra jeszcze o trzy trofea.

Nic dziwnego, że nagle przestano mówić o nowej umówię Salaha, bo przecież kontrakt Mane też kończy się w 2023 roku. Ewentualna Złota Piłka, pierwsza dla piłkarza z Afryki od czasów George’a Weaha, jeszcze bardziej podbije cenę i utrudni negocjacje.

Wymarzony scenariusz? Benzema spotyka się z Mane w finale Ligi Mistrzów i tam rostrzygają sprawę.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.
Komentarze 0