Kiedy opadło konfetti po „Ostatnim Tańcu”. Historia upadku dynastii Chicago Bulls

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
NBA Achive
Fot. Matt A. Brown / Icon Sportswire via Getty Images

Hit ESPN i Netflixa opowiedział o tym, jak Chicago Bulls zbudowali wokół Michaela Jordana drużynę-symbol lat 90. Ale warto wiedzieć również, jak dynastia upadła.

"The Last Dance" trafił idealnie w sportową próżnię i sprawił, że o Chicago Bulls z lat 90. znów jest głośno. Film ciekawie pokazuje złote czasy, ale zarzutem wobec twórców jest zbyt jednostronna narracja. Niektóre kwestie pozostają również niedopowiedziane, choćby dotyczące tego, co stało się po sezonie 1997/98. Na koniec ostatniego odcinka krótko odnoszą się do nich Michael Jordan, Phil Jackson i Jerry Reinsdorf, ale widz nie dostaje jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego to musiał być "Ostatni Taniec".

To niewątpliwy minus, ale i okazja do tego, by samemu dopisać dalszy ciąg tej historii. Bo to niebywałe, że zespół, który tak niszczył rywali przez dekadę, nagle wygrał kolejno 13, 17 i 15 meczów w sezonie zasadniczym NBA w latach 1999-2001. Chicago Bulls z dominatora spełzli do piwnicy i stali się pośmiewiskiem. Przyczyn takiego rozpadu było kilka i warto pochylić się nad tym, co się stało, gdy konfetti po mistrzostwie z 1998 roku opadło.

POWÓD? CZYSTO FINANSOWY

Jerry Krause w filmie ukazany został dość tendencyjnie. Jego domniemane kompleksy i chęć posiadania wszystkiego pod kontrolą sprawiły, że był częstym obiektem żartów Michaela Jordana i innych koszykarzy Bulls. Ale nie zawsze były to uszczypliwości podlane sympatią. Nie będzie kłamstwem stwierdzenie, że Jordan czy Pippen zwyczajnie Krause'a nie lubili. Jeśli podobał mu się dany zawodnik i oni o tym wiedzieli, czekała go trudna przeprawa w kolejnym meczu. Najlepiej pokazuje to historia z Tonim Kukocem podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie.

Gdy więc drużynie z 1998 roku kończył się wspólny czas, Krause uwierzył, że jest w stanie przebudować zespół po swojemu. W taki sposób, by to on był samcem alfa. Przebudowę popierał też właściciel Bulls Jerry Reinsdorf, o czym mówił w końcowych fragmentach ostatniego odcinka "The Last Dance". Próbował wprawdzie namówić na powrót trenera Phila Jacksona, ale w tym przypadku klamka zapadła rok wcześniej, kiedy ten usłyszał rzekomo od Krause'a, że "mógłby nawet osiągnąć bilans 82-0 w sezonie, a i tak będzie to jego ostatni rok w Chicago Bulls". A skoro Jackson nie zostanie, to wiadomo było, że przekonanie Jordana do powrotu było niemożliwe.

– Czy rozbiliśmy zwycięski zespół po to, by nakarmić nasze ego i wygrać bez tych graczy i trenerów? Naprawdę wierzycie, że ludzie, którzy tyle lat pracowali na tytuł za tytułem byliby tak głupi, by pozwolić emocjom stanąć na drodze do kolejnych zwycięstw? Czy organizacja zbudowana od góry do dołu na jednej zasadzie - by zdobywać mistrzostwa - tak łatwo by to porzuciła? – pisał Krause w swoich pamiętnikach, które dopiero niedawno ujrzały światło dzienne po publikacji w NBC Sports. Jako osobę, która pierwsza dała sygnał do zmian wskazywał Jacksona.

Generalny menedżer Bulls zauważał w nich, że już w trakcie sezonu 1997/98 widać było pewne pęknięcia. Przez to, że zespół zawsze wybierał późno w drafcie, nie było dopływu świeżej krwi. – Poszczęściło nam się tylko z Kukocem, bo wtedy ludzie jeszcze nie wierzyli, że ktoś taki może przebić się do NBA – twierdził Krause. Ale poza nim Bulls raczej sprowadzali już doświadczonych graczy. Ich "data ważności" zaczynała dobiegać końca po szóstym mistrzostwie.

Problemem był też budżet. Reinsdorf w "The Last Dance" opowiadał o tym, jak wartość takich zawodników jak Ron Harper, Dennis Rodman czy Luc Longley była zbyt duża w porównaniu do ich umiejętności na tym etapie kariery. Już w sezonie 97/98 Bulls płacili swoim graczom aż 61 milionów dolarów, a jeśli utrzymaliby ten skład, w rozgrywkach 98/99 zobowiązania rosły do 80 milionów! A mowa o czasach, gdy salary cap wynosił 30 milionów.

Jordan w filmie zapewnia, że gdyby nie słowa Krause'a pod adresem Jacksona rok wcześniej, cała paczka zgodziłaby się na powrót. On, Rodman, Steve Kerr i inni podpisaliby roczne umowy, by móc bronić mistrzostwa. Przekonać trzeba by było jedynie Pippena. Ale Bulls po prostu nie było na to wszystko stać. Tak rozpoczęła się wymiana pokoleniowa.

ROZPAD MISTRZOWSKIEJ PACZKI

W sezonie 98/99 Chicago opuściło ośmiu z dziesięciu koszykarzy, którzy w drodze po szóste mistrzostwo rozgrywali średnio co najmniej 10 minut na mecz. W NBA trwał lokaut i start rozgrywek się opóźniał, dlatego Michael Jordan oficjalnie o zakończeniu kariery poinformował 13 stycznia 1999 roku. Ci, którzy wierzyli w jego powrót byli zawiedzeni, ale Krause był przekonany, że tak się stanie.

– MJ rozciął palec na maszynce do cięcia cygar i doznał kontuzji, która uniemożliwiłaby mu grę w kolejnym sezonie. Miał jednak na tyle godności, że powiedział nam o wszystkim i wiedzieliśmy o stanie jego zdrowia na bieżąco. Mógł przecież nas oszukać i dostać kolejny wielki kontrakt, ale był szczery. Nie chciał grać w przebudowującej się drużynie i słowa dotrzymał – pisał generalny menedżer Bulls.

Kiedy liga i zawodnicy się dogadali, 21 stycznia rozpoczęło się krótkie okno transferowe, a sezon miał ruszyć na początku lutego. W ciągu kilku dni Chicago opuściła cała masa graczy. Scottie Pippen został wytransferowany do Houston Rockets, gdzie wreszcie doczekał się dużych pieniędzy. Dostał tam umowę na pięć lat i 67 milionów dolarów. – Zadzwoniłem do Steve'a Kerra i Juda Buechlera i wyjaśniłem im sytuację. Powiedziałem, żeby przyjęli najlepszą ofertę, jaką dostaną, bo my nie będziemy się starali o nich na rynku. Zasłużyli na to – tłumaczył Krause.

Kerr przeszedł więc do San Antonio Spurs, gdzie dołożył jeszcze mistrzostwa NBA w 1999 i 2003 roku, a Buechler do Detroit Pistons. Luc Longley ustawił się na życie, podpisując z Phoenix Suns umowę na pięć lat i 30 milionów dolarów. Klub jednak szybko tego żałował, bo Australijczyk był już stary i dużo słabszy niż w czasach Bulls. Niedługo później oddano go do New York Knicks i zakończył karierę. Scott Burrell przeszedł do New Jersey Nets. Wolną rękę w szukaniu nowego zespołu dostał też Rodman.

– Już na spotkaniu w czerwcu 1998 roku ja, Jerry Reinsdorf, nasi asystenci, członkowie sztabu medycznego, szefowie finansów i wszyscy w pokoju uznaliśmy, że pozaboiskowe wałęsanie się Dennisa go dopadło. Pod koniec sezonu jechał już na oparach – tłumaczył w pamiętnikach Krause. Władze Bulls były przekonane, że Rodman-koszykarz się skończył i wcale się nie pomyliły. Wyrazisty obrońca podpisał umowę z Los Angeles Lakers, a potem krótko był też w składzie Dallas Mavericks. Po odejściu z Chicago Bulls rozegrał w NBA już tylko 35 meczów.

W sezon 98/99 sześciokrotni mistrzowie NBA wchodzili więc zupełnie odmienieni. Ze starej paczki zostali Kukoc i Ron Harper oraz kilku zawodników z końca ławki – Dickey Simpkins, Bill Wennington, Keith Booth czy Randy Brown. Phila Jacksona zastąpił Tim Floyd, pracujący wcześniej na uczelni Iowa State.

ŻÓŁTODZIÓB U STERÓW

Floyd wpadł w oko Krause'a już wcześniej i był szykowany na następcę "Mistrza Zen" od co najmniej roku. Iowa State pod jego wodzą osiągała bardzo dobre wyniki w lidze NCAA, jego filozofia trenerska podobna była do tej Jacksona i władze Bulls uznały, że skoro zespół jest odmłodzony, musi prowadzić go młody szkoleniowiec. Floyd miał wtedy 44 lata.

– Od początku NBA była dla niego za duża – twierdzi Sam Smith, dziennikarz z Chicago. – Floyd szykował się do tego, by kiedyś tam pracować i wziął sobie Krause'a na celownik. Zapraszał go na mecze i treningi do Iowa State, jeździli razem na ryby i często do siebie dzwonili. Na Krause'a, który nie miał wielu przyjaciół w środowisku koszykarskim, to działało. Miał tendencję do tego, by trzymać się z ludźmi, którzy mu schlebiają. Wiadomo więc było, że wybierze Floyda – dodaje. Nowy trener Byków kilka lat wcześniej był nawet na weselu córki Krause'a, na które ten nie zaprosił z kolei Phila Jacksona.

Floyd miał niezwykle trudne zadanie. Praktycznie cały zespół był nowy, a on był na zawodowym poziomie debiutantem. Gracze Byków z tamtego sezonu mają o nim odmienne zdania - jedni bronią go, twierdząc, że miał pod górkę od początku, inni twierdzą, że nie umiał motywować drużyny i zjadały go nerwy. – Pamiętam, że zawsze nosił przy sobie masę dokumentów i kiedy coś mu się nie podobało, zwijał je w kulkę i bił się nimi w głowę. Wyglądał na nerwowego. Przytłaczała go presja, jaka na nim ciążyła – wspomina Kornel David, węgierski skrzydłowych tamtych Bulls.

– Tim Floyd był jak postać grana przez Roberta Redforda w filmie "Kandydat", która przez cały film kombinuje, jak dostać posadę i w ostatniej scenie pyta: "Co zrobimy teraz?" – ocenia Smith. – Chciał sławy i pieniędzy związanej z pracą NBA, ale nie lubił tej ligi i mechanizmów rządzących nią. To było oczywiste, że wcześniej praktycznie nie śledził NBA. Nawet na pomeczowych konferencjach ciągle nawiązywał do rozgrywek akademickich. Jerry Krause słusznie uważał, że młodej drużynie pomoże młody trener. Po prostu wybrał niewłaściwego – dodaje.

WYBRAKOWANY SKŁAD

Reinsdorf, Krause i Floyd musieli ułożyć zespół na nowo. W wymianie za Pippena z Rockets dostali Roya Rogersa i wybór z drugiej rundy draftu 2000. Za Kerra otrzymali Chucka Persona i wybór z pierwszej rundy draftu 2000. Suns za Longleya dali im Marka Bryanta, Bubba Wellsa, Martina Muurseppa i wybór z pierwszej rundy draftu 1999. Przed startem sezonu pozyskano jeszcze Brenta Barry'ego, a debiutantem, na którego liczyli w Chicago był Corey Benjamin.

Ta grupa wraz z Kukocem, Harperem i paroma rezerwowymi miała stworzyć nowe Byki. Szybko okazało się jednak, że wielu z tych graczy się zwyczajnie nie nadaje. Ze wszystkich nabytków i z wymian tylko Mark Bryant i Brent Barry w ogóle wystąpili w barwach Bulls, a pozostali zostali zwolnieni, zanim sezon się zaczął. Ale Krause liczył głównie na wybory w drafcie i to dostał.

Nowi Bulls skrócony przez lokaut do 50 meczów sezon zaczynali od rewanżu za finał z Utah Jazz. Wszyscy spodziewali się jednostronnego widowiska i do przerwy Jazz prowadzili 15 punktami, a ostatecznie dowieźli zwycięstwo 104:96. Później Bulls udało się pokonać Los Angeles Clippers (89:84), jednak z kolejnych dziesięciu spotkań przegrali aż dziewięć.

– Pierwsza połowa sezonu była niesamowita. Na halę wchodziliśmy z eskortą policji i wszystkie krzesełka były zapełnione, bo wciąż byliśmy tą drużyną. Ale to wszystko się skończyło, gdy zaczęliśmy dostawać od każdego – wspomina Benjamin.

Ostatecznie Bulls zakończyli sezon z najgorszym bilansem konferencji. Z 50 meczów wygrali jedynie 13 i stali się pierwszym mistrzem od czasów Boston Celtics z rozgrywek 1969/70, który nie awansował nawet do playoffów. Najgorszy moment przyszedł w kwietniu, kiedy Miami Heat pokonali Bulls aż 82:49. 49 punktów to do dziś najgorszy wynik, odkąd w NBA wprowadzono 24-sekundowy zegar na rozegranie akcji. Sezon 98/99 zakończyli ze średnią 81.9 punktów na mecz – najniższym wynikiem w erze zegara. To rekord, którego trudno będzie pobić komukolwiek. Eksperci podkreślali, że błędem było zostawienie dawnego systemu gry przy tak zmienionej grupie koszykarzy.

Gwiazdą tamtej ekipy był Toni Kukoc, który zdobywał przeszło 18 punktów na mecz, Barry też wypadał nieźle, ale koledzy wspominali, że po seriach porażek mentalnie "wypisał się" z drużyny. Po sezonie zresztą odszedł. – Graliśmy czasami przeciwko ekipom pełnym weteranów. Tłukli nas i mówili: "To za te wszystkie lata, kiedy nas deptaliście". Ale to przecież nie byliśmy my! Mieliśmy po 20 lat, zaczynaliśmy dopiero w NBA, jednak dla nich to nie miało znaczenia. Wyładowywali na nas swoją frustrację – opowiada Benjamin.

Z nim zresztą wiąże się ciekawa historia z tamtych czasów. Krause liczył, że w oparciu o niego i wybranych wysoko w drafcie 1999 Eltona Branda i Rona Artesta stworzy nowy kręgosłup zespołu. Benjamin mimo słabych wyników był bardzo pewnym siebie koszykarzem i gdy pewnego razu zaczął prowokować Michaela Jordana, że jest w stanie pokonać go w grze jeden na jednego.

– Randy Brown, Ron Harper i Dickey Simpkins cały czas trzymali się blisko MJ-a i opowiadali mu, co słychać w drużynie. Ron wygadał się, że opowiadam, że ograłbym go w gierce. Michael wziął telefon i powiedział mi: "Bądź gotów. Wpadnę w odwiedziny". Nie mogłem w to uwierzyć – wspomina Benjamin.

Tak rzeczywiście się stało. Półtora roku po zakończeniu kariery Jordan wpadł na salę treningową Bulls i wyzwał Benjamina na mecz jeden na jednego. Któryś z graczy to nagrał i film do dziś można oglądać w YouTube. Mimo przerwy w grze MJ nie dał młodszemu koledze szans i w dodatku w swoim stylu serwował mu trash-talk. – Rozejrzyj się na około! No, popatrz! – mówił, wskazując na mistrzowskie banery zawieszone na ścianach hali. - Nie miałeś wkładu w zdobycie żadnego z nich! – krzyczał, zdobywając kolejne punkty. Kiedy mecz się zakończył, Jordan rzucił do Benjamina, by ten grzecznie usiadł, a do graczy Bulls, którzy wszystkiemu się przyglądali powiedział: – Tylko nie dzwońcie, żebym znów wracał do was z emerytury.

ODMŁADZANIA CIĄG DALSZY

W kolejnych miesiącach Krause i Reinsdorf jeszcze mocniej parli do tego, by Byki miały zupełnie nową twarz. Harper odszedł do Lakers, Kukoca w trakcie sezonu 1999/2000 oddano do Philadelphia 76ers, a w drafcie 2000 – uznawanym za najgorszy w historii NBA – do Chicago trafili Marcus Fizer, dawny gracz Floyda w Iowa State, i Jamal Crawford, wybrani kolejno z numerami 4 i 8. Rok później Bulls wybrali Tysona Chandlera (nr 2) i Eddiego Curry'ego (nr 4) – dwóch wysokich podkoszowych prosto ze szkoły średniej. Ale odmłodzona drużyna nadal cieniowała.

Chandler i Crawford zrobili karierę w NBA, jednak już po odejściu z klubu. Krause szczycił się tym, że ma świetne oko i dzięki jego skautingowi Bulls mieli przejść szybką przebudowę, ale zamiast tego było pasmo porażek. Swoje dołożył też Reinsdorf. W 2000 i 2001 roku kluby zmieniało w NBA kilku liczących się zawodników, jak np. Grant Hill, Tracy McGrady, Jermaine O'Neal i Tim Duncan. Właściciel Bulls liczył na pozyskanie któregoś z nich jako nowego lidera pośród debiutantów, jednak nic z tego nie wyszło.

– Reinsdorf oferował im orzeszki. Pamiętam, że rozmawiałem z Tracym i Jermainem i obaj odnieśli wrażenie, że Bulls nadal wierzą w swoją magię. Zarząd próbował przekonać zawodników, że sama gra w Chicago to zaszczyt i kontrakt nie jest najważniejszy, bo grając dla Bulls, dostaną wiele propozycji marketingowych. Ale to tak nie działa – opowiada Benjamin.

W efekcie do klubu nie sprowadzono nikogo liczącego się. Zamiast graczy kategorii "A" przychodzili ci kategorii "B", jak Brad Miller albo Ron Mercer. Czołowych wolnych agentów odrzucały kiepskie propozycje i fakt, że w Chicago zawsze gra się w cieniu Michaela Jordana – szczególnie tak świeżo po zakończeniu przez niego kariery.

Wyniki nadal były dramatycznie słabe, dlatego Krause zaczął jeszcze bardziej kombinować. W czerwcu 2001 roku oddał Branda do Clippers, a w połowie sezonu 01/02 Artesta do Indiana Pacers w zamian za Jalena Rose'a, Travisa Besta, jeszcze jednego gracza i wybór z drugiej rundy. Przebudowa miała trwać krótko, a w rzeczywistości wcale się nie kończyła.

Ostatecznie Krause zrezygnował z roli generalnego menedżera w 2003 roku, tłumacząc się problemami zdrowotnymi. Na zawsze pozostał symbolem rozbiórki drużyny i człowiekiem, który tak bardzo pragnął kontroli, że się w tym wszystkim pogubił. – Jerry był działaczem, lubiącym na wszystkim zostawiać swoje odciski palców. Zawsze jeździł z drużyną na mecze. Musiał mieć pewne miejsce w samolocie i autobusie Bulls. Szczególnie w sezonie 98/99 był wszędzie. Zaglądał na każdy trening i wiedział, że pod nieobecność Jordana i Pippena klub potrzebuje lidera. Problem w tym, że sam chciał nim być – opowiada John Jackson, dziennikarz "Chicago Sun Times". Młodzi wówczas gracze Byków wspominają, że ciągła obecność Krause'a ich deprymowała. Każdy miał poczucie, że jest obserwowany.

Tuż po jego rezygnacji, "nowych" Bulls dopadły kolejne problemy. Jay Williams, wybrany z numerem 2 w drafcie 2002, po dobrym debiutanckim sezonie doznał wypadku na motocyklu. Rozgrywający, który nawet nie miał prawa jazdy na motor, jechał bez kasku i doznał obrażeń głowy, złamał miednicę, uszkodził nerwy w nodze i zerwał trzy więzadła w kolanie. Bilans wysokich wyborów Bulls po "Ostatnim Tańcu" prezentował się więc następująco:

Benjamin – trzy lata w Chicago, śr. 5,5 punktu na mecz, niewypał zapamiętany z gierki 1-na-1 z Jordanem

Brand – oddany po dwóch dobrych indywidualnie sezonach, później lider Clippers, dwukrotny uczestnik Meczu Gwiazd NBA

Artest – oddany po dwóch i pół roku za kilku weteranów, późniejszy mistrz NBA, Obrońca Roku i uczestnik Meczu Gwiazd

Fizer – niewypał, którego zniszczyły kontuzje, poza NBA już po niecałych pięciu latach

Crawford – oddany w 2004 roku do New York Knicks po paru udanych sezonach w Bulls, ceniony skuteczny weteran, gra do dzisiaj

Chandler – pobyt w Bulls pełen kontuzji, odszedł w 2006 roku, późniejszy mistrz NBA, Obrońca Roku i uczestnik Meczu Gwiazd

Curry – kariera wyhamowana przez problemy z sercem i otyłością, Bulls opuścił w 2005 roku, ale grał jeszcze w NBA przez osiem sezonów

Williams – wspomniany wypadek, długi powrót do NBA i przedwcześnie zakończona kariera w 2006 roku

Na pierwszy rzut oka – nie taki najgorszy zestaw graczy. Problem w tym, że żaden nie świecił w Chicago, a gdzie indziej.

CO BY BYŁO, GDYBY

Dziś można zastanawiać się, co by było, gdyby Bulls dali się zaprosić na jeszcze jeden ostatni taniec. Czy w sezonie skróconym przez lokaut do 50 meczów stać byłoby ich na kolejny tytuł? Podstarzały skład mógłby ucieszyć się z dodatkowych miesięcy wolnego i potem wytrzymać rywalizację. W końcu z Konferencji Wschodniej do finału NBA awansowali Knicks, rozstawieni z ósemką. Czy Bulls w takim razie wygraliby kolejne mistrzostwo?

– Nie ma mowy. To tak, jakby powiedzieć: "Gdyby nie wypadł z tego budynku, to by przeżył". Pippen miał kłopoty ze zdrowiem i nie grał przez długi czas w sezonie 97/98. Phil Jackson chciał odejść. Rodman był skończony. Jordan z kolei wycieńczony. Poza tym dochodzą kwestie umów Kerra, Longleya czy Buechlera. Ten zespół potrzebował przebudowy – ocenia Smith.

Za upadek dynastii Chicago Bulls największą winą obciążą się Krause'a, ale nie wszyscy są co do tego przekonani. – Takie teorie są idiotyczne i absurdalne. To Reinsdorf rozsadził ten zespół. Nigdy nie chciał nikomu płacić. Wystarczy użyć zdrowego rozsądku i spojrzeć nawet na to, co pokazuje "The Last Dance". Kiedy Horace Grant był wolny, Reinsdorf nie chciał przedłużyć z nim umowy na lepszych warunkach i pozwolił odejść do Orlando. Pippenowi dał niski, długi kontrakt i nie chciał go renegocjować. Nawet Jordanowi płacił dużo dopiero w dwóch ostatnich sezonach! Reinsdorf rozbił Bulls z powodów finansowych, ale to z Krause'a zrobiono złego gościa. To wyjątkowo cyniczne – oceniał Charles Barkley w programie Dana Patricka.

Bulls wyszli na prostą dopiero po kilku latach. Krause'a zastąpił dawny zawodnik Byków John Paxson i lepiej wybierał w drafcie. Zespół wrócił do playoffów w sezonie 2004/05, w 2007 roku wygrał pierwszą serię od dziewięciu lat, a w czasach Derricka Rose'a i Toma Thibodeau grał nawet w finale konferencji. Zajęło niemal dekadę, nim Byki odzyskały szacunek.

Przebudowa zawsze jest trudna, szczególnie, kiedy tracisz najlepszego zawodnika i najlepszego trenera w lidze. Ale Bulls mogliby poradzić sobie lepiej, gdyby byli bardziej cierpliwi. Czy konieczne było pozbycie się aż tylu zawodników przed sezonem 98/99? Czy – patrząc na kariery, jakie potem zrobili – młodym zawodnikom nie warto było dać więcej czasu? Wiadomo było, że finał z Jazz w 1998 roku spuści kurtynę na dynastię Chicago Bulls. Mało kto mógł się jednak spodziewać, że upadnie ona z tak wielkim hukiem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.