Rodzinne odwrócenie ról. Bracia Inzaghi i triumfalny marsz przez włoską piłkę

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
inzaghiglowne1074940110.jpg
Mario Carlini / Iguana Press/Getty Images

Łatki w tej rodzinie już dawno zostały przypięte. Filippo był tym, który lepiej grał w piłkę. Simone miał być tym, który lepiej radzi sobie jako trener. Ten sezon pokazał jednak, że starszy z braci nie powiedział jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa.

Świat już dwa razy wsadził ich do szufladek, z których musiał ich potem wyjmować. Simone przez lata był znany jako mniej utalentowany z Inzaghich. Do momentu, w którym obaj z bratem zajęli się trenerką. Wtedy to Filippo musiał odpowiadać na pytania, czy stawia sobie młodszego o trzy lata brata za wzór. Dobiegający końca sezon pokazuje jednak, że na takie rozpisanie talentów w rodzinie też może być jednak za wcześnie. Bo Filippo jako trener nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Przeżył rok nie mniej spektakularny niż brat, o którym było w ostatnich latach głośniej. Wspólnie zostaną bezsprzecznie rodziną roku we włoskim futbolu.

RAŻĄCE DYSPROPORCJE

To przez lata była historia, jakich wiele w światowej piłce. Było dwóch braci, między którymi talenty nie zostały rozdzielone równomiernie. Toni i Felix Kroos. Gonzalo i Federico Higuain. Romelu i Jordan Lukaku. Paul i Florentin Pogba. Lista mogłaby się ciągnąć jeszcze przez wiele wersów. Bracia Inzaghi, choć raz zagrali nawet wspólnie w reprezentacji Włoch, jako piłkarze też nigdy obok siebie nie stali. Filippo był napastnikiem światowej klasy. Simone mógł tylko oglądać w telewizji, jak brat zostaje mistrzem świata, czy wygrywa Ligę Mistrzów. Młodszy z rodu po mistrzostwo kraju sięgnął tylko raz, dołożył jeszcze dwa puchary. Pomijając szczytowy okres kariery Simonego, pod koniec poprzedniego stulecia, można by było zapomnieć, że Filippo w ogóle ma brata piłkarza. Gdy starszy wygrywał mundial, młodszy od kilku lat nie mógł strzelić gola w lidze.

BONUS ZA KARIERĘ

Choć daty urodzenia wskazywałyby inaczej, to Simone dał sobie szybciej spokój z grą w piłkę. Gdy Filippo rozgrywał ostatni sezon w Serie A, jego młodszy brat już od dwóch lat uczył się zawodu trenera. W tym sensie ich dalszy rozwój nie może dziwić. To Simone miał ścieżkę bardziej sprzyjającą udanej karierze trenerskiej. Już w wieku 34 lat zaczął się sposobić do tej pracy, podczas gdy Filippo do 39. roku życia biegał jeszcze po boiskach. Zanim zadebiutował w Serie A w nowej roli, młodszy z braci miał już za sobą sześć lat pracy z dziećmi, a później siedemnasto- i dziewiętnastolatkami. Ale to starszy, dzięki bonusowi wyniesionemu z udanej kariery piłkarskiej, dostał na starcie pracę w silniejszym klubie. I krócej musiał na nią czekać. Po zaledwie roku przysposabiania się do zawodu, został trenerem Milanu. Jeszcze w erze Berlusconiego, który potrafił mu wejść do szatni przed meczem i nakazywał przekonująco powtarzać: „Attacare!”. Simone pracował wtedy jeszcze z zespołem 19-latków. Trzeba było rezygnacji Marcela Bielsy dwa dni po podpisaniu kontraktu, by Claudio Lotito powierzył mu zespół Lazio.

MEDIOLAŃSKA PUŁAPKA

Po raz kolejny okazało się jednak, że do tak trudnego zawodu nie ma drogi na skróty. Filippo nie był gotowy na otrzymaną szansę. Mediolański klub był już wtedy na równi pochyłej, wchodząc w fazę chaosu, która na dobre nie zakończyła się aż do dziś. Starszy z Inzaghich dzięki wsparciu Barbary Berlusconi przetrwał cały rozczarowujący sezon, ale dziesiąte miejsce w Serie A to nawet dla kryzysowego Milanu wynik haniebny. Do tego momentu w erze Berlusconiego gorszy rok zdarzył się tylko raz. Także żaden z następców Inzaghiego nie zakończył jak dotąd rozgrywek równie nisko. Role musiały się błyskawicznie odwrócić. Simone po latach pracy z młodzieżą okazał się zdolny do pracy na najwyższym poziomie i gdy dostał szansę, nie zmarnował jej. Lazio dwa razy z rzędu wchodziło z nim do pucharów, bijąc się nawet o awans do Ligi Mistrzów i grając efektowną piłkę. Filippo zrozumiał, że drugiej szansy za samo nazwisko już nie dostanie. I jeśli ma być trenerem, musi się tego najpierw nauczyć.

WENECKA NAUKA

Gdy więc Włochy zobaczyły w Simonem wschodzącą gwiazdę trenerską, „Super-Pippo” zgodził się objąć zespół, który chwilę wcześniej wygrał czwartą ligę. Z Milanu, gdzie prowadził choćby Fernanda Torresa, zjechał do trzeciej ligi, ryzykując, że bardzo szybko zostanie uznany za kogoś, kto do trenowania się nie nadaje. Objęcie Wenecji okazało się jednak dla niego znakomitą szkołą. Z beniaminkiem niespodziewanie awansował w pierwszym sezonie, a potem w Serie B doprowadził go do baraży o elitę. Dał się poznać jako elastyczny taktycznie szkoleniowiec. Jego drużyna ewoluowała, od bardziej dominującej w trzeciej lidze, po lepiej murującą bramkę w wyższej klasie rozgrywkowej.

RÓŻNE SPOJRZENIA

W czasach kariery piłkarskiej obaj grali w ataku, ale inaczej interpretowali tę rolę. Simone sprawiał wrażenie bardziej zaawansowanego technicznie. Filippo stał się synonimem brzydkich goli. Thomasem Muellerem pierwszej dekady XXI wieku. Tylko bardziej skutecznym. Napastnik Milanu grał z nastawieniem na wynik, o czym najlepiej świadczy, że jednego z najważniejszych goli w życiu, w finale Ligi Mistrzów, strzelił biodrem. Ten styl pobrzmiewa trochę w ich spojrzeniu na rolę trenera. Lazio Simonego stało się ofensywną maszyną, grającą piękny futbol i strzelającą masę goli. Filippo to trener myślący przede wszystkim defensywnie. Nastawiony na wynik. Stawiający za wzór Atletico Madryt, jego etykę pracy i podejście, z jakim Diego Simeone posyła graczy na boisko. Jest w tym pewien paradoks, że Milan z początku XXI wieku, czyli drużyna, która oferowała największe spektakle spośród wszystkich włoskich ekip tego okresu, wychowała dwóch skupionych głównie na defensywie szkoleniowców. Tego, że Gennaro Gattuso będzie tak podchodził do futbolu, można się było spodziewać. Jednak wydawało się, że dla Filippo Inzaghiego strzelanie goli może być ważniejsze niż nietracenie. Ważniejszy jest jednak wynik.

BOLOŃSKA KLĘSKA

O ile niepowodzenie w Milanie, połączone z dobrymi rezultatami w niższych ligach, nie zaszkodziło aż tak bardzo trenerskiej reputacji starszego z braci, o tyle klęska w Bolonii całkowicie zszargała mu imię. Początkowo udało mu się w środowisku wzbudzić nawet swego rodzaju entuzjazm dla nowego projektu. Kibice kupowali więcej karnetów niż rok wcześniej i oczekiwali, że powstanie ciekawie grający, a przede wszystkim skuteczny zespół. Filippo nie przetrwał jednak nawet sezonu. Został zwolniony, gdy zespół był w strefie spadkowej, mając na koncie tylko dwa zwycięstwa w dwudziestu jeden meczach. Przegrał też pierwsze w życiu trenerskie starcie z bratem. Do drugiego już nie dotrwał.

LIDERÓW DWÓCH

O braciach Inzaghich po raz kolejny głośno zrobiło się na świecie dopiero pod koniec lutego tego roku. Pierwszy raz w historii doszło bowiem wtedy do sytuacji, w której bracia zajmowali pozycję lidera dwóch najważniejszych lig we Włoszech. Lazio Simonego przeżywało akurat świetny okres, bijąc klubowe rekordy kolejnych zwycięstw i wskoczyło na chwilę przed Juventus. Filippo budował z kolei w Benevento dotychczasowe trenerskie dzieło życia. Urodzony niedaleko Piacenzy mistrz świata niemal przez całe życie nie wyściubiał nosa poza znajome rejony. Nigdy nie wyjechał za granicę. A ściślej, nigdy nie wyjechał nawet poza północne Włochy. Przyjęcie oferty klubu z okolic Neapolu już było więc rewolucją. W Kampanii starszy z Inzaghich pokazał, że niekoniecznie musi już na zawsze pozostać tym z rodziny, który lepiej poradził sobie, grając w piłkę, ale gorzej trenując innych.

LEPSI NIŻ JUVENTUS

Filippo po niepowodzeniu w Bolonii wiedział, że drużyna musi błyskawicznie notować wyniki, bo na naukę nie ma czasu. Benevento było zaliczane do szerokiego grona kandydatów do awansu, jednak nikt nie widział w nim potencjalnie najsilniejszej drużyny w historii Serie B. Taką się jednak okazało, bijąc wiele nietkniętych od dekad rekordów. Do momentu zapewnienia sobie awansu – na siedem kolejek przed końcem – Benevento przegrało tylko jeden mecz. Potrzebuje w czterech spotkaniach zdobyć tylko trzy punkty, by skończyć ligę z lepszym dorobkiem niż zdegradowany w 2006 roku Juventus. Nowy trener nastawił drużynę na prostą grę – z niskim pressingiem, możliwie szybkim przechodzeniem do ataku, kryciem indywidualnym zamiast strefowego. Teoretycznie staroświeckie metody przyniosły w zwykle wyrównanej lidze świetne efekty. Z czasem Inzaghi rozwijał zespół, czyniąc go odrobinę bardziej wyrafinowanym. Średnio jednak wciąż ma posiadanie piłki niższe niż 50 procent, co takim dominatorom zdarza się rzadko. Największą siłą jest defensywa, która dopuściła jak dotąd tylko do dziewiętnastu straconych bramek, podczas gdy kolejna drużyna o najszczelniejszej obronie dała się pokonać trzydzieści razy. To przepaść. Benevento przy tym daje jednak radę także strzelać najwięcej w lidze.

WZMOCNIENIA PO AWANSIE

Przed dwoma laty „Czarownice” z hukiem spadały z Serie A, teraz z jeszcze większym rozgłosem do niej wracają. Zwłaszcza że drużyna, która rozniosła w pył drugą ligę, ma zostać znacząco wzmocniona, a wśród jej potencjalnych nowych nabytków wymienia się choćby Kamila Glika. Podczas ostatnich miesięcy, gdy Lazio walczyło o scudetto, Filippo i tak musiał często odpowiadać na pytania o swojego brata. Tak, jak przez lata brat był pytany o niego. - Nie jest dla mnie wzorem, ale dla wielu innych trenerów tak. To jeden z najlepszych trenerów w Europie. Niewielu ma takie wyniki, jak on – chwalił. W tym roku wykonał jednak nie gorszą pracę od brata, który pierwszy raz w karierze wprowadzi Lazio do Ligi Mistrzów. Niezależnie od tego, na którym miejscu rzymianie skończą ostatecznie rozgrywki i tak jest jasne, że rodziną roku we włoskim futbolu zostaną bracia Inzaghi. Filippo zapracował na trzecią szansę w Serie A. Jeśli tej nie wykorzysta, kolejnej może już naprawdę nie być. Ale skoro Simone potrzebował sześciu lat pracy trenerskiej, by być gotowy na Serie A, z Filippem może być podobnie. Czas zbierania doświadczeń ma już za sobą. W przyszłym sezonie znów spróbuje ograć młodszego brata. Tak, jak zwykle robił na boisku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.