Z ekranu wieje chłodem, nudą i sztampą (recenzja serialu „Forst”)

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
Forst
Netflix

Nie da się ukryć, że rynek seriali w Polsce zalała fala kryminałów. Forst oparty na dwóch powieściach Remigiusza Mroza z cyklu o gliniarzu z Zakopanego, to kolejny kamyczek do tego ogródka, ale z pewnością nie żaden kamień milowy. Historia formatowana jest pod popularny szablon i wyciąga z gatunku to co najgorsze.

W przypadku Remigiusza Mroza można chyba mówić o fenomenie. Jeśli wierzyć wyliczeniom, mija dekada od jego debiutu, przez ten czas zdołał napisać przeszło 50 książek. Legendy głoszą, że potrafi on wyrzucić z siebie 10 tytułów jednego roku. Jak twierdzą złośliwi, Mróz nie jest jeden, Mrozów jest kilku, a nawet więcej – pod tym nazwiskiem musi kryć się sztab ghostwriterów, których zaprzęgnięto do pracy przy literackiej taśmie. On sam – pół żartem, pół serio – mówi, że po prostu idzie na rekord. Bo skoro Józef Ignacy Kraszewski w ciągu 57 lat napisał ponad 600 książek, w tym 232 powieści, a wynik ten przebiła Brytyjka Barbara Cartland, to Mróz – tu cytat – w akcie patriotycznego uniesienia postanowił przywrócić Polsce status ojczyzny najpłodniejszego pisarza na globie.

Książki Mroza weszły do seryjnej produkcji przemysłowej i oczywiście, metoda ma swoje plusy i minusy. Wśród zalet największą jest chyba to, że istnieje przynajmniej pewna ciągłość (by nie powiedzieć – płynność) tych literackich światów. Jeśli już coś im się wytyka, to że narracje snute przez Mroza są niekiedy nielogiczne, chybotliwe, całkiem sporo w nich dziur. A to najpoważniejsza i najbardziej męcząca konsekwencja, która odbija się we Froście.

Najbardziej rozbuchany cykl w dorobku Mroza to seria z Joanną Chyłką w roli głównej, która liczy 16 tomów i która doczekała się serialowej adaptacji. Najwidoczniej przyszła pora na książki o komisarzu Forście. Jest ich – jeśli dobrze liczę – w sumie osiem, a twórcy serialu postanowili oprzeć się na dwóch pierwszych tomach: Ekspozycja i Przewieszenie. Rzecz rozgrywa się w scenerii zimowej, a ściślej rzecz ujmując w Zakopanem, gdzie dochodzi do serii niewyjaśnionych zaginięć i morderstw. Na wysokości 1984 m n.p.m. zostaje odnalezione pierwsze ciało. Na ramionach krzyża na szczycie Giewontu morderca powiesił nagiego mężczyznę i wcisnął mu do gardła monetę, którą zdobią zagadkowe symbole – wiele wskazuje na mord rytualny, niewiele jednak tu poszlak, by ustalić motyw zbrodni.

Dochodzenie prowadzi komisarz Forst – postać jakby wypluta przez generator AI, która po kolei odhacza wszystkie najważniejsze schematy gatunkowe, jakie tylko można sobie wyobrazić. Forst to typ faceta po przejścia: gliniarz oddelegowany z Krakowa do Zakopanego za karę; samotnik z wyboru, który izoluje się od świata w przyczepie kempingowej na obrzeżach miasta, gdzie zdarza mu się łykać prochy i słuchać Cigarettes After Sex na wosku. Ale Forst to też prawdziwy facet: szorstki, twardy, z głęboką raną z przeszłości, który rozkochuje w sobie wszystkie napotkane kobiety i sypia z nimi, jak na zawołanie. Jest to, powiedzmy jasno, świat męskich projekcji i fantazji.

W Froście wszystko podporządkowane jest podobnej zasadzie: sztampowi bohaterowie wypowiadają sztampowe zdania, skrywają sztampowe sekrety, znajdują się w sztampowych sytuacjach. Scenarzyści rozdzielili role między papierowe postaci: gliniarza z przetrąconym życiorysem, dziennikarkę z ambicjami, lokalsów nacechowanych głębokim resentymentem i kilka drugoplanowych postaci. Łatwo też dostrzec zasady, które rządzą kryminalną intrygą: punkty węzłowe tej historii wyznaczają morderstwa w Tatrach, walka bohaterów ze sobą i widmami przeszłości, tajemnice i zakurzone akta z czasów II wojny światowej, które zainfekowały podhalańską wspólnotę, a do tego grube układy, kontakty i pieniądze.

Zwarty kontur opowieści rozmywa się, rozłazi w szwach pod wpływem bezładu i nadmiaru, ale parę rzeczy należy docenić. Ciekawie wypada wątek Goralenvolku – wspomnienie kolaboracji górali z nazistami, a więc widmo zdrady, o którym już niedługo w Białej odwadze opowie Marcin Koszałka. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wątek ten pojawia się tu zaledwie jako pretekst do osadzenia historii w regionie, nie ma miejsca na jego pogłębienie.

Skoro już jesteśmy przy Koszałce – jego fabularny debiut Czerwony pająk, również skupiony był wokół zbrodni. Inspiracją była historia Karola Kota, seryjnego mordercy grasującego w latach 60., znanego też jako wampir z Krakowa. Niewątpliwą wartością tamtego filmu była jego warstwa plastyczna. Miasto królów polskich, nie przypominało w niczym tego, co znamy z pocztówek. Wręcz przeciwnie: Kraków stał się miejscem pogrążonym w dusznym mroku, w pewnym sensie odrealnionym, historia bardziej niż przez rynek wiodła ślepymi uliczkami i zaułkami. Jeśli coś się w Forście udało, to właśnie tego typu nakreślenie scenerii, wizualnego tła wydarzeń. Nie ma Krupówek, nie ma paździerzowych bud pod Wielką Krokwią, nie ma Gubałówki i wózków z oscypkami. Zakopane z Forsta otacza niepokojąca, mistyczna wręcz aura. Miasto zostało pokazane na modłę skandynawskich kryminałów czy ponurych krajobrazów Luizjany z pierwszego sezonu Detektywa. Niemniej, adaptacja Mroza nie broni się jako trzymający w napięciu do ostatniej sceny kryminał.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.