Ratuj się kto może. Słodkie chwile Franka Lamparda, ale nie ma czasu na świętowanie (KOMENTARZ)

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
richarlison everton.jpg
fot. James Gill - Danehouse/Getty Images

Gdyby Everton grał w każdym meczu tego sezonu tak, jak przeciwko Chelsea, starcie na Goodison Park najprawdopodobniej nie miałoby żadnej stawki, bo The Toffees zajmowaliby bezpieczne miejsce w środku tabeli. Ale drużyna Franka Lamparda do samego końca będzie musiała drżeć o utrzymanie w elicie i w niedzielne popołudnie wykonała gigantyczny krok w celu spełnienia tych marzeń. Gospodarze pokazali wielki charakter, zadali cios i wytrzymali do końca, a stadion grał razem z nimi. Jeden z fanów, chcąc opóźnić wznowienie gry przez Chelsea, schował piłkę pod bluzę. Ludzie z niebieskiej części Merseyside mogli wracać do domów z podniesionymi głowami.

Everton wpadł do strefy spadkowej, co na tym etapie sezonu jest w przypadku tak mocnego zespołu sensacją. Ale nikt nie zamierzał wylewać łez. Piłkarze Lamparda, kilkanaście miesięcy temu zwolnionego ze Stamford Bridge, gdzie zastąpiono go Thomasem Tuchelem, od samego początku wysłali jasny sygnał – będzie ostro, walecznie i interesują nas tylko trzy punkty.

ŚWIETNY PICKFORD

Chelsea nie lubi grać na Goodison Park. Przegrała tutaj trzy poprzednie spotkania ligowe, a teraz Everton pokonał ich po raz czwarty, wyrównując rekord kolejnych zwycięstw z londyńskim rywalem, sięgający 1973 roku. Po raz kolejny przesądził atut własnego boiska. W zeszłym tygodniu słuchałem ekspertów stacji Sky Sports, którzy zgodnie twierdzili, że jeśli drużyna Lamparda ma się utrzymać w Premier League, to musi załatwić sprawę u siebie. Liczby potwierdzają ich wywody – Everton w tym sezonie zdobył 80 procent punktów na własnym terytorium, to najwyższa proporcja w lidze. Od kiedy Lampard został menedżerem tego zespołu, lepiej punktują w domu tylko dwie ekipy – Liverpool i Newcastle.

Chelsea - Frank Lampard
Fot. Richard Heathcote/Getty Images

Chelsea miała w tym meczu piłkę często, ale w zasadzie nic sensownego nie umiała z nią zrobić w pierwszej połowie, w drugiej albo zabrakło szczęścia, po tym jak strzały lądowały na słupkach, albo świetnie bronił Jordan Pickford, nawet jeśli trzeba było to zrobić twarzą, jak po potężnym uderzeniu Antonio Rudigera. Reprezentant Anglii zagrał koncert w obu meczach przeciwko CFC w obecnych rozgrywkach. Obronił w nich łącznie 14 strzałów, a wpuścił tylko jednego gola (w Londynie było 1:1).

Everton w tym sezonie zdobył 80 procent punktów na własnym terytorium, to najwyższa proporcja w lidze.

Z przodu wyglądało to kiepsko ze strony gości, znów na ławce rezerwowych usiadł Romelu Lukaku, kiedyś idol fanów Evertonu. Na domiar złego The Blues popełnili koszmarny błąd w obronie tuż po zmianie stron. Thiago Silva zagrał do Cesara Azpilicuety i aż trudno uwierzyć, że tak doświadczony duet da się zaskoczyć. Demarai Gray i Richarlison momentalnie założyli pressing, zakończony golem Brazylijczyka.

DOBRA REAKCJA

W całym obecnym sezonie Chelsea znakomicie gra na wyjazdach, ostatnio zanotowała serię ośmiu kolejnych zwycięstw w lidze i pucharach, przerwaną dopiero remisem na Old Trafford. Tym bardziej wydawało się, że tutaj faworyt jest oczywisty. Od kiedy Tuchel prowadzi londyńczyków, przegrali dopiero czwarty raz w delegacji. Mało tego – w tej kampanii łącznie przegrywali na wyjazdach przez 29 minut. Na Goodison Park w niedzielę próbowali odrobić jednobramkową stratę przez 44 minuty, a sędzia Kevin Friend dorzucił kolejnych siedem.

Pickford zagrał koncert w obu meczach przeciwko Chelsea w obecnych rozgrywkach. Obronił w nich łącznie 14 strzałów, a wpuścił tylko jednego gola

Everton pozostał w strefie spadkowej, ale choć ma dwa punkty straty do Burnley i Leeds United, to jednak rozegrał mecz mniej niż bezpośredni rywale w walce o utrzymanie. Piłkarze Franka Lamparda dobrze zareagowali zatem na derbową porażkę z Liverpoolem i wciąż mają wszystko w swoich rękach. Przed nimi trzy wyjazdy – do Leicester, Watfordu i Arsenalu (ostatnia kolejka), a także domowe starcia z Brentford i Crystal Palace. Sporo punktów zostało do podniesienia z murawy.

ŚLADY LAMPARDA

Dla Lamparda to oczywiście rodzaj słodkiej zemsty, po tym, jak w Londynie uznano, że nie nadaje się do prowadzenia drużyny i zwolniono go z posady w styczniu 2021 roku. Na stanowisku przetrwał zaledwie 84 mecze. Zdążył doprowadzić Chelsea do finału Pucharu Anglii, gdzie zespół przegrał z Arsenalem, a także zająć miejsce w czwórce w sezonie 2019-20, co było najwyższą pozycją, jaką zajął angielski menedżer w debiutanckim sezonie Premier League, od czasów Franka Clarka z Nottingham Forest w połowie lat 90.

Byli menedżerowie Chelsea raczej kiepsko radzą sobie w meczach przeciwko temu klubowi, szczególnie w tych pierwszych, wyjątek stanowił Claudio Ranieri, którego Leicester City pokonało The Blues w 2015 roku.

Ślady Lamparda są wciąż widoczne w historii Chelsea, nie tylko te piłkarskie z dalekiej przeszłości, bo niesamowitych osiągnięć „Lampsa” nikt nie wymaże. Choćby 211 strzelonych goli i pobicia rekordu Bobby’ego Tamblinga, czy jedenastu zdobytych z klubem trofeów. Ale są też świeższe opowieści, np. transfery, jakich dokonano za kadencji obecnego menedżera Evertonu na Stamford Bridge latem 2020 roku. Przyszli wtedy Hakim Ziyech, Timo Werner, Ben Chilwell, Kai Havertz i Edouard Mendy. Nie wszyscy z nich odgrywali od tamtej pory główne role, ale na pewno mówimy o zawodnikach ważnych dla Tuchela.

Niemiec po ostatnim gwizdku dość ozięble podał dłoń Lampardowi, ale to żaden wyraz lekceważenia. Był raczej zły na swoich zawodników, bo tego dnia nie mieli nawet połowy serca do gry Evertonu. A bez tego trudno będzie im gonić w kolejnym sezonie Liverpool i Manchester City.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.
Komentarze 0