Podróż w nieznane. Dlaczego Jakub Kamiński ryzykuje, wybierając akurat Wolfsburg

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Lech Poznań
Max Ostry

Trener, który jakoś musiał opiniować jego transfer, dramatycznie walczy o posadę. Jeśli trzeba będzie go zwolnić, gorący zrobi się też stołek dyrektora sportowego. I jest ryzyko, że jego klub będzie dość poważnie zamieszany w walkę o utrzymanie. Wiadomo, że od lipca klub Kamińskiego będzie się nazywał VfL Wolfsburg. Ale nie wiadomo, co konkretnie będzie się za tą nazwą kryło.

W piłkarskim biznesie, w którym krążą wielkie pieniądze, a o transferach decydują sztaby specjalistów, czynnikiem nie do przecenienia wciąż są relacje międzyludzkie. Ci, którzy na tym samym rynku działają od lat, nawet po różnych stronach, potrafią czasem zbudować więzi oparte na zaufaniu. Dyrektorzy sportowi wiedzą, który agent ich nie oszuka i jeśli mówi, że ma kogoś dobrego, naprawdę warto wysłać na jego mecz skauta. Agenci wiedzą, że jeśli dany dyrektor rysuje przed ich piłkarzami określone perspektywy, nie zapomni o nich dzień po podpisaniu kontraktu. Są powody, by sądzić, że relacja między Joergiem Schmadtkem, dyrektorem sportowym VfL Wolfsburg, a Bartłomiejem Bolkiem, pośrednikiem z agencji BMG Sport, ma się dobrze. I nie objawia się tylko tym, że obaj panowie się cenią i zdarza im się razem grać w golfa. Przekłada się to też na konkretne ruchy. Niezależnie od klubu, w którym aktualnie pracuje, Schmadtke wyrósł w ostatnich latach na jednego z najchętniej kupujących w Polsce dyrektorów sportowych w Niemczech. Do Hannoveru 96 ściągał Artura Sobiecha. Do Kolonii Pawła Olkowskiego. Do Wolfsburga Bartosza Białka. W poniedziałek lista wydłużyła się o Jakuba Kamińskiego. Przy wszystkich tych transakcjach pośredniczył Bolek.

Zaufanie i dobre relacje mogą być przydatne w bardzo niepewnych realiach, w których planuje rozpocząć zagraniczną karierę skrzydłowy Lecha Poznań. Zwykle w momencie transferu, nawet dokonywanego pół roku przed fizycznym pojawieniem się zawodnika w nowym klubie, można analizować, z kim będzie rywalizował, kto będzie go prowadził, jakie preferuje ustawienie i jaki styl gry jest jego ulubionym. W tym przypadku byłoby to kompletne wróżbiarstwo. Wiadomo, że od lipca klub Kamińskiego będzie się nazywał VfL Wolfsburg. Ale nie wiadomo, co konkretnie będzie się za tą nazwą kryło.

Jeśli Kamińskiego często porównywało się w ostatnich latach do młodego Jakuba Błaszczykowskiego, ich wybór pierwszej zagranicznej stacji pozwala kreślić dalsze analogie. Błaszczykowski też podpisał kontrakt z Borussią Dortmund pół roku wcześniej i też nie mógł mieć pewności, gdzie wyląduje, bo jego nowy zespół nie miał pewnego utrzymania. 19-letniego skrzydłowego może czekać podobna wiosna. Z jednej strony będzie się starał pobyt w Poznaniu zwieńczyć mistrzostwem Polski. Z drugiej będzie śledził, czy jego nowy klub zdoła utrzymać się w Bundeslidze. Sytuacja w VfL jest zagmatwana. Szczególnie totalna niepewność w kwestii tego, kto będzie jego trenerem, może budzić niepokój przed transferem.

TRENER NA WŁOSKU

Florian Kohfeldt, którego na pewno musiano pytać o zdanie przy transferze Polaka, pracuje w klubie dopiero od października, więc teoretycznie są powody, by sądzić, że do lipca nic się w tej kwestii nie zmieni. W praktyce jednak niedzielne 0:1 z VfL Bochum było ósmą z rzędu porażką jego zespołu we wszystkich rozgrywkach. Nowy trener zdołał wygrać tylko dwa pierwsze mecze po objęciu stanowiska, później psim swędem zremisował jeszcze z walczącą o utrzymanie Arminią Bielefeld, ale od listopada 39-latek obrywa już na wszystkich frontach. Już teraz, ledwie po dwunastym poprowadzonym meczu, musiał odpowiadać na pytania, czy za tydzień też usiądzie jeszcze na ławce. Jego pozycję osłabia jeszcze historia z poprzedniego sezonu, gdy Werder Brema długo zwlekał ze zwolnieniem go, mimo fatalnych wyników i jeszcze gorszej gry, wierząc, że trener zdoła wyjść z kryzysu. Ostatecznie spadł z ligi. W Wolfsburgu na pewno nie będą czekać aż tak długo, by przekonać się, czy trener poradzi sobie z kryzysem.

PYTANIA O DYREKTORA

Kohfeldta przeciwko Hercie i Lipskowi czekają więc mecze prawdy. Za to, by trener dobrze sobie w nich poradził, mocno trzymać kciuki musi też Schmadtke, którego pozycja w Wolfsburgu również słabnie. Początkowo wszyscy przymykali oko na to, że dwóch trenerów z rzędu zdecydowało się zrezygnować z dalszej pracy w klubie po nieporozumieniach z dyrektorem sportowym i to mimo że odnieśli sukcesy. Bruno Labbadia nie przedłużył kontraktu po awansie do Ligi Europy, Oliver Glasner po zapewnieniu zespołowi trzeciej w historii kwalifikacji do fazy grupowej Ligi Mistrzów. O tym, że Schmadtke jest trudny we współpracy z trenerami, wiadomo było już z jego wcześniejszych stacji w Kolonii, Hanowerze i w Akwizgranie. Broniło go jednak to, że w Wolfsburgu potwierdzał reputację znakomitego fachowca, klub chaotycznie walczący o utrzymanie, przemieniając w regularnego uczestnika pucharów.

ZA DUŻO ZMIAN

Wyników od miesięcy już jednak nie ma. Mark Van Bommel, następca Glasnera, wytrwał na stanowisku tylko kilka tygodni. Schmadtke widział, że z trenerem, którego ściągnął, drużyna zmierza donikąd i starał się jeszcze na wczesnym etapie ratować sezon. Wtedy był jeszcze chwalony za umiejętność schowania ego do kieszeni i przyznania się do błędu, stawiając na pierwszym miejscu dobro klubu. Po zwolnieniu kolejnego trenera w trakcie jednego sezonu nikt by go już nie chwalił. Wolfsburg jest aktualnie o jedną zmianę trenerską od momentu, w którym w klubie zaczną się pytania o to, kto tych wszystkich ludzi zatrudnia. Jeśli nie przetrwa Kohfeldt, może też nie przetrwać Schmadtke. Zwłaszcza że szczebel poniżej niego pracuje Marcel Schaefer, lokalna legenda, mistrz Niemiec z 2009 roku, od kilku lat przygotowujący się do przejęcia roli głównego sportowego planisty miasta Volkswagena. W razie potrzeby, znalezienie następcy niezwiązanego z klubem Schmadtkego nie byłoby więc wcale trudne.

NIEBEZPIECZNA SYTUACJA

Nie do końca wiadomo więc, czy do lipca przetrwa w klubie obecny trener i obecny dyrektor sportowy, a przecież takie momenty zawsze są dla zawodników newralgiczne. Nie wiadomo też wcale, czy Wolfsburg na pewno będzie grał w Bundeslidze. Wprawdzie jak dotąd nigdy jeszcze z niej nie spadł i jest klubem o możliwościach pozwalających myśleć o corocznej grze w pucharach, ale nie przeszkadzało mu to dwa razy w ostatnich latach utrzymywać się dopiero po barażach, a już wcześniej kilka razy ocierać się na koniec sezonu o strefę spadkową. Tegoroczny układ sił też każe Wolfsburgowi uważać. Aktualnie jest czternasty i ma nad miejscem barażowym dwa punkty przewagi. Wyprzedza VfB Stuttgart, który przez całą jesień walczył z plagą kontuzji, ale którego kadra zdecydowanie wraca już do normalności, FC Augsburg, który właśnie wygrał z Wolfsburgiem walkę o napastnika ściągniętego za dwadzieścia milionów euro i Arminię Bielefeld, grającą lepiej niż punktuje, ale ostatnio punktującą znacznie lepiej niż Wolfsburg. Ponad VfL nie bardzo widać kogoś, kogo można by jeszcze ściągnąć w dół. Kandydatem byłoby Bochum, ale Wolfsburg sam wyciągnął do niego rękę. Pomijając Herthę, wszystkie pozostałe zespoły, będące w punktowym zasięgu, piłkarsko prezentują się od “Wilków” znacznie lepiej. To może być w Dolnej Saksonii gorąca wiosna.

SYSTEM BEZ SKRZYDŁOWYCH

Gdyby trzymać się tylko tego, co jest tu i teraz, trzeba by dojść do wniosku, że w aktualnie preferowanym przez Wolfsburg systemie, nie ma pozycji dla Kamińskiego. W zdecydowanej większości meczów Kohfeldt ustawiał zespół trójką środkowych obrońców i bez klasycznych skrzydłowych. Ofensywną trójkę, oprócz klasycznego środkowego napastnika Wouta Weghorsta, tworzą zazwyczaj podwieszeni napastnicy – do momentu kontuzji Lukas Nmecha, ostatnio Maximilian Philipp, Luca Waldschmidt, czyli zawodnicy o zupełnie innych parametrach od Polaka. Jedyni typowi skrzydłowi w kadrze, czyli Renato Steffen i Dodi Lukebakio balansują na granicy ławki i podstawowego składu, większość minut rozgrywając jeszcze za czasów Van Bommela, który preferował czwórkę z tyłu. System Kohfeldta wymaga od nich oderwania się od linii bocznej i gry bliżej osi środkowej boiska. Innej od tej, do której przyzwyczajony jest w Poznaniu Kamiński. Już pomijając to, że konkurencja na tej pozycji jest w tej chwili potworna. Z Nmechą, reprezentantem Niemiec, Philippem, na którego kluby wydały już łącznie 50 milionów euro i Waldschmidtem, niedawnym królem strzelców Euro U-21.

BAKU LEWEJ FLANKI

Ataki flankami w systemie Wolfsburga najczęściej napędzają więc wahadłowi. Większość z nich – Jerome Roussillon, Paolo Ottavio, Yannick Gerhardt czy Kevin Mbabu — rekrutujący się z przekwalifikowanych na tę pozycję bocznych obrońców. Jedynie grający po prawej stronie Ridle Baku w innym ustawieniu grał wcześniej jako skrzydłowy. Niemiec przyszedł do Wolfsburga półtora roku temu z Moguncji i jego transfer za dziesięć milionów okazał się sukcesem. Jego wartość wzrosła już ponad dwukrotnie, wypromował się do reprezentacji Niemiec i jest kandydatem do drogiego transferu. Jeśli w Wolfsburgu wyobrażają sobie drogę, jaką miałby u nich przebyć Kamiński, pewnie chcieliby, aby stał się ich Baku, tylko z drugiej strony boiska.

PYTANIE O WAHADŁO

Trudno jednak przesądzać, czy 19-latek nadawałby się na wahadłowego, skoro w Lechu zagrał dotąd na tej pozycji, tylko raz, w jedynym meczu Janusza Góry, a gdy Paulo Sousa sprawdził go na niej w meczu reprezentacji z San Marino, kompletnie nie był zadowolony. Zwłaszcza że, o ile jako skrzydłowy Kamiński może grać zarówno po lewej, jak i prawej stronie, o tyle jako gracza prawonożnego na wahadło trzeba go rozpatrywać przede wszystkim w kontekście prawej strony. A tam, w Baku i Mbabu, miałby w Wolfsburgu bardzo mocnych konkurentów. Być może Baku w lecie odejdzie, choć formą, jaką prezentuje w tym sezonie, na razie nie reklamuje się zbyt dobrze potencjalnym oferentom. Dlatego, jeśli myśleć o przebijaniu się w Wolfsburgu, to raczej po lewej stronie. Do licznych mniej lub bardziej ogólnych obaw dotyczących tego transferu dochodzi jeszcze kwestia tego, że zawodnicy wyjeżdżający z polskiej ligi ostatnio w Bundeslidze zderzają się z problemami i praktycznie nikomu nie udaje się bezboleśnie wejść do niemieckiej piłki. U Kamińskiego w momencie transferu jest tyle niewiadomych, że też trudno przepowiadać, że akurat jemu pójdzie jak po maśle.

Reprezentacja Polski
Fot. Jonathan Moscrop/Getty Images

KLUB BEZ PRESJI

Są też oczywiście powody, by przypuszczać, że Kamińskiemu posłuży wyjazd do Wolfsburga. Spokojna okolica, w której nic go nie będzie odrywać od skupienia na piłce, jest pewnie bardziej sprzyjająca dla nastolatka pierwszy raz znajdującego się za granicą, niż miałoby to miejsce w Berlinie, Frankfurcie czy Kolonii. Brak wielkiej presji widocznej w innych miejscach w Niemiec i ogólne niewielkie zainteresowanie kibicowsko-medialne tym klubem też sprzyjają spokojnemu rozwojowi. Wydane na niego dziesięć milionów euro nie jest wprawdzie kwotą, która sytuowałaby go w gronie choćby dwudziestu najdroższych transferów w historii klubu, ale jednak jest dla Wolfsburga znaczną sumą. VfL wydaje tyle tylko na piłkarzy, co do których ma absolutne przekonanie. I to rzadko na tak młodych. Z nastolatków tylko Belg Landry Dimata kosztował więcej i akurat w Wolfsburgu kompletnie się nie sprawdził. Podobne pieniądze wydano na skrzydłowego Josipa Brekalo, który przyszedł z Dinama Zagrzeb za dziesięć milionów euro i choć furory nie zrobił, to rozegrał w klubie ponad 120 meczów. Kwota wydana na Polaka i pięcioletni kontrakt sugerują, że raczej nie pójdzie w odstawkę, nawet jeśli przyjdzie nowy trener albo i dyrektor sportowy. Chociaż po Tymoteuszu Puchaczu, który jako drugi wśród najwyższych transferów w historii klubu nie dostał od trenera ani minuty, pewności już nie ma.

HISTORIE SUKCESU

Choć Kamiński nie trafia do klubu, który choćby w niemieckich warunkach słynąłby z dobrego wprowadzania młodzieży i puszczania jej w świat, Wolfsburg może się pochwalić kilkoma bardzo udanymi historiami transferowymi. To tam wielką międzynarodową karierę rozpoczął Edin Dżeko, kupiony z Teplic jako 21-latek. Piękny rozkwit w VfL zaliczył Kevin De Bruyne, który przychodził jako 22-letni niewypał Chelsea, a odchodził jako najdroższy piłkarz w dziejach Bundesligi. W mniejszej skali pobyt w Wolfsburgu wykorzystali też choćby Ricardo Rodriguez, pozyskany w wieku 20 lat z Zurychu, a cztery i pół roku później sprzedany do Milanu, czy Mario Mandżukić, wzięty z Dinama Zagrzeb a oddany Bayernowi Monachium. Z obecnej kadry podobne historie mogą wkrótce przeżyć choćby Baku czy Maxence Lacroix, stoper znaleziony w drugiej lidze francuskiej, a latem wzbudzający zainteresowanie Borussii Dortmund i Lipska.

SPECYFICZNA OKOLICA

Zdarzały się też jednak przypadki utalentowanych zawodników, którzy kompletnie nie mogli sobie w wolfsburskich realiach poradzić. Victor Osimhen został bez żalu oddany do Charleroi, by kilka lat później kosztować Napoli dwadzieścia razy więcej. Oczekiwań nie spełnili wspomniany Dimata, Divock Origi, czy Nmecha, który za pierwszym razem rozegrał tam tylko 128 minut. A i nasz Mateusz Klich, który dwa razy próbował podbić Wolfsburg i ani razu nawet nie zadebiutował, poświadczy, że nie zawsze młodzi mają tam łatwo. Niektórym to, że największą zaletą Wolfsburga jest szybki pociąg do Berlina, nie przeszkadza, inni w tym otoczeniu wariują. Jeśli ktoś już decyduje się tam mieszkać, to częściej już dojrzalsi ludzie, mający założone rodziny i większość czasu spędzający w domu. Rozrywek, nie tyle w kwestii imprez, ile też zwykłej chwili odpoczynku od futbolu, to miasto nie oferuje. Dobrze, że Kamiński uczy się języka, a jeszcze lepiej, że będzie mógł go szlifować jeszcze przez kilka miesięcy, ale musi się nastawić na to, że będzie go używał głównie w klubie. Na mieście, w codziennym życiu, raczej za wielu okazji nie będzie.

POLSKIE SZLAKI

Tym ważniejsze może się okazać, że trafia do najbardziej “polskiego” klubu w Bundeslidze. Kamiński jest już 14. Polakiem w historii VfL. Tylko Brazylijczyków grało w Wolfsburgu więcej. Jedni, jak Andrzej Juskowiak, który wciąż jest w czołowej piątce najlepszych strzelców w dziejach klubu w Bundeslidze, czy wspominany do dziś Krzysztof Nowak, zapisali w Dolnej Saksonii piękne karty. Inni, jak Michał Janicki, Oskar Zawada czy Klich tylko się o klub otarli. Ale zawsze byli tam jacyś Polacy. Nawet bardzo znani, bo Jacek Krzynówek i Jakub Błaszczykowski dogaszali tam udane zagraniczne kariery. Kamiński nie powinien się czuć obco, a w szatni spotka też przecież polskiego rówieśnika, któremu do tego czasu stukną już dwa lata w klubie. Białek będzie więc mógł robić za przewodnika Kamińskiego w pierwszych dniach za granicą i sprawi, że także po treningach gracz Lecha będzie miał się do kogo odezwać. A to szczególnie w Wolfsburgu może się okazać ważne.

WSZYSTKO W JEGO NOGACH

O ile więc temu transferowi towarzyszy więcej niż zwykle pytań, wątpliwości i obaw, ze względu na pogmatwaną sytuację w klubie, o tyle ostatecznie wszystko i tak będzie w rękach Kamińskiego. Nawet jeśli pojawi się w Wolfsburgu inny trener i dyrektor sportowy niż ci, którzy go zatrudniali, wciąż nie będzie to oznaczało, że stoi na straconej pozycji. Błaszczykowski może poświadczyć. Trener, u którego podpisywał kontrakt, został zwolniony miesiąc później. A jednak ani u Thomasa Dolla, który przyszedł w jego miejsce, ani u Juergena Kloppa, Polak nie miał później z tego powodu problemów. Jeśli Kamiński obroni się umiejętnościami, będzie grał niezależnie od tego, kto będzie trenerem i jaki będzie preferował system. Choć oczywiście optymalnie byłoby mieć choć mgliste pojęcie, kto to może być i jakie wyzwania może przed Polakiem postawić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.