Słyszysz? Wymieniają nazwiska piłkarzy Brentford. Opowieść o piłce jest najbardziej uniwersalna na świecie (FELIETON)

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
premier league
fot. Tottenham Hotspur FC via Getty Images

Mówi się często, że jak ludzie nie mają o czym gadać, to temat schodzi na pogodę. Ale jeśli dwóch facetów, zupełnie sobie obcych, z różnych kultur, krajów czy kontynentów spotka się w londyńskim metrze, albo na wycieczce w Boliwii, a obaj interesują się futbolem, złapią nić porozumienia w ułamku sekundy. Piłka jest trochę jak pogoda – czasem dla twojej drużyny świeci słońce, a niekiedy lunie deszcz. Ale opowieść o niej wciąż sprawia nam radość, wywołuje naszą ekscytację.

Gdybym musiał zdefiniować to, co od początku istnienia robi newonce.sport, pewnie poszukałbym źródła w liberalnym opowiadaniu. Już wyjaśniam: chodzi mi o to, że kiedy znajdziesz dowolną osobę umiejącą dzielić się przemyśleniami na temat futbolu, czy jakiejkolwiek innej dyscypliny sportu (ale jednak futbolu szczególnie), a następnie pozwolisz jej podzielić się taką opowieścią, bez wkładania jej w ramy, deadline’y, linie redakcyjne i inne tego typu gówno, dostaniesz zdrowe, niczym nie zakłócone podejście do tematu. W ten sposób uzyskujesz maksymalną szczerość, a co za tym idzie – otwartego i mądrego odbiorcę. Nie silisz się na to, żeby być kaznodzieją, pouczać innych czy proponować im gotowe rozwiązania. Po prostu zaczynasz dyskusję i przyglądasz się, dokąd ona prowadzi.

Myślałem o tym ostatnio dość sporo, jako że po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się polecieć do Londynu, miasta które darzę miłością bezwarunkową, akceptując wszystko co może nieść ze sobą najgorszego. Latanie tam już zawsze będzie dla mnie jak powroty do domu.

W Londynie najbardziej uwielbiam metro, uważam, że nie ma drugiego tak wspaniałego tygla w Europie, miejsca, w jakim przypadkowi ludzie mogą się spotkać, wejść w dialog, porozmawiać o meczu Fulham, zakochać się, zgubić bagaż i znaleźć albo na chwilę zamknąć oczy i wsłuchać w tętno metropolii. Nic tak szybko jak metro nie pozwala poznać i oswoić tego potwora, każdego dnia przeżuwającego w paszczy miliony ludzkich historii.

Metro traktowałem zawsze jak podziemną kryjówkę, w której możesz się na chwilę schować, jeśli chcesz ukraść trochę czasu. Przeczytałem w nim dziesiątki książek i artykułów, odrobiłem setki prac do college’u, słuchałem płyt Paktofoniki na discmanie lub po prostu pięknego angielskiego, zapowiadającego nazwy stacji i linii. Toczyłem też mnóstwo bardzo wartościowych rozmów ze znajomymi z Brazylii, Gdańska i Holandii.

Przed meczem Arsenal – Tottenham jechałem z kumplami z Canal+ na The Emirates i obserwowaliśmy siedzącą obok rodzinę. Ojciec, na pierwszy rzut oka jakiś biznesmen (jak się później okazało – bankier), robił dwóm córkom i synowi wykład na temat gry The Gunners. Kilkunastoletnie dzieciaki wpatrzone w niego chłonęły debaty o poprzednich meczach tych zespołów, czy ustawieniu ekipy Artety.

Właściwie nie wiem nawet, jak to się stało, ale zostaliśmy w tę rozmowę wciągnięci. Głowa rodziny zapytała, skąd przylecieliśmy. „Z Warszawy? Bywałem tam kiedyś co tydzień. Ulica Foksal jest piękna!”.

W drodze powrotnej próbowaliśmy z Andrzejem Twarowskim odtworzyć z pamięci wszystkich 11 goli obejrzanych na Stamford Bridge, Brentford Community Stadium i The Emirates. Słysząc nazwiska takie jak Ethan Pinnock czy Yoanne Wissa, siedzący obok około 20-letni chłopak powiedział do swojej dziewczyny: – Słyszysz? Mówią nazwiska piłkarzy Brentford! To mój klub!

Wieczorem, po intensywnym weekendzie, popijając zimnego Guinnessa, dyskutowaliśmy o portugalskiej piłce z kibicem Benfiki, pochodzącym z Porto, Luisem, pracującym w pubie przy Stamford Bridge jako barman.

Gdy zamknięcie lokalu wygoniło nas do hotelowego baru, obsługiwał nas Kevin, kibic Manchesteru United.

Piłkarska opowieść bez problemu wciela się w rolę ścieżki dźwiękowej naszych podróży. Dosłownie kilka tygodni wcześniej, w Dubrowniku, przewodnik po tzw. „food tripie”, 30-letni Domagoj, z lubością wtrącał piłkarskie wątki do historii miasta, przenosząc nas do młyna fanów Dinama Zagrzeb na stadionie Hajduka Split, gdzie miał okazję być, czy pokazując zakątki portowej miejscowości związane z piłką nożną.

Tak się dzieje od zawsze. Kiedy jako 26-letni chłopak pracowałem w synagodze na Knightsbridge, mój przełożony Danny każdorazowo zaczynał nasze spotkania od narzekania na Tottenham. Od momentu, w którym wyznałem miłość do Premiership, miałem o wiele łatwiejsze życie. Byłem swój.

W pracy z Ukraińcami gadaliśmy o Szewczence i Rebrowie, z Rumunami o Hagim, a w szkole ze Słowakami i Brazylijczykami o ich boiskowych bohaterach.

Parę lat temu na Wyspach Kanaryjskich recepcjonista o imieniu Jose, który dowiedział się, że razem z Łukaszem Wiśniowskim chcemy obejrzeć mecz Las Palmas, nie tylko załatwił bilety nam i naszym partnerkom, ale też zawiózł na stadion.

Piłka nożna nadaje sens życia wielu z nas. Pozwala nam się otwierać przed ludźmi, wymieniać poglądami i własnymi doświadczeniami. Uważam, całkiem serio, że kto jej nie pokochał, dużo stracił, jest uboższy. Ale nigdy nie namawiam nikogo na zapisy do tego kościoła. W końcu ma on wystarczająco dużo wiernych, by co rusz spotykać ich w każdym zakątku świata. Na pewno lepiej pogadać o napastniki z trzeciej ligi argentyńskiej, który w Sunday League strzelił sto goli w sezonie, niż o pogodzie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.