TOP 10 najlepszych zagranicznych albumów 2022 roku

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Kendrick Lamar, Beyonce i Bad Bunny / mat. newonce
Kendrick Lamar, Beyonce i Bad Bunny / mat. newonce

Tutaj są same królowe i sami królowie. Kończący się już rok obfitował w znakomite comebacki oraz albumy podtrzymujące wzrostowe tendencje.

Za nami pierwszy rok tej dekady, który nie był zdominowany przez pandemiczne obostrzenia. To o tyle ważne w kontekście rynku wydawniczego, że łatwo odnieść wrażenie, że sporo albumów trafiło do zamrażarek, by zostać wyciągniętych w momencie, w którym będzie można je odpowiednio promować. W rezultacie 2022 rok jest kumulacją świetnych wydawnictw. Wykrojenie z tego jedynie dyszki było tytanicznym wyzwaniem, ale jakoś podołaliśmy.

Ostatnie 12 miesięcy to triumf ambitnego hip-hopu, R&B, które otwiera nas na nowe perspektywy oraz peak reggeatonowej zajawki. Tak w skrócie można opisać tendencje panujące z naszym rankingu. I to właśnie w nim jest najwięcej muzycznej jakości. Nasze zestawienia najlepszych krajowych wydawnictw i singli oraz listę światowych numerów, które zapętlaliśmy w tym roku, znajdziecie pod linkami. A teraz pora na konkrety:

10
SZA – „SOS”

To bardzo pocieszające, że świat przyjął powrót SZY z taką radością i streamuje nowy album artystki z entuzjazmem. Opłaciło się czekać pięć lat, bo SOS to niesamowite dokonanie, niby podług konwencji właściwych dla R’n’B, ale jednocześnie je rozpychające i wprowadzające nowe elementy. SZA zatrudniła jedne z najlepszych uszu w branży, zarówno za konsoletą, jak i przy pisaniu piosenek. Od DJ-a Dahiego po Darkchilda, SOS brzmi wybornie, głęboko i interesująco. Sama SZA wypracowała unikalne pióro, równe jej wokalnemu kunsztowi. Może jest tu mniej przebojów niż na Ctrl., ale całościowe dośwadczenie jest o wiele bardziej wciągające, do tego w towarzystwie mądrych lekcji na temat miłości i związków. Mam tylko nadzieję, że na kolejny album artystki nie będziemy tyle czekać! Paweł Klimczak

9
JID – „ The Forever Story”

JID prześladuje łatka klonu Kendricka. Pomyślcie chwilę, jakie to uczucie. Masz potężnego skilla i głowę pełną wybitnych pomysłów, które chcesz wcielić w życie, ale warunki głosowe sprawiają, że efekt przypomina dokonania rozpoznanego wszem i wobec kandydata na GOAT-a. The Forever Story korzysta z tego, że Kendrick wjeżdża buldożerem we własny spiżowy pomnik i przedstawia nam artystę, który także jest predestynowany do bycia wielkim. Podopieczny Dreamville, ze wsparciem swoich trudnych idoli – Lil Wayne’a i Mos Defa, dostarczył prawdziwą jazzującą odyseję, która trwa całą wieczność, ponieważ lirycznie porusza się w pętli wyznaczonej przez formatywne nastoletnie lata, które nadal wyznaczają kurs, którym podąża bohater tej historii. Ciężko nie wpaść w ten loop i nie wcisnąć repeat. Cyryl Rozwadowski

8
FKA twigs – „CAPRISONGS”

W rozmowie z dziennikarką Guardiana w 2019 roku FKA twigs przyznawała, że album MAGDALENE powstawał w bólach. Nie tylko ze względu na osobisty ciężar, ale też ambicję dokonania stylistycznej wolty. Wówczas ostatecznie sprostała wyzwaniu, które sama przed sobą postawiła, nagrywając arcydzieło awangardowego popu. Jakby na kontrze – największą siłą jej kolejnego materiału jest mixtape’owy charakter. W czasie pandemii twigs korespondencyjnie namówiła do współpracy nadrealny poczet artystów (od Pa Salieu i Jorji Smith do Arki i… Warrena Ellisa) i przygotowała z nimi superdynamiczny zestaw utworów, które rozgrywają się na londyńskich ulicach, a przecież mogłyby rozgrywać się w przyszłości. Zwykle w takich rankingach wydawnictwa z początku roku dostają po dupie, ale taki los nie mógł spotkać CAPRISONGS. To najlepsza FKA twigs; don't change your mind. Marek Fall

7
Danger Mouse & Blak Thought – „ Cheat Codes”

Całkiem znamienne, że wspólny album dwóch gigantów, którzy faktycznie zdają się grać na kodach nazywa się właśnie tak. Black Thought, wiernie przywiązany przez ponad trzy dekady do The Roots, zaprzedał jednostkowe uznanie w zamian za radość z kolektywnego poszukiwania perfekcji. Danger Mouse wyzwolił się z kolei rapowej klatki, by znaleźć spełnienie na innych muzycznych płaszczyznach i w ten sposób przestał być człowiekiem hip-hopu. Ich wspólny longplay, to synergiczne przypomnienie o własnej wielkości. Ale obaj wirtuozi działają tu bez żadnej napinki. Korzystają ze swojego towarzystwa, by robić świetną muzykę, a nie brać udział w aukcjach regaliów. Niektórzy nadal szukają kombinacji klawiszy gwarantującej nieśmiertelność w tej grze. Ci dwaj nie muszą tego robić. Cyryl Rozwadowski

6
Bad Bunny – „Un Verano Sin Ti”

Album, który trwa dziesięć godzin, a ty nie nudzisz się ani przez moment. Ewenement w erze nudnych jak skoki narciarskie fillerów. Opus magnum największego popowego artysty naszych czasów. Jakimś cudem Bad Bunny zmieścił na trackliście 23 znakomite numery – co kolejny, to lepszy. Un Verano Sin Ti to nie tylko znakomita wizytówka latynoskiej muzyki, ale też materiał, który pobił wszelkie możliwe streamingowe rekordy. Czego tu nie ma: reggaeton, pop, afrobeats czy miks rapu z dancehallem – dembow.

Klimat? Docelowo opcja summertime sadness, chociaż doświadczymy tu pełnego emocjonalnego spektrum. Wybuchowa radość (Después de la Playa; Moscow Mule); imprezowe odpały (El Apagón, Tarot); wakacyjny romantyzm (Otro Atardecer; Yo No Soy Celoso). Materiał przepełniony pięknymi melodiami i ready-to-go hiciorami. Uginający się od brzmieniowej kreatywności i zawstydzający większość trapowej sceny pomysłami i wrażliwością. Numery z czwartej płyty Portorykańczyka zdominowały w tym sezonie wszystkie południowe kurorty. Nic dziwnego, że Polska jest tak smutnym krajem, skoro dalej nie kumamy geniuszu Martíneza Ocasio. Lech Podhalicz

5
Kendrick Lamar – „Mr. Morale & The Big Steppers”

Czy Mr. Morale jest lepszym albumem niż To Pimp a Butterfly? Najlepiej odpowiedzieć claimem o rabinach, ale na pewno jest to album znacznie ambitniejszy. Zerwanie z wizerunkiem zbawcy, rapowego Martina Luthera Kinga i kaznodziei z Compton. Postawienie sprawy wprost: I choose me, I'm sorry. Konsekwencją tej szczerej postawy jest najbardziej intymna i ciężkostrawna płyta Kendricka Lamara. I kompozycyjnie najodważniejsza, w czym spora zasługa Duvala Timothy’ego, którego minimalistyczny jazz zdefiniował mood Mr. Morale & The Big Steppers. Są tu najciekawsze momenty w karierze Oklamy; są nieoczywiste bangery; są przejmujące opowieści i teatralna dramaturgia. Są też trafione gościnki i instant klasyki. Bez nadmiernego patosu i pędzącego egotripu. TOP 3 w dyskografii Lamara oraz definicja potężnego growera, do którego będzie się wracać latami. Lech Podhalicz

4
Sudan Archives – „Natural Brown Prom Queen”

Wcześniej znana nielicznym. Nie ma żadnych wątpliwości, że Sudan Archives to objawienie 2022 roku. Stwierdzenie, że posiada ogromny potencjał i zupełnie wyjątkowe podejście do soulu/R’n’B to no-brainer. Nikt się chyba nie spodziewał, że zostanie uwolniony w tak zachwycający sposób. Na drugim albumie amerykańskiej artystki zgadza się dosłownie wszystko. Dźwiękowe rozwiązania, których nie usłyszycie nigdzie indziej. Kompozycyjna odwaga i awangardowe podejście do – jakby nie patrzeć – przystępnej, popowej muzy. Natural Brown Prom Queen to z jednej strony końcowy etap niewinnego coming-of-age. Z drugiej – wejście z buta w świat dorosłych i zderzenie się ze ścianą problemów. To jest świat na zasadach Brittney Parks: feministyczne statementy, dystans do siebie i muzyczna wirtuozeria. Lech Podhalicz

3
Denzel Curry – „ Melt My Eyez See Your Future”

Zeltron na swoich albumach rozliczał się z ulicznymi korzeniami, poszukiwał tożsamości w psychotycznych symulacjach, porwał się na próbę zdefiniowania dźwiękowo Miami oraz przemierzał labirynty stonerskich majaków. I teraz przyszedł moment na znalezienie zen, którego w wiecznie płonącym świecie nam brakuje. Melt My Eyez See Your Future to wejście do 36 komnaty, w której panuje spokój niezmącony przez echa chaosu. Wiele pisano w kontekście tej płyty o dojrzałości, którą muzycznie miał osiągnąć Denzel Curry. Ale chaos napędzający brawurę, z której był dotychczas znany wcale nie zniknął – został jedynie twórczo wykorzystany. Ten longplay to pochwała samodoskonalenia autorstwa wirtuoza, który szuka lepszego świata. To być może złudny koncept, ale wygenerował kawał wyśmienitego rapu i to się tu liczy najbardziej. Cyryl Rozwadowski

2
Beyoncé – „Renaissance”

Beyoncé uczyniła z siebie wzór independent woman. Brnąc w coraz bardziej konceptualne rejony przy okazji Lemonade i podsuwając światu tajemniczą figurę Becky with a good hair, z którą rzekomo zdradził ją jej małżonek, odizolowała się jeszcze bardziej. Na szczycie jest mało miejsca, a każdy kto stoi obok chodzącego ideału będzie cierpiał przez bolesność tego kontrastu. Ale od początku 2020 roku świat zaczął potrzebować innych wzorców – w dobie pandemii zatęskniliśmy za kontaktem i komunalną radością. Queen B uczyniła ze swojej najnowszej płyty wielki bankiet, na który zaprosiła każdego.

Renaissance to voguingowy bal, którego głównym motywem jest samoakceptacja. Taneczny puls, którzy rządzi tą płytą nie jest ruchem obliczonym na nową demografię, ale przypomnieniem, że ciężko o bardziej wspólnotowe przeżycie niż przebywanie z innymi na parkiecie. Ekstatyczna, house’owa energia chicagowskiego Paradise Garage, ziemisty rytm Kingston, ciepły groove Studio 54. Beyoncé zabiera wszystkich w podróż po historii clubbingu, ale Renaissance to nie nostalgiczna ramota; to w pełni nowoczesny zestaw przygotowanych z pietyzmem bangerów i anthemów podany w formie litego miksu. Jeśli po coś zatrudnia się 50 songwriterów i 100 producentów, to właśnie po to. Cyryl Rozwadowski

1
ROSALÍA – „MOTOMAMI”

Rolling Stone okrzyknął Rosalíę mianem pop’s most fearless superstar; to jest fakt, nie opinia. MOTOMAMI stanowi właśnie porywające świadectwo pasji i braku kompromisu w artystycznej ekspresji na płaszczyźnie mainstreamowej. Pewne światło rzuca w tej kwestii doskonały wywiad z Pitchforka, gdzie artystka zdradziła, że miesiącami spędzała w studio po szesnaście godzin dziennie. Raz wpadła przy fortepianie w Electric Lady na karaibskie SAOKO, innym razem prosiła Pharrella, żeby pomógł jej zrobić disneyowską balladę na potrzeby HENTAI. Taki właśnie jest ten album – kreatywnie eksplorujący najrozmaitsze uniwersa kulturowe, ale też ideowe i emocjonalne, bo to materiał rozpięty między namiętnością i duchowością; jak twierdzi sama autorka – znacznie bardziej rozrywkowy niż El Mal Querer, ale też dogłębnie feministyczny. No i może przede wszystkim to popowa płyta typu all killer, no filler, którą – wracając do Rolling Stone’a można by sobie wyobrazić w zestawieniu The 500 Greatest Albums of All Time; znacznie wyżej od wcześniejszego wydawnictwa Rosalíi. Marek Fall

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.
Komentarze 0