Spróchniałe drzewo trenerskie Billa Belichicka

Zobacz również:Gdy legenda szokuje cały świat sportu. Co jeszcze chce udowodnić Tom Brady?
Detroit Lions v Denver Broncos - Matt Patricia
Fot. Matthew Stockman/Getty Images

W NFL zwolniono już w tym sezonie trzech trenerów. Dwaj z nich to dawni asystenci Billa Belichicka. Łącznie na ostatnich sześciu dymisji w lidze aż cztery nazwiska to ludzie, którzy w przeszłości współpracowali z nim w New England Patriots. Dlaczego najwybitniejszy trener w dziejach NFL nie może pochwalić się żadnym dobrym wychowankiem?

Pojęcie „drzewa trenerskiego” w NFL istnieje od bardzo dawna. Osiągnięcia tych największych mierzy się bowiem nie tylko na podstawie tego, ile wygrali. Zazwyczaj ci najlepsi mają w dorobku kilka zwycięstw w Super Bowl, jednak po zakończeniu trenerskiej kariery mogą siedzieć przed telewizorem i podziwiać popisy drużyn prowadzonych przez swoich dawnych uczniów z poczuciem, że zostawili po sobie duże dziedzictwo.

Bill Belichick kariery jeszcze nie skończył – po wielkiej przebudowie prowadzi dalej New England Patriots i szybko o emeryturze nie pomyśli, mimo 68 lat na karku – ale obserwując poczynania swoich wychowanków trenerskich może się złapać za głowę. Tylko w tym sezonie dwaj z trzech zwolnionych już szkoleniowców – Bill O'Brien z Houston Texans oraz Matt Patricia z Detroit Lions – to ludzie, którzy dawniej byli w sztabie Patriots. Ich zwolnienie jest potwierdzeniem reguły: dawni asystenci Belichicka po prostu sobie nie radzą.

O CZYM SZUMIĄ DRZEWA?

Na podstawie trenerskich drzew można napisać całą historię NFL. Paul Brown, legendarny head coach i późniejszy generalny menedżer Cleveland Browns, który prowadził ich po II wojnie światowej, zatrudnił w roli asystenta Billa Walsha. Ten później w latach 80. stworzył dynastię San Francisco 49ers i zrewolucjonizował grę ofensywną w NFL. W jego sztabie znajdowali się Mike Holmgren i George Seifert, którzy też później zdobywali Super Bowl. Oni z kolei zatrudniali m.in. Andy'ego Reida, aktualnego mistrza NFL z Kansas City Chiefs, dwukrotnego zdobywcę tytułu Mike'a Shanahana czy Gary'ego Kubiaka i Jona Grudena – również zwycięzców Super Bowl.

Kolejne drzewa mają swoje gałęzie. Reid sam może pochwalić się wieloma byłymi asystentami, którzy osiągali sukcesy w NFL. Tony Dungy to z kolei wychowanek Marty'ego Schottenheimera, który dał również szansę Billowi Cowherowi. Zarówno Dungy, jak i Cowher mają w dorobku zdobyte Super Bowl. Reguła zwykle wygląda tak, że wybitni trenerzy kształcą co najmniej niezłych następców. Ale nie potwierdza się ona w przypadku Billa Belichicka.

Trener New England Patriots sam pochodzi z drzewa Billa Parcellsa. W latach 80. sięgał z nim jako koordynator defensywny po dwa tytuły w New York Giants, nim zaczął pracować na własny rachunek. Parcells wypuścił także spod swoich skrzydeł Seana Paytona i Toma Coughlina. Pod tym względem nikt nie miał tak dużego wpływu na historię NFL w ostatnich 20-25 latach. Wychowankowie Parcellsa zdobyli w samym XXI wieku dziewięć razy Super Bowl.

Sześć z nich to osiągnięcia Belichicka, który kolejne trzy finały przegrał. Żadna drużyna nigdy nie zdominowała tak ligi, jak jego Patriots, gdzie pracuje od 2000 roku. Ponadto trzy razy zostawał trenerem roku i odniósł rekordowe w historii ligi 31 zwycięstw w play-offach. Napisał kawał historii NFL, jednak jak do tej pory żaden z jego wychowanków nawet nie tyle nie zbliża się do tych osiągnięć, co wielu nie rokuje albo dawno już postawiono na nich krzyżyk. Gdyby on miał zaprezentować swoje drzewo, to o ile Walsh czy Parcells mieliby wielkie dęby sięgające nieba, tak jego drzewo wyglądałoby jak mały, uschnięty krzak na środku pustyni.

Łączny bilans dawnych asystentów Belichicka na swoim to 209-296-1. To daje 41.3% zwycięstw (dane aktualne na 2 grudnia 2020 r.). Na poprawę pracują jeszcze Brian Flores, który zdaje się wykonywać całkiem dobrą robotę w Miami Dolphins oraz Joe Judge, dla którego to pierwszy sezon w potrzebujących przebudowy New York Giants. Na upartego można byłoby doliczyć Mike'a Vrabela z Tennessee Titans, ale on w Patriots tylko grał, a jako trener szkolił się już gdzie indziej. U Belichicka pracował też Nick Saban - bodaj najwybitniejszy trener w dziejach futbolu akademckiego, jednak w NFL jego bilans to tylko 15-17 i żegnany był w atmosferze konfliktu - ale po pierwsze obchodzi nas sukces w NFL, a po drugie obaj współpracowali w połowie lat 90. w Clevelnad Browns, a nie w Nowej Anglii.

UWAŻAJ, CZEGO SOBIE ŻYCZYSZ

O słabo rozwiniętym drzewie trenerskim Belichicka dyskutuje się od dawna, a teraz przypomniał o nim Patricia. Detroit Lions zwolnili go przed końcem trzeciego sezonu na stanowisku po kadencji, którą trzeba uznać za ogromne rozczarowanie. Były koordynator defensywny Patriots osiągnął w Detroit łączny bilans 13-29-1 i stracił pracę po dwóch z rzędu wstydliwych porażkach – najpierw 0:20 z Carolina Panthers, których rozgrywającym był P.J. Walker, do niedawna gracz szybko upadłej ligi XFL, a następnie w Święto Dziękczynienia z Houston Texans (25:41).

Patricia przychodził do klubu, który żegnał się z Jimem Caldwellem po dwóch z rzędu latach z bilansem 9-7. Zarzucano mu, że choć Lions są solidną drużyną, to nie potrafią przebić się wyżej. Dla władz drużyny to było za mało. Patricia, który od 2004 roku chłonął nauki Belichicka i przeszedł przez wiele szczebli w Patriots, będąc członkiem trzech mistrzowskich drużyn, miał okazać tym, kto wniesie zespół na wyższy poziom. Nie okazał się. Z perspektywy czasu fani zdążyli zatęsknić za Caldwellem – osiągnięcia jego ekip to niebo a ziemia w porównaniu z dokonaniami Patricii. Kłania się stare powiedzenie „be careful what you wish for”. U nas powiedzielibyśmy, że lepsze jest wrogiem dobrego.

O jego zwolnieniu mówiło się już po zakończeniu poprzedniego sezonu. Z obozu Lions, a także od graczy, którzy opuszczali klub, słychać było, że 46-latek to człowiek toksyczny. To, że trenerzy w NFL są wymagający, to nic dziwnego, to wręcz pożądana cecha. Ale Patricia miał rzekomo wyrzucać futbolistów z treningów za to... że nie znają daty budowy stadionu Lions, co miało świadczyć o ich ignorancji i braku oddania dla barw klubów. Rugał też dziennikarzy na konferencjach prasowych albo zachowywał się jak pępek świata, pouczając reporterów. Przemawiał do nich i do swoich futbolistów jak do przedszkolaków. – Zachowuje się jak pieprzony Bill Belichick, chociaż tylko stał w jego cieniu – padały anonimowe głosy. Bo to, co mogło przejść trenerowi Patriots z uwagi na dorobek, niespecjalnie uchodziło Patricii.

NIE PRZESZCZEPISZ KULTURY

I chyba tu docieramy do sedna problemu jego wychowanków. Mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. W przypadku Belichicka to jednak nie okazuje się prawdą, a jeśli już, to jego dawni asystenci za bardzo chcą się na siłę upodobnić do swojego mistrza.

68-latek słynie z tego, że jest dość powściągliwym szkoleniowcem. To typ starej szkoły. Na pierwszym miejscu jest trening, a na drugim odpowiednie przygotowanie pod względem analizy meczu i rywala. Jak mantra powtarzane jest hasło „just do your job” – w końcu uzbrojony w wiedzę i prowadzony doświadczeniem Belichicka doskonale wie, co ma robić. Tak utytułowany trener po prostu na wejściu zyskuje zaufanie zawodnika. W Patriots wszystko i wszyscy muszą chodzić jak w zegarku. Byli gracze Belichicka wspominają raczej profesjonalne podejście, silną kulturę wygrywania, ogromne poświęcenie dla sukcesu - rzadziej jego ludzkie, ciepłe podejście. To człowiek, który ma poczucie humoru i dobrze wypada w mediach, kiedy może porozmawiać o historii sportu, jednak o własnej pracy mówi ogólnikowo i raczej uchodzi za mruka. Kto wie, może ten brak zażylości też sprawia, że później jego wychowankowie sobie nie radzą? Łatwo sobie wyobrazić, jak Belichick wymaga i wydaje polecenia, a niekoniecznie uczy swoich asystentu, jak być dobrym trenerem głównym.

Taka atmosfera potrafi jednak zdziałać uda. Belichick słynie z tego, że potrafi odwracać nawet trudne charaktery. Nie boi się sięgać po zwolnionych z innych klubów graczy z problemami natury wychowawczej, bo ci stykając się z jego metodami szkoleniowymi, zaraz stają się grzeczni. Aura drużyny, budowana oczywiście kolejnymi mistrzostwami, wymagający szef i walka o najwyższe cele sprawiają, że każdy umie się podporządkować. Jednocześnie trener jest w stanie odciąć zespół od medialnego szumu i buduje twierdzę. Choć bardziej pasowałoby to określenie „klasztor” – mało kto ma tam wstęp z zewnątrz, trzeba twardo trzymać się zasad i wszystkim przyświeca wyższy cel.

Asystenci Belichicka w takim środowisku są przekonani, że to jedyna droga do sukcesu. Gdy więc idą do innych klubów, próbują przeszczepić tę kulturę do nowej szatni. Często schemat jest podobny – początkowo zawodnicy oczarowani są nowymi metodami i uważnie słuchają tego, co do powiedzenia ma uczeń tak wybitnego mistrza. Czasami nawet odbija się to na wynikach. Gdy jednak mija trochę czasu, czar pryska. Nie mija kilka lat i trener zostaje zwolniony.

SPALENI TUŻ PO STARCIE

Dobrym przykładem jest tu Eric Mangini. W 2006 roku przejmował New York Jets świeżo po sezonie z bilansem 4-12 i zaczął bardzo dobrze – od 10 zwycięstw w pierwszym roku pracy i awansu do play-offów. Rozwinął kilku graczy i nowojorskie media zachłysnęły się nim bez pamięci. Przylgnęła do niego ksywka „Mangenius”, a kiedy jeszcze dodatkowo udało mu się pokonać Patriots, był bliski kultowego statusu. Kolejny rok był już jednak fatalny. Jets wrócili do poziomu 4-12, jednak Mangini zachował stanowisko. W 2008 roku postawił więc wszystko na jedną kartę – skusił do powrotu z emerytury Bretta Favre'a i wydawało się, że trafił. Jets zaczęli od bilansu 8-3, ale od tego momentu wygrali tylko jedno spotkanie, nie weszli do play-offów, a w ostatniej kolejce ich szanse przekreślili rywale z dywizji, Miami Dolphins, których rozgrywającym był Chad Pennington – ten sam, którego oddano, by zrobić miejsce Favre'owi. Gorszego policzka fani z Nowego Jorku nie mogli otrzymać.

Mangini padł ofiarą swojego ego. Objął jeszcze później Cleveland Browns, ale im mniej napiszemy o jego kadencji w tym zespole, tym lepiej. Od dekady pozostaje bez pracy w NFL.

Podobny scenariusz w tamtym czasie przerobił Josh McDaniels. W lidze młodzi specjaliści od ofensywy zawsze są w cenie i gdy w 2009 roku przychodził do Denver Broncos, wielu spodziewało się, że widzimy narodziny nowej trenerskiej gwiazdy.

Udany początek tylko potęgował to poczucie. Broncos wystrzelili jak z armaty, wygrywając pierwsze sześć spotkań. Momentem kulminacyjnym było starcie mistrza z uczniem, w którym górą był ten drugi. Ekipa z Denver po dogrywce pokonała wtedy Patriots i McDaniels po ostatniej akcji zachowywał się, jakby właśnie zdobył Super Bowl. Ekspresyjna radość pełna okrzyków i wymachiwania pięścią w stronę kibiców przeszła do historii i wywołała burzę komentarzy. Jedni twierdzili, że to zupełnie niepoważne. Inni z kolei usprawiedliwiali 33-letniego wówczas trenera młodzieńczą fantazją i tym, że ciążyła na nim presja rywalizacji z mentorem. Zwracano uwagę, że pokonanie Belichicka to dla McDanielsa jak do tej pory największy sukces w karierze i nawet jeśli trochę przeszarżował, to warto przymnąć na to oko.

Na nieszczęście dla McDanielsa okazało się, że ta wygrana pozostała już na zawsze jego największym indywidualnym sukcesem. Broncos mimo doskonałego startu zupełnie się posypali. Skończyli sezon z bilansem 8-8 i bez awansu do play-offów, a ci, którzy szybko uznali go za pyszałka, mieli powody do radości. Działaczom w Denver nie przeszkodziło to jednak w tym, by oddać młodemu trenerowi większą władzę. McDaniels roztaczał wokół siebie aurę z Patriots i był w stanie przekonać swoich przełożonych, że winę za beznadziejną końcówkę ponoszą gracze, a on wie, jak to naprawić.

Skończyło się oddaniem w wymianie podstawowego rozgrywającego Jaya Cutlera, wzięciem w drafcie w jego miejsce Tima Tebowa, rozpoczęciem sezonu od bilansu 3-9 i zwolnieniem. McDaniels z podkulonym ogonem wrócił do Patriots i do dziś pełni rolę ofensywnego koordynatora. Dwa lata temu próbowali go zatrudnić Indianapolis Colts i choć 44-latek był już z nimi po słowie, nagle się wycofał. To tylko spotęgowało opinię na jego temat, że jest niegodnym zaufania trenerem. Wydaje się mało prawdopodobne, że ktoś jeszcze go rozważy. Najczęściej mówi się, że może być następcą Belichicka w Patriots za kilka lat.

MISTRZ JEST JEDEN

Lista niewypałów jest długa. W tym sezonie poza Patricią doszedł jeszcze Bill O'Brien, o którym mogliście już przeczytać więcej w newonce.sport. On również padł ofiarą wielkiego ego i skupiał zbyt dużą władzę w swoich rękach. Model Patriots, gdzie Belichick jest trenerem i jednocześnie generalnym menedżerem nie sprawdza się za bardzo w innych klubach, jednak jego dawni asystenci są w stanie nabrać na to nowych pracodawców. I niewykluczone, że mimo tego kluby NFL dalej zatrudniać będą jego wychowanków. Magia dynastii Patriots i tego, że ktoś pracował tam przez kilka sezonów jest zbyt silna, by zignorować kiepską historię wychowanków Belichicka i inni liczą, że akurat ich wybór przełamie złą passę pod tym względem.

Na razie nieźle rokuje Flores. Jego Dolphins mają szansę w nieodległej przyszłości walczyć o Super Bowl, bo 39-latek dokonał już solidnej przebudowy, a ma dalszy kapitał pod kolejne ruchy i udało mu się wybrać wysoko w drafcie utalentowanego rozgrywającego. Na razie warto się wstrzymać, mając w pamięci historie chociażby Manginiego i McDanielsa, ale przynajmniej nie słychać też o wybuchach ego i dziwnych praktykach treningowych Floresa. - Jego sukces tkwi w tym, że nie próbuje na siłę pokazać, że uczył się od Belichicka. Nie podkreśla na każdym kroku, że wie lepiej, bo był w szatni mistrzów - podkreślają w Miami.

Być może to jest kluczowe. Problem bowiem w tym, że Belichick jest jeden. Łatwo mu surowo oceniać futbolistów i trzymać dużą dyscyplinę, bo zawsze może wskazać na gablotę pełną trofeów. Jego wychowankowie padają później ofiarami tych sukcesów - każdy oczekuje, że będą drugim wcieleniem swojego mistrza, a oni na siłę chcą udowodnić, że tak właśnie jest. Jeśli jednak tylko słuchałeś poleceń Belichicka i napatrzyłeś się na jego metody, to nie masz tej samej wiarygodności, szacunku i wiedzy. Inne sposoby zarządzania drużyną są możliwe, mimo że ego każe ci wierzyć w co innego. To, że jakiś trener przebywał w otoczeniu wybitnej jednostki i będzie zachowywał się tak samo, jak ona, jeszcze nie czyni z niego geniusza. Następni asystenci Belichicka, którzy pójdą na swoje, powinni o tym pamiętać.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.