Marihuana, walki psów i wewnętrzne wymierzanie sprawiedliwości. Jak Portland „Jail Blazers” podbijali nagłówki

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Portland JailBlazers - Portland Trail Blazers
Fot. Jonathan Ferrey/Getty Images

NBA uchodzi dziś za ligę, w której mocno dba się o poprawność polityczną oraz o to, aby zawodnicy stanowili dobry przykład dla społeczeństwa. Nawet najdrobniejsze incydenty potrafią kończyć się dotkliwymi karami i zawieszeniem. Lata temu, zanim David Stern postawił na hasło „zero tolerancji”, w Portland grasowała banda, której ekscesy co chwilę odbijały się głośnym echem.

Pierwsza dekada obecnego wieku była ostatnią, którą można nazywać w NBA „old-schoolową”. Najlepsi zawodnicy trafiali tuż po szkole średniej, koszulki były nieco luźniejsze i nie przypominały tych obecnych z małymi logo sponsorów, a za bójki zawodnicy nie pokutowali tak długo jak dziś. Mówiąc wprost, najlepsza koszykarska liga świata nie była „miękka”, jak bywa obecnie określana przez miłośników dawnego basketu.

Sprzeczki i afery, które często stanowiły większą atrakcję niż sam mecz koszykarski, nie wpływały dobrze na PR ligi. Koszykarze wpadający na posiadaniu narkotyków, paradujący po arenach w stylizacjach nawiązujących do grup przestępczych byli wodą na młyn dla nieżyjącego już Sterna, który od 1984 roku wprowadził rozgrywki na nowy wizerunkowy poziom.

HANDLARZ BOB

Na przełomie tysiącleci Portland Trail Blazers byli wiodącą siłą ligi. Dwukrotnie docierali do finałów Konferencji Zachodniej za każdym razem ulegając przyszłym mistrzom. W sezonie 1998/99 byli to San Antonio Spurs, rok później Los Angeles Lakers. Również w następnych latach szło im całkiem przyzwoicie, gdyż kończyli fazę zasadniczą z dorobkiem około 50 zwycięstw w sezonie zasadniczym.

Spora w tym zasługa zawodników, za których pozyskanie odpowiadał wówczas generalny menedżer Bob Whitsitt. Przed laty zabłysnął dobrą pracą w Seatlle Supersonics, gdzie jego intuicja (w 1989 roku postawił na wybór Shawna Kempa, który nie miał doświadczenia „college’owego”) doprowadziła klub ze stanu Waszyngton do finałów NBA. W Portland też wszystko szło na dobrej drodze. „Handlarz Bob” jak określano po latach dyrektora wybrał w drafcie dla klubu Jermaine'a O’Neala, Bonziego Wellsa czy Zacha Randolpha. Ponadto przez wymiany sprowadził Rasheeda Wallace’a, Scottie’go Pippena czy Damona Stoudemire’a. Na papierze wszystko wydawało się w porządku. Utalentowana kadra prowadzona przez Mike’a Dunleavy’ego walczyła jak równy z równym z najlepszymi firmami ligi. W rzeczywistości, oprócz dobrych nazwisk, w klubie potrzebna jest solidna chemia. Ta obecna na początku lat 2000. w Portland bardziej przypominała mieszankę wybuchową.

Za jedną z przyczyn powstania „Jail Blazers” uznaje się działania Whitsitta. Po dwóch finałach konferencji, GM zespołu przestał być tak skuteczny jak wcześniej. Pozbył się O’Neala, otrzymując w zamian Dale’a Davisa, który akurat w tamtym momencie raz w życiu został wybrany do Meczu Gwiazd. Z klubu odszedł też solidny podkoszowy Brian Grant, który otrzymał lepszy kontrakt w Miami Heat. Jego miejsce w Oregonie zajął dobrze znany Whitsittowi Kemp. Sześciokrotny uczestnik Meczu Gwiazd był jednak wrakiem koszykarza, którego znano z Supersonics. Ważył grubo ponad 130 kilogramów i uzależnił się od używek. Przez to nie ukończył pierwszego sezonu w barwach Blazers – skierowano go na odwyk. Kolejnym kamyczkiem do ogródka było zakontraktowanie w marcu 2001 roku Roda Stricklanda. Gracza Wizards ściągnięto, aby poprawił grę zespołu na obwodzie. Ruch wyszedł całkowicie na niekorzyść Trail Blazers, bo od podpisania koszykarza przegrali 14 z 22 spotkań (wcześniej mając bilans 42-18).

Na „Handlarza Boba” co rusz spadały ataki za niefrasobliwą pracę. Doug Collins, były trener Michaela Jordana w Bulls i Wizards nazwał go nawet menadżerem rodem z lig fantasy, który skupia się na pozyskaniu jak świetnych indywidualności, nie patrząc na ich zachowanie. – Filozofia brzmi: ściągnę dwunastkę najlepszych koszykarzy, jakich mogę i jakoś to będzie. Jeśli nie wyjdzie, zawsze możemy zmienić skład – opowiadał Collins.

WYBUCHOWE CHARAKTERY

W poprawie nastrojów nie pomogła zmiana trenera. Dunleavy’ego zastąpił Maurice Cheeks mający opinię szkoleniowca, który potrafi nawiązywać dobre relacje z koszykarzami. Trudno było to czynić w warunkach, jakie stworzył mu Whitsitt. Przed początkiem sezonu 2001/02 do klubu trafił Ruben Patterson, były gracz Seattle, którego cechowała dobra gra w obronie. „Kobe Stopper”, jak określał siebie koszykarz, miał jednak wiele problemów z prawem. W tym samym roku został skazany za próbę gwałtu na niani, która opiekowała się jego dziećmi oraz za napaść na mężczyznę pod jednym z klubów w Cleveland. Poszkodowany miał wcześniej zarysować auto zawodnika. Jeżeli jeszcze mało oskarżeń, to rok później zatrzymano Pattersona pod zarzutem przemocy domowej. Co prawda żona szybko wycofała oskarżenie, ale i równie prędko złożyła wniosek o rozwód. – Nie jestem złym facetem. Nie jestem gwałcicielem. Jestem świetnym gościem – mówił na premierowej konferencji prasowej w Portland Patterson.

Ani Cheeks, ani Whitsitt nie potrafili zapanować nad wybuchowymi charakterami zawodników. Przez ten okres przewinęło się w klubie również paru graczy, którzy nie stanowili problemów jak Steve Smith, Steve Kerr czy Arvydas Sabonis. Pierwszy z czasem zażądał wymiany. Drugi spędził sezon, po czym podobnie jak Smith powędrował do Spurs. Z kolei cierpliwość Sabonisa do niesfornych kolegów skończyła się po tym jak Rasheed Wallace podczas jednego ze spotkań rzucił w niego ręcznikiem.

– Szafka Sabonisa znajdowała się koło mojej. Arvydas przyszedł, spojrzał się na mnie i powiedział: „Zabiję go”. Brzmiał identycznie jak Ivan Drago z „Rocky’ego”. Patrząc na niego było widać, że nie żartuje i jest w stanie udusić Rasheeda – opowiadał po latach skrzydłowy zespołu Antonio Harvey. Litwin odpuścił Wallace’owi, a chwilę później dał sobie spokój z NBA.

„Sheed” nie pierwszy raz popadł w tarapaty. Od lat uchodził za człowieka, któremu do świetnych umiejętności brakowało chłodnej głowy. W sezonie 2000/01 Wallace popełnił aż 41 fauli technicznych (w 80 meczach). Do dziś nie znalazł się nikt, kto śmiałby pobić ten niechlubny rekord. Dla porównania, „najlepszy” w tej kategorii w ubiegłym sezonie był Dwight Howard. Klubowy kolega Marcina Gortata z czasów Orlando Magic uzyskał 18 fauli technicznych.

Ponadto Wallace w 2003 został ukarany za groźby skierowane wobec sędziego. Po jednym z zakończonych spotkań Amerykanin dopadł w zakamarkach hali Tima Donaghy’ego. Według jednej z wersji między panami miało dojść do burzliwej sprzeczki. Koszykarza ukarano siedmiomeczowym zawieszeniem, co wówczas stanowiło największą karę, jaką wymierzono zawodnikowi za przewinienie niemające związku z boiskową przemocą czy „wpadce” z narkotykami.

WSZECHOBECNA „MARYCHA”

A skoro mowa o zakazanych środkach – w historii „Jail Blazers” było ich pełno. Przeważnie dotyczyło to posiadania marihuany. W 2002 roku po meczu w Seattle Wallace wraz z Damonem Stoudamirem wracali do Portland samochodem, a nie jak reszta ekipy autobusem. Prowadzonego przez drugiego z nich żółtego Hummera zatrzymała policja. Podczas kontroli policjanci wyczuli zapach marihuany. Przy koszykarzach znaleziono kilkadziesiąt gramów. Jako że test na obecność narkotyków nie wykazał jednak niczego złego w organizmie Stoudemire’a, obaj wrócili do domu.

Tak szczęśliwie nie potoczyły się losy zawodnika kilka miesięcy później. Numer siedem draftu 1995 wpadł na lotnisku w Tucson z ponad 40 gramami marihuany. Koszykarz próbował ukryć to w folii aluminiowej, ale wykrywacz metalu okazał się nieomylny. Zawodnik po raz kolejny wpadł na posiadaniu zakazanego środka, przez co klub ukarał go zawieszeniem na trzy miesiące i 250 tysiącami dolarów kary. Stoudamire w następnych latach próbował poprawić swój wizerunek. Dobrowolnie zgodził się na wyrywkowe kontrole moczu podczas następnego sezonu.

Marihuanę znaleziono również w 2003 roku u dobrze znanego w Polsce Qyntela Woodsa, jednakże to stanowiło tylko „dodatek” do innych przewinień zawodnika. Byłego gwiazdora PLK zatrzymano do kontroli po tym jak przekroczył prędkość. Woods nie miał prawa jazdy, więc zamiast niego pokazał policjantom… koszykarską kartę. W sumie, w jednej sprawie koszykarz nagrabił sobie czterokrotnie – wpadł na posiadaniu marihuany, jeździe bez uprawnień i ubezpieczenia oraz ze zbyt mocno przyciemnionymi szybami. Rok później „Q” został zatrzymany za znęcanie się nad zwierzętami. Woods miał organizować w domu walki psów. Za to przewinienie pokutował 80 godzinami prac społecznych oraz przekazaniem dziesięciu tysięcy dolarów na cele charytatywne. Po latach Woods nadal bronił swojego honoru.

– Zgodziłem się zapłacić, ale nigdy nie zostałem oskarżony przez prokuraturę. Wiem, że ludzie kojarzą mnie z tą sprawą. Teraz już nic nie mogę zrobić. Żałuję tego ale nie mogę przejmować się tym, co ludzie o mnie mówią, nie mogę myśleć o tym, że patrzą na mnie jak na kogoś złego. Nie znają mnie, a ja nie jestem złym człowiekiem – opowiadał Markowi Wawrzynowskiemu MVP PLK z 2010 roku.

STARCIA GIGANTÓW

W Portland nie brakowało też graczy, który lubili kreować się na gangsterów. Najlepszym przykładem był Zach Randolph. Młody „Z-Bo” sam tak przedstawił się pewnego razu policjantom. Młodziutki wówczas center zasłynął także mocnym uderzeniem wymierzonym w kierunku Pattersona.

Obaj panowanie nie darzyli się sympatią. Gdy pewnego razu weteran wdał się sprzeczkę z Woodsem, Randolph wstawił się za kolegą, błyskawicznie wymierzając argument ciosem w twarz. Mocne uderzenie w kierunku najstarszego z grona poskutkowało złamanym oczodołem. Sytuacja po całej akcji stała się tak napięta, że Randolph bał się nocować w swoim domu. Obawiał się Pattersona, który miał ochotę go zastrzelić.

Kolejnym zawadiaką w ekipie Cheeksa był Bonzi Wells. Numer jedenaście draftu 1998 często wdawał się w niepotrzebne pyskówki. Swego czasu tak mocno „nawrzucał” obelg swojemu trenerowi, że ukarano go dwoma meczami zawieszenia. Innym razem zasłynął niewybredną wypowiedzią w kierunku fanów: – Nie będziemy się martwić, co do diabła myślą o nas kibice. [Oni] nie mają dla nas znaczenia. Mogą buczeć każdego dnia, ale i tak będą prosić o autografy. Dlatego są fanami, a my graczami NBA – mówił Sports Illustrated obrońca Blazers w 2001 roku.

Wells był także bohaterem bójki po meczu z Golden State Warriors pod koniec 2002 roku. Dzięki buzzer-beaterowi Wallace'a, Portland w ostatnim momencie wyszarpało zwycięstwo. W tym samym czasie jego kolega zażarcie walczył z Chrisem Millsem. Tuż po dźwięku syreny między facetami doszło do sprzeczki. Szybko dołączył do niej inny z „Wojowników” Troy Murphy oraz Patterson. Akcja przerodziła się w małą burdę, której finał miał miejsce przed areną w Oakland. Nie mogąc znaleźć Wellsa w szatni, Mills postanowił zablokować autobus Blazers swoim autem. Zamieszanie rozwiązał dopiero przyjazd policji. Prowodyra scysji z Golden State ukarano trzema, a Wellsa dwoma meczami zawieszenia.

Inną dużą bójką była kolejna wewnętrzna batalia w Portland. W 2005 roku naprzeciw siebie stanęli Ha Seung-Jin i Nedzad Sinanović – dwóch kolosów mierzących po ponad 220 centymetrów. Pierwszy, koreańska gwiazda, występował w NBA od sezonu. Drugi przyjeżdżał na letnie treningi, ostatecznie nie dostając szansy gry w najlepszej lidze świata. Po wspólnych gierkach między zawodnikami doszło do kłótni. Jeden wyzywał drugiego w ojczystym języku. Po chwili w ruch poszły pięści, a do okiełznania rzucili się członkowie sztabu. Problem w tym, że każdy z nich był o kilkadziesiąt centymetrów niższy od centrów. Gdy w końcu ich rozdzielono, Ha miał głośno grozić Bośniakowi pozwem.

To nie koniec historii. Koreańczyka odeskortowano do sali ćwiczeń. Tam momentalnie podniósł drewniany kij do rozciągania i wybiegł z pomieszczania. Dogonił Sinanovicia i przeklinając w swoim języku rzucił się na Bośniaka. Jeden cios zablokował ręką, drugi przyjął na żebra. Sytuację ponownie opanował ktoś ze sztabu, szybko wyrywając przedmiot koszykarzowi.

PAMIĄTKA HARMIDRU

Portland długo dochodziło do siebie po latach pełnych afer. W Oregonie zapłacono wysoką cenę za pozasportowe ekscesy zawodników. W 2003 roku drastycznie spadła frekwencja na meczach. To, w połączeniu z aferami i wygórowanymi płacami, sprawiło, że z klubu odszedł Whitsitt. Reszta buńczucznej ekipy również prędzej czy później opuściła Blazers.

Peterson radził sobie w miarę przyzwoicie w Bucks, Wells zaliczył parę klubów NBA jako rezerwowy, a Randolph stał się świetnym graczem w Grizzlies. Dwukrotnie zapracował na udział w Meczu Gwiazd, ponadto uzyskując nominację do All-NBA Third Team. Wallace tuż po odejściu z Portland został mistrzem z Pistons, a historia Woodsa jest w Polsce dosyć dobrze znana.

Co jakiś czas w koszykarskich mediach powraca temat dokumentu opisującego okres „Jail Blazers”. W 2020 roku nowe światło na sprawę dali Wells i Wallace prowadzący podcast „Let’s Get Technical”. Obaj stwierdzili, że cały czas trwają pracę nad powstaniem dzieła, lecz podobne głosy od graczy ówczesnej ekipy dochodzą już od paru lat.

– To było wspaniałe, niesamowite doświadczenie. To być może najfajniejszy rok, jaki kiedykolwiek miałem w NBA, aby zobaczyć tę dysfunkcję. Nigdy nie widziałem tego nigdzie indziej – wspominał po latach rok gry w Portland Steve Kerr. Obecny szkoleniowiec Warriors nie wsławił się żadnym ekscesem, jednak słowa mistrza NBA z Bulls mogą jednak świadczyć, że „Jail Blazers” jeszcze na długo pozostaną ekipą, o której kibice nie zapomną. Tym bardziej że podobne ekscesy w obecnych czasach Adam Silver z organizacją szybko zdusiliby w zarodku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.