Siatkarska „Pestka” opowieści. „Musiałam być mistrzynią każdego meczu i treningu. Nie dopuszczałam myśli, że coś może nie wyjść”

Zobacz również:Włosko-turecki duopol na wygrywanie. Liga Mistrzyń i niekończąca się potęga dwóch państw
FOT. DOMINIK BUZE/ 400mm.pl

Do siatkówki wchodziła z łatką córki wybitnej siatkarki. W Niemczech przeżyła sezon bez zwycięstwa, by w następnym płakać ze szczęścia po dwóch spotkaniach. Z kolei w obecnym klubie pracuje z trenerem, którego zna od blisko dwudziestu lat. Izabela Lemańczyk, libero DPD IŁCapital Legionovii Legionowo opowiada między innymi o dorastaniu jako kibic Garbarni Kraków i wiecznym życiu na walizkach oraz dzieli się spostrzeżeniami na temat siatkarskiej młodzieży.

Michał Winiarczyk: Wisła czy Cracovia? Podejrzewam, że wybór może paść na inny krakowski klub.

Izabela Lemańczyk: Wybierając spośród tych dwóch, wiadomo że Wisła, bo jestem wychowanką jej sekcji siatkarskiej. Jeśli chodzi o piłkę nożną to oczywiście najbliżej mi do Garbarni. Cracovia spada na ostatnie miejsce.

Kluczowy wpływ miał tata, od lat związany z „Brązowymi”.

Garbarnia jest w rodzinie od dziada pradziada… i to dosłownie. Pradziadek był działaczem, a dziadek przez moment piłkarzem zespołu. Tata z kolei przez wiele lat grał, a teraz jest trenerem. Podejrzewam, że gdybym urodziła się chłopcem, to też poszłabym podobną drogą. Zdecydowałam się na siatkówkę, ale o ulubionym piłkarskim klubie nie zapominam. Śmiało można nazywać mnie kibicem Garbarni.

Przechodząc do „siatki”. Zgadnij, co pojawiało się najczęściej obok twojego nazwiska, gdy przeglądałem archiwalne materiały?

Nie zabłysnę jeśli powiem, że chodzi o mamę?

Raczej nie. „Córka Magdaleny Śliwy”.

Z etykietą córki utytułowanej siatkarki żyje od lat. Kwestia przyzwyczajenia.

Znalazłem twoją wypowiedź sprzed czternastu lat. Na pytanie o porównania do mamy odpowiedziałaś: „Przyzwyczaiłam się, ale nie powiem, żebym była z tego zadowolona. Przyznam, że denerwuje mnie postrzeganie przez pryzmat mamy. Często ludzie nie patrzą, ile ja pracy wkładam w siatkówkę. Często się słyszy, że przez nazwisko przykładowo dostaję powołanie”.

W sumie… wszystko aktualne, nie? Musiałam z tym żyć, nie było wyjścia. Dziś po wielu latach nie zwraca się już tak wielkiej uwagi. W tamtym czasie grałam w wielu młodzieżowych turniejach. Z większości z nich wracałam z nagrodą dla najlepszej libero, przyjmującej lub broniącej. To był wiek, w którym rówieśnicy mieli wiele do powiedzenia. Mówiono, że dostaje wyróżnienia przez wzgląd na mamę, która dopiero co wygrywała mistrzostwo Europy i wraz z reprezentacją była na topie. To bolało, bo wiedziałam, że w większości była to moja zasługa. Gdy brałam ślub, ludzie pytali się, czy nie chcę pozostać przy starym nazwisku. Patrząc przez pryzmat siatkówki, to nawet się ucieszyłam, że odkleiłam się i gram pod nazwiskiem męża.

Z mamą grałaś w Krakowie i Sopocie, ale też i na piachu. W 2005 roku na jednym z turniejów pokonałyście między innymi parę Dorota Świeniewicz-Beata Mijakowska.

Nie pamiętam okoliczności tamtych zawodów. Więcej informacji mam dzięki mamie, której bardziej zapadło to w pamięć. Wspominała, jak bardzo byłam zdeterminowana, by wygrać. Wybitna rywalka po drugiej stronie sprawiła, że brałam ten mecz bardzo poważnie. Dochodziło do sytuacji, gdzie mama dostawała ode mnie „ochrzan”. „Musisz ruszyć się do tej piłki”, „dlaczego jej nie bierzesz?” – krzyczałam. Mama po latach śmieje się z tego. Każdy wiedział, że była wtedy w świetnej formie. Traktowała turniej jako rekreację, a ja podeszłam z maksymalną ambicją.

Życie sportowca pełne jest podróży z walizkami. Tobie ten tryb towarzyszy od dzieciństwa.

Bardzo lubiłam częste przeprowadzki, traktowałam to jako zabawę. Od trzeciego roku życia co sezon zmieniałam miejsce zamieszkania. Byłam otwartym dzieckiem, więc szybko się aklimatyzowałam, choć z natury jestem osobą przywiązującą się do miejsc. Ciągłe zmiany towarzyszą mi do dziś, przez co nie wiem, jak to będzie, gdy osiedle się na stałe.

Przesiąknełaś trochę Włochami, w których przez lata grała mama?

Mogę powiedzieć, że nawet bardzo. Przygotowywałam się tam do pierwszej komunii, poza tym miałam nauczanie korespondencyjne z polskiej szkoły. Rodzice uczyli mnie na podstawowym etapie. Zdalne egzaminy poszły dobrze, więc muszę chyba ich pochwalić za dobrą robotę. Po latach doceniam ten niebywały trud. Mama była wtedy mniej więcej w moim wieku. Nie wyobrażam sobie teraz, by w przerwie pomiędzy treningami siadać i tłumaczyć dziecku zagadnienia matematyczne. Chodziłam też do włoskiej szkoły. Dzięki przebywaniu z rówieśnikami szybko nauczyłam się języka. Po tygodniu potrafiłam odpowiedzieć na pytanie kolegi pełnym zdaniem. Nie zapomnę reakcji rodziców. Patrzyli na siebie, nie wierząc w to, co się właśnie wydarzyło.

Rozumiem, że z trenerem Alessandro Chiappinim bez problemu rozmawiasz w jego języku?

Oczywiście, nie sprawia to żadnego problemu. Co ciekawe, trenera poznałam gdy mama grała jeszcze we Włoszech. On był wtedy asystentem, a ja trzynastolatką. Można powiedzieć, że znamy się od wielu lat.

Z popularnym „Ciapkiem” pracowałaś już w Atomie Treflu Sopot w 2011 roku, zdobywając wicemistrzostwo Polski. To twoje największe osiągnięcie w karierze seniorskiej.

Byłam wtedy świeżo po zakończeniu gry w juniorskich rozgrywkach. Siłą rzeczy nie dostawałam wielu szans do gry. Niemniej to fajne uczucie współpracować z trenerem, którego zna się od dawna. Niedawno wspólnie doszliśmy do wniosku, że wypadałoby przynajmniej powtórzyć osiągnięcie po tylu latach.

Później były Police, które właśnie kroczyły ku Orlen Lidze i odnowieniu dawnego blasku. Spodziewałaś się, że ten projekt tak mocno się rozrośnie?

Kojarzyłam wtedy Chemika ze starć z Murowaną Gośliną, w której występowałam oraz przede wszystkim z dzieciństwa. Miałam dwa czy trzy lata, gdy mieszkałam w Policach z mamą, a klub również odnosił duże sukcesy. Pamiętam, że nie byłam przekonana co do projektu. Miałam wątpliwości, czy chcę tam grać. Summa summarum wyszło dobrze, bo okres sportowo był bardzo udany… no i przywiozłam stamtąd męża.

Przyszedł awans i można było poczuć, że rodzi się wielka siatkówka. Dołączyły czołowe polskie dziewczyny plus wzmocnienia zza granicy. Mój kontrakt był jeszcze ważny, ale wiedziałam, że nie mam zbyt wielkich szans na grę. To ona była wówczas moim priorytetem, gdy myślałam o wyborze zespołu.

Grając jako libero jest się skazanym na jedną pozycję. Czasem trenerzy w meczu co rusz rotują stawiając na dwie zawodniczki. Jakie masz podejście do gry, wiedząc, że co chwilę musisz schodzić z boiska?

Ważna jest kwestia, o jakich zawodniczkach mowa. Niektóre należą do tak zwanych zadaniowców. Stawia się na nie tylko w konkretnych sytuacjach. Z perspektywy siatkarki podział pozycji libero na role nie zawsze jest owocny. Nie jestem rozgrywającą, która ma kontakt z piłką w każdej akcji. Zdarzają się mecze, w których dotykam piłkę tylko kilka razy. Liczy się jednak to, co w danym momencie jest najważniejsze dla zespołu.

W jednej z archiwalnych rozmów wspominałaś, że jak kiedyś wchodziłaś na parkiet, to koleżanki pytały się, czy znów masz ADHD.

W młodszym wieku jest więcej roztrzepania, trenerzy też nie nastawiali się wtedy zbyt mocno na taktykę. Teraz gdy zmienia się podejście do treningów, ten aspekt jest mocniej poruszany w zajęciach juniorek. Nie jestem wszędzie na boisku, bo system gry tego nie wymaga. Muszę jednak przyznać, że lekkie ADHD pozostało. Jestem najstarsza w zespole, często mam do wykrzyczenia najwięcej. Zastanawiam się, czemu młodsze koleżanki nie mają tyle energii.

Co różni Izę z początków kariery seniorskiej od tej z dziś?

Trudne pytanie (chwila przerwy). Pewne rzeczy, takie jak doświadczenie czy spokój w grze przychodzą z wiekiem. Miałam styczność z różnymi sytuacjami, trenerami. Stałam się bardziej świadomą siatkarką. Wiem, kiedy mogę odpuścić, a kiedy trzeba przycisnąć. Czasem, gdy coś nie wychodzi na treningu, to nie napinam się tak mocno jak dawniej. Kiedyś musiałam być mistrzynią każdego meczu i treningu. Nie dopuszczałam myśli, że coś może nie wyjść.

Zastanawiasz się czasem patrząc na młode zawodniczki w drużynie, czy też byłaś taka sama jak one?

Myślę, że ja i moje rówieśniczki byłyśmy inne. Młode siatkarki nie doceniają dziś tego, co dostają. Przez ostatnie lata szkolenie i podejście młodzieży diametralnie się zmieniło. Wyszkolenie techniczne i siłowe stoi na nieporównywalnie większym poziomie, niż za moich czasów juniorskich. Dodatkowo za sprawą Internetu mają ogromny dostęp do wiedzy. Włączasz sobie na YouTube „Top 20 obron” i oglądasz najlepszych na świecie. Kilkanaście lat temu tego nie było. Młodzież ma świetne warunki do stania się dobrymi sportowcami. Pozostaje kwestia chęci i docenienia tego, co dostają. To drugie przychodzi z wiekiem. Jak byłam młodsza mówiono nam, że mamy doceniać daną rzecz, bo kilka lat temu tego nie było. Oczywiście, nieświadomy człowiek tego nie robił.

Trener Chiappini mówił mi, że nie widzi już u młodych żaru i pragnienia walki o najwyższe cele, o medal igrzysk czy mistrzostw świata.

I ma rację. Na początku sezonu z Mają Tokarską zastanawiałyśmy się, o czym myślałyśmy będąc w wieku najmłodszych koleżanek z zespołu. Miałyśmy przeświadczenie, że będziemy mistrzyniami olimpijskimi, świata i Europy. Nasze marzenia były wywindowane wysoko. Nowemu pokoleniu brakuje takich szalonych myśli. Pamiętajmy, że wszystko zaczyna się od wielkich marzeń.

Skąd się wziął niemiecki rozdział kariery?

Nie ukrywam, chciałam spróbować czegoś nowego. Po Policach nadarzyła się okazja, by wyjechać za granicę. Uważam, że wyjazd, chociażby na sezon z rodzimej ligi stanowi doskonałą lekcję życia. Wszystko staje się trudniejsze, to test charakteru.

Do dziś jak słyszysz o Hamburgu, to śnią się koszmary?

Trudno mieć jakiekolwiek dobre wspomnienia z tamtego okresu. Nie wygrałyśmy ani jednego meczu. Poza siatkówką nie było czasu na nic. Przegrane nie oznaczały, że nie trenowałyśmy. Na każde spotkanie wychodziłyśmy z nastawieniem, że to mecz, w którym odniesiemy upragnione pierwsze zwycięstwo. Tak się nie stało. Miałam dość Niemiec. Pamiętam namowy menedżera: Iza, daj jeszcze jedną szansę. W Wiesbaden jest fajny trener. Od dawna cię obserwuje, ma pomysł na drużynę. Początkowo się broniłam, ale w końcu przyjęłam propozycję. Cieszę się z tej decyzji, bo był to chyba najfajniejszy sezon w życiu. Dodatkowo nastąpił on tuż po najgorszym, więc dziś cieszę się podwójnie. Przeszłam tam z Jennifer Pettke, koleżanką z Hamburga. Pamiętam sytuację, po drugim meczu nowego sezonu. Wygrałyśmy za trzy punkty i w sumie miałyśmy ich więcej niż w całym poprzednim sezonie grając dla starego klubu. Popłakałyśmy się ze szczęścia, ku zdziwieniu wszystkich wokół. Nikt nie rozumiał, jak można cieszyć się z sześciu punktów.

Niemcy kojarzą się ze świetną organizacją, zgodzisz się?

Nie mogę powiedzieć złego słowa, pełen profesjonalizm. Wszyscy w klubie byli przejęci, by zawodniczkom było tutaj dobrze. Wyjeżdżając myślałam, że poziom niemieckiej ligi jest niższy. Pozytywnie się zaskoczyłam. Ten kraj to wylęgarnia młodych talentów. Przyjeżdżały dziewczyny z całego świata, po których widać było, że chcą grać. Widoczny był ten żar, o którym rozmawialiśmy wcześniej. Nie było dużych pieniędzy, co za tym idzie tamtejsze zawodniczki nie były tak rozpieszczone jak w innych ligach.

Co sportowo zabrałaś stamtąd?

Po sezonie, w którym nie wygrywa się meczu, doszłam do wniosku, że co mnie nie zabije, to wzmocni oraz że nie ma sytuacji, z których nie da się wyjść. Stałam się spokojniejszą zawodniczką, z większym rozsądkiem spoglądającą na sport. Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, więc chyba nie będę przeżywać już podobnego okresu?

Stęskniłaś się za Polską?

W drugim sezonie czułam się świetnie. Stworzyliśmy niesamowicie zgraną ekipę. Pamiętam ostatnie spotkanie przed rozjazdem. Wszystkie sobie mówiliśmy: Nie no, jak ty zostaniesz, to i ja też. Wyglądało to kuriozalnie, gdy to samo mówiło dwanaście zawodniczek. Żegnałyśmy się ze łzami w oczach. Wiedziałam też, że jeśli dostaję dobrą ofertę z Polski, to muszę ją przyjąć. Chciałam już wrócić do kraju.

Wspomniałaś o rozpieszczonych zawodniczkach. Trener Marcin Wojtowicz mówił, że po zakończeniu okresu dobrobytu w polskiej lidze, kluby musiały zacząć mocniej stawiać na młode zawodniczki, bo nie mogli pozwalać sobie na kontraktowanie tak wielu świetnych zagranicznych siatkarek.

Przed powrotem przyjechał do mnie trener Wiesbaden. Pytał się, czy na pewno jestem przekonana, by wrócić do naszej ligi. Zapamiętałam jego zdane: Wiesz, że tam się pracuje inaczej. Wiedziałam, do czego nawiązuje. Miałam świadomość, że u nas jest więcej tak zwanych gwiazd. Nie odbieraj tego źle, to nie jest tak, że wtedy nikt nie ćwiczył. Po prostu co innego przebywać z masą młodych talentów, a co innego z zawodniczkami z ugruntowaną pozycją. Sytuacja podobna do tej przedstawionej przez trenera Wojtowicza miała akurat miejsce w Niemczech. Były mniejsze pieniądze, więc stawiało się na rokujące siatkarki. Dzięki obecnej sytuacji młode dziewczyny mają w Polsce łatwiej. Skoro nie ma pieniędzy na ściąganie zawodniczek ze światowego topu, to trzeba kombinować.

Widziałaś kiedyś moment, że koleżanka z zespołu nie daje z siebie wszystkiego? Małgorzata Glinka opowiadała, że w Policach zawodniczki głośno się oburzały i buntowały, gdy okazało się, że kalendarz spotkań nakładał się na święta wielkanocne.

Oczywiście, że miałam. Takie sytuacje, o których mówiła Gosia to w sumie klasyk. Aż przykro o tym mówić, bo poruszyłeś dość trudny temat. Nie chciałabym się zbyt mocno uzewnętrzniać. To w sumie zależy od tego gdzie grasz. Jeśli od dziecka dostajesz wszystko pod nosem, to masz inne nastawienie, niż osoba, która na wszystko ciężko zapracowała. Dzisiaj młode zawodniczki wchodzą do ekstraklasy i od razu uważają, że są najlepsze na świecie. Oczywiście nie wszystkie, bo są też takie, które bardzo chcą pracować. Z kolei siatkarki pokroju Glinki, które grały w wielu rejonach świata, mają inny punkt widzenia. Dla nich wyjazd w pierwszy dzień świąt to coś naturalnego. Mecz przecież jest najważniejszy, koniec kropka. Byłam nauczona takiego podejścia, bo od dziecka patrzyłam na mamę. Profesjonalne podchodziła do wszystkiego. Siłą rzeczy, nie wiedziałam, że ktoś może inaczej myśleć. Mijają lata, a ja nadal nie potrafię zrozumieć głosów narzekania koleżanek na to, że dostajemy na święta tylko trzy dni wolnego, albo że musimy w ich trakcie wyjeżdżać na mecz. Próbuję tłumaczyć to tym, że nie każdy miał okazję doświadczyć takich sytuacji w profesjonalnym sporcie. Gdy przez dwa lata wyjeżdżasz w trakcie świąt na mecz, to następna podróż już cię nie dziwi. Pakujesz się i jedziesz.

Jaka była najbardziej pamiętna rada, jaką dostałaś od mamy?

Konkretnej jedynej nie mam. Przez lata między słowami padło ich sporo. Nie miałyśmy nigdy rozmowy szkoleniowej na zasadzie rób tak, a nie inaczej. Sporo nauki dostałam, pytając ją o coś. Pamiętam historię za młodu:

- Mamo, jak to jest wychodzić drugi raz z rzędu na finał mistrzostw Europy?

- Normalnie – odpowiedziała kompletnie bez emocji.

Innego razu:

- Co robisz, jak się stresujesz przed meczem?

- Dlaczego mam się stresować?

Gdy ja bujałam w obłokach i wszystkie jej sukcesy wydawały się dla mnie czymś wielkim, ona momentalnie sprowadzała na ziemie. Traktowała to jak coś normalnego. Jej podejście później mocno nakreśliło moje nastawienie do gry.

Wcześniej mówiłaś o dwóch różnych sezonach w Niemczech. Który rok po powrocie do Polski wspominasz najlepiej?

Ubiegły sezon wypadł zdecydowanie na plus. Byliśmy niespodzianką, która zadziwiła wiele osób. Młode dziewczyny pokazały się z dobrej strony. Dodatkowo zrodziła się fantastyczna atmosfera, która trwa do dziś. Miło wspominał również czas w Dąbrowie Górniczej. Może nie zrobiliśmy spektakularnego wyniku, ale również fajnie się czułam oraz miałam okazję znów pracować z mamą.

Jaki jest trener Chiappini poza parkietem?

To niezwykle ciepły i uczuciowy człowiek. Można porozmawiać z nim o wszystkim. Zawsze służy każdemu dobrą radą. Są trenerzy, którzy trzymają dystans do zawodniczek nawet poza halą. On taki nie jest. Zawodniczki nie mają przy nim tematów tabu, a to doskonale wpływa na atmosferę zespołu.

Na którym miejscu w rankingu najlepszych libero ligi wskazałabyś siebie?

O rany! To nie do mnie.

Właśnie, że do ciebie.

Co to w ogóle za pytanie? Odmawiam odpowiedzi. (śmiech)

Liczyłem na coś w stylu: „jestem najlepsza i nikt nie ma do mnie podejścia”.

Wiadomo, że w głowie trzeba mieć takie myślenie. Mówiąc poważnie, to w Polsce mamy do czynienia z urodzajem na pozycji libero. Jest w czym wybierać.

Co byś poradziła dziś młodej „Pestce”?

Szczerze? Mam wrażenie, że to ona mogłaby mi teraz sporo podpowiedzieć. Pewnie wymieniłybyśmy się spostrzeżeniami. To wcale nie jest tak, że wszystko idzie w jedną stronę.

Rozmawialiśmy o życiu na walizkach, a co jeśli będzie trzeba je w końcu gdzieś rozpakować?

Kocham Kraków, to mój numer jeden. Chciałabym zamieszkać tam po zakończeniu kariery. Z kolei mąż pochodzi z drugiego krańca Polski. Jeśli mielibyśmy pójść na kompromis i ustatkować się w środku kraju, to też nie będzie stanowić dla nas problemu. Nie warto przywiązywać się zbytnio do miejsc. Najważniejsi są ludzie, których masz dookoła. Wtedy dom może być wszędzie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.