Belgowie strzelili nam sześć goli, a kolejne pięć dogodnych okazji zmarnowali, więc w Brukseli śmiało mogło się skończyć dwucyfrówką, gdyby rywale mieli idealny dzień. Mistrzowie dokręcania śruby, jakimi są piłkarze Roberto Martineza, nie wystawili najlepszej laurki drużynie, która przecież miała słynąć z defensywy i organizacji. Nie będzie to droga usłana różami, bo po 3 dniach jedziemy na wypoczętą, niepokonaną Holandię, która najlepszych graczy zostawiła w świeżości. Te trzy dni mogą określić przyszłość kadry Michniewicza: albo pokaże, jak reagować na naprawdę trudne momenty, albo miesiące do mundialu będziemy odliczać zdołowani i z kacem.
Tak naprawdę przykład powinniśmy wziąć właśnie z reprezentacji Belgii. Chwilę wcześniej została zlana u siebie 1:4 przez Holandię, co było rezultatem absolutnie zaskakującym dla brązowych medalistów mistrzostw świata. Ostatni raz tyle bramek stracili w listopadzie 2018 roku, kiedy Liga Narodów dopiero startowała, a im wymknął się spod kontroli mecz ze Szwajcarią (2:5). Takie rzeczy Belgom się nie przytrafiają, a tym bardziej przed własną publiką w Brukseli, więc potrzebowali reakcji. A mimo wszystko chwilę przed przerwą znów przegrywali z Polską, dopóki Axel Witsel nie wyrównał.