Pustka, jakiej dawno nie było. Powrót do czekania na polskiego gola w Bundeslidze

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
VfL Wolfsburg
Ronny Hartmann/Getty Images

Były czasy, gdy wiadomość o bramce zdobytej przez Polaka w lidze niemieckiej robiła wrażenie. Po tym, jak epoka polskiego trio z Dortmundu ostatecznie dobiegła końca, te czasy wracają.

36, 51, 39, 27, 31, 35, 39, 26, 35, 42, 38, 13. Odkąd Robert Lewandowski wyjechał z Polski, liczba goli strzelonych przez Polaków w lidze niemieckiej przez dwanaście sezonów z rzędu przekraczała dziesięć. A w ostatnich jedenastu przekraczała nawet dwadzieścia. Z zagranicznych nacji, oprócz Polaków, jeszcze tylko Austriacy mogli się pochwalić podobnym wynikiem. Lwią część tego dorobku wypracowywał oczywiście snajper najpierw Borussii Dortmund, a później Bayernu Monachium. Ale zawsze miał jakieś choćby symboliczne wsparcie, bo gole dorzucali też Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Krzysztof Piątek, Dawid Kownacki, Artur Sobiech, Bartosz Białek i inni. W sezonie 2013/14 gole w Niemczech strzelało aż siedmiu Polaków. To wszystko sprawiło, że wiadomość o zdobyciu przez rodaka bramki w lidze niemieckiej całkowicie polskim kibicom spowszedniała. I teraz obudzą się w nowej rzeczywistości. Takiej z końca poprzedniej dekady. Albo nawet jeszcze odleglejszej.

W sezonie 2009/10, gdy Lewandowski jeszcze grał w Lechu Poznań, polskich goli w Niemczech było tylko sześć. Złożyły się na to trafienia Piszczka, Błaszczykowskiego oraz Adama Matuszczyka i Eugena Polanskiego. Jednak nawet wtedy tak niski wynik był wyjątkiem, a nie normą. Bo raptem rok i dwa lata wcześniej, głównie za sprawą Artura Wichniarka oraz Euzebiusza Smolarka, Polacy zdobyli w Niemczech ponad dwadzieścia bramek. Nigdy polska piłka nie miała w Niemczech aż takiego ambasadora, jakim był Lewandowski. Ale zwykle jakiegoś jednak miała. W sezonie 2000/2001 Polacy zdobyli w Niemczech ponad czterdzieści bramek. Tylko dwa razy w XXI wieku było ich mniej niż dziesięć. W latach 90. nie zdarzyło się to ani razu. Sześć polskich trafień z rozgrywek 2009/2010 było najgorszym wynikiem od 1985 roku. A w dniu startu nowego sezonu i tak wydaje się wynikiem poza zasięgiem obecnych reprezentantów Polski w Bundeslidze. Pod tym względem może zapanować w Niemczech niespotykana dla polskich kibiców pustka. Bo żeby ktoś zaczął strzelać, najpierw musiałby grać. A na to niespecjalnie się zanosi.

Największą nadzieją na polskie gole w Niemczech jest Kamiński. Na razie nie wiadomo jeszcze który. Jakub dotąd jest najdroższym transferem Wolfsburga tego lata i choćby z tego powodu należy wierzyć, że będzie dostawał szanse od Niko Kovaca. W letnich sparingach rozegrał 90 minut w dwóch meczach. W starciu z Brentford trafił nawet do siatki. Był próbowany jako prawy obrońca, gdzie zaczynał w Lechu Poznań, ale w meczu Pucharu Niemiec z Carl-Zeiss Jena wszedł z ławki na ostatnie 25 minut na pozycję bardziej ofensywną. W nowym klubie wziął numer 16, jak Jakub Błaszczykowski, którego w rozmowie z “Kickerem” wskazał za wzór. Nowego sezonu raczej nie zacznie w podstawowym składzie, ale najważniejsze, że po okresie przygotowawczym nie zakopał się gdzieś między ławką a trybunami. Jako że powinien pojawiać się na boisku choćby jako zmiennik, a w Lechu oraz w reprezentacji pokazał, że potrafi wykręcać dobre liczby, jest szansa, że dorzuci w tym sezonie jakieś trafienie do wspólnego polskiego dorobku.

CZWARTE PODEJŚCIE

Nie ma jednak pewności, że będzie pierwszym Kamińskim, który wpisze się na listę strzelców. Ofensywne atuty pokazuje bowiem ostatnio Marcin Kamiński, wracający do Bundesligi jako piłkarz Schalke 04. W ostatnim sparingu z Twente Enschede, w którym grał przez godzinę, strzelił jedynego gola dla beniaminka ligi niemieckiej. W meczu Pucharu Niemiec z IV-ligowym Bremer SV najpierw zaliczył piękną asystę, a później ustalił wynik na 5:0. Co najważniejsze, wywalczył sobie miejsce w składzie u boku Japończyka Mai Yoshidy, mimo że w klubie w lecie trochę się pozmieniało, potencjalnie na niekorzyść 30-latka. Po pierwsze, po awansie pojawił się nowy trener Frank Kramer, co zawsze może wywrócić hierarchię i przykryć dawne zasługi, których akurat Kamiński w poprzednim sezonie miał sporo. Po drugie, Kramer na razie zdecydowanie trzyma się gry czwórką z tyłu, co tradycyjnie jest dla Polaka mniej korzystne – wymaga od niego większego skupienia na defensywie i ogranicza jego możliwości pokazywania atutów w rozegraniu, a przy tym zmniejsza liczbę stoperów przebywających na boisku. Kamiński, przynajmniej na razie, będzie jednak grał. Będzie to jego czwarte podejście do Bundesligi, po dwóch niezbyt udanych w Stuttgarcie i jednym całkiem przyzwoitym w Fortunie Duesseldorf. Jeśli będzie grał, jest szansa, że strzeli jakiegoś gola. Na boiskach Bundesligi dotąd mu się to nie udało, ale ogółem w Niemczech ma na koncie cztery bramki w pięć lat.

Schalke 04
Ralf Treese/DeFodi Images via Getty Images

NOWE ZADANIA

Na tym kończą się względnie realne opcje z Polakami strzelającymi gole w Niemczech. Bo jedyny, który będzie miał niepodważalne miejsce w składzie, jest bramkarzem. Wprawdzie Rafała Gikiewicza nie można skreślać, bo już raz na niemieckich boiskach trafił do siatki, jako bramkarz Unionu Berlin w meczu 2. Bundesligi z FC Heidenheim, ale takie rzeczy nie zdarzają się często. Pozostanie więc obserwować, jak doświadczony bramkarz będzie sobie radził z oczekiwaniami nowego trenera Enrico Maasena, który chce, by Augsburg podejmował więcej ryzyka w rozgrywaniu od własnej bramki.

Gikiewicz ma grać wyżej niż w poprzednich latach i zaliczać więcej kontaktów z piłką. Bardziej rozgrywać, niż wybijać, co niekoniecznie musi być dla niego korzystne. O ile pod względem celności długich zagrań 34-latek bardzo się w Niemczech wyrobił, o tyle rozgrywanie pod presją dotąd sprawiało mu trochę trudności. To jednak kolejne pole do rozwoju nawet w zaawansowanym wieku.

SŁABSZA POZYCJA

Pojawienie się nowego trenera oznacza też zmiany dla Roberta Gumnego, który po okresie przygotowawczym wypadł z podstawowego składu FCA. Maasen w sparingach wpuszczał go przede wszystkim na prawe wahadło, gdzie Polak rywalizuje z doświadczonym i znacznie lepszym w ofensywie Danielem Caligiurim. Nawet w czasach gry w Ekstraklasie wychowanek Lecha Poznań nie imponował liczbami, które wahadłowy powinien jednak dawać zespołowi. W blisko stu meczach w barwach Kolejorza strzelił tylko dwa gole i zaliczył sześć asyst. W Niemczech zanotował na razie jedno trafienie i jedną asystę, ale w poprzednim sezonie, rozegranym od deski do deski, nie przyczynił się bezpośrednio do żadnego gola. Wówczas był jednak często ustawiany w ostatniej linii przed bramkarzem, jako półprawy środkowy obrońca. Na tej pozycji u nowego trenera też nie jest jednak pierwszym wyborem. Jego uniwersalność sprawia, że pewnie znów uzbiera swoje minuty. Ale wielką nadzieją na polskie bramki w Bundeslidze raczej nie jest.

WALKA O DEBIUT

Znacznie większy ciąg na bramkę zawsze miał Tymoteusz Puchacz. Choć w Lechu rozegrał mniej meczów od Gumnego, strzelił dwa razy więcej goli i zaliczył dwa razy więcej asyst. Jego przygoda w Bundeslidze przebiega na razie jednak znacznie gorzej niż kolegi z Poznania. Pierwszy rok od wyjazdu za granicę przyniósł 23-latkowi mistrzostwo Turcji, ale wciąż nie przyniósł debiutu w lidze niemieckiej. W sparingach trener Urs Fischer sprawdzał go na lewej obronie oraz na lewym wahadle, przeciwko Bohemianowi Dublin zaliczył nawet asystę, ale od 15 lipca reprezentant Polski już nie pojawił się na boisku, bo zmagał się z problemami zdrowotnymi. W kadrze na mecz Pucharu Niemiec też go nie było. Puchacz będzie maksymalnie drugim wyborem na lewe wahadło za Nico Giesselmannem, ale może się zdarzyć, że przed niego wedrze się także Julian Ryerson, nominalny prawy wahadłowy. W przypadku Puchacza na razie nie ma co mówić o liczbach. Jeśli zacznie się łapać do kadry meczowej albo zaliczy debiut w Bundeslidze, już będzie to potężny postęp w porównaniu do poprzedniego sezonu.

Union Berlin
Boris Streubel/Getty Images

POTRZEBNY, ALE REZERWOWY

O gole powinno być znacznie łatwiej napastnikom. Tyle że musieliby grać. Bartosz Białek z Wolfsburga przed zerwaniem więzadeł zdobywał już w Niemczech bramki. Teraz trener Kovac chce z niego korzystać. Tyle że w roli zmiennika. Młodego Polaka chciały w lecie wypożyczyć m.in. Eintracht Brunszwik, Hannover 96, czy Hamburger SV, jednak Chorwat się na to nie zgodził. Choć z przodu w drużynie “Wilków” jest potężna konkurencja, akurat typowych dziewiątek nie ma zbyt wiele. Chcąc mieć w kadrze kogoś o jego profilu, Wolfsburg zatrzymał Białka. Ale przy Lukasie Nmechy, Jonasie Windzie, czy podwieszonych, ale mogących grać z przodu Luce Waldschmidtcie, Maximilianie Philippie i Maksie Krusem, Polakowi będzie bardzo trudno o jakiekolwiek minuty. W sparingach dostał tylko pół godziny, mecz pierwszej rundy Pucharu Niemiec przesiedział na ławce.

ZWIĄZEK BEZ PRZYSZŁOŚCI

Znacznie mniejszą konkurencję w ataku Herthy ma Krzysztof Piątek, ale i on nie ma większych szans na grę. Ze względu na kwotę transferową, jaką na niego wydano oraz zarobki, które zapewnił sobie, przechodząc z Milanu jako potencjalna gwiazda drużyny, klub chce się go tego lata pozbyć, robiąc sobie przestrzeń w budżecie płacowym. Jego pozostanie w Niemczech na rundę jesienną jest tym mniej prawdopodobne, że po powrocie z wypożyczenia do Fiorentiny nie przekonał do siebie nowego trenera Sandro Schwarza. Po obozie oceniano go w “Kickerze” jako przegranego przygotowań. W próbie generalnej z West Bromwich Albion nie dostał ani minuty. Opisywano jego problemy w doskakiwaniu do pressingu i zastawianiu się. W sparingach z Nottingham oraz Halifaksem ani razu nie trafił do siatki. A w Pucharze Niemiec oglądał z ławki, jak cała ofensywna trójka strzelała po golu. Wydaje się, że zakończenie jego pobytu w stolicy Niemiec to kwestia czasu. Ostatnio w mediach przymierzano go do Borussii Dortmund, jako potencjalnego zastępcę chorego na raka Sebastiena Hallera. Byłoby to wygranie losu na loterii, ale taki transfer wydaje się jednak bardzo mało realny.

BRAMKARZ REZERW

W Dortmundzie od tego lata jest natomiast inny Polak, który ostatnio grał w Hercie. Marcel Lotka w rundzie wiosennej przyczynił się do pozostania tego klubu w Bundeslidze, a teraz stanowi część nowej obsady bramki Borussii. 21-latek nie ma jednak szans na wygranie rywalizacji z Gregorem Kobelem, a wszystko, o czym na razie może marzyć, to wyjazd na jakiś mecz Bundesligi jako rezerwowy. Na razie dwójką jest jednak doświadczony Alexander Meyer ściągnięty z Jahna Ratyzbona. Polak ma być numerem trzy, rywalizującym o występy w III-ligowych rezerwach z Lucą Unbehaunem. Gdyby w tym sezonie licznik jego występów w Bundeslidze drgnął i zaczął wskazywać więcej niż aktualne dziesięć, byłoby to potężną niespodzianką.

OKO GÓRALSKIEGO

Podobnie jak trafienie w lidze niemieckiej zaliczone przez Jacka Góralskiego. 29-latek został ściągnięty przez VfL Bochum dla pokazania innych atutów. Ostatnią bramkę zdobył jeszcze dla Jagiellonii Białystok, z której wyjechał cztery lata temu. Ani razu nie trafił do siatki w Łudogorcu Razgrad oraz Kajracie Ałmaty, choć trzeba zaznaczyć, że trzy lata temu doczekał się debiutanckiego gola w kadrze. Wejście do nowego klubu Polak ma trudne. Najpierw nie mógł uczestniczyć w przygotowaniach, bo miał dłuższy urlop po zgrupowaniu reprezentacji. Później ominął go wyjazd na obóz, gdyż musiał przejść operację oka. W przyszłym tygodniu ma wchodzić do treningów z drużyną, a trener Thomas Reis wiąże z nim duże nadzieje. Spekuluje się nawet, że mając go, może zdecydować się na zmianę ustawienia na 4-2-3-1, które stosował jeszcze w czasach 2. Bundesligi. Dla Góralskiego byłaby to dobra wiadomość, bo w obecnym systemie 4-3-3 musiałby rywalizować o jedno miejsce defensywnego pomocnika z kapitanem Anthonym Losillą. Samo regularne pojawianie się na boisku w czołowej lidze świata byłoby dla Góralskiego wielkim sukcesem, który mało kto mu wróżył.

Mimo więc, że na starcie sezonu jest w Bundeslidze dziewięciu Polaków, uzbieranie przez nich sześciu goli byłoby sporym zaskoczeniem, a podtrzymanie polskiej serii minimum dziesięciu bramek w ostatnich dwunastu sezonach w lidze niemieckiej, graniczy z niemożliwością. Trzeba się raczej nastawić, że każde trafienie Polaka w Niemczech znów będzie ważnym newsem w polskich mediach. Najpóźniej teraz przekonamy się, że strzelać mnóstwo goli w Bundeslidze to nie dla każdego jest taka prosta sprawa.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0