TYGODNIÓWKA #26. Pochwała pracy i normalności. Mateusz Klich spełnił marzenia. Leeds United w Premier League!

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Klich-1.jpg
fot. Mike Egerton/PA Images via Getty Images

Niezbadane są ludzkie ścieżki. Gdyby ktoś parę lat temu powiedział mi, że Mateusz Klich zostanie liderem Leeds United i jednym z ulubionych żołnierzy Marcelo Bielsy, a następnie pociągnie zespół do Premier League, kazałbym mu zmienić dealera. Dziś ten sen staje się rzeczywistością i super, że to przytrafiło się akurat temu piłkarzowi.

Kiedy Leo Beenhakker został selekcjonerem naszej reprezentacji, zobaczyłem prawdopodobnie największą mentalną przemianę polskiego piłkarza w ciągu ostatnich kilku dekad. Mimo że nie byłem fanem wygłaszanych przy każdej okazji mądrości Holendra i wyobrażałem sobie, że zbuduje nad Wisłą dużo większe dziedzictwo niż historyczny awans do mistrzostw Europy, to jedno trzeba mu oddać: ruszył zardzewiałą dźwignię i otworzył umysły zawodników. Ale przede wszystkim pozwolił im uwierzyć, że coś potrafią, a rywal, choćby nie wiem jak silny, nie musi być straszny.

Działo się tak z dwóch powodów. Po pierwsze Beenhakker miał na wejściu dużo większy autorytet niż przeciętny polski szkoleniowiec. Ciągnęła się za nim mgiełka sławy, zapach Realu Madryt, sznyt holenderskiej szkoły. Po drugie – mówił po angielsku. Cokolwiek powiedział w obcym języku, brzmiało to dla naszych piłkarzy lepiej, bardziej światowo.

Przypomnijcie sobie szkołę, bez względu na poziom – podstawówkę, liceum czy studia. I nauczycieli, których spotykaliście na swojej drodze. Jedni z nich wykonywali ten zawód za karę. Odbębniali zajęcia, nie mieli pomysłu, traktowali uczniów z góry. Inni budowali pozycję na strachu. Ale raz na jakiś czas zdarzała się perełka – nauczyciel, który ciekawie mówił, na jego zajęciach panowała cisza, ale nie wynikała ze stresu uczniów, lecz z zainteresowania. Miał charyzmę. Tłumaczył lepiej niż inni. Nie zmuszał, choć wymagał. Chciało się dla niego uczyć, z szacunku, bo człowiekowi zwyczajnie byłoby wstyd tak po prostu przyjść i nie umieć.

Tutaj tkwi klucz do kariery Mateusza w ostatnich latach. A nazywa się Marcelo Bielsa. Człowiek, którego nie da się osadzić w żadnych ramach. Kiedy piłkarz wie, że w jego menedżera zapatrzony jest Pep Guardiola, to zarazem ma jasny przekaz: ten facet jest guru. Kropka. Bielsa nie przyjaźni się z piłkarzami. Jest surowym, wymagającym nauczycielem, który zaprasza w podróż i niczego nie kryje, na starcie mówi, że będzie trudno, ale obiecuje sukces. Jeśli w to wejdziesz na jego zasadach i dostosujesz się do wymogów, dostaniesz nagrodę.

W poprzednim sezonie Championship z trybun Elland Road oglądałem mecz Leeds United – Bolton Wanderers. Pierwszy raz od czasu jego występów w ekstraklasie mogłem zobaczyć Klicha w akcji na żywo, zawiesić na nim dłużej oko. To co zobaczyłem szokowało. „Clichy” harował na całej długości i szerokości boiska, odbierał, rozgrywał, pokazywał się do gry, cieszył się wielkim zaufaniem kolegów. Wyglądał – tutaj najlepiej użyć angielskiego określenia – „sharp”. Po ostatnim gwizdku zorientowałem się, że nie jestem w swojej opinii odosobniony, gdy schodzącemu z boiska Polakowi kibice zgotowali owacje na stojąco. Filmik z tego zdarzenia mam wciąż w laptopie.

Miłe to było uczucie – zobaczyć rodaka, który tak dobrze radzi sobie w klubie z taką historią, z takim potencjałem kibicowskim. A jeszcze milej, kiedy to jest Klich – polski piłkarz, który mógłby zostać uznany za symbol dawnej piłkarskiej polskości, za tego co sobie nie poradził za granicą. On rósł z każdym wygranym meczem, każdym golem, każdą asystą i odebraną piłką, z każdym miesiącem spędzonym w reżimie Bielsy. Przewartościował życie. Skończyło się rozpraszanie, zaczęła harówka. Spokojny dom, inteligentna partnerka, narodziny dziecka. I stabilna forma.

Ostateczny sukces Klicha to pochwała ciężkiej pracy, normalności samego zawodnika, bo dzisiaj Mateusz, oprócz tego, że został naprawdę poważnym graczem poważnej drużyny, jest wciąż fajnym , normalnym facetem (to też cenią w nim fani Leeds). Nie chowa się za sztabami PR-owców, nie ma trzech osób do prowadzenia konta w mediach społecznościowych, gra z kibicami w sieci, ale przede wszystkim – ujmując sprawy mało elegancko – zapierdala na treningach.

Historia Leeds United przypomina mi, oczywiście z zachowaniem pewnej skali, historię Liverpoolu z poprzednich rozgrywek Premier League. The Reds zagrali świetną kampanię, a mimo to nie zdołali sięgnąć po mistrzostwo Anglii, bo Manchester City był jeszcze lepszy. Pawie też grały świetnie i do końca trzymały się w czubie peletonu, ale na finiszu zabrakło trochę sił, choć paradoks polega na tym, że kiedy już „umierały”, to generał Bielsa chciał dalej napierać.

Argentyńczyk wiedział, że musi coś zmienić, a z pomocą przyszło mu życie. Nikt nie spodziewał się nadejścia pandemii koronawirusa. Kiedy większość klubów załamywała ręce, licząc straty finansowe, Bielsa postanowił z tej niezwykle dołującej sytuacji uczynić przewagę. – Nikt nie będzie przygotowany fizycznie do restartu tak jak my, jestem tego pewien – mówił mi Mateusz w czasie lockdownu. Nie pomylił się.

https://open.spotify.com/episode/0HPUUitiUCYZk5MvP1qODe

Liverpool czekał 30 lat na mistrzostwo, Leeds 16 lat na powrót do elity. Serwis „The Athletic” opublikował wczoraj tekst o chłopaku, którego kamery TV pokazały podczas meczu z Boltonem, właśnie przed szesnastoma laty. 11-letni Ricky Allman, bez koszulki, z napisem zrobionym flamastrem: „Leeds dopóki nie umrę” i łzy w oczach. Wzruszająca klatka telewizyjnego obrazu (6 minuta i 25 sekunda filmiku poniżej), którą umiejętnie opisał Daniel Taylor (polecam tego autora, bardzo gorąco). W tych łzach dziennikarz genialnie dostrzegł symbolikę: upadek klubu, wynikający z finansowego rozpasania, spiralę złych decyzji, porzucone marzenia o wielkości.

Allman ma dzisiaj 27 lat i faktycznie dla fanów z Elland Road jest symbolem. Ludzie rozpoznają go na ulicy, wrzucają jego fotkę z dzieciństwa do mediów społecznościowych, a on sam nie może się doczekać, aż jego 2-letni synek George zrozumie, czym jest piłka i tak jak tato przed laty, zakocha się w Leeds. – To, z czego na pewno nie zdawałem sobie sprawy, gdy płakałem przed laty w Boltonie, to fakt, że powrót zajmie nam tak dużo czasu – wyznał.

Doczekali się, ponieważ mają trenera o światowych umiejętnościach, który stworzył zespół z grupy ludzi idących za sobą w ogień. I sam Bielsa się zmienił, bo choć znany jest z zamordyzmu – może nie takiego okrutnego i momentami głupiego jak u znanego Klichowi Felixa Magatha – to nauczył się odpuszczać. Niedawno dał piłkarzom dwa dni wolnego, co w jego świecie należy do rzadkości.

Bielsa wierzy w matematykę, ona nie pozwala zostawiać spraw przypadkowi. Dlatego kiedy słyszał o awansie, mówił, że awansu jeszcze nie ma. Dużo w piłce widział i wie także, że im bliżej linia mety, za którą wreszcie będą mogli podnieść ręce w geście triumfu, tym więcej nerwowości. – Do tego momentu musimy się zachowywać normalnie – przestrzegał. Sam stał się ostrożny. Gdy widzi, że drużyna lekko się trzęsie, wprowadza defensywnych graczy. Nie chciał powtórzyć błędu z baraży z poprzedniego sezonu, kiedy w dwumeczu z Derby mieli dobry wynik i nagle wszystko się posypało, a on wciąż chciał atakować.

Kiedy telewizja pokazywała zapłakanego Allmana na stadionie Boltonu w 2004 roku, mama zadzwoniła do niego zmartwiona: – Byłeś w telewizji, płakałeś, od tamtej pory ja też płaczę i nie mogę przestać! Dzisiaj Ricky Allman i tysiące kibiców Leeds United znów mogą płakać. Tym razem ze szczęścia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.