Alexis Sanchez i jego kościółek na Instagramie. Jeszcze się piłka nie poturlała, a Marsylia już wygrała

Zobacz również:Bolesne nauki polskich bramkarzy w Ligue 1. Pomyłki Bułki i Majeckiego
Alexis Sanchez
Fot. FC Internazionale/Inter via Getty Images

Alexis Sanchez i jego gorąca prezentacja w Marsylii pokazują, jak bardzo kluby muszą dziś myśleć dwutorowo: sport coraz mocniej wisi na marketingu, a to oznacza, że trzeba robić wszystko, żeby było głośno, bo to inaczej pozycjonuje klub w globalnej hierarchii. Marsylia w przyszłym sezonie zagra w Lidze Mistrzów. Wreszcie ma gwiazdę z zasięgami, która grała w Barcelonie i Manchesterze United, a na Instagramie zbudowała grono 13 mln wyznawców.

Znowu potwierdza się, że ludzie bardziej podążają dziś za konkretnymi zawodnikami niż za klubami, które pewnie mają wielką historię, ale zawsze będą bytami bezosobowymi. Sanchez pod względem followersów sześciokrotnie przebija Olympique Marsylia, a to przecież ten jedyny raz w historii francuskiej piłki wygrała Ligę Mistrzów. Fani na południu są tak fanatyczni, że potrafią zgotować piłkarzowi prezentację jakby właśnie podpisał kontrakt w Turcji. Kluby mogą bawić się w ukrywanie transferów, ale potem i tak ponad tysiąc osób rzuca się w ramiona bohatera jeszcze zanim na dobre pojawił się w mieście. Sanchez wylądował w Marsylii we wtorek o 20.50. Od tego czasu szaleństwo nie ma końca.

Takiego piłkarza tutaj nie było. Mówimy o klubie-legendzie, miejscu kultowych napastników jak Didier Drogba albo Fabrizio Ravanelli. Marsylia swój prime time miała w pierwszej połowie lat 90., ale to było kilka lat za wcześnie, bo rewolucja telewizyjna nadeszła chwilę potem, a klub nie zdążył wsiąść do tego pociągu i do dziś nie może nadrobić dystansu.

OM jest wielką marką, ale globalnie nie gra w tej samej lidze, w której gra Barcelona albo Manchester United. Sanchez był w obu tych miejscach. Jego przyjście do Francji jest zagadką pod względem sportowym, ale jedno już wygrał: piękne przywitanie, które stało się viralem w Internecie pokazuje, że dyrektor sportowy Pablo Longoria wiedział, jaki klawisz nacisnąć.

Sanchez ma 33 lata. Oczywiste jest to, że nigdy nie powtórzy już sezonu 2016/17, gdy w Premier League uzbierał 24 gole i był trzecim strzelcem rozgrywek. Od tego czasu nigdy nie wychylił nosa poza 10 bramek. Wielką wtopę w Manchesterze United lekko tuszował w Interze, ale nie był piłkarzem, który ponownie wrócił do światowej elity.

Marsylia nie oczekuje od niego, że nagle pozamiata Ligue 1. Ale ma w sobie coś Chilijczyk takiego, że nikt nie postawi na nim krzyżyka. W Serie A był jedynym graczem, który mimo tylko dziesięciu meczów rozegranych od pierwszej minuty, uzbierał dwucyfrową liczbą bramek. Wciąż miał ten „magic touch”, potrafił przesądzać o wynikach, a do tego cieszył grą — ciągle jest piłkarzem z latynoską fantazją, idealnie skrojoną pod huśtanie emocjami fanów.

Igor Tudor spokojnie znajdzie dla niego miejsce. Dopiero co Marsylią wstrząsnął konflikt trenera z Dimitrim Payetem. Pan nietykalny u Jorge Sampaolego nagle usiadł na ławce i nie wiadomo, w którą stronę pójdzie ten zgrzyt. Sanchez jest graczem, który na dzień dobry może wejść do ustawienia 3-4-2-1 i zając miejsce tuż za napastnikiem. Nie będzie konkurentem 1:1 dla Arkadiusza Milika, chociaż trzeba zauważyć, że w ofensywie Marsylii robi się tłoczno. Pod pole karne lubią zapędzić się Gerson i Cengiz Under. W ataku swoje ambicje ma Cedric Bakambu i Bamba Dieng, a przecież jest jeszcze nowy nabytek Luis Suarez, którego Longoria wyciągnął po starej znajomości z Granady.

Kolumbijczyk w pierwszym meczu sezonu potrzebował 14 minut, żeby strzelić dwa gole. Obrazkiem dnia była asysta Bakambu i ich wspólne uściski, tak jakby już od pierwszej chwili mieli tworzyć zgrany duet. Milik został zmieniony w 62. minucie. W tym czasie nie oddał ani jednego strzału, co na tle siedmiu uderzeń Suareza stawia duży znak zapytania. Teraz dochodzi jeszcze Sanchez. To nie przypadek, że włoscy insajderzy zaczynają podawać newsy o możliwym powrocie Milika do Włoch. Sytuację Polaka długo obserwuje Juventus i być może teraz jest dobry czas, by swoje wizje zrealizować.

Co do Marsylii — widać, że coś w tym w klubie zaczyna się ruszać. Drugie miejsce z poprzedniego sezonu pokazuje, że Longoria postawił na odpowiednich ludzi. Trudno dziś złamać hegemonię PSG, ale gra w Lidze Mistrzów może otworzyć nowe drzwi ekipie z południa. To jest najlepsze okno wystawowe do promowania piłkarzy, a potem dyktowania za nich ogromnych sum.

Sanchez, gdy podpisywał umowę z OM, powiedział, że to największy francuski klub. Marketingowa pompka działa, teraz trzeba coś w końcu zagrać. Ostatnia przygoda Marsylii w Europie to pamiętny Andre Villas-Boas, mówiący na konferencji prasowej: „Zagraliśmy gówno”. Marsylia rozegrała sześć meczów i przegrała pięć. Poprzeczka w tym sezonie naprawdę wisi nisko — nic tylko odpalać działa, panie Sanchez.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Pisze, bo lubi. Autor reportaży i komentator w Viaplay.
Komentarze 0