To jest dobry rok dla muzyki elektronicznej. Dopiero maj, a już mamy sporo świetnych premier

Zobacz również:Hyperpopowa rewolta. Czy tak brzmi przyszłość muzyki popularnej?
2015 Governors Ball Music Festival - Day 3
fot. gettyimages

Nie będziemy przypominać, że nie tylko rapem newonce stoi. Zwłaszcza, że rok 2021 jak dotąd dowiózł zawrotną liczbę wyróżniających się albumów. Także - albo: przede wszystkim - tych z elektroniką.

I niezależnie od tego, czy mówimy o klubowo zorientowanej odnodze, ambientowych medytacjach czy eksperymentalnych wygibasach. Scena elektroniczna znajduje się w znakomitej kondycji. Świadczy o tym zarówno potężny underground, jak i frakcja artystów przebijająca się coraz śmielej do względnego mainstreamu. Od UK garage’u i drum'n'bassów poprzez emocjonalny tech-ambient po zdigitalizowaną wariację na temat eurotrance’u. Do tańca i do kontemplacji. Choose your fighter.

1
Leon Vynehall - Rare, Forever

Vynehallem zachwycano się od początku ubiegłej dekady. Przełomowym momentem była premiera minialbumu Music for the Uninvited. Znakomite konstrukcje, chwytliwe melodie i stężenie taneczności, jakiego ze świecą szukać. Podobnie było na Rojus (Designed to Dance). Stylistyczna wolta przyszła na długogrającym debiucie - Nothing Is Still - gdzie brytyjski producent porzucił house’ową euforię na rzecz kreślenia ambientowo-neoklasycznych pejzaży. A Rare, Forever to wypadkowa dotychczasowych dzieł Vynehalla. Z dodatkiem psychodelii, wolnomularskiej symboliki i free jazzu. Usatysfakcjonuje tych, którzy tęsknili do klubowych początków, jak i tych, którzy wolą spokojniejszą odsłonę Brytyjczyka. Niezależnie od preferencji, jest to album o niepowtarzalnej stylówie i niepodrabialnych kompozycjach. Aha, no i Vynehall zaczął bawić się w rapowe produkcje, czego dowodem bity dla KAM-BU czy Wesleya Josepha.

2
Bicep - Isles

Duet z Irlandii Północnej zaczynał od prowadzenia autorskiego bloga o elektronice. Ciężką pracą i konsekwencją doszli do statusu czołowych producentów z Wysp Brytyjskich. Bicep świetnie łączą oldskulowy UK rave z autorskimi pomysłami i mainstreamowymi ciągotami. Potwierdziły to liczne single, potwierdził debiutancki self-titled album z 2017 roku z wielkim przebojem Glue na trackliście. Isles to naturalne rozwinięcie pomysłów z pierwszego longplaya. Melodyjny breakbeat, emocjonalny house, wpadające w ucho wokalizy i hipnotyzująca atmosfera. W zasadzie ciężko przyczepić się do czegokolwiek, co wychodzi z bicepowego warsztatu. Tak powinna brzmieć festiwalowa elektronika głównego nurtu.

3
Danny L Harle - HARLECORE

O tej płycie pisaliśmy już przy okazji innego artykułu. Nic nie szkodzi, bo Danny L Harle nagrał album doskonały, który znajdzie się w większości końcoworocznych podsumowań. Harlecore - debiutancki album Danny’ego L Harle’a - to wyjątkowa chwila dla tego brytyjskiego artysty; pożegnanie z PC Music i transfer do wytwórni Mad Decent. Prosto pod skrzydła EDM-owego giganta Diplo. Londyński producent, który słynie z odświeżania przypałowych brzmień - kojarzonych głównie z polskim Ekwadorem, post-ironią i memami - popełnił tu dzieło życia. Wcielił się w cztery postaci (DJ Danny, MC Boing, DJ Ocean i DJ Mayhem), z których każda reprezentuje inny styl i dostarcza odmienne doznania. Udało mu się w ten sposób połączyć eurotrance, gabber, new age, hyperpop i estetykę Crazy Froga. Euforyczne hymny, wrażliwość Cocteau Twins, wypolerowana do granic możliwości produkcja i karykatura brosowego EDM-u. Harlecore to zwyczajnie najlepszy joint album Groove Coverage, Gigiego D’Agostino i Scootera.

4
Andy Stott - Never the Right Time

Kiedy doświadczony Brytyjczyk zawiesi buty na kołku? Póki co - nic z tych rzeczy. Artysta słynący z niezwykle równego poziomu wydawnictw postanowił zrobić to po raz szósty. Zrobić - w sensie: wydać album. Głównodowodzący wytwórni Modern Love znany jest z unikatowego stylu. W zasadzie po jednej nutce wiadomo, że mamy do czynienia z twórczością Stotta. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego longplaya. Miejscami bardziej przebojowego i popowego niż poprzednie płyty. Co nie oznacza, że pozbawionego typowej melancholii, surowego piękna i dbałości o detale. Nie dajcie się zwieść krytycznym recenzjom, bo Never the Right Time to pokaz siły Andy’ego Stotta i dowód na to, że jest jak Gianluigi Buffon: im starszy, tym lepszy.

5
India Jordan - Watch Out!

Kiedy słuchacze myśleli, że Ninja Tune czeka nieuchronne odejście do lamusa, nagle okazało się, że włodarze labelu znaleźli sposób na uniknięcie stryczka. Dziaderstwo, powtarzalność i mental zatrzymany we wczesnych latach 00.? Niekoniecznie. W rosterze m.in. Sampa the Great, Leon Vynehall, Black Country, New Road, Park Hye Jin czy Marie Davidson. Po latach posuchy i względnej nudy kultowa brytyjska wytwórnia wróciła do świetnej formy. Kolejnym przykładem India Jordan, niebinarni artyści przywracający ducha klasycznego klubowego UK soundu. EP-ka Watch Out! to karkołomny przelot przez breakbeat, speed garage i oparty na wokalnych samplach house. Euforyczna, nieskrępowana niczym zabawa. Niech to będą hymny post-pandemicznego powrotu do clubbingowych realiów.

7
Flying Lotus - Yasuke

W niedawnym epizodzie audycji The Fall, prowadzący wspominał, że Flying Lotus nagrał prawdopodobnie najlepszy album od czasów Until the Quiet Comes. O ile płytę z 2012 roku uważamy za jedną słabszych w dorobku krewnego Alice Coltrane, o tyle Yasuke to faktycznie odświeżenie lotusowego formatu. I jednocześnie rekompensata za przedłużoną, nudną do granic możliwości Flamagrę, na której Amerykanin nie tyle zjadał, co połknął swój ogon w całości. I choć wydaje się, że szef Brainfeedera już nigdy nie wróci do poziomu z opus magnum - albumów Los Angeles i Cosmogramma - to soundtrackowa forma ewidentnie mu służy. A jeśli Yasuke jeszcze nie oglądaliście, to również warto. Nie tylko świetna ścieżka dźwiękowa, ale też piękna kreska i konceptualne wyżyny.

8
Guedra Guedra - Vexillology

Wyobraźcie sobie taki klimat: gorący wieczór, obłędny zachód słońca, woń przypraw i koloryt tkanin na marokańskich bazarach. Jeśli przychodzi to z trudem - ułatwimy: odpalcie debiutancki longplay Guedra Guedra. Vexillology to zbiór basowych, juke’owych i footworkowych tracków, opartych na arabskiej wrażliwości i samplach zawierających tradycyjne instrumenty i zaśpiewy prosto z Marrakeszu czy Tangeru. Esencja Maghrebu podana w futurystycznie brzmiącej formie. Niszowa sprawa i szkoda, żeby przeszła zupełnie bez echa. Potencjał zarówno taneczny, jak i opcja na poszerzającą horyzonty turystykę bez ruszania się z kraju.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.