Rasmentalism: hajs nas nie połączył, hajs nas nie podzieli (ROZMOWA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
rasmentalism.jpg
fot. Paweł Fabjański / newonce.paper

Nie ma tu obustronnego rzygania tęczą, którym artyści często raczą odbiorców w mediach. Ras i Ment otworzyli się jak nigdy, czego efektem jest pełnokrwista rozmowa o wpływaniu na siebie nawzajem, poczuciu zmęczenia materiału i wyczuwaniu momentu, kiedy powinno się dać sobie więcej przestrzeni.

I dobrze, bo przyjaźń tym się różni od koleżeństwa, że bazuje na granicznej szczerości wobec drugiej osoby i siebie samego.

Doniesienia przed premierą nie były jasne – jak interpretować tytuł Geniusz?

Ras: Nie wiem, czy można go interpretować jednoznacznie, natomiast ta płyta jest historią pokolenia trochę odklejonego od rzeczywistości, idącego swoją ścieżką. Miało wbite do głowy dużo starych zasad, które nie do końca znajdują obecnie zastosowanie w życiu. Jesteśmy trochę skrzywieni, masowo cierpimy na problemy psychiczne, bo i też masowo nie mieliśmy wytłumaczonych wielu rzeczy. Jesteśmy z przełomu systemów – to, co wiedzieli nasi rodzice, nie do końca sprawdza się na tych nowych planszach. Mimo najlepszych intencji nie byli nas w stanie przygotować na to, co tu się dzieje, na cały wspaniały kolorowy świat wolnego wyboru i dostępności. Niby wszystkiego jest dużo i wszystko jest super, ale zarazem wszystko jest źle, bo nasze głowy nie potrafią tego ogarnąć. Wśród moich znajomych mam właściwe wyłącznie ludzi, którzy przynajmniej na jakimś polu wychodzą ze zderzenia z rzeczywistością poobijani i nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić.

Ment: Z drugiej strony chodzi też o to, że jest to słowo otwarte. Można pod nie podczepić choćby rzeczywistość memową. Geniusz to ten, który jest totalnym fajtłapą (dawno nie używałem tego słowa). Nawet jeśli chce być idealnym człowiekiem, ekstra się odżywiającym, niemającym żadnych problemów i żyjącym wiecznie. Z drugiej strony odpierdoli się na randkę w tip top spodnie i wchodzi w pierwszą lepszą kałużę. Ale z niego geniusz...

No to dorzucam trzecią, ważną w kontekście naszej rozmowy interpretację – Geniusz może przywodzić skojarzenia z perpetuum mobile. Znaleźliście formułę, która nie wypaliła się od 2006. Bycie duetem tak długo to ewenement w polskim rapie.

R: Hajs nas nie połączył, hajs nas nie podzieli

M: Zdałem sobie z tego sprawę, gdy ostatnio zobaczyłem, że coś zaczyna się kruszyć, bo jesteśmy sobą dość mocno nasyceni. Nie chcemy być tymi, którzy przeginają i piłują temat płyt do oporu, robiąc to średnio. Naprawdę nie wiem, czy Geniusz nie będzie naszą ostatnią płytą.

To bardzo duże słowa...

M: I nie są chwytem.

R: Jakbyśmy chcieli zagrać na sentymentach słuchaczy, to byśmy ogłosili wszem wobec: nie nagrywamy więcej. Ale to nie do końca tak. To może się zmienić za dwa miesiące, natomiast wydaje mi się, że choć czuliśmy świeżość, robiąc ten album, to proces promocyjno-wydawniczy uświadomił nam, że być może fajnie byłoby otworzyć okienko, wpuścić trochę powietrza i zastanowić się nad tym, co dalej. Nie musimy grać pod tym szyldem cały czas, żeby płacić rachunki. Muzyka była dla nas zawsze czymś bardzo ważnym, podobnie jak szczerość wobec siebie. Jeżeli czujemy, że chcemy od siebie odpocząć, to powinniśmy to zrobić, niezależnie od straty finansowej, z jaką mogłoby się to wiązać.

M: Może po roku zadzwonimy do siebie i powiemy w tym samym momencie: kurwa ziom, nie wytrzymam, musimy znowu nagrywać? Kto wie. Obecnie chcemy od siebie odpocząć studyjnie, bo muzycznie, przynajmniej ja, miałem super zajawkę, robiąc ten album.

R: Chodzi też o to, żeby przejścia okołomuzyczne nie zepsuły nam koleżeńskiej relacji, bo jak wchodzą z butami i zostawiają błoto na dywanie, to ciężko później razem pracować. Nad niczym jednak nie ubolewam. Jeśli jesteś ze sobą w zgodzie, to warto o tym mówić głośno, a nie trzymać się na siłę etykiet.

To, co mówicie, mocno mnie zaskakuje, bo wasz nowy krążek wyszedł w Sony. Jesteście dopiero co po transferze z Asfalt Records.

R: Transfer nie ma tu nic do rzeczy, to co mówimy jest szczere i świadome. Zaznaczam jednak – znamy siebie, więc w połowie czerwca może być zupełnie inaczej.*

M: Wiesz, majors nie ma tu żadnego znaczenia. Czasy są bardziej biznesowe niż muzyczne i my trochę tego nie czujemy – tego, żeby przepychać się łokciami i walczyć o swoje miejsce. Nie chce się nam w to bawić za wszelką cenę.

R: Muzyka była dla nas zawsze przyjemnością, a nie taktyką rozpisaną na pięć wydawnictw do przodu. Gdy zaczynasz czuć, że przyjemność ci umyka, to musisz wyłapać moment i nie zakopać się w czymś, z czym będzie ci źle.

fabjanski-rasmentalism-9.jpg
fot. Paweł Fabjański / newonce.paper

Chciałbym jeszcze dopytać o to przejście labelowe. Czemu w ogóle się na nie zdecydowaliście?

M: Zero regretu, zero żalu. Poszliśmy gdzie indziej, żeby ten żal, że nie poszliśmy, się nie pojawił.

R: Rozstaliśmy się z Tytusem w całkowicie pokojowych relacjach, spotkaliśmy się, porozmawialiśmy jak dorośli ludzie. O kontrakcie rozmawialiśmy praktycznie ze wszystkimi – nie oszukujmy się, Warszawa to bardzo mała wioska, więc takie wieści wydawnicze roznoszą się dużo szybciej niż koronawirus. Podejrzewam, że finansowo to w naszym przypadku loteria, natomiast zależało nam, by nie wchodzić do rodziny, tylko znaleźć się w miejscu, które pozwoli nam być Rasmentalismem, a nie członkiem familii. Nie ukrywam, że osoba szefa Sony miała znaczenie, bo znamy się z Maćkiem od 16 lat. Moja pierwsza zwrotka wydana na nośniku CD była wydana właśnie przez niego. Chcieliśmy też sprawdzić, jak funkcjonuje się w wytwórni, w której na spotkanie z tobą przychodzi 10 osób, każda z nich jest tam dla ciebie i zajmuje się inną działką.

Przy tak biznesowo rozpędzonym rynku pojęcie familii wydaje mi się nieco sekciarskie.

M: Wygląda fajnie, póki w niej nie jesteś. Mnie się takie związki na siłę nie kojarzą dobrze i komfortowo, wolę jak mamy swoją bańkę.

R: Nie wiem, czy ze wszystkimi tak jest. Mam wrażenie, że na przykład w SBM Label duża część core'u to ziomki, którzy się lubią. Takie podejście i tak mnie jednak nigdy nie interesowało, chociaż przyznaję, że jest to super narzędzie promocyjne na polskim rynku rapowym. Ale my na polski rapowy rynek jesteśmy już za starzy.

Odbijając od poprzedniego tematu – miewaliście już jakieś poważne momenty kryzysowe?

R: W tym zespole jest zasada, że jak nam coś nie pasuje, to po prostu o tym mówimy w bardzo męskich słowach. To zawsze było kluczem, żeby nie pojawiały się długotrwałe kryzysy. Teraz gdy chcemy odpocząć, też o tym mówimy. Nie wiem za to, czy nie będziemy musieli przed publikacją tej rozmowy zadzwonić do wydawcy...

M: Ale w sumie tak już jest po wydaniu płyty. Masz ją w ręce i wolisz wyjechać gdzieś na pół roku i odciąć się, niż siadać do następnej. No, chyba że masz 20 lat i hormony buzują, bo ciągle ci mało i chcesz coś udowodnić. Ja jestem już po tej spokojnej części mocy. Ale ciągle mocy.

Efekt końcowy w postaci danego krążka był u was wypracowanym konsensusem?

R: Przy każdym albumie było inaczej.

M: Ale jednak podobnie.

R: Ostatnie trzy były podobne. Przy debiucie spędzaliśmy dużo czasu razem, potem byliśmy trochę rozjechani, później znowu dużo czasu razem... Średnio wpływaliśmy sobie nawzajem na inspiracje, za to na przestrzeni lat miałem kilka zakazów. Po pierwszych dwóch płytach Kamil zabronił mi nawijać o moich ludziach, hajsie i pracy, a pod koniec to ja byłem orędownikiem zakazu używania sampli wokalnych. Miał też wpływ na formę numerów, to, że nagle zrobiło się w nich więcej powietrza i że nie ma w nich przyspieszeń. Mnie z kolei zaczęło obchodzić, czy jestem w tonacji. I okazało się, że rap to muzyka.

M: Ja wałkowałem przez trzy lata, żeby powstał kawałek o tym, że gdzieś jedziemy. I się nie doczekałem. Arek dawał swoje sugestie dotyczące aranżu, zaczęliśmy też traktować wokal mocniej jako instrument, melodię, że to ma też stroić i nie być tylko treścią.

Ostatecznie wytrzymaliście ze sobą niemal 15 lat, choć ludzie się przecież zmieniają.

R: Mamy takie samo poczucie humoru. To jest klucz.

M: Między ziomkami to działa trochę jak z dziewczyną. Nieraz chciałbyś spierdolić, ale z drugiej strony nie ma gdzie uciec i to nic nie da. Mamy też oczywiście takie momenty, że się nie widzimy i to działa dobrze, z drugiej strony powstaje wtedy dużo niedopowiedzeń i zła, więc musimy się spotkać i to rozładować. Nie umiemy ze sobą za bardzo gadać przez komunikatory. Tam się często to źle kończyło. Na szczęście mamy do siebie 10 minut spaceru przez Żoliborz.

Powstaje pytanie: co po rozstaniu albo zrobieniu sobie przerwy, pozostając w leksyce damsko-męskiej?

R: Moje próby stworzenia czegoś swojego skończyły się Tangiem. Numer Kilka dni był pierwotnie w innej formie i na bicie Suwala. Chyba nawet gdzieś go mam, możemy go wydać. Ja po prostu nie mam warsztatu, żeby zrobić to, co chciałbym zrobić.

Mów dalej.

R: Chciałbym przede wszystkim śpiewać.

M: A chodzisz jeszcze na lekcje?

R: Nie, myślałem, że się nauczę tak naturalnie ze słońca i kosmosu… Chodziłem na lekcje przez półtora roku, ale nie szło to w takim kierunku i tempie, które gwarantowałyby mi cokolwiek, więc skupiłem się na innych rzeczach. Na pewno jednak do tego wrócę, choć i tak uważam, że nigdy nie będę mieć takiego warsztatu, żeby zrobić to, co bym chciał. Pytanie, jak długo będzie mnie zadowalać robienie takich rzeczy, jakie robię obecnie i tęskne wypatrywanie ideału…

fabjanski-rasmentalism-4.jpg
fot. Paweł Fabjański / newonce.paper

A ty Ment?

M: Był pomysł, nic się nie zmaterializowało.

R: A ja czekałem. Zobacz, ile obecnie wychodzi ejtis-inspired rzeczy, a gdyby ta płyta wyszła w 2012...

M: Nie no, byłoby za wcześnie, syndrom Dinala. Teraz mi się jednak wszystko krystalizuje, bo mamy zgodność co do odpoczynku od siebie i zgadza mi się to z kalendarzem i miejscem w głowie. Mówię to z pełną świadomością – będę robić solową płytę. Nie znajdą się na niej featuringi największych polskich raperów i wokalistów, bo już to robiłem wiele razy. Teraz mam parcie na coś mocno autorskiego.** Zobaczymy czy na tym parciu się nie skończy. Chce mieć coś swojego, mozaikę muzyki brazylijskiej, bossa novy, tribalowej, klubowych 4x4 czy ciepłego i tęskniącego soulu. Kolaż wszystkiego, co na mnie spływa. Ale nie spływa po mnie.

Ciekawe – w Jakoś dziwnie bez palenia mocno słychać latynoskie rytmy. Ba, brzmi to jak podkład zbudowany na którymś z kawałków z The Latin Bit Granta Greena.

M: Miło, że to wyłapałeś. To kawałek autorski, zagrany na gitarze przez Łukasza Belcyra do zupełnie innego kawałka w zupełnie innej tonacji. Ale tak, mam szczególne ciągoty do wspomnianej już bossa novy, zwłaszcza tej z lat 60. i 70. Przekonałem się do niej z wiekiem, bo to muzyka bardzo do wewnątrz, raczej wyłączająca.

Z tego, co rozumiem, obaj macie szczelnie zapełnione grafiki.

R: Mam dużo zajawek – newonce.sport, radio, pisanie tekstów innym artystom... Nie gdybam, tylko sprawdzam na żywym organizmie, czy coś lubię. A jak lubię, to robię. Kamil chyba też nie narzeka na nadmiar czasu.

M: Ja? Nie narzekam, ale też mam bardzo dużo czasu dla siebie na nicnierobienie. Nie chcę być nieśmiertelnym gościem, który ciągle gdzieś pędzi i nie ma opcji, żeby się zatrzymał. Po kontuzji zacząłem sobie mocno cenić ładowanie baterii. One bardzo szybko padają i nie da się ich oszukiwać długo.

Co ci się stało?

M: Nic strasznego...

R: Przepracowanie się stało.

M: Tak. Poskutkowało dyskopatią lędźwiową. Trzy dyski trochę się rozlały i zaczęły dotykać rdzenia kręgowego. Niewyobrażalny ból, często ten psychiczny bardziej dusił niż fizyczny. Od maja dochodzę do siebie. Jestem już dalej, niż byłem przed kontuzją. Ale wiesz, jest czerwiec, 35 stopni, a ty leżysz przez miesiąc na glebie i planujesz wycieczkę do toalety ze zrobieniem sobie herbaty, przesunięciem wiatraka i odłożeniem książki. To jest twój cały świat. Zderzasz się ze wszystkim, co miałeś w głowie. Przepracowujesz. To chyba najmądrzejsza, a zarazem najgorsza rzecz, która mi się wydarzyła w życiu.

Dużo przewartościowałeś?

M: Oczywiście. Doszło do mnie, że zagranie 20 razy w miesiącu na koniec dnia nie ma żadnego sensu. Skończyłem wyścig i popisywanie się, że mogę coraz więcej, że mnie nie dosięgnie, bo ciągle mam 20 lat i mogę wszystko. Ciało odpowie ci momentalnie na takie podejście, nawet jeśli zasłaniasz się psychiką i wmawiasz sobie, że mnie to nie dotyczy. Dotyczy tak samo, jak każdego. To mi dało dużo dobrego i nowego myślenia na wiele tematów. Zwłaszcza na swój.

R: W pewnym momencie życia dochodzisz do momentu, w którym wiesz, że na tym samym miejscu planszy możesz znaleźć się dzięki różnym drogom.

Motywami spajającymi krążek są wypowiedzi. Nie tylko dziewczyny czy matki, ale również psychologa.

R: Jak wspomnieliśmy na początku rozmowy – każdy z naszego pokolenia ma jakieś problemy psychologiczne. Jeżeli chodzi o pomoc w zrozumieniu siebie z zewnątrz, kluczem jest znalezienie kogoś, kto ci gra. Przerobiłem kilku psychologów, którzy ze mną zupełnie nie grali, więc rozumiem, że jak ktoś zatrzymuje się na pierwszym, to może się zrazić. Tyle że głowa nie jest aż tak skomplikowaną mapą, jak nam się wydaje. Czasem jesteśmy książkowym przykładem dysfunkcji. To nie jest strata pieniędzy, trzeba tylko mówić prawdę.

M: Arek dobrze to streścił. Co ciekawe, chodzimy do tego samego budynku i na to samo piętro – tylko do różnych ludzi. Nie ma co odsuwać, zasłaniać, udawać. Szkoda życia i energii. Jak uwierają cię kamyki, możesz się do nich przyzwyczaić i z nimi chodzić w bucie całe życie. Terapia jest od tego, żeby te kamyki usuwać. Zaczynasz odczuwać ulgę. Mamy takich kamyków mnóstwo i jeśli ktoś się do tego nie przyznaje, to albo się wstydzi, albo jeszcze nie bardzo wie, że ten kamyk jest.

R: Czasem ktoś mówi: ja już tak mam. Ale to błędne tłumaczenie. Nikt tak nie ma od zawsze – zawsze jest jakiś powód.

M: I zupełnie nie ma się czego wstydzić. Nasza bania nie dowozi w tych czasach, trzeba to sobie głośno przyznać i próbować to naprawiać.

Te równoległe psychoterapie wpływają też na waszą znajomość?

M: Lepiej nam się gada, mimo że nadal się na siebie wkurwiamy. Wszystko jest jednak bardziej świadome, nie ma gierek. I dobrze, bo gierki dają przyjemność, ale tylko na konsoli.

* Ras: od naszej rozmowy nic się nie zmieniło. Po Geniuszu na pewno odpoczniemy od siebie wydawniczo. ** Ment: chcę zrobić solową płytę lub epkę. Cokolwiek, jakkolwiek. Być może będą tam zaprzyjaźnieni wokaliści, raczej bez raperów. Chciałbym, żeby ten materiał był utrzymany w trybie MUDDY BUDDY, czyli mojej playlisty na Spotify, gdzie ląduje dużo hamakowej muzyki.

Sesję zdjęciową z Rasmentalism znajdziecie też w 7. numerze magazynu newonce.paper, który od dziś kupicie w newonce.store

fabjanski-rasmentalism-10.jpg
fot. Paweł Fabjański / newonce.paper

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.