OSTATNI MECZ #8. Uśpione zło

Zobacz również:Wraca Premier League! Faworyci, nowicjusze i Polacy w kotle najlepszej ligi świata (PODCAST)
uspione-zo.jpg
fot. Jaap Arriens/NurPhoto via Getty Images

„Ostatni Mecz” to powieść w odcinkach, którą w każdy weekend publikujemy na newonce.sport – piłkarski thriller rozgrywający się w Londynie. Galeria szemranych postaci, nadciągające zło i jeden człowiek, który znalazł się w centrum szalonych wydarzeń. Dziś ósmy rozdział historii.

Jeśli przegapiłeś poprzednie rozdziały, znajdziesz je tutaj:

pierwszy drugi trzeci czwarty piąty szósty siódmy

Nie powiedziałby o sobie, że jest psychopatą, choć z pewnością wielu ludzi mogłoby go tak nazwać. Owszem, miewał różne dziwne zwyczaje, na przykład dziś jadł już siódme jabłko i nie ukrywał, że traktował ten rytuał jako symbol małej dewiacji. Zawsze musiały być dokładnie umyte, pokrojone na cztery części i starał się, żeby konsumpcja nie trwała krócej niż pół godziny. To był jego czas w ciągu dnia. Londyn pędził jak szalony, na złamanie karku, po nagrody, których nigdy nie dostanie, z długami, jakich nigdy nie spłaci, długami na kontach, długami zaciągniętymi u organizmu ludzkiego, miał wrażenie, że wszyscy byli na głębokim minusie i nie chciał być częścią tego wyścigu.

Kończył jeść trzecią ćwiartkę jabłka, kiedy przypomniał sobie zdarzenie z dzieciństwa. Ojciec zabrał go do Polski, by poznał dziadków. Miał może dziesięć lat. Jechali jakimiś bezdrożami niedaleko Kielc i pewien mężczyzna sprzedawał przy drodze owoce, głównie jabłka ze swojego sadu, który – jak się potem domyślił – musiał należeć do tegoż mężczyzny. Ojciec poszedł negocjować cenę jabłek, a on wymknął się z samochodu i poszedł na skraj sadu, po czym zerwał najniżej wiszący owoc. Piękne, czerwone jabłko. Mężczyzna uśmiechnął się, przecież to tylko dzieciak. Ale ojciec pospiesznie zapłacił, pociągnął go za rękę i wpakował z powrotem do auta. Ujechali kilka kilometrów i wtedy skręcił na leśny parking, gdzie powiedział mu, że to co zrobił było zwykłą kradzieżą. Następnie ściągnął pas i wtłukł mu niemiłosiernie, by dać lekcję uczciwości.

Nie miał żalu, rozumiał, że surowość wychowania brała się z tego, co ojciec sam widział w swoim domu. Z pokolenia na pokolenie mężczyźni bili pasem swoich synów i córki, nie uważając tego za przemoc, dopiero później różnego rodzaju organizacje zaczęły domagać się zaprzestania takiego procederu, a zwykłe danie klapsa stało się przemocą, przestępstwem. Gdyby tak było, pomyślał, smak jabłka wywoływałby w nim wstręt, nie zaś przyjemne odczucia. A może jakiś psycholog, jeśli do takowego kiedykolwiek zamierzałby się udać, powiedziałby teraz, że taka nadmierna konsumpcja jabłek to jego sposób na poradzenie sobie z tamtą sytuacją? Chęć pokazania ojcu, że może sobie ich zjadać tyle, ile tylko zapragnie?

Nie szukając drugiego dna, dokończył soczysty owoc i patrzył na ulicę, gdzie ludzie mknęli, niczym w wielkim mrowisku, przed siebie. Miał wrażenie, że ktoś na górze przewija taśmę i malutkie postaci, jakie widzi z okna, działają teraz w przyspieszonym trybie. Wziął głęboki oddech. Medytował dziś rano i ponownie próbował wypędzić z głowy wszystkie złe rzeczy, jakie uczynił. Ale wiedział, że to jeszcze nie koniec. Że diabeł znów zadzwoni i wtedy nie pomoże żadna metoda. Życie bez zen było mu pisane. Bał się tego i cieszył zarazem, że jest inny od wszystkich. Pędzących szczurów, które nie rozumieją, że na każdego z nas ktoś miał plan. Bóg, los, cokolwiek to jest – nie kierowaliśmy własnymi czynami i on się temu poddawał. A jeśli zło było w nim uśpione od zawsze, to nie mógł się mu opierać. Kimże był, by sprzeciwić się wyższym siłom? Wczoraj długo patrzył na księżyc – wtedy zawsze lepiej rozumiał świat. W nocy. Bez ludzi na ulicach.

Wierzył w przeczucia, a te podpowiadały mu, że wkrótce ktoś go obudzi z letargu, poczuł dziwne podniecenie. Może naprawdę był wybrany? Odbierał fale, jakich inni nie potrafili złapać? Ta myśl napawała go radością. Był cierpliwy. Czekał na rozkazy, skądkolwiek przyjdą. Nigdy nie chciał być generałem, rola szeregowego bardzo mu pasowała. Jeśli ktoś bił go pasem, on zaciskał zęby i nawet nie pisnął. Jeśli trzeba było... Zresztą, nieistotne. Co ma być, to będzie. Otworzył okno i wciągał w nozdrza miasto.

***

Marcus Welsh opuszczał policyjny areszt nie po raz pierwszy w życiu i zapewne nie po raz ostatni, ale wcześniej nigdy się nie zdarzyło, by ktoś na niego czekał. Początkowo myślał, że to pomyłka, ale faktycznie ktoś wpłacił za niego kaucję i usłyszał, jak wiele razy w przeszłości: „masz wielkie szczęście”. Szczęście było koloru perłowego i miało piękną, klasyczną bryłę o nazwie Range Rover. Marcus cenił luksusowe samochody nie tylko z powodu ich ekskluzywności, wyznaczania statusu społecznego i zapachu w środku, ale także dlatego, że jego wuj z Sheffield był znanym projektantem aut i jako dziecko Marcus uwielbiał odwiedzać go z mamą w potężnym hangarze położonym o 20 mil na południe od tego robotniczego miasta. Wśród zielonych pastwisk, pełnych owiec, wuj szkicował kolejne bryły, które wkrótce materializowały się na fabrycznych taśmach producentów samochodów. Wuj Kieran, wielki mózg, talent i niezwykle przystojny mężczyzna był prawdopodobnie jedyną osobą w życiu Marcusa Welsha, która mogła mu zaimponować. Często wyobrażał sobie, że ten człowiek jest jego ojcem. Myślał wtedy, jak potoczyłoby się jego życie. Może Kieran nauczyłby go tajników designu, rysowania, tych wszystkich mądrych rzeczy.

Kiedy wuj zadzwonił do Marcusa po jego debiucie w lidze okraszonym golem i asystą, wyznając, że rozpiera go duma, chłopak stwierdził, iż świat jest dziwnie urządzony i to właśnie tacy ludzie jak Kieran w hangarze pod Sheffield powinni wzbudzać podziw. A on? Stał teraz na chodniku, czując na twarzy krople delikatnego deszczu, nie wiedział nawet, gdzie jest, dokąd zmierza jego życie, a w ustach czuł kwaśny posmak czarnej kawy – jedynej przyjemności, jaką podarowano mu w areszcie. Perłowe cudo stało wciąż w tym samym miejscu i Marcus Welsh zrozumiał, że czeka na niego. Ciemna szyba zsunęła się bezszelestnie, a jego oczom ukazała się atrakcyjna kobieta. Oczywiście, że ją znał. Wszyscy piłkarze wiedzieli, kim jest. – Masz szczęście – rzuciła z filmowym uśmiechem Sophie Moon i gestem zaprosiła go do środka.

***

Konrad Werk odbierał w życiu przyjemniejsze esemesy. Ghu wysłał mu właśnie zdjęcie głowy Rockwella i to niestety nie był sen. Treść wiadomości brzmiała: „Skracam ci czas. Masz tydzień na załatwienie sprawy”. Była to oczywiście kara za próbę ucieczki. Zdziwił się, jak spokojnie to przyjął. Chyba jego mózg zaczął się oswajać z sytuacją. Jakby kapitan statku powiedział do pasażerów: „Szanowni państwo, za pięć godzin uderzymy w górę lodową, przykro mi”. Niektórzy rzuciliby się do szalup, inni szukali doraźnych rozwiązań, a jeszcze ktoś liczyłby, że przeżyje zderzenie. Zaczynał chyba należeć do tej grupy, która powoli się poddaje. Teoretycznie istniały jakieś opcje, ale szansa na ich realizację praktycznie żadna. Nie chciało mu się machać rękami w akcie paniki, skoro i tak utonie. Ten spokój, jaki na niego spłynął, był przedziwny.

Postanowił działać. Poszedł do najbliższej budki telefonicznej, wybrał numer do redakcji „UK Tribune”, poprosił recepcjonistkę, by przełączyła go do działu foto, a następnie z dużym spokojem oznajmił fotoedytorowi: – Książę William będzie o 17:00 w wiadomym miejscu, proszę potwierdzić u pana Bowyera. Był to rzadki kod, tylko w awaryjnych sytuacjach, jakiego używali z Chrisem, a przecież sytuacja była więcej niż awaryjna. Fotoedytorzy bali się przegapić jakiejkolwiek informacji dotyczącej rodziny królewskiej, zwłaszcza w kwestii zdjęć, więc natychmiast pędzili do sekretarki Chrisa i prosili o minutę spotkania. Dzięki temu naczelny wiedział, że Konrad Werk będzie w pubie „Prince William” o 18:00.

Dopiero drugi raz używał kodu, ten pierwszy przypadek dotyczył historii, w której pojawił się trup i jako Kontakt nie wiedział, co z tym zrobić. Tamten długi wieczór na zawsze związał ich tajemnicą, ale zamykanie diabła w piwnicy nie może się przecież skończyć dobrze, prawda? Uśpione zło wreszcie się obudzi – mawiała babka Konrada i choć wiedział, że jest stara i schorowana, to te słowa dobrze zapamiętał. Traktował jako przepowiednie, że za pakty ze złym zawsze się zapłaci. Do jego życiowego stolika właśnie zmierzał kelner z rachunkiem przekraczającym możliwości. Na ucieczkę było za późno.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.