Ratownik z czternastej ligi, który wszędzie wstawi głowę. Niebywała droga Kieffera Moore'a na Euro

Zobacz również:Piękne kulisy kadry Manciniego. 12 rzeczy, których dowiedzieliśmy się po serialu „Sogno Azzurro”
EURO 2020. Walia - Kieffer Moore
Fot. Aziz Karimov/Getty Images

W ostatnich latach historii o piłkarzach, którzy na wysoki poziom przebijali się z niższych lig regionalnych jest tak dużo, że mogły już trochę spowszednieć, ale wśród nich nadal trafiają się perełki. Do takich należy ta Kieffera Moore'a. Napastnik reprezentacji Walii jeszcze kilka lat temu imał się każdego zajęcia, by zarabiać na życie czymś więcej niż amatorskim kopaniem i nie mógł nawet śnić o tym, że wystąpi w turnieju rangi Euro. Dziś to jego rzeczywistość.

Kieffer Moore dokładnie pamięta, co robił, gdy Walia pisała swoją bajkę na francuskich boiskach podczas Euro 2016. Było lato i właśnie przygotowywał się do sezonu z Forest Green Rovers, które wtedy próbowało awansować z piątej ligi na szczebel centralny angielskiego futbolu. Chwilę wcześniej szansa na to przeszła im obok nosa – w barażu o awans przegrali z Grimsby Town, a Moore opuścił spotkanie, bo kilka dni wcześniej musiał przejść zabieg wycinania wyrostka robaczkowego i nie był zdolny do gry.

Dla niego to był kolejny etap rozbijania się po niższych ligach. Piłkarze klubu zarabiali wtedy i zwykle grali na rocznych umowach, więc nie było nikogo stać na kupno domu i mało kto myślał o przeprowadzce na stałe. – Mieszkaliśmy w wynajmowanych kwaterach w jakimś przerobionym na hostel biurowcu. To było jak akademik, ale bawiliśmy się znakomicie. Czułem się jak 34-letni student – opowiadał Jon Parkin, były gracz klubu.

Stałym elementem zgrupowania było wspólnego oglądanie Euro 2016 po treningach. Wtedy Moore śledził poczynania Walijczyków, ale nawet do głowy mu nie przyszło, że pięć lat później będzie ich reprezentował – nie tylko dlatego, że był zawodnikiem piątoligowym. Dziś tą samą głową potrafi kończyć skutecznie dośrodkowani, co już na Euro 2020 pokazał, a wciąż ma ochotę na więcej.

RATOWNIK I TRENER PERSONALNY

Gdy Moore trafił do Forest Green, był na rozdrożu. Miał już 24 lata i wcześniej długo się tułał, tylko chwilami mogąc utrzymać się z profesjonalnego grania w piłkę. Zaczynał w rodzinnym Torquay, które balansowało między czwartą a piątą ligą, ale wysoki, chuderlawy chłopak nie potrafił przebić się do pierwszej drużyny. Sfrustrowany brakiem szans wylądował więc w klubie o nazwie Paignton Saints w South Devon League Division Two, czyli na czternastym poziomie ligowym w Anglii.

Dla kogoś, kto tylko czekał, by się pokazać w seniorskiej piłce nawet to było jednak dobre i Moore myślał, że wykorzystał szansę najlepiej, jak się dało. W 43 występach zdobył aż 47 bramek. – Chciałem tylko udowodnić ludziom z Torquay, że warto było na mnie postawić i jestem wystarczająco dobry. Za chwilę kończyłem 20 lat i czułem, że byłem gotowy – wspominał.

Moore liczył, że macierzysty klub to doceni i się do niego odezwie, ale nikt nie dzwonił. Jego nazwisko trafiło jednak do notesów ludzi z niższych lig angielskich, choć lepszych niż czternasty poziom. Tak właśnie znalazł się w Truro City, klubie z 18-tysięcznego miasteczka z Kornwalii, który wtedy awansował do szóstej ligi. Nie był to może przeskok spektakularny, ale dla młodego napastnika liczyło się, że powoli idzie w górę.

W Truro Moore zderzył się jednak z trudną rzeczywistością. W klubie brakowało pieniędzy na wszystko i nikt nie podpisywał z piłkarzami konkretnych umów. Moore dostawał maksymalnie 70 funtów tygodniowo, dlatego dorabiał sobie na boku. Od zawsze był wkręcony w siłownię, dlatego zatrudnił się jako trener personalny, a ponadto pracowało jako ratownik na basenie. – To była nudna praca. Na szczęście nikomu nie musiałem ratować życia, dlatego większość zmiany spędzałem siedząc na krzesełku i obserwując, jak ludzie pływają – opowiadał Moore w rozmowie z Wales Online.

PODBÓJ SZÓSTEJ LIGI

Grającym menedżerem Truro City był wtedy Lee Hodges, który wspominał, że gdy po raz pierwszy zobaczył Moore'a ten przypominał mu czaplę. Mierzył 196 centymetrów, miał za długie nogi, ręce i szyję i wszystko robił nieco niezgrabnie, ale najważniejsze, że skutecznie. Szybko zaczął się rozkręcać i do stycznia strzelił 13 goli. Po niespełna pół roku gry w klubie jego sytuację wykorzystał ligowy rywal Truro City, czyli Dorchester Town, który był w stanie zaoferować mu stałą tygodniówkę.

To wciąż nie były kokosy, ale kilkaset funtów to zawsze więcej niż kilkadziesiąt. – Zupełnie nas to zaskoczyło. Takie są jednak realia na tym poziomie. Nie mieliśmy z nim kontraktu, więc tak naprawdę ktokolwiek mógł przyjść i zatrudnić go u siebie z dnia na dzień. Ale była to dla nas duża strata – mówił Hodges.

Ból po odejściu okazał się tym większy, gdy kilka miesięcy później Moore przyjechał z nowym klubem do Truto i strzelił dwa gole, a Dorchester wygrał 2:1. Szybko doznał jednak urazu uda i przepadły mu wyjściówki, dlatego w nowym klubie nadal pracował na siłowni, by zasypać jakoś dziurę w budżecie. Tak czy inaczej przez dwie rundy w dwóch klubach strzelił w czwartej lidze 20 goli, mimo że opuścił prawie jedną trzecią sezonu. Dzięki temu załapał się na testy do Charlton Athletic w League One, jednak przybył tam świeżo po urazie i nie był gotowy.

NIEUDANY PRZESKOK WYŻEJ

Londyński klub nie skorzystał z szansy zatrudnienia Moore'a, ale jego wymarzony przeskok na zawodowy poziom w końcu się udał. Tego samego lata odezwał się do niego beniaminek Championship, Yeovil Town, który po raz pierwszy w historii awansował tak wysoko, ale o tym pobycie napastnik reprezentacji Walii woli nie wspominać. Przez dwa lata strzelił tylko siedem goli, znów trapiły go kontuzje, a poza tym przeżył dwa spadki. Yeovil najpierw zajęło ostatnie miejsce w Championship, a w sezonie 2014/15 również było ostatnie w trzeciej lidze z dużą stratą do bezpiecznej pozycji.

Z Moorem po spadku na czwarty poziom zerwano wtedy umowę i znalazł się na lodzie. Nie chciał znów wracać na półamatorski poziom, dlatego gdy przyszła oferta z Norwegii, postanowił spróbował czegoś nowego. Po napastnika sięgnął pierwszoligowy Viking FK. To jednak znów był kiepski wybór. Z racji, że liga norweska gra w systemie wiosna-jesień, Moore znalazł się w zespole w połowie sezonu i z trudem walczył o minuty. Tylko raz dostał szansę w pierwszej jedenastce i przez pół roku uzbierał ledwie dziewięć występów, w sumie przez 258 minut i nie strzelił gola. W klubie powiedziano mu jasno, że może sobie szukać nowej drużyny.

– Przez lata powoli szedłem w górę, liga po lidze i drużyna po drużynie. Robiłem kroki do przodu, ale gdy znalazłem się już w dobrych klubach, za chwilę spadłem na dół – opowiadał Moore.

ODBUDOWA W RODZINNYCH STRONACH

To właśnie wtedy pojawili się Forest Green Rovers, którzy pozwoli mu się odbudować. W klubie pamiętali jego wyczyny z szóstej ligi, ale od tego czasu minęło już kilka lat i wydawało się, że Moore przez kontuzje stracił nieco ze swojej szybkości. Gdy więc debiutował w styczniu 2016 roku, trener wystawił go... na środku obrony. – Uznał, że z moim wzrostem się tam przydam, ale to nie było moje środowisko – wspominał Moore.

Przez całą rundę był wykorzystywany na zmianę jako stoper i środkowy napastnik i strzelił nawet dwa gole, ale w Forest Green nie wiązano z nim wielkich nadziei. Po wspomnianych przygotowaniach w trakcie Euro 2016 kolejny sezon zaczął na ławce, więc znów mógł szukać sobie klubu. Po testach nie wzięły go jednak ani Exeter City, ani Leyton Orient. Oknem wystawowym miała być angielska reprezentacja C – specjalny twór, który funkcjonował przez chwilę jako kadra skupiająca zawodników z niższych lig. W listopadzie 2016 Moore wystąpił w niej przez minutę w meczu z reprezentacją Estonii do lat 23. To jednak pozwoliło mu o sobie przypomnieć w Torquay i kilka dni później Forest Green Rovers zgodzili się na czterotygodniowe wypożyczenie Moore'a do klubu, w którym zaczynał karierę.

Powrót w rodzinne strony podziałał motywująco. W czterech meczach strzelił pięć goli i raz nawet założył opaskę kapitańską, pokazując, że wciąż drzemie w nim potencjał. Na 25-letniego wówczas napastnika uwagę zwrócił Mick McCarthy, który prowadził Ipswich Town. Jego klub zamierzał zimą 2017 roku sprowadzić Oliego Hawkinsa, napastnika Dagenham & Redbridge, ale ci żądali pół miliona funtów. Forest Green było z kolei skłonne sprzedać Moore'a za 20 tysięcy, a że mowa o uzupełnieniu kadry w zimowym oknie, to w Ipswich uznano, że nie warto przepłacać.

POSZUKIWANY AKT URODZENIA

McCarthy, jak się później okazało, odegrał w karierze Moore'a jedną z najważniejszych ról. Dał mu szansę zaistnieć ponownie w Championship, skąd na wypożyczenie do trzeciej ligi wziął go Rotherham United. Tam Moore strzelił 13 goli w pół sezonu, dzięki czemu wykupiło go Barnsley i ponownie dało okazję gry na drugim poziomie ligowym. W Ipswich cieszyli się, że tak to się wszystko toczy – zapłacili za Moore'a 20 tysięcy funtów, a po roku inny klub odkupił go za ponad 35 razy tyle, bo Barnsley wyłożyło 760 tysięcy za wysokiego napastnika.

Od tego momentu kariera Moore'a nabrała rozpędu. W sezonie 2018/19 strzelił 17 goli w Championship i za chwilę wzięło go Wigan, a w międzyczasie pojawił się temat gry w reprezentacji Walii. Moore wcześniej wystąpił we wspomnianym meczu angielskiej kadry C, ale z uwagi na dziadka od strony mamy mógł grać dla Walii. To w ogóle jest spora mieszanka kulturowa, bo we krwi napastnika płynie krew chińska i włoska, na dowód czego jego drugie imiona to Roberto Francisco. Pierwsze z kolei dał mu ojciec na cześć aktora Kiefera Sutherlanda.

Walijczycy, gdy dowiedzieli się o takiej możliwości, zaczęli namawiać Moore'a na oficjalną zmianę obywatelstwa i ten był bardzo chętny, ale pojawił się pewien problem. – Nie mogliśmy u nikogo w rodzinie znaleźć świadectwa urodzenia dziadka. Każdy wiedział, że był Walijczykiem, ale potrzebny był dokument. Moja mama szukała wszędzie, ojciec przerzucił chyba cały strych, wszyscy krewni zostali w to zaangażowani. Walijski związek potrzebował kopii oficjalnego certyfikatu i szukaliśmy go chyba z rok. Kiedy nam się udało, wszyscy poczuliśmy ulgę – opowiadał Moore.

IDOL CAŁEJ WALII

Kiedy papierologię miał z głowy, mógł w końcu zadebiutować w walijskiej kadrze. Stało się to we wrześniu 2019 roku w meczu przeciwko Białorusi i od tego czasu Moore uzbierał 20 występów i sześć goli. W międzyczasie ustrzelił kolejną dwucyfrówkę w Wigan i McCarthy sprowadził go do Cardiff City. To tam walijscy fani mogli z bliska przyjrzeć się prawie dwumetrowej dziewiątce, która miała dać kadrze nową jakość.

Jego popularność w kraju rosła bardzo szybko – w minionym sezonie zdobył 20 bramek w Championship i przed Euro nie było nawet mowy, że na środku ataku reprezentacji wystąpi ktokolwiek inny. Moore też znacząco rozwinął się technicznie i fizycznie. Już nie jest czaplą, która niezdarnie stawia kroki w polu karnym, tylko klasycznym target manem, choć z niezłą techniką. – Ludzie mówią mi, że jak na swoje warunki poruszam się lepiej niż kilka lat temu. Nie sprawia mi problemu prowadzenie piłki czy gra bez niej i szukanie sobie miejsca między linami – tłumaczył. Dużo pracował też nad wykończeniem akcji, a mocno pomaga mu to, że jest obunożny.

Wciąż jednak największym atutem Moore'a jest gra głową. Najważniejszym golem w narodowych barwach jest ten z meczu otwarcia tegorocznych mistrzostw przeciwko Szwajcarii. Walijczykom mocno się to spotkanie nie układało, ale Moore odpowiednio ruszył do dośrodkowania i precyzyjnym strzałem głową pokonał Yanna Sommera, dając remis 1:1. Jak się okazało później, ten punkt okazał się kluczem do awansu Walii do 1/8 finału.

Epickości całej scenie dodawał fakt, że Moore zdobył bramkę głową, którą miał całą w bandażu po tym, jak wcześniej starł się z jednym z rywali i rozbił czoło. Sam żartował później, że to pozostałości z gry na środku obrony. Z niższych lig wyniósł właśnie tę mentalność, by nie bać się nigdzie wsadzić głowy.

– Wiem, że moja droga jest bardzo nietypowa. Nawet jak grałem w szóstej lidze i dorabiałem na basenie, na pytania ludzi o to, co chcę w życiu robić, mówiłem, że zawodowo grać w piłkę i nic mnie przed tym nie zatrzyma. Spędziłem mnóstwo czasu w niższych ligach i musiałem walczyć o siebie, ale cieszy mnie, że mogę kogoś inspirować – mówił w BBC.

Ta historia – człowieka, który dopiero w wieku 28 lat zagrał na dużym turnieju, a wcześniej poznał folklor czternastego poziomu rozgrywek i smak odrzucenia – uczy, by nigdy się nie poddawać. Nic dziwnego, że Walijczycy, którzy dzięki determinacji i podejściu, że nikt w nich nie wierzył skradli serca wielu fanów podczas Euro 2016, dziś tak mocno trzymają kciuki za Moore'a.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.