Pop-psychologia z TikToka. Dlaczego self care może być szkodliwy?

Zobacz również:Smokowski, Bodnar, Gargamel, Szczyl i „Dwie dupy o dupie”. Startujemy z nową ramówką newonce.radio!
ddd.jpg
Autor: Filip Lewandowski

Z TikToka dowiesz się, czy masz ADHD, podcast wyprowadzi cię z zaburzeń lękowych, a kojąca złota myśl z Instagrama pomoże w stanie depresyjnym. To bzdura, że self care nigdy nie był tak prosty.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w maju 2023 roku.

W tym, co akurat modne online, wybrzmiewają realne potrzeby. W czasach prezydentury Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych rosły konta społecznościowe prowadzone przez aktywistki feministyczne. To samo działo się w polskim internecie, gdy Trybunał Konstytucyjny wydał skandaliczny wyrok zaostrzający prawo aborcyjne. Kiedy ponad rok temu wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie, popularnością cieszyły się publicystyczne podcasty i konta na Instagramie, które rzetelnie objaśniały niuanse polityki międzynarodowej. Chwilę wcześniej, już w początkach pandemii, osoby używające mediów społecznościowych na potęgę poszukiwały kont prowadzonych przez specjalistki i specjalistów od zdrowia psychicznego, bo potrzebowały, by ktoś przeprowadził je przez stres i samotność lockdownu.

Zresztą nie tylko pandemia odbiła się na naszej kondycji psychicznej. Dramat wojny również. Niepewność wpisana w kryzys ekonomiczny też. Prawda o postępie cywilizacyjnym wygląda tak, że żyje się łatwiej, ale funkcjonuje się trudniej. Niby tabu wokół kryzysów psychicznych słabnie, ale to może być perspektywa wielkomiejskiej, progresywnej bańki, bo w jakie badania nie spojrzeć, widać, że niechęć do sięgania po specjalistyczne wsparcie jest wciąż silna i dalej wzmacnia ją ten kretyński przekaz kultury o słabościach, których się nie pokazuje. Może szukanie wsparcia na Instagramie, TikToku i w podcastach jest rozwiązaniem dla każdego, kto jeszcze się boi psychiatry, bo w końcu z takiej pomocy może skorzystać w zaciszu własnego telefonu? Tylko czy to faktycznie jest pomoc?

Prawda o postępie cywilizacyjnym wygląda tak, że żyje się łatwiej, ale funkcjonuje się trudniej.

Posty, które nie leczą

Podcasty i psychoedukacja w internecie są jak ciuchy z sieciówki, a psychoterapia to ubranie szyte na miarę – mówi Joanna Gutral, psychoterapeutka, która prowadzi edukacyjny podcast Gutral Gada, a na Instagramie obserwuje ją ponad 43 tys. osób. Każdy ma w szafie coś z sieciówki, więc wie, że nie jest to to samo, co sukienka wykonana u krawca, bo takie ubranie jest szyte i krojone uniwersalnie, pod standaryzowane rozmiary, które nie muszą odpowiadać potrzebom naszej sylwetki. Psychoedukacja internetowa to z kolei gotowiec, który nie uwzględni różnic indywidualnych; w pewnych przypadkach może lepszy niż nic, ale na pewno nie równoważny terapii.

Na papierze różnica pomiędzy śledzeniem postów znanej psycholożki czy znanego psychologa a regularnymi wizytami w gabinecie terapeutycznym wydaje się oczywista. W praktyce jednak coraz bardziej się zaciera, a prawdziwą zmorą czasów mody na self care staje się destrukcyjne przekonanie, że Instagram i TikTok leczą. Instagram służy konkretyzacji i uproszczeniu bardzo złożonych spraw – komentuje Marta Niedźwiecka, terapeutka, psycholożka, autorka podcastu O zmierzchu, którą na Instagramie obserwuje prawie 59 tys. osób.

To miejsce, w którym możemy przedstawić skomplikowane zagadnienie przy pomocy obrazka i ewentualnie kilku słów. Wręcz żądamy od twórców, żeby skrótowo wyjaśniali bardzo złożone problemy. Żeby te treści były konkretne, w tabletce, na kilku planszach karuzeli albo najlepiej na jednej. Ta konkretyzacja wydaje mi się niebezpieczna, bo redukuje nasze życie psychiczne do planszy i jednoznacznego rozwiązania. Rozumienie problemów, budowanie relacji, dealowanie ze światem nie polega na tym, że dostaniemy czterozdaniową instrukcję o treści: Pozbądź się toksycznych osób ze swojego otoczenia, a twoje życie będzie piękniejsze. Ogromne zagrożenie w psychoedukacji sieciowej polega też na tym, że ona bardzo szybko przestaje być psychoedukacją. Ludzie terapeutyzują się przez Instagrama, próbują wymuszać opinie psychologiczne czy nawet psychiatryczne.

Nie bez powodu korzystam w tym artykule z eksperckich opinii akurat Joanny Gutral i Marty Niedźwieckiej. Obie prowadzą wysokiej jakości działalność psychoedukacyjną w podcastach i mediach społecznościowych. Obie na co dzień pracują w gabinetach terapeutycznych. I obie podkreślają różnice między szeroką rozumianą edukacją w zakresie zdrowia psychicznego a terapią. Tej drugiej nie ogarniesz, scrollując.

Duże konto, duże kompetencje?

Internetowe zasięgi zagranicznych terapeutek i terapeutów nie wzięły się jednak znikąd. Stoi za nimi wiara – nawet urocza, ale naiwna – że porady Todda Baratza nauczą cię ekspresowo rozpoznawać red flagi i równie ekspresowo oduczą wchodzenia w emocjonalnie drenujące związki, a wskazówki Sary Kuburic, jak praktykować wdzięczność i budować poczucie własnej wartości, uczynią twoją codzienność lepszą.

Baratz prowadzi konto na Instagramie @yourdiagnonsense, obserwuje go ponad 500 tys. osób. Kuburic jest autorką hiperpopularnego profilu @themillenialtherapist i ma 1,5 miliona followersów. Amanda White na koncie @therapyforwomen – ponad 450 tys. obserwujących – podpowiada, co robić, gdy ktoś narusza twoje granice, i jak odpowiadać na pytania, których wolałbyś albo wolałabyś nie słyszeć. Autorka TikTokowego konta @ask.courtney – prawie 640 tys. followersów – tłumaczy trudny proces zdrowienia po traumie. Czyje wskazówki naprawdę działają? Czyja metoda jest skuteczna? Może ta, która przyciągnęła najwięcej osób? To w końcu całkiem logiczny wniosek, że popularność konta powinna być adekwatną oceną kompetencji osoby, która jest prowadzi, prawda? Bez żartów. Duże konto nie świadczy o tym, że ktoś jest lepszym terapeutą czy terapeutką – świadczy jedynie o tym, że jest lepszy_a w sociale i produkcję udających rozwiązania banałów na planszach w kolorze milenijnego różu. Mało tego, duże konto nie musi wcale świadczyć o tym, że osoba, która je prowadzi i podaje się za psychologa_żkę czy terapeutę_tkę, faktycznie nim czy nią jest.

IMG_3380.jpg
Fot. @yourdiagnonsense

Dlatego często mam wątpliwości co do jakości psychoedukacji – czy nie zrobił się z niej modny temat, w którym każdy staje się ekspertem, bo przecież każdy ma jakieś zdrowie psychiczne – mówi Joanna Gutral. W Polsce nie ma ustawy o zawodzie psychoterapeuty i psychoterapeutki, każdy może się tak nazwać, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Nie będą ciążyły na nim żadne odpowiedzialności: sąd koleżeński, komisja etyki, utrata uprawnień. To rozmywa siłę i jakość przekazu psychoedukacyjnego. Weźmy aplikacje, jest ich tysiąc, ale do niedawna na polskim rynku była tylko jedna, która miała status wyrobu medycznego – Goodsleeper.pl. Reszta jest tworzona przez ludzi, którym się wydaje, że mają kompetencje, ale to nie znaczy, że te narzędzia są skuteczne lub ich skuteczność była kiedykolwiek weryfikowana. A jak wskazał przegląd badań sprzed dwóch lat, źle dobrana medytacja czy praktyka uważności dla osób w epizodzie depresji może pogłębiać objawy. Nie dostajesz takiego ostrzeżenia, korzystając z jakiejś formy psychoedukacji, aplikacji, książki czy podcastu. Naukowcy wskazują na konieczność umocowania takich działań w badaniach i dowodach co do skuteczności.

I tak jak należy weryfikować specjalistów i specjalistki działające offline – np. sprawdzając wykształcenie, odbyte kursy etc. – tak też należy przyglądać się popularnym edukatorom i edukatorkom z internetu, którzy nie zawsze mają wystarczającą wiedzę i umiejętności, by w rolkach mądrzyć się, jak należy żyć. W ogóle obawiałabym się takich kont czy podcastów, które jasno wskazują, co masz robić. Szukałabym psychoedukacji, która zadaje pytania, a nie serwuje gotowe rozwiązania – dodaje Joanna Gutral.

Traumatyczne spotkanie z narcyzem

Człowieka, który przeszedł lub właśnie przechodzi przez proces terapeutyczny, poznasz po tym, jak mówi. Często używa słowa świadomość. Człowieka, który nabrał się na terapię z TikToka czy Insta, też poznasz po tym, jak mówi. Tylko że ten zamiast słowa świadomość nadużywa słowa trauma, kompletnie nieświadomy jego właściwego znaczenia. Psychotreści z internetu bywają niebezpieczne nie tylko dlatego, że kuszą iluzją prostych wyjść z nieprostych sytuacji. Szkodzą, rozmywając skalę wyzwań psychicznych. Jedne doświadczenia trywializują, inne wyolbrzymiają. Trauma już od paru dobrych lat robi absolutną furorę wśród ofiar nierozważnego używania internetowej psychoedukacji.

Wszystko jest traumą: relacja z niewiernym partnerem i sąsiad, który odpala wiertarkę w sobotę rano. Każde zachowanie jest konsekwencją traumy: od perfekcjonistycznego zajeżdżania się w pracy po kompulsywne korzystanie z Tindera. Internet nadużywa słowa „trauma” – potwierdza Gutral. Trauma to zagrożenie życia lub zdrowia, bezpośrednia lub pośrednia ekspozycja na takie wydarzenie, a nie trudna sytuacja, która cię spotkała. Jeśli psychoedukacja nie jest precyzyjna, oparta na źródłach, nie odsyła do narzędzi samopomocowych, to pojawia się duże pole do zniekształceń i nadużyć. Ktoś może sobie nawet zintegrować takie przekonanie, że jest ofiarą traumy albo że ma ADHD, bo usłyszał_a o tym w podcaście. Część spośród tych osób nie będzie szukała pomocy, zostanie z samowiedzą.

Psychoedukacja bywa wsparciem, może być źródłem rozwijającej, pożytecznej wiedzy o sobie i innych, ale nie serwuje prawd objawionych, a konsumowana nieodpowiedzialnie i nabożnie częściej tworzy nowe problemy, niż rozwiązuje stare. Robi ci coś, czego nigdy nie zrobi jakościowa terapia – wypełnia przekonaniem o własnej nieomylności.

Ludziom się wydaje, że skoro przeczytali sześć karuzel na Instagramie, to już mają nie wiadomo jaką wiedzę. Zaczynają diagnozować obce osoby, stają się napastliwi.

Marta Niedźwiecka

Dochodzi do transferu eksperckości – mówi Marta Niedźwiecka. Ludziom się wydaje, że skoro przeczytali sześć karuzel na Instagramie, to już mają nie wiadomo jaką wiedzę. Zaczynają diagnozować obce osoby, stają się napastliwi. Obrażają i szargają innych, nazywając ich zaburzonymi narcyzami. Mało przyjemne części naszej rzeczywistości dostają wzmocnienie w postaci pozornej wiedzy, której potem używamy jako oręża przeciwko innym ludziom. Domorośli psycholodzy, którym wydaje się, że wiedzą, jak wyglądają narcystyczne zaburzenia osobowości, nie są spoko. W normalnych warunkach nim diagnosta_ka wyda taką diagnozę, to trzeba tygodni, a czasem miesięcy obserwacji.

Bliskość dla leniwych

Wyrzucanie przypadkowym ludziom od narcyzów jest też kawałkiem szerszego zjawiska. Świat nie potrafi w komunikację. I nie mam na myśli wyłącznie sztuki kulturalnej dyskusji, którą w przestrzeni publicznej zastąpiło zupełnie nieeleganckie obrzucanie się błotem. Zatraca się również umiejętność pozytywnej komunikacji emocjonalnej. Zamiast pogadać, wysłuchać, doradzić, pobyć razem, coś wspólnie przeżyć, wysyłasz zaprzyjaźnionej osobie planszę z jakąś słodką i okrągłą złotą myślą. Agregaty takich czułych wyznań albo zdań, które mają przynieść natychmiastowe pocieszenie, też są bardzo popularne w mediach społecznościowych, często zresztą korzystają z tej samej narracji, którą operują konta psychoedukacyjne.

Twoje wielkie serce zasługuje na jeszcze większą miłość – to z @thescatteredfeelings, konta na Instagramie, które obserwuje ponad 70 tys. osób. Tak łatwo cię kochać – to z @werenotreallystrangers, konta producentów karcianej gry towarzyskiej o tej samej nazwie, które na TikToku śledzi ponad 5 milionów osób. Idea wydaje się szlachetna i nieszkodliwa. Puszczasz te posty dalej, do wybranych osób, by budować, wzmacniać, podtrzymywać bliskość. Idea jest również podejrzana, bo wciska ludziom ten srogi kit, że do bliskości można dojść na skróty.

IMG_3379.jpg
Fot. @thescatteredfeelings

Porozumiewamy się ze sobą bardzo złożonymi kodami, które budują nasze relacje – w tym są słowa, bycie razem, piosenki, doświadczenia, przeżycia, rozwiązane konflikty. My je tworzymy, będąc aktywnie z innymi ludźmi, w prawdziwej interakcji – wyjaśnia Niedźwiecka. Jeżeli to wszystko jest obecnej w naszej relacji z kimś, to wysłanie tabliczki instagramowej ze złotą myślą dodaje coś do bardzo szerokiego streamu komunikacji. Tylko że ja mam wrażenie, że wysyłanie sobie tych rzeczy jest zamiast. Jest też niebezpieczne, bo zmienia sposób, w jaki jesteśmy ze sobą. Obecni 20-latkowie co do zasady dużo lepiej sobie radzą z wiedzą o emocjach – naturalnie będą wyjątki – i są bardziej psychicznie uwrażliwieni niż spora część ich rodziców i dziadków. Tego jestem pewna. Tylko czy to oznacza, że rozumieją, czym jest trud budowania relacji? Nie wiem. Korzystanie z wiedzy dotyczącej inteligencji emocjonalnej jest kosztowne. Trzeba się narazić na różne zagrożenia, wyleźć z domu, poznać drugiego człowieka, przełamać lęki społeczne. Martwi mnie poziom motywacji do tego, żeby zmagać się z rzeczywistością. Pójście po linii najmniejszego oporu i wysłanie komuś planszy z hasłem jest dowodem, że ta motywacja jest niska.

Doraźne zastępowanie terapii psychoedukacją z internetu czasem wynika z tego, że nie każdy i nie zawsze może sobie pozwolić na wizytę w gabinecie (ze względów ekonomicznych, to częsty powód wykluczenia). Ale już zastąpienie rozmowy złotą myślą z IG wynika tylko i wyłącznie z lenistwa.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.
Komentarze 0