Od wyróżniającej się juniorki do nauczycielki talentów. „Wolałam zagryźć zęby i walczyć do końca, niż odpuścić lub cierpliwie zaczekać”

Zobacz również:Włosko-turecki duopol na wygrywanie. Liga Mistrzyń i niekończąca się potęga dwóch państw
Czyznielewska.jpg
Fot. Tauron Liga

Niecałą dekadę temu uznawano ją za jeden z najlepszych talentów polskiej siatkówki. Po sukcesach na juniorskich szczeblach szybko odnalazła się w seniorskiej „siatce”, trafiając do reprezentacji Alojzego Świderka. Szanse na dalsze sukcesy zniszczyły ciągnące się latami kontuzje. Dziś Zuzanna Czyżnielewska jest trenerem przygotowania fizycznego w SMS-ie Szczyrk i kadrze kadetek. W rozmowie z newonce.sport opowiada między innymi o latach walki, nauki i przygotowaniach do nowego rozdziału w życiu.

Michał Winiarczyk: Gdybym dziesięć lat temu, podczas ostatniego sezonu juniorskiego powiedział ci, że dziś nadal będziesz w siatkówce, tylko że w innym położeniu…

Zuzanna Czyżnielewska: To na pewno bym w to nie uwierzyła. Niedawno, podczas przygotowań do październikowych mistrzostw Europy kadetek zdałam sobie sprawę, że dziesięć lat temu znajdowałam się w podobnej sytuacji, co moje zawodniczki. Też szykowałam się do wielkiej imprezy w Szczyrku. Uśmiechnęłam się: „co za zbieg okoliczności”. Wtedy nie przyszłoby mi do głowy, że będę pracować jako trener przygotowania fizycznego. Dziś jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Po wszystkich perypetiach, które przeżyłam, możliwość pracy przy siatkówce niesamowicie cieszy. Mam okazję pomóc dziewczynom z zupełnie innej perspektywy i być może ustrzec je przed kontuzjami, których przez lata doświadczyłam.

Zastanawiasz się czasem, jaka byłaś w ich wieku?

Jest dużo analogii. Byłam w Szkole Mistrzostwa Sportowego i też żyłam takim samym trybem, jak one. Dzięki doświadczeniu mogę łatwo zrozumieć, jak się czują, na co mogę sobie z nimi pozwolić w kontekście obciążeń. Coraz rzadziej jednak zastanawiam się, jak to było, kiedy miałam tyle samo lat co one. Jestem skupiona na pracy i komunikacji z perspektywy trenera. Uświadamiam je, jak ważną rzeczą jest zdrowie i co mają robić, aby jak najlepiej je pielęgnować. To nie jest praca mająca na celu prewencję przed urazami tylko na dziś. Wiele przeżyłam, więc zależy mi na tym, aby nauka i praca, jaką z nimi wykonuje została na lata. Nie da się zapobiec wszystkim kontuzjom, ale można uniknąć wielu z nich.

Doświadczenie siatkarskie pomaga w nawiązywaniu kontaktów?

Bez dwóch zdań. Łatwiej rozmawiać z kimś, kto podobnie jak ty żyje tym sportem i ma za sobą doświadczenie z parkietu. Jestem w sporcie od dziecka, to całe moje życie. Od małego byłam ukierunkowana na siatkówkę, a dzięki treningom w szkole sportowej i Pałacu Bydgoszcz pasja szybko wzrastała. O wiele łatwiej jest mi zrozumieć zachowanie dziewczyn, sytuacje boiskowe, relacje trener-zawodnik, czy nawet zawodnik-zawodnik, bo przecież siatkarki też mogą mieć między sobą mniejsze bądź większe konflikty. Przeżyłam wiele, więc fajnie, że moje lata gry przydają się także na inny sposób.

Pasja do sportu jest u ciebie w rodzinie zaraźliwa? Twój starszy brat Filip to przecież były koszykarz między innymi Astorii Bydgoszcz czy Śląska Wrocław.

W dużej mierze to zasługa taty, pasjonata sportu, który próbował sił w wielu dyscyplinach. Przez lata amatorsko związany był z „koszem”. Do dziś na bieżąco śledzi wszystkie wyniki. W związku z tym nasze dzieciństwo stało pod znakiem aktywności fizycznej. Brat ze względu na warunki fizyczne postawił na koszykówkę. Z kolei ja pozazdrościłam mu treningów oraz wyjazdów na turnieje i dzięki tacie skierowałam się ku „siatce”.

Już w trakcie przygody z juniorską siatkówką, mogłaś poszczycić się bogatym dorobkiem. W pewnym momencie co roku wracałaś do domu z medalem mistrzostw Polski.

To nie moja zasługa, a klubu, w jakim się znajdowałam. Jestem wychowanką Pałacu, drużyny słynącej z wychowywania młodzieży. Od małego wszystkie byłyśmy zafascynowane pierwszym zespołem, wówczas grającym w Hali Astorii. Podawaliśmy piłki zawodniczkom i chciałyśmy być takie jak one. Bydgoszcz zawsze stwarzała dobre warunki dla zespołów juniorskich. Mój rocznik był fajną paczką koleżanek. Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. Dzięki zgraniu tworzyliśmy mocny zespół, który jak wspominałeś, co roku przywoził medal.

Ale nikt ci chyba miejsca w SMS-ie za piękne oczy nie dał. Musiałaś na nie zapracować także indywidualnie.

Racja, ale bycie częścią świetnej drużyny z pewnością miało duże znaczenie. Świetny zespół w połączeniu z profesjonalną kadrą trenerską dawał dobre wyniki. Warto wspomnieć, że pierwszym szkoleniowcem był Piotr Makowski, postać bardzo zasłużona dla siatkówki. Sprawiał, że wszystko wszystkim wychodziło. Rozwój jednej dziewczyny napędzał kolejną. Jeździliśmy na masę imprez, więc łatwo było się wyróżnić.

To właśnie miłe doświadczenia z lat juniorskich sprawiły, że większość kariery seniorskiej także spędziłaś w rodzinnym mieście?

Wszystko potoczyło się naturalnie. Nawet w trakcie nauki w SMS-ie cały czas pozostałam zawodniczką Pałacu i wracałam do Bydgoszczy, by reprezentować klub. Nad przyjęciem propozycji gry w pierwszym zespole nie zastanawiałam się ani chwili. Przecież od zawsze chciałam w nim grać. Zrządzenie losu spowodowało, że już pierwszym sezonie regularnie grałam w podstawowej „szóstce”. Pierwotnie miałam być drugą atakującą, pozostającą w rezerwie. Dzięki kolejom losu szybko osiągnęłam cel z nawiązką, a moja kariera nabrała tempa. Z perspektywy klubu ważne było, że siłę zespołu stanowiły wychowanki. Cieszy mnie, że podobne wartości obowiązują w Pałacu do dziś.

Zastanawia mnie, czemu z twojego rocznika w SMS-ie, w profesjonalnej siatkówce pozostało tak niewiele dziewczyn. Nie macie nawet 30 lat, a zawodniczek grających w Tauron Lidze można by policzyć na palcach ręki.

Przyznam się szczerze, że kiedyś o tym myślałam. Wyszukiwałam w głowie dziewczyn i zastanawiałam się, co się z nimi dzieje. Nie wydaje mi się, że byłyśmy tragicznym rocznikiem. Grałyśmy na mistrzostwach Europy i świata. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Pewnie trzeba byłoby rozłożyć każdy przypadek na czynniki pierwsze. U jednej przyszedł czas na zakładanie rodziny, u drugiej na przeszkodzie stanęły kontuzje, a u jeszcze innych być może wypalenie i chęć wybrania innej drogi życiowej. Nie ma wspólnej reguły definiującej cały rocznik.

Marcin Wojtowicz, były II szkoleniowiec reprezentacji Polski juniorek, w której byłaś, opowiadał mi, że każdy uważał was za „rocznik stracony”. Wy jednak pokazaliście wszystkim, że się mylili awansując na mistrzostwa świata do Peru. Trener zastanawiał się, co by było gdybyście przylecieli tam wcześniej.

Chyba mieliśmy nawet mniej niż dwa dni do pierwszego spotkania. Podróż mocno nas obciążyła. Inna strefa czasowa i warunki klimatyczne spowodowały, że nie czułyśmy się dobrze. Dla nas była to pierwsza tak daleka podróż w życiu. Nasze młode organizmy nie były przygotowane na to, by prosto z samolotu rozgrywać mecze. Czas pokazał, że w następnych meczach szło nam o wiele lepiej. Nie dostałyśmy się do ćwierćfinału, ale poza nim świetnie sobie radziłyśmy. Po turnieju wszystkie miałyśmy trochę żalu, że „odpaliłyśmy” za późno. Niemniej, bardzo miło wspominam tamte wydarzenia. Dla nas był to ostatni juniorski turniej. Na każdą czekała już seniorska gra.

Patrząc przez pryzmat reprezentacji U17, z którą działam, widzę, jaki wpływ na karierę może mieć udział w takim turnieju. Mistrzostwa na światowym poziomie, pod presją i z reprezentowaniem biało-czerwonych barw to duży krok w rozwoju. Żaden trening ani sparing nie zastąpi tego, co dzieje się na tak wielkim czempionacie. Oficjalna organizacja, międzynarodowi przeciwnicy czy hymny – to nauczy więcej niż miesiące ćwiczeń w klubie czy szkole.

Jak zapytałem się trenera, kogo najbardziej mu żal z tamtej kadry, pierwotnie nie chciał odpowiadać. Dopiero później jako o pierwszej wspomniał o tobie. Powiedział: „Gdyby nie kontuzje, mogłaby dziś stanowić o sile seniorskiej reprezentacji”.

(chwila przerwy) Takie słowa bardzo cieszą, ale nie wiem co mam powiedzieć. Problemy zdrowotne przeszkodziły w tym, co chciałam osiągnąć. Staram się już jednak nie rozpamiętywać tamtego okresu. Ten rozdział jest za mną. Z perspektywy tego, jak teraz biegną moje losy oraz miejsca, w którym się znajduję nie rozpaczam za tym, że nie gram. Bardzo szybko i płynnie przeszłam w nową profesję. Od razu rzuciłam się w wir nauki, rozwoju i pracy. Dziś brakuje czasu na zastanawianie się „co by było, gdyby…”. Oczywiście, teraz gdy rozmawiamy wracają miłe wspomnienia. Gra w siatkówkę to niesamowicie fajny okres mojego życia. Popadłabym w paranoje gdybym wypominała tylko tamte lata, a nie robiła nic z obecnymi losami.

W 2013 roku przez uraz barku wypadłaś na kilka miesięcy. Rok później zerwałaś więzadło. Jak by tego było mało, ponownie doznałaś tego samego urazu już w pierwszym meczu po powrocie. Wyczerpałaś limit pecha?

Nie wiem, czy to pech, czy nałożenie się wielu czynników. Teraz patrzę na to inaczej. Każda kontuzja dużo mnie nauczyła. Zaczęłam patrzeć na nie pod kątem naukowym. Dużo czytałam na ich temat i robiłam wszystko, co miało pomóc mi w powrocie. Przejrzałam wiele lektur dotyczących aspektów odżywiania, regeneracji czy rehabilitacji. Każdy uraz był argumentem za tym, by po skończeniu kariery poświęcić się pracy trenera przygotowania fizycznego. Na pewno jakiś procent stanowiły błędy popełnione podczas prób powrotu. Doświadczyłam na swoim ciele wielu złych metod treningowych i rehabilitacyjnych, by koniec końców natrafić na dobre sposoby. Z dzisiejszej perspektywy wiem, co można było zrobić inaczej. Inna sprawa – dość kluczowa – to mój charakter. Wolałam zagryźć zęby i walczyć do końca niż odpuścić lub cierpliwie zaczekać. W sporcie to pozytywna cecha, w kwestii powrotu do zdrowia niekoniecznie”.

Dostrzegasz błędy osób opiekujących się tobą?

Nigdy nie zrzucę na nikogo winy. Każdy wykorzystując swoje doświadczenie chciał zrobić wszystko, abym wróciła do formy. Przez to, że wyszło jak wyszło, czegoś zawsze brakowało w tym całościowym procesie, wiem dziś więcej. Proces rehabilitacji po tak wielkich kontuzjach raczej nigdy nie będzie idealny. Każdy człowiek jest inny, inaczej znosi operację czy ćwiczenia. To, że u jednej osoby coś działa, nie oznacza, że u drugiej efekt będzie identyczny. Dziś jako trener wiem, że nic nie jest albo białe, albo czarne. Kluczowe w mojej pracy jest jak najgłębsza indywidualizacja.

Przed rozmową czytałem książkę jednej z osób, która z pewnością miała wpływ na twój warsztat trenerski, Artura Packa. Za młodu testował na sobie każdą z metod treningowych, którą usłyszał, bo wierzył, że pomoże mu to w staniu się lepszym zawodnikiem. Dopiero po latach zdał sobie sprawę, że wiele z nich nie miało racji bytu. U ciebie było podobnie?

Oj tak. Jeśli czegoś nie sprawdzisz, nie dowiesz się, jakie są efekty. Cofając się w czasie też mogłabym wyliczać błędy, które popełniłam, zanim trafiłam na dobrą ścieżkę. Przed spotkaniem z Arturem miałam styczność z wieloma trenerami i rehabilitantami. Od każdego można było wziąć coś pozytywnego, ale wiem, że parę błędów również zostało popełnionych. Dzięki temu teraz rozumiem, czego mam unikać jako trener.

Artur Pacek uchodzi za jednego z najlepszych fachowców od przygotowania fizycznego. Zajmuje się między innymi reprezentacją siatkarek czy koszykarską BM Slam Stalą Ostrów Wielkopolski. Ponadto to on „przywrócił do żywych” Krzysztofa Szubargę.

Poznałam go jak jeszcze grałam – albo dokładniej – gdy borykałam się z problemami zdrowotnymi. Szukałam najlepszych metod i miejsc do rehabilitacji. Po paru nieudanych zabiegach trafiłam na Artura. Trzymał się środowiska koszykarskiego. Na jednym z jego campów był mój brat. Pojechał po rozwój koszykarski, ale bardzo spodobało mu się podejście trenera do przygotowania fizycznego. Po kolejnej nieudanej operacji brat powiedział, że jak tym razem nie odezwę się do Artura, to mnie „wydziedziczy” (śmiech). W końcu, po zebraniu wielu opinii i usłyszeniu o pierwszych efektach treningów „Szubiego”, przełamałam się i zadzwoniłam. Wsiadłam w auto, pojechałam do Koszalina i dość szybko nawiązaliśmy kontakt. Artur przebadał mnie wzdłuż i wszerz. Szybko dostrzegł mocne i słabe strony mojego ciała. Później sama trafiłam na jeden campów. Było to tym śmieszniejsze, że znajdowali się na nim poza mną tylko koszykarze i koszykarki. Zamknęłam się na obozie na bitych sześć tygodni. Oprócz poprawienia formy zaraziłam się od Artura pasją do przygotowania fizycznego. Spodobało mi się to, jak bardzo był profesjonalny w tym, co robi. Wtedy poznałam, dlaczego ma taką renomę i że nie jest ona wyimaginowana.

Który moment z siatkarskiego życia był dla ciebie najbardziej bolesny?

Przychodzi mi na myśl 2017 rok i sytuacja, gdy chciałam jeszcze walczyć o powrót na boisko, a lekarze i najbliższe osoby wokół mnie powiedzieli, że ze względów zdrowotnych nie będę mogła już grać. Usłyszałam, że to koniec sportowej kariery.

Jeszcze przez ponad rok próbowałaś wrócić do siatkówki w barwach Budowlanych Łódź i Pałacu Bydgoszcz – bezskutecznie.

Pierwsze momenty były dramatyczne. Co tu dużo ukrywać, człowiek nie potrafi pogodzić się z decyzją, z losem. Cały czas próbowałam nie myśleć o bólu i walczyć o powrót. Nie zwracałam uwagi na przykład na kolano, wyglądające wizualnie tragicznie. Miałam w głowie dużo nadziei i nastawienie, że przecież zaraz znów wrócę i pokażę, co potrafię. Pomimo rad wielu osób początkowo nie potrafiłam dopuścić do siebie faktu, że może być to koniec. Gdy lekarze kategorycznie zabronili mi profesjonalnej gry, z dnia na dzień musiałam rzucić to, czym żyłam przez lata. Dostałam od życia nagły, mocny cios. Nie miałam za pstryknięciem palca pomysłu na siebie. Zawód trenera przyszedł z czasem.

Ile czasu potrzebowałaś na oswojenie się z nową rzeczywistością?

Wbrew pozorom nie długo. To było mocne uderzenie, bo decyzja została podjęta niejako za mnie przez lekarzy, ale dość szybko się pozbierałam. Zaczęłam zastanawiać się, w jakim kierunku pójść. Decyzja o przygotowaniu fizycznym przyszła naturalnie. Miałam podstawową orientacje przez kontuzje, a dodatkowo dużym zapalnikiem do decyzji była osoba Artura. Wspierał mnie zarówno gdy byłam powracającą po kontuzji zawodniczką, jak i nowicjuszką w zawodzie trenera. Wraz z Mirkiem Babiarzem poprzez szkolenia w ich ośrodku treningowym ukierunkowali mnie.

Jak się od tego czasu zmienił twój punkt widzenia na siatkówkę?

Przez 2,5 roku byłam wyjęta z siatkarskiego świata. Poświeciłam się szkoleniu u chłopaków, po czym dostałam propozycję stażu w ich ośrodku. Trenują tam amatorzy i profesjonaliści, młodzi, starzy z różnych dyscyplin – bez wyjątków. Z czasem przerodziło się to w pełną posadę. Po miesiącach treningów nabrałam doświadczenia ogólnego, bez zróżnicowania na przykład tylko pod siatkówkę. Z czasem zrodziła się propozycja pracy tutaj w Szczyrku. Mając już staż plus znając środowisko uznałam, że jest to dobra oferta. Miałam również możliwość pracy jako trener siatkarski, ale przygotowanie fizyczne tak mocno stało się częścią życia, że nie chciałam od niego odchodzić.

Dostrzegasz progres, jeśli chodzi o świadomość treningową juniorek?

Tak, lecz wynika to z faktu, że dopiero od niedawna zawód trenera przygotowania fizycznego stał się popularny. Lata temu mało drużyn miało osobę tylko i wyłączne odpowiadającą za ten aspekt. Przeważnie jego czynności pełnił pierwszy albo drugi trener. Dziś, aby odnieść sukces, trzeba postawić na specjalizację. Nie można na szczeblu profesjonalnym znać się na wszystkim, bo co najwyżej będziesz dobry… a chodzi o to, by być najlepszym. To wszystko wychodzi z korzyścią dla zawodniczek. Mają do dyspozycji trenera przygotowania fizycznego, fizjoterapeutę, statystyka, szkoleniowca i paru asystentów. Sztaby klubów przez lata rozrosły się ogromnie.

Mają trochę łatwiej niż ty?

Tak i nie. Mogą czerpać wiedzę i praktykę, ale i tak efekt końcowy zależy tylko i wyłącznie od nich. Mają do dyspozycji świetnych specjalistów, lecz istnieje ryzyko, że ulegając takiej profesjonalizacji w młodym wieku mogą szybko się wypalić. Dzisiejsze dobrodziejstwa są korzyścią, ale dziewczyny muszą umiejętnie z nich korzystać.

Jaka jest podstawowa rada, którą możesz przekazać młodszej zawodniczce?

Generalnie to trudny temat, bo wiadomo, że starsza osoba przeszła więcej i mogłabym coś tam młodej osobie przekazać. Z drugiej strony łatwo można zacząć się gloryfikować i wymądrzać „to musisz zrobić tak, „ tamto jest złe” i tak dalej. Zdaje sobie sprawę, w jakim wieku są moje zawodniczki. Nie mają jeszcze dostatecznej ilości popełnionych błędów, doświadczeń życiowych i boiskowych za sobą. Raczej niemożliwe jest to, by ot tak zaczęły w pełni profesjonalnie się odżywiać, trenować, uczyć – mówiąc wprost – by od razu stały się stuprocentowymi siatkarkami. One muszą swoje przeżyć. Nikt tego za nie zrobi.

Wychodzi stara zasada, że człowiek uczy się najlepiej na swoich błędach.

Znów mogę odpowiedzieć i tak i nie. My, trenerzy jesteśmy po to, aby ustrzec je przed nimi. Wiadomo, że nie zapobiegniemy wszystkim błędom. Wtedy uczą się same na sobie.

Istnieje jedna zła decyzja, której do dziś mocno żałujesz?

Myślę, że nie. Mówiąc szczerze, nie chciałabym teraz wracać do złych sytuacji. Mogłabym długo gdybać i zastanawiać się. W tamtym momencie starałam się robić to, co najlepsze. Dziś wiem, że dana decyzja była błędem, ale wtedy na pewno tak tego nie odbierałam. Czy coś zmieniłoby się w moim obecnym życiu, gdybym rozpamiętywała błędy popełnione przy powrotach do zdrowia? Nie wydaje mi się.

Uważasz się teraz za szczęśliwą osobę?

Tak i to zdecydowanie! Siatkówka to moje całe życie od dziecka. Nawet gdybym nie była tu, gdzie jestem, to ten sport pozostałby częścią mnie. Nigdy nie grałam z myślą o popularności czy pieniądzach. To czysta, niekończąca się pasja. Wiedzy i celów do zdobycia zawsze będzie więcej i więcej. Cieszę się, że mogę tworzyć kolejny etap życia w taki sposób. Od zawsze podchodziłam do wszystkiego na zasadzie rozwoju i nauki. Niezależnie od miejsca w życiu czy bolesnych kontuzji cały czas będę darzyć „siatkę” tą samą, dziecięcą miłością.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.