Sezon życia… co sezon. Dlaczego Robert Lewandowski strzela więcej niż kiedykolwiek

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Robert Lewandowski
Fot. Sebastian Widmann/Getty Images

Po jesiennych derbach Mediolanu Romelu Lukaku i Zlatan Ibrahimović przekomarzali się w mediach, kto w Mediolanie jest bogiem, a kto tylko królem. Erling Haaland i Robert Lewandowski podobną „rozmowę” odbyli na boisku w Monachium. Nawet jeśli są niezwykle zdolni, Polak nie zaprząta sobie głowy współczesnymi konkurentami. Ściga się tylko z historią.

Dla kogoś mającego mniej niż sześćdziesiąt lat, w strzeleckich wyczynach Roberta Lewandowskiego niesamowite wcale nie jest to, że może pobić rekord Gerda Muellera. Dla większości z nas „Gerd Mueller” to tylko puste hasło niewypełnione treścią ani żywymi obrazami. Nawet ci w Polsce, którzy widzieli go w akcji, mieli taką możliwość przede wszystkim przy okazji mistrzostw świata. Na co dzień jego geniusz mogli podziwiać głównie, śledząc wyniki w gazetach. Każdy, kto interesuje się futbolem, wie oczywiście, że Mueller musiał być niesamowity, skoro wszelkie jego rekordy są tak wyśrubowane, że aż zwykle nietykalne. To jednak tylko sucha wiedza.

SZCZYTOWE WIECZORY

Dla kogoś mającego mniej niż sześćdziesiąt lat w strzeleckich wyczynach Roberta Lewandowskiego niesamowite jest to, że bije rekordy Roberta Lewandowskiego. Przecież już w 2012 roku, gdy strzelał trzy gole w finale Pucharu Niemiec, większość z nas myślała, że to szczytowy moment jego kariery. A rok później, gdy strzelał cztery Realowi Madryt, była już o tym przekonana. Miał wtedy 25 lat. Był w pełni ukształtowanym zawodnikiem. Od tego czasu domniemanych szczytów było mnóstwo. Pięć goli w dziewięć minut. Trzydzieści goli w sezonie w 2015/16. 34 bramki w poprzednim. Tak, gdy wie się, jak dobry był Lewandowski rok, dwa i trzy lata temu, w obecnym sezonie najbardziej imponuje to, jak bardzo karleją wyniki z tamtych rozgrywek w porównaniu do aktualnych. Przecież Lewandowski z zeszłego sezonu byłby dziś w klasyfikacji strzelców tylko nieznacznie przed Erlingiem Haalandem i Andre Silvą. Których dziś nie ma w polu widzenia. Mimo że obaj są świetnymi napastnikami, rozgrywającymi znakomite sezony, gdyby nie wystąpił już w tych rozgrywkach w ani jednym meczu, pewnie i tak zostałby królem strzelców.

USADZONY KSIĄŻĘ

Po jesiennych derbach Mediolanu Romelu Lukaku i Zlatan Ibrahimović przekrzykiwali się w mediach, kto jest fajniejszy. Belg powiedział, że miasto ma nowego króla. Szwed odparł, że król królem, ale już wcześniej w Mediolanie był bóg. Haaland i Lewandowski czynami „powiedzieli sobie” mniej więcej to samo. Norweg zagrał jak przyszły król, ale Polak usadził go i zabrał całą uwagę. Jakby miał mu do przekazania, że jeszcze nie tak szybko. Że współczesnymi rywalami napastnik Bayernu Monachium głowy sobie już nie zawraca. Nawet jeśli są rewelacyjni. On teraz ma do załatwienia sprawę z historią.

MARGINES DO REKORDU

Choć rekord Muellera (40 goli w 34 meczach) jest tak wyśrubowany, że wydawało się, że jeśli ktoś w ogóle kiedykolwiek się do niego zbliży, to z najwyższym wysiłkiem, Lewandowski na razie utrzymuje tempo na znaczące pobicie go. Po 24 kolejkach ma 31 goli. Biorąc pod uwagę, że grał tylko w 23, bo jesienią przeciwko Kolonii odpoczywał, średnia bramek na mecz to 1,34. Gdyby Polak ją utrzymał, skończy sezon z 44 golami. To znaczy, że ma jeszcze rezerwę. Może zjechać do strzelania „tylko” gola na mecz i nadal mu wystarczy. Każde spotkanie, w którym strzeli dwa lub więcej gole, daje mu komfort zaliczenia meczu bez trafienia. Bo akurat będzie pauzował za kartki (na razie ma trzy, pauzuje się po piątej). Bo Hansi Flick da mu odpocząć przed kluczowym meczem w Lidze Mistrzów, jeśli mistrzostwo będzie już zapewnione. Dozna urazu. Albo po prostu któryś z rywali go zatrzyma. Choć rekord dalej nie będzie łatwy do zdobycia, na razie tempo jest takie, że Lewandowski ma jeszcze drobny margines błędu.

ODBIJANIE KARTY

Napastnik Bayernu zaczął poważnie zagrażać rekordowi Muellera nie dzięki takim wieczorom jak ten z Dortmundem. Efektowniejsze miewał już wcześniej. Rekord Muellera zaczął się chwiać, bo Lewandowski uczynił sobie w tym sezonie ze strzelania goli odpowiednik odbicia karty przy wejściu do firmy. Normalni ludzie robią to identyfikatorem, on pokazuje szefom, że przyszedł do pracy, strzelając przynajmniej tego jednego gola w meczu. Gerd Mueller do 40 bramek w sezonie doszedł w zupełnie inny sposób. Na tym etapie rozgrywek miał 26 goli, czyli o pięć mniej niż Lewandowski. Wszystkie 40 bramek zdobył w tylko dziewiętnastu meczach. To oznacza, że w rekordowym sezonie miał aż piętnaście spotkań, w których nie trafił do siatki. Za to zdarzały się często popołudnia, w których trafiał po kilka razy.

NIEZWYKŁA REGULARNOŚĆ

Lewandowski goni go strzelaniem co tydzień przynajmniej tego jednego gola. W poprzednich sezonach też był jak Mueller. Miewał wielkie mecze, a potem znikał na jakiś czas. Były już w Bayernie sezony, w których nie zdobywał bramek w siedemnastu, osiemnastu, a nawet dwudziestu jeden kolejkach. Dopiero w zeszłym roku pierwszy raz zbił liczbę meczów zakończonych bez trafienia poniżej dziesięciu. Dziś ma ich tylko pięć. W poprzednich latach zawsze zdarzały mu się serie meczów bez gola. W gorszych latach trwały nawet po pięć kolejek, standardowo po trzy, rekordowo (2017/18) tylko dwa. W tym na razie takie przestoje się nie zdarzały. Jeśli nie strzela gola, to tylko w jednym meczu. W następnym natychmiast o sobie przypomina.

DRUGI LADA MOMENT

Im lepiej Polakowi idzie, tym głośniej będzie się robić o innej pogoni za Muellerem. Od soboty napastnik Bayernu ma 267 goli w Bundeslidze, czyli traci już tylko jednego do Klausa Fischera, wicelidera klasyfikacji wszech czasów. Gdy go minie, jego ostatnią przeszkodą do pokonania będzie „Bomber”. Ten rekord uchodził za ustanowiony na wszystkie czasy. 365 goli jednego zawodnika w lidze niemieckiej miało już na zawsze pozostać najlepszym wynikiem w historii. Lewandowski traci do tego wyniku 98 bramek. Dużo. To, jak dużo, mimo jego nieprawdopodobnej regularności od dziesięciu lat, pokazuje, jak niesamowitym napastnikiem musiał być Mueller.

MUELLER NA HORYZONCIE

Ale z każdym golem Lewandowskiego, bariera będzie się robić coraz bardziej realna do przekroczenia. Zakładając, że do końca trwającego sezonu „Lewy” strzeli dziesięć goli, będą potrzebne jeszcze cztery bardzo dobre sezony (po 20 parę goli) albo trzy wybitne (po 30). Kapitanowi reprezentacji Polski w tym roku stukną 33 lata. Wydaje się, że przy jego sposobie prowadzenia się i pracy nad sobą, powinien być długowieczny, także patrząc, jak radzą sobie starsi od niego Lionel Messi, Cristiano Ronaldo czy Zlatan Ibrahimović. Niemniej, każda liga jest inna i każda jednostka także. Perspektywa pobicia tego akurat rekordu Muellera nadal jest odległa. Ale zaczęła majaczyć gdzieś na horyzoncie. Nikt inny przed Lewandowskim nawet nie widział jej zarysów.

Napastnik Bayernu Monachium
TF-Images/TF-Images via Getty Images

GDZIE TE REZERWY?

W jego ciągle śrubowanych wynikach najbardziej zastanawiające jest jednak to, gdzie Lewandowski jeszcze znajduje rezerwy, by poprawiać się względem samego siebie sprzed roku, czy dwóch lat. Było w poprzednich latach widoczne gołym okiem, że kilka elementów w swojej grze dopracował. Kilka lat temu zaczął sporadycznie trafiać z rzutów wolnych. Udoskonalił technikę wykonywania rzutów karnych. Zaczął lepiej dryblować. To jednak nie tłumaczy takiej poprawy osiągów rok do roku i sezon do sezonu. Zwłaszcza że jeśli rozbierze się trafienia Lewandowskiego na czynniki pierwsze, nie widać znaczących różnic. Lewą nogą strzelił jak dotąd trzy gole. W sezonie 2016/2017 miał ich dziewięć. Głową trafił cztery razy. Dwa razy mniej niż w poprzednim sezonie. Z wolnego nie strzelił w tym sezonie jeszcze ani razu, choć we wcześniejszych latach bywało, że kopał w ten sposób celnie nawet dwukrotnie. Nie widać tu nabycia nowej umiejętności, która pozwoliła wywindować wyniki.

WIĘCEJ KARNYCH

Niewątpliwie kilka dodatkowych goli w sezonie dają mu rzuty karne, z których w tym sezonie trafia częściej niż w poprzednich latach. Dotychczas najwięcej goli z jedenastu metrów miał w rozgrywkach z lat 2017/2018 (sześć). Teraz taki sam wynik ma już po 24 kolejkach, a trudno zakładać, by w pozostałych dziesięciu meczach ani razu nie wykonywał rzutu karnego. Trzeba przy tym pamiętać, że jednego już zmarnował. Gdyby nie zatrzymał go Rune Jarstein z Herthy, już dziś można by mówić o rekordowym sezonie pod względem jedenastek. To jednak nadal nie jest tak duża różnica, by skwitować, że Lewandowski strzela więcej goli, bo częściej uderza z karnych.

DRUŻYNA MNIEJ POMAGA

Jeszcze bardziej zagadkowo wyglądają jego aktualne osiągi, gdy spojrzy się na jakość sytuacji stwarzanych przez całą drużynę. Wg portalu understat.com Bayern kreuje w obecnych rozgrywkach okazje, które według spodziewanych goli powinny dać 2,19 bramki w meczu. To najgorszy wynik od czasów Carlo Ancelottiego. Tylko dwa razy na siedem sezonów w Monachium Lewandowski grał w Bayernie, który kreowałby gorszej jakości sytuacje. W poprzednich rozgrywkach ten wskaźnik wynosił 2,73 gola na mecz. Dwa sezony temu, za Niko Kovaca (!), 2,71. Wzlotu Polaka nie da się też więc wytłumaczyć tym, że zespół jest w ofensywie jeszcze lepszy, przez co siłą rzeczy jego napastnikowi żyje się łatwiej. Można wręcz odnieść wrażenie, że Lewandowski bije rekordy trochę pomimo zespołu, a nie dzięki niemu.

PODOBNE OKAZJE

Także okazje, do których dochodzi sam Polak, nie stały się nagle znacznie lepsze niż w poprzednich latach. „Lewy” w każdym meczu „powinien” strzelać średnio 1,06 gola. W sezonie u Juppa Heynckesa ten parametr wynosił 1,16. W poprzednim 1,02, a wcześniej 1,01 czy 0,97. To oznacza, że w praktycznie każdym sezonie w Bayernie, pomijając debiutancki, w którym było znacznie gorzej, Lewandowski dochodzi we wszystkich meczach do mniej więcej takich samych sytuacji. Różnica nie jest więc w tym, jakie okazje kreuje zespół, ani w tym, jak Lewandowski ustawia się na boisku. Rekordy biorą się z jakości samego wykończenia. Polak częściej strzela w tym sezonie gole z sytuacji, z których w poprzednich latach nie strzelał.

MAGICZNE WYKOŃCZENIE

Każdy piłkarz i trener wie, że to najtrudniejsze do wytrenowania. Niejednokrotnie słychać trenerów, którzy mówią, że najważniejsze, iż drużyna dochodzi do sytuacji, bo „w końcu zacznie samo wpadać”. Napastnicy też to zresztą powtarzają. Organizuje się im wprawdzie czasem tzw. treningi strzeleckie, ale zwykle są one niewiele warte. Technikę, by wszystko odpowiednio wykonać, zawodnicy zazwyczaj posiadają. Chodzi o to, by wykorzystać ją w warunkach meczowych. Przy stresie, obecności rywala, pod presją. Drużyny pracują zwykle nad tym, by regularnie doprowadzać napastnika do sytuacji. Tak wielu, by którąś z nich wykorzystał. Na tym też bazuje cała popularna statystyka goli spodziewanych. Zgodnie z przeanalizowanymi na wiele sposobów wyliczeniami, zawodnicy niespecjalnie różnią się od siebie tym, jak wykorzystują sytuacje. Różnią się tym, w jaki sposób do nich dochodzą, skąd oddają strzały. Kto częściej strzela z korzystnych pozycji, ten strzela więcej goli. Cristiano Ronaldo strzelający z miejsc o małym prawdopodobieństwie zdobycia bramki, wcale nie okazuje się nadludzkim strzelcem, co zresztą widać po jego notorycznej nieskuteczności z rzutów wolnych. Cristiano Ronaldo jest nadludzkim strzelcem, bo oddaje sporo strzałów z miejsc dających duże nadzieje na sukces.

NIEBEZPIECZNA STREFA

To także jest wielka siła Lewandowskiego. Widać to było nawet w meczu z Dortmundem, w którym miał tylko dziewięć kontaktów z piłką więcej od Manuela Neuera, za to prawie 1/3 z nich w polu karnym. Mapa miejsc, w których dotykał piłki, też nie pozostawia wątpliwości. Nie trwonił energii na bieganie na boki, na własnej połowie zaliczył tylko trzy kontakty. Do drugiej linii cofał się rzadko, choć w ten sposób zapoczątkował akcję, którą później zakończył, strzelając kontaktowego gola. Jego rewir w tym meczu był w łuku wyrysowanym tuż za polem karnym. To nawet dla wysokiej klasy napastników nie jest oczywiste. Haaland też grał świetnie, ale mapa jego kontaktów pokazuje, że nie miał komfortu częstego dotykania piłki na wprost bramki, tak, jak Lewandowski.

Whoscored.com

Z lewej mapa kontaktów z piłką Roberta Lewandowskiego, z prawej Erlinga Haalanda. Źródło: whoscored.com

IDEALNA FAZA

Na koniec jednak nie sposób nie zauważyć, że nawet to wszystko wzięte pod uwagę nie wyjaśnia aż takiej skuteczności Lewandowskiego. Gdyby strzelał wszystko, co powinien, miałby w tym sezonie 23 gole. Ma 31. Oszukał algorytm goli spodziewanych o osiem trafień. Istnieje oczywiście pokusa, by powiedzieć, że to dlatego, że ma wybitną technikę strzału. Ale to nie byłaby prawda. Messi „ogrywa” swoje gole oczekiwane w skali kariery tylko o pięć trafień na sezon i jest to wynik absolutnie wyjątkowy. Ronaldo tylko o jedno. Lewandowski w skali całej kariery w Bayernie był zawodnikiem, który strzelał to, co powinien strzelać. To, że nagle zaczął strzelać o osiem więcej, najpewniej jest statystycznym odchyłem takim samym jak rozgrywki sprzed dwóch lat, w których strzelił o jedenaście (!) goli mniej, niż wynikałoby to z jakości sytuacji, do których doszedł. Także z tego względu dobrze by było, gdyby ostatecznie zdołał przebić w tym sezonie 40 bramek Gerda Muellera, bo na dłuższym dystansie taka ponadprzeciętna skuteczność będzie nie do utrzymania. Każdy wielki napastnik ma w karierze rok, w którym wpada mu dosłownie wszystko. Ale taki rok nawet Robertowi Lewandowskiemu nie zdarza się co roku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.